w śnieżnej bajkowej krainie
detale
raporty .m
w śnieżnej bajkowej krainie
podobne
Ja: kobieta, 19 lat.
Doświadczenie: alko (3 lata), bromodragonfly, chyba DOC, feta (po 1 razie), kodeina, dxm, mj, metkat, poppers, efedryna ( po kilka razy).
Set & setting: mój dom i okolice, zimowa noc. Dobry nastrój, oczekiwanie na nowe doświadczenie.
Substancja: ok. 25 mg 4-ho-met.
00.00 Rozpoczyna się ostatni dzień starego roku, co zamierzam uświetnić planowanym od pewnego czasu tripem. Reszta domowników wreszcie idzie spać i mam wolne pole manewru.
00.15 W żołądku ląduje odmierzone na oko 25 mg 4-ho-meta tak ohydnie gorzkiego, że przechodzą mnie ciarki.
00.30 Pojawiają się lekkie zmiany percepcji. Jest mi trochę niedobrze, więc kładę się na łóżku ze Shponglami w uszach. W ciągu kilku chwil wszystko się rozkręca. Nieregularna faktura sufitu układa się w piękne, egzotyczne mozaiki. Ściany pokoju zmieniają kolor, przechodząc z jednego odcienia w drugi, poprzez całą paletę barw. Wszystkie rzeczy pokryte są fraktalami, falują, brzegi się załamują. W różnych kątach pokoju pojawiają się nagle kolorowe, mocne światła, rozświetlające całe pomieszczenie. Pokój zmienia się jak w kalejdoskopie, „kwitnie” w rytm Shpongli. W notatniku ląduje zapis: „Niech ktoś włączy nagrywanie!”
01.00 Ze słuchawek płynie Mars Volta, momentami mocno zniekształcany, ale brzmi to fantastycznie. Dochodzę do wniosku, że muzyka nie jest tworzona po to, by jej słuchać na trzeźwo. Mało tego, jest to wręcz jej hańbienie. Dźwięki stają się sztuką dopiero wówczas, gdy słuchając ich, czujemy jak nas przeszywają. Przesączają się przez nas jak przez sito i płyną dalej już puste, zostawiwszy w nas jak na filtrze swoją esencję.
Nawiedza mnie dużo podobnych myśli, jednak nie uważam ich za warte wspomnienia. Po jakimś czasie myśli stają się natrętne, nieprzyjemne i bardziej osobiste, a otoczenie nudzi. Mam wrażenie, że złapię badtripa, więc postanawiam „nakierować” trochę podróż.
02.00 Mdłości już nie ma, czuję się dobrze, więc wpadam na pomysł udania się na spacer. Jestem lekko „skołowana”, mam drobne problemy z takimi czynnościami jak znalezienie klucza czy zamknięcie drzwi. W międzyczasie do moich uszu dobiega melodia. Słyszę ją, ale nie wiem, skąd płynie, bo mp3 wyłączyłam, a wszyscy w domu śpią. Tę samą melodię słyszałam później jeszcze kilka razy tego wieczoru.
Wychodzę na dwór. Pierwsze, co widzę, to ulica z zaśnieżonymi domami, przy których stoją udekorowane choinki. Czuję się bajkowo, świątecznie i przyjemnie. Odwracam wzrok w stronę łąki i tam moim oczom ukazuje się jeden z najpiękniejszych widoków w moim życiu: Ośnieżone pagórki, oszronione drzewa, gwieździste niebo… Śnieg nie jest jednak biały, a pokryty misternymi wzorkami. Co chwilę cały krajobraz rozświetlają blaski kolorowych świateł. Wszystko jest niebieskie, potem przechodzi w zieleń, by następnie inna łuna ukazała mi obraz w czerwieni. Wygląda to jakby ogromne reflektory oświetlały całe pole przede mną. W oddali widzę nadajnik radiowy, który również świeci kolorowymi światełkami jak lampki choinkowe. Nagle z masztu tryskają w niebo fajerwerki. Są wyimaginowane, ale wyglądają jak prawdziwe. Idę w śniegu szczęśliwa, że mogę oglądać coś takiego, że żyję na pięknym świecie.
Zachwycona nie zauważam, że stoję w strumyku i mam przemoczone stopy. Mam ochotę żyć i krzyczeć, podrzucam śnieg do góry i patrzę, jak płatki opadają. Czuję radość, że tu jestem i żal, że umrę. Podrzucony pył wiruje i błyszczy – po chwili spada. Ja żyję – i umrę. Dostrzegam w tym uroczą, prostą analogię. Idę dalej, tocząc leniwe myśli i zatrzymując się co jakiś czas, by się czemuś przyjrzeć. Mijam słup energetyczny, który chrobocze głośno i szepcze. Sterczące z ziemi badyle zamieniają się raz w pawie pióra, później w czarne, szponiaste dłonie jak u czarownicy, wyciągnięte w moja stronę.
Nagle spostrzegam, że uszłam ponad kilometr od domu, a jest mocny mróz. Czas wracać, tylko w którą stronę? Znam to miejsce doskonale, ale widzę światła w oknach w miejscu, gdzie nie powinno być domów, bo pamiętam, że tam nie stoją. Wyobraźnia płata mi figle, jednak chwila zastanowienia wystarcza, by umysł zszedł na ziemię.
03.00 Jestem w domu. Kilka następnych godzin spędzam w łóżku, oglądając zanikające powoli CEVy i słuchając Mozarta. W głowie tłoczą się przypadkowe, niepowiązane ze sobą myśli. Zastanawiam się np. czy osoby niewidome doświadczają po psychodelikach wizuali, a jeśli tak, to jak one wyglądają.
Myśl z innej beczki: Każdego człowieka na ziemi łatwo rozszyfrować, bowiem jego charakter, ambicje, światopogląd „prześwitują” przez niego tak jak kręgosłup u drobnych żyjątek. Jeżeli bóg istnieje, to urządził sobie niezłą komedię. Musi się śmiać do rozpuku, obserwując, na jak dziwaczne i sprzeczne sposoby ludzie próbują to swoje życie przeżyć. Takie myśli nużą mnie. Chętnie bym zasnęła, ale mój umysł sam je snuje. 4-ho-met nie okazał się u mnie twórczy, ale za to przyjemny i zajebisty wizualnie, więc wiem, że do niego wrócę.
06.00 Wreszcie zasypiam. Wstaję po południu zadowolona, w dobrej kondycji i nastroju na Sylwestra.
- 12354 odsłony
Odpowiedzi
Bardzo fajny TR. Aż chciałbym
Bardzo fajny TR. Aż chciałbym tego czegoś spróbować. :)