dziwny trip po marihuanie
detale
raporty necroqueen
dziwny trip po marihuanie
podobne
Na wstępie powiem, że nie był to mój pierwszy raz. Paliłam THC niejednokrotnie, często po przyjęciu z moim organizmem nie dzieje się absolutnie nic, czasem mam głupawkę lub substancja delikatnie mnie zmula. Nic specjalnego. To jednak był na tyle interesujący trip, iż postanowiłam go spisać. Czas określony jest bardzo ogólnie.
* * *
Był to słoneczny dzień czerwca. Półmetek wakacji - okresu imprez i wypadów ze znajomymi. Wraz z dobrymi kolegami wybrałam się pociągiem na darmowy koncert do miejscowości niedaleko miasta, w którym mieszkam.
Okoliczności i pogoda sprzyjały dobrej zabawie. Już w drodze na miejsce sączyliśmy piwka, rozmawialiśmy i śmialiśmy się. W miejscu docelowym dużo chodziliśmy, wciąż pijąc alkohol i dbaliśmy o dobrą atmosferę. Nikt z naszej ekipy nie mógł powiedzieć, że źle się bawi. Mając zwyczaj kontroli nad dawkami przyjmowanego alkoholu stwierdzam, iż wtedy spożyłam około 5. Rozłożyły sie one w czasie, więc nie czułam się mocno napita lecz lekko upojona.
Będąc już na miejscu kolega zaproponował nam marihuanę. Jako, że moje przygody z tą substancją są najczęściej marne (często nie odczuwam żadnych efektów) nie bałam się spróbować. Po kilkakrotnym zapaleniu i podaniu lufki dalej odeszłam od grupy. W tym momencie zaczęła się przygoda.
Około 17.00
Nagle poczułam, że straciłam kontakt z rzeczywistością. Jakby ramki świadomości nagle odsunęły się ode mnie. Musiałam mieć dziwny wyraz twarzy, gdyż koledzy zaczęli mnie pytać czy wszystko w porządku i wypowiadać pytająco moje imię. Zamknęłam oczy i słyszałam jedynie szumy ludzi, kroki etc. Chwilę później otworzyłam oczy i leżałam na trawie obok plecaków całej naszej ekipy. Widziałam ich z dołu, jak rozmawiają. Zauważyłam kilka nowych twarzy i zastanawiałam się co się dzieję i dlaczego tak trudno jest mi się poruszyć. Zdałam sobie sprawę, że nie panuję nad sobą, miałam też poczucie, że nikt się mną nie interesuje i przez chwilę ogarnął mnie strach.
18.00
Zamknięte oczy, a raczej blackout. Kolejne głosy pytające moje imię. Konwersacja dwóch kolegów. Uczucie, że ktoś podtrzymuje moje ramiona, pomaga mi wstać. Nagle otwieram oczy i siedzę w lesie. Słyszę muzykę dobiegającą zza drzew, to znaczy, że pewnie jesteśmy gdzieś niedaleko miejsca koncertu. Po obu stronach mam kolegów, jednym z nich jest doświadczony w psychodelikach chłopak, który uśmiecha sie pod nosem. Drugi pyta mnie czy wszystko jest ze mną w porządku i czy nie chcę zwymiotować. Mam wrażenie, że wyszłam na chwilę z ciała i sama sobą muszę streować. Odpowiadam mu, że wszystko jest w porządku i pytam o godzinę. Próbuję zasnąć. Oboje mi zabraniają. "Doświadczony" kolega podnosi mnie i zaczyna ze mną biegać po lesie, w pewnym momencie zapieram się i sprawiam, że lądujemy w liściach. Jest mi dziwnie, ale jednocześnie błogo. Podoba mi się ten stan. Kolejny blackout.
19.00-20.00
Idę o własnych siłach z towarzyszącymi mi przed poprzednim blackoutem kolegami i słyszę głos obcej osoby "kurde, ostatni pociąg odjechał!". Nie martwi mnie to. Na peronie jest bardzo dużo ludzi. Blackout.
21.00-22.00
Siedzimy na pustym, ciemnym peronie. Koledzy siedzą tak by mnie podtrzymywać i piją tanie wino. Droczą się, nie chcąc mi go dać. Mój stan zaczyna mi bardziej przypominać upojenie alkoholowe - lekkość, problemy z koordynacją. W pewnym momencie jeden z nich zauważa wóz policyjny jadący w naszą stronę, chowa wino do plecaka. Pamiętam przebłyski. Dziwne ujęcie wozu policyjnego typu lodówa, oboje rozmawiają ze panem mundurowym. Podnoszą mnie z krawężnika. Symuluję normalne zachowanie, uśmiecham się lekko do panów służbistów. Nie słyszę o czym rozmawiają, choć stoję obok. Skupiam się na tym, aby nic nie wyszło na jaw. Bawi mnie to w środku, czuję się jak w teatrze. W swoim małym świecie, w którym jestem centrum. Kolejna urwana świadomość.
Po 22.00
Widzę odjeżdżający samochód, podobnie jak wóz policyjny lecz tym razem jest to jakaś osobówka. Jestem już w mieście, nie wiem jakim cudem, ale niespecjalnie mnie to wtedy obchodzi. Idę pod rękę z kolegą, drugi biegnie do domu w przeciwną stronę. Idziemy mostem, patrzę na swoje nogi. Nie pamiętam dokładnie drogi. W kilka chwil znajdujemy się na drugim końcu miasta, pod blokami kolegi, który idzie ze mną pod rękę. Straszy mnie, że się zgubiliśmy. Po śmichach chichach prowadzi mnie do zaoferowanego mi wcześniej miejsca noclegowego - piwnicy. Boję się zostać tam sama i proszę go, żeby mnie zabrał na górę. Po jakimś czasie zasypiam tam na przygotowanym samemu sobie legowisku złożonego z koców i narciarskiego wdzianka.
Następny dzień, około 10.00
Budzę się z myślą, że to co było poprzedniego dnia było niesamowitym przeżyciem. Jednocześnie jest mi zimno mimo, iż mam na sobie mój płaszcz. Brak innych efektów ubocznych. Jak zwykle jestem rześka i gotowa na następny dzień.
* * *
Podsumowując - było do bardzo dziwne przeżycie, ale nie zaklasyfikowałabym tego jako badtrip. To był jak najbardziej interesting trip :)
- 15619 odsłon