jak rzuciłem amfetaminę i kodeinę - zbawienna moc psylocybiny
detale
raporty tymekdymek
- Koszmarna historia z tramadolem – jak osiągnąłem totalne dno
- WSTYD ŻYCIA: zniszczyłem ziomkowi mieszkanie i paradowałem nago
- Najdalej i najgrubiej, czyli keta z koksem, MDMA i browarami.
- Wszystko jest wszystkim
- Padaczka, urwany film i kara za głupotę
- Zdekszony jak za dawnych lat
- Tramadol, kodeina i nadmiar NLPZ
- 2-CB i marihuana – przyjemne rozczarowanie
- Nie umiałem się zaciągać...
- Mózg wywrócony na lewą stronę i ugnieciony jak ciasto
jak rzuciłem amfetaminę i kodeinę - zbawienna moc psylocybiny
podobne
Cześć wszystkim,
dzisiaj nie będzie o kosmitach, czy sigma Plateau. Dzisiejsza opowieść to opowieść o upadku i ponownych narodzinach. Opowiem Wam jak zaczęła i jak zakończyła się moja przygoda z amfetaminą, a na koniec jako bonus dorzucę historię o pożegnaniu z kodeiną. Mam nadzieję, że komukolwiek to pomoże, jeśli zobaczy, że nie jest sam i rozpozna u siebie pułapki myślenia, w które wpadałem ja.
Moja historia z amfetaminą
Amfetamina spodobała mi się bardzo szybko. Nie będę wchodzić w szczegóły, ale dość prędko doprowadziłem się do stanu, w którym to wracam z pracy, kupuję gieta marihuany, palę cały wieczór z bonga, idę spać na 2-6h, wstaje do pracy, cały dzień wciągam w nosa po kiblach i powtarzam cały proces. I tak całymi miesiącami, dzień w dzień. W weekendy zaś mieszałem obie używki wraz z alkoholem.
Wyjechałem za granicę, myślałem że od tego trochę ucieknę. Polacy za granicą ćpają jeszcze więcej, niż tutaj. Szybko popłynąłem. Trwałoby to bez końca - 4 dni bez snu, wciągając kreski po kiblach w pracy i wydając ostatnie euro, które miałem odłożyć, na fete, alko i jaranie. Kiedy pracujesz za granicą, siłą rzeczy do prawidłowego funkcjonowania mózgu potrzebujesz towarzystwa. Miałem do wyboru starych dziadów, chlejących wódkę dzień w dzień, tłukących się o głupoty i obgadujących wszystkich dookoła, albo wąskie grono narkomanów. Wybór był prosty.
Kolejna praca, kolejne miasto, kolejni ludzie. Kolejne szukanie ćpania, poznawanie ludzi i kolejne melanże. Aż w końcu poznałem koleżkę, o imieniu Dawid. 33 lata, ledwo wprowadził się do nas na wioskę, a już ogarnął wszystko. Koks, piguły, meta, wszystko. Latałem do niego po haszysz i dropsy, aż pewnego dnia namieszałem jak nigdy w życiu.
Cały dzień upłynął mi pod wpływem haszyszu, zresztą podobnie jak poprzedni. To był już drugi dzień bez amfetaminy. Wybrałem się do Dawida po MDMA. Kupiłem trochę wszystkiego i ruszyłem z chłopakami w melanż. Dawid dał mi spróbować pierwszej w życiu kokainy. Porobiony sporą ilością koksu i haszyszu, wypiłem jeszcze kilka piwek, spaliłem dwie paczki papierosów i poszedłem do siebie. Mimo ostrzeżeń kumpla, tuż po zejściu koksu zjadłem na raz dwie piguły z MDMA. Szaleństwu nie było końca. Jak nigdy w życiu miotałem się kilka godzin w łóżku, na całym ciele czując najpotężniejszy orgazm w życiu. Nie mogłem funkcjonować, przegryzłem kilka par skarpetek, a pewnie gdyby nie one, dziś nie miałbym zębów.
Między kolejnymi falami orgazmów, wstawałem, kręciłem skręta z tytoniu sypiąc go drobinkami haszyszu i szedłem palić. Wtedy to też pojawiły mi się pierwsze w życiu wizualizacje przy otwartych oczach, które to opisałem w poprzednich raportach - do dziś są takie same. Ogółem żaden psychodelik nie dał mi takich kolorowych OEV, jakie daje mi połączenie konopii i MDMA w wysokich dawkach. Na chwilę zamknąłem oczy, ujrzałem cały swój pokój i swoje leżące na łóżko ciało (z perspektywy moich oczu oczywiście, ale miałem inną koszulkę XD do dziś nazywam ją astralną koszulką). Zobaczyłem tłoki, które wyrzucają mnie z ciała i pchają jakąś windą do góry. Wystraszyłem się i otworzyłem oczy. Nigdy w życiu nie przeżyłem czegoś takiego. To było bardziej realne, niż wizje po prawdziwych psychodelikach.
Następnego dnia jeszcze przez akcję z policją, spuściłem 5 piguł, 2g zioła, 3g haszyszu i 0.5g kokainy do studzienki kanalizacyjnej. Następnego dnia wstałem rześki i wypoczęty. Zapaliłem skręta z haszyszem i wróciłem na stałe do Polski.
Amfetaminy nie tknąłem ponad miesiąc, chociaż ciśnienie na nią miałem ogromne. Chodziłem z kąta w kąt, nic nie pomagało. Piłem więcej, paliłem więcej trawy, ale ciągle ssało. Pewnego dnia znajomy zaproponował mi grzyby psylocybinowe. Nawet nie wiedziałem o ich cudownych właściwościach, chciałem się tylko naćpać i pooglądać jakieś fajne fraktale. Grzyby nie miały za dużo psylocybiny. Ogółem to jadłem je kilka razy, po 1, 3 i 5 gramów. Znikome efekty, małe powidoki od źródeł światła, czysty umysł bez żadnych myśli, dziecinna ciekawość i fascynacja światem. Zero wizualizacji.
Za to dosłownie od następnego dnia ssanie na amfetaminę zniknęło mi całkowicie. W pełni. Minęło już 9 miesięcy od tego czasu, do amfetaminy nie wróciłem ani razu. I szczerze, nienawidzę tej używki. Żadna mi tak nie zniszczyła życia, zdrowia i umysłu i w żadna inną nie jest tak łatwo się wjebać w naszym kraju. Amfetaminę kupisz w każdym mieście, na każdym osiedlu, z kilku źródeł.
Najgorsze w całej tej przygodzie było to, że amfetamina nie dawała mi już radości, energii, niczego. Skrzywiony mózg, niemożność skupienia się, senność, bolące zęby, wargi i język, popękane usta, okropny wygląd, bóle mięsni i stawów i leżenie całą noc nieruchomo patrząc się na sufit. Psychozy dopaminowe, dziwne wkręty, nienawiść do samego siebie, brązowe od krwi z nosa ręczniki, wieczny katar i pragnienie śmierci. I wiesz co? Ćpałem dalej. Rozjebany układ dopaminowy i ćpanie wbrew sobie, bo mózg tego potrzebuje, mimo, że umysł i ciało cierpią.
Prawdę
mówiąc znam wiele osób, którym psylocybina pomogła wyjść z depresji, stymulantów, czy też alkoholu. Oczywiście mam na myśli dawki terapeutyczne, czyli takie, po których normalnie funkcjonujesz i jesteś co najwyżej ciekawy/a świata. Dodatkowo, mikrodawkowanie 4PO-DMT pozbawiało mnie zalążków schizofrenii, autonomicznych ciągów myślowych i podnosiło koncentrację i inteligencję. Żaden stymulant nie usprawnił mi w życiu umysłu tak bardzo, jak małe dawki grzybków.
Jak poradziłem sobie z kodeiną
Przygoda z kodeiną zaczęła się niewinnie. Nie próbowałem wtedy jeszcze nawet DXM, a bawiłem się jedynie w marihuanę i okazyjne MDMA, będąc około miesiąca po rzuceniu amfetaminy.
Razem z kumplem wypiliśmy na pół syrop, do którego dodaliśmy Coli i 16szt Thiocodinu. Jego lekko posmyrało, zaś ja nic nie poczułem, więc zapomniałem o tej używce na kilka miesięcy.
Wróciła ona do mnie na zejściu z bardzo mocnej piguły, po której wszyscy moi znajomi płakali nad ranem. Uznałem, że nie chce ryzykować turbozjazdu i po uprzedniej lekturze [h], wyszedłem do apteki. Tabletki zjadłem i za bardzo niczego nie czułem, więc uznałem, że pójdę po kolejną paczkę 2-3h później. Wychodząc na zewnątrz spostrzegłem, że moje ruchy są spowolnione.
Od tego momentu jakoś już poszło. Najpierw raz na tydzień lub dwa. Obietnice, rzucanie, liczenie ile jeszcze razy, wyznaczanie terminów ostatecznych. Wszystko na nic. Zaczęły się ciągi i miksy. Całe tygodnie mijały mi na codziennym ćpaniu DXM, kodeiny, etanolu, marihuany i MDMA. Naprawdę dużo razy myślałem, że rzuciłem, ale chwilę potem i tak odklejony szedłem do apteki, wypierając się samego siebie i oszukując się na tak głębokim poziomie, że potem mówiłem sobie, że to nie ja to kupuję, to coś mnie zmusza.
Oj tak, wyparcie to rzecz najgorsza. Mówienie "stało się", "zrobiło się". Nie, kurwa. Nie. JA to zrobiłem, JA spierdoliłem. Z perspektywy czasu wiem, że jedna drobna różnica w przedstawianiu wydarzeń za pomocą słów zmienia naprawdę dużo.
W końcu doszło do kruszenia tabletek i pierwszych prób walenia po 26-32 tabletki Thiocodinu, bo 16 "już nie klepie". Na moje szczęście takie ilości prawie zawsze albo też nie klepały, albo robiło mi się po nich ultra słabo i czekałem po prostu aż to minie, nie odczuwając żadnej przyjemności.
Ale wiecie co? Ćpałem kodeinę nadal. Czasami nawet 4-5 dni w tygodniu. Aż odkryłem połączenie kodeiny z DXM.
Mała dawka DXM, ledwo wyczuwalna, jakieś 90-105mg + 240mg kodeiny. Zatem 18zł za Thiocodin, 7zł za taką ilość Acodinu no i 7-8zł za paczkę antyhistamin. Zrobiło się drogo. Ale było CUDOWNIE. Najmocniejsze doznania z większą ilością kodeiny, czy też nawet MDMA nie mogły się temu równać. Cztery do pięciu godzin cudownej jazdy, której nie dała mi do tej pory żadna substancja.
Bawiłem się w to co weekend, nie wiem nawet ile razy. No i na szczęście w końcu nawet to przestało mnie robić. Tutaj zostałem postawiony przed wyborem: szukam dostępu do morfiny, szukam jakichś recept, wpierdalam więcej Thiocodinu, albo rzucam to w pizdu.
Miałem więcej szczęścia niż rozumu, taka prawda. Po udanej ucieczce od amfetaminy dzięki silnej woli i po prostu zniszczeniu organizmu, wpierdoliłem się niemniej i gdyby nie moja sytuacja finansowa, pewnie dalej bym jadł ten syf. Dziś już niby czasem mogę sobie pozwolić finansowo na Thiocodin, ale żywię do kodeiny już prawie tak samo ogromną nienawiść, jak do amfetaminy.
Drogi czytelniku, jeśli nie chcesz zrobić sobie krzywdy - nie baw się w to. Lepiej raz na 1/2/3 miesiące zjeść sobie trochę MDMA, niż bawić się w opiogówno. Bo tak naprawdę to nie jest fajne. Nie jest nawet aż tak bardzo przyjemne. Zaczyna się robić fajne dopiero jak się w to wjebiesz i nie możesz funkcjonować bez tego - wtedy ulga i możliwość normalnego życia dają złudzenie super przyjemnego efektu opiatu.
Na dzień dzisiejszy jestem ponad miesiąc bez kodeiny i niecały rok bez amfetaminy. Trzymajcie kciuki ;)
- 12136 odsłon
Odpowiedzi
Zajebisty raport. Lubuję się
Zajebisty raport. Lubuję się w retrospekcjach i lekcjach nie takich, że "waliłem i nie mam zebów tera". Trzymam kciuki.
"Następnego dnia jeszcze przez akcję z policją, spuściłem 5 piguł, 2g zioła, 3g haszyszu i 0.5g kokainy do studzienki kanalizacyjnej. Następnego dnia wstałem rześki i wypoczęty. Zapaliłem skręta z haszyszem i wróciłem na stałe do Polski."
Trochę chyba zagiąłeś czasoprzestrzeń? :D
Nieee, akcja z policją była
Nieee, akcja z policją była podczas niesienia tego wszystkiego, co dokupiłem, zaś trochę haszu jeszcze miałem w mieszkaniu.
Ahh ok, to rozumię.
Ahh ok, to rozumię.