rush and crash
rush and crash
podobne
substancja: metkatynon z paczki Acataru, otrzymany w chłodzonej reakcji z KMnO4 w occie. Zażyty doustnie.
wiek i doświadczenie - 19 lat, doświadczenia różne i liczne, jeżeli to istotne, to w dziedzinie stymulantów używałem amfetaminy, efedryny i polskich piguł.
s&s: dom, komputer, praca z ojcem, dzień przed wyjazdem, humor dopisywał.
Jako że w dziale Stymulanty nie ma żadnego trip-reportu dotyczącego metkatynonu, a mam właśnie wolną chwilę i chęć do pisania, przedstawię co i jak. Opis dotyczy najsilniejszego działania metkatu, jakiego doświadczyłem.
Było około godziny 14, jednego z cieplejszych majowych dni. Jakimś sposobem wszedłem w posiadanie paczki Acataru, a jako że katar mi nie dolegał, pozostawało tylko przerobić tabletki na domowy metkat. Reakcja jak zwykle udana, mikstura po prawie 40 minutach spędzonych w otoczeniu zimnej wody została przefiltrowana i spożyta. Kto próbował metkatu, ten wie co to za smak, spotkałem się z opinią, że jest ona nieporównywalny do czegokolwiek innego, jednak padła ona z ust człowieka, który nie próbował benzydaminy, ani kratomu ; ) O tyle dobrze, że paskudztwa jest niecały kieliszek, zaraz po połknięciu zapiłem mocnym sokiem made by babcia, zagryzłem kiełbasą i nie było bólu.
Usiadłem przy kompie, nie czując żadnych efektów przez pierwsze 20 minut. Po tym czasie, pojawiły się jakże typowe dla metkatu delikatne fale dziwnej lekkości i radości. Wiedziałem, że od tej pory wszystko zacznie się rozkręcać. Faktycznie, nie minęła chwila, kiedy stwierdziłem, że Hey to zdecydowanie zbyt mało energiczna muzyka, odpaliłem więc dnb. Tak, to jest to, Każda nuta, każdy bas wbija się w głowę, wypełnia ją i szybko ustępuje miejsca kolejnym dźwiękom. Perfekcyjne brzmienie, na chwilę przestałem bawić się kompem, wsłuchując się jedynie w brzmienia. Tak, metkat zdecydowanie krążył już we krwi z zawrotną szybkością, po chwili już nie tylko czułem, ale także i widziałem jego wpływ - zacząłem bujać się na fotelu w rytm muzyki, wymachiwać głową, stukać nogą. Niemożliwe było pozostawanie w bezruchu, dlatego ruszałem się na tyle, na ile pozwalał fotel przed kompem. Niesamowitą radość sprawiała rozmowa na ircu, pisałem, pisałem i pisałem, wymiana spostrzeżeń była niezwykle zajmująca, a im więcej i składniej pisałem, tym czułem się lepiej. W takim podrygująco-klikającym stanie spędziłem około 30 minut. Czułem się bardzo dobrze, zarówno psychicznie jak i fizycznie, może gdyby nie przymus ciągłego ruchu, można byłoby mnie nazwać zdrowym i szczęśliwym osobnikiem homo-sapiens. Zabawę kompem przerwał mi ojciec, mówiąc, że potrzebuje mojej pomocy przy zakładaniu siatki ogrodzeniowej. Zazwyczaj w takich sytuacjach jestem raczej rozdrażniony, nie lubię kiedy ktoś mi przerywa dobrą zabawę, jednak o dziwo, od razu wstałem od komputera, złapałem kombinerki i ruszyłem do ogrodu. Cała praca polegała jedynie na odpowiednim wygięciu końców drucianej siatki, a następnie ich skręceniu. Ja je wyginałem, ojciec szedł za mną i je skręcał. Zaczęła się rozmowa. No, może to za dużo powiedziane, bo w rzeczywistości to ja ciągle mówiłem, ojciec jedynie przytakiwał, czasami dodawał jakiś komentarz, lub pytał o coś dotyczącego moich opowieści. Praca paliła mi się w rękach, druciki szybko gięły się w kombinerkach, tak że zostawiłem ojca daleko w tyle, po chwili razem z nim robiłem jego działkę. Praca, praca i po pracy, odkładam kombinerki i nagle zonk: ręka we krwi. W miejscach gdzie ściskałem kombinerki najpierw musiały pojawić się pęcherze, potem pękły, a ostatecznie zacząłem orać sobie pozbawioną naskórka skórę. Dopiero kiedy zdałem sobie sprawę, że zrobiłem sobie kuku, poczułem lekkie pieczenie. Całość wyglądała nieciekawie, poszedłem więc do domu przemyć dłoń odkażaczem, a że robota była skończona, usiadłem do kompa. Powrócił poprzedni stan, ojj, jak mi było dobrze, muzyka znów rozpychała moją głowę od środka, delikatne dreszcze przebiegały po karku, a nogi i głowa zaczęły się bujać razem z dudniącym basem. Rozmowa na ircu, sms'owanie, oglądanie filmików, krótki epizod z jakąś gierką (nie pamiętam w co grałem, w każdym razie niezbyt mnie to zajęło). W ten sposób spędziłem następne 3 godziny. Ponownie przerwał mi ojciec, powiedział, że jak chce zarobić na browara, mogę iść pomóc sąsiadowi poprzenosić belki. Pomyślałem czemu nie, udałem się do sąsiada, zabrałem sie za robotę. Może metkat nie zwiększył moich możliwości w dźwiganiu, bo belki były tak ciężkie na jakie wyglądały, ale na pewno mniej się męczyłem, całą pracę wykonałem w równym tempie, dokładnie i z zapałem. Kiedy skończyłem, sąsiad poczęstował mnie browarem, którego wypiłem dosyć szybko na miejscu, po czym wróciłem do domu, jak słusznie się domyślacie, usiąść przy kompie. Stwierdziłem, że działanie marcepanu zdecydowanie osłabło, nie czułem już takiej euforii, natomiast powoli zaczęło się dawać we znaki zmęczenie fizyczne.
Siedziałem przy komputerze, z każdym kwadransem coraz mnie pobudzony, coraz bardziej zmulony i mniej szczęśliwy. Wciąż dało się odczuć stymulację fizyczną, serce nawalało jak szalone, ciśnienie musiałem mieć dosyć wysokie. Minęła godzina, może dwie, po czym przestałem się łudzić, że to co czuję to słabnące działanie kota - zaczął się po prostu chamski, ciężki zjazd. Zaczęło mi się robić gorąco, oblałem się potem. Otworzyłem okno, co trochę pomogło, jednak wcale nie poczułem się lepiej, wręcz przeciwnie, zwał przybierał na sile. Włączyłem NFSU2, jednak zarówno gra, jak i muzyka bardzo mnie irytowały. Irc, gg, pisanie nie było wcale fajne, raczej nudne i denerwujące. Jako że następnego dnia miałem jechać na ircową majówkę, musiałem się spakować. Znalezienie czegokolwiek w tym stanie było czymś strasznym, chodziłem po domu, zaglądałem w różne miejsca nie mogąc znaleźć plecaka. Kiedy już mi się to udało i zacząłem się zastanawiać co mam spakować, ogarnęła mnie fala rezygnacji, poczułem się bezsilny wobec chaosu, który szalał w mojej głowię, usiadłem na łóżku, schowałem twarz w dłonie i zacząłem zwyczajnie wyć, płakać, tylko że bez łez. Po wrzuceniu kilku rzeczy które miałem pod ręką, postanowiłem, ze pakowanie dokończę rano, położyłem się do łóżka i próbowałem zasnąć. O śnie nie było jednak mowy, leżałem zlany potem, z walącym sercem, przewracałem się z boku na bok, przysypiałem może na minute. W takim stanie znajdowałem się do godziny 3 nad ranem, potem w końcu udało mi się zapaść w niespokojny sen.
Podsumowując: to był jedyny raz, kiedy zejście okazało się tak tragiczne, jednak intensywność fazy była na tyle duża, że gdyby zjazd i rush były w odwrotnej kolejności, to ten drugi w pełni rekompensowałby kiepskie zejście.
- 19237 odsłon