[5f-pb-22] ja po japao
detale
raporty nadludź
[5f-pb-22] ja po japao
podobne
Japao... Japao... Ja po Japao... Nie mogę przestać tego mówić. Uwielbiam ten stan - skuty jak dzika szmata do tego stopnia że chodzę po gigantycznych lokacjach pełnych szczegółów i znaczenia powtarzając pod nosem wyrazy bez znaczenia. Tym razem załączyło mi się Japao. Można powiedzieć że zauroczyłem się w tym słowie. JAPAO. :D :3
Zanim doprowadziłem swój mózg do stanu w którym mnie teraz czytacie, przeżyłem cztery niezwykle przyjemne dni. Zaczęło się od niespodziewanej wizyty kuriera z paczką z wydrukowanym na niej napisem "poste restante". Skąd kurier ma znać łacinę? Z resztą to dobrze, nie musiałem się wybierać na pocztę. Długo wyczekiwany moment zmieniłby się w koszmar - wiał wiatr i musiałem przeprowadzać badania w czterech ścianach. Na początku myślałem że to wypierdolę, siadało na ciało jak nic nigdy dotąd, nie dało się wytrzymać. Po 30-35h praktycznie bezustannego palenia nauczyłem się czerpać przyjemność z tego stanu. To jeden z tych typów substancji, która nadaje się tylko do karania. W mniejszych ilościach działa jak mocna indica, z tą różnicą że zamiast się rozpływać - się boli. W większych ilościach praktycznie nie da się ruszać (a z pewnością nie powinno), nie za bardzo się wie co się dzieje ale lubię to. W tym przypadku utrata kontaktu z rzeczywistością skutkuje czasem psychodelicznym tripem, w moim przypadku pewnie nawet więcej niż jednym, ale ten wydał mi się najbardziej ciekawy.
Ciągle coś gubię, nie mam na nic siły, czuję sie jak zombie. Ale przecież wiem jak się nazywam, zdaję sobie sprawę z tego gdzie jestem, itd. Czas się zajebać! I to porządnie... Uff. Przez dobre 2 minuty, na poważnie zastanawiam się nad rokiem i datą swojego urodzenia. Wzrok, pamięć krótkotrwała i równomierność oddechu przetrwały w szczątkowej formie. Nie pamiętam dokładnie jak, ale znalazłem się na czarnej od brudu podłodze. Mówię do siebie jak do małego dziecka: "nie, to jest złe. brud - fe!" i próbuję bezskutecznie ruszyć mięśniami nóg. Za ciężkie. Okej, pora wstać. Nie umiem. Po chwili miałem już wyjebane. Opieram się raz o jedną, raz o drugą stronę, rozsmarowując na spodniach brud.
Co było potem - pamiętam tylko w urywkach. Jestem w świecie trochę podobnym do tego, który pamiętam ze snów - tutaj obserwator nie za bardzo identyfikuje się z moim ciałem, jestem raczej jakąś bezosobową "kamerą", a to co oglądam pochłania mnie bez reszty. Widzę coś bardzo dziwnego, co ciężko opisać słowami. Mignęło mi coś w rodzaju monumentalnego pomarańczowego prostokąta, z ogromna MOCĄ prącego do przodu (chociaż paradoksalnie się nie ruszał...). Uczucia które towarzyszyły temu doświadczeniu, to ogromny strach, obrzydzenie, poczucie tragiczności i nieodwołalności tego co widzę. Pamiętam też że przez chwilę skojarzyło mi się to z jakąś ogromną zbrodnią, bólem, okrucieństwem, czułem się jakbym oglądał masowe mordy i tortury na niespotykaną skalę i czułem się za to współodpowiedzialny, chociaż wiedziałem że nie jestem autorem tego co się dzieje, tylko konsumentem. Pomyślałem, że to najokropniejsze, ta losowość i przypadkowość... Pierwsza lepsza osoba mogłaby na to trafić i odczuwać to samo jak ja. To trzeba zdelegalizować. To nie powinno być dostępne dla każdego. Przecież ktokolwiek mógłby niechcący na to trafić, a wtedy czeka go ogromna tragedia, skutki karmiczne będą nieodwołane. To słowo też pamiętam, wtedy znaczyło dla mnie coś bardzo ważnego. "Skutki karmiczne". Tak, cały czas mówię o wielkim pomarańczowym trójkącie, nie potrafię za bardzo opisać tego co widziałem wizualnie, ale emocjonalnie odbierałem to jako piekło, a raczej sierp który w kółko zatacza swój krwawy krąg, który bez powodu i bez litości wyrządza najgorsze zło i w jakiś niepojęty sposób wciąga mnie w pole swojej energii, nacechowanej gigantyczną szkodą, która odbije się też na mnie. Kiedy już ten sierp w yruszył w milczącą, nieruchomą drogę pomyślałem, że to okropne, że znowu go będę musiał oglądać i że nie da się tego zatrzymać - kiedy już zacząłem się patrzeć, wiedziałem że muszę obejrzeć do końca, ale poczułem też deja vu, jakby to się działo kolejny raz i byłem jeszcze bardziej sfrustrowany wiedząc, że "to" raz wprawione w ruch nie może przestać, że nikt ani nic nie jest tak potężny żeby to zatrzymać. To działo się jakby poza czasem, miałem wrażenie że trwało całą wieczność. Coś jakbym obcował z archetypem Saturna w jego najgorszej formie. Kwintesencja najgorszego zła w jego najbardziej nieubłaganej, nieodwołalnej i zapieczętowanej formie.
Czy to co widziałem istnieje na prawdę? Czyżby mój naćpany umysł wpadł w coś w rodzaju tunelu czasoprzestrzennego i przeniosłem do jednego z piekieł? A może dane mi było oglądać świat Idei? A może sam, podświadomie stworzyłem miejsce w którym się znalazłem? Chyba wolę myśleć o tym jak o iluzji, lekcji, która miała dać mi pewność, że piekło jest tylko stanem umysłu. Jeżeli to obciążenie, ten dług który niosło ze sobą oglądanie tamtej rzezi był czymś realnym, co obciążało mnie i wciąż obciąża, to byłaby to tragedia. Wolę podchodzić do tego jak do iluzji. Przecież nikogo nie skrzywdziłem. Trochę mi żal swojego ciała. Wiem, że nim nie jestem - wolę traktować ciało po partnersku, współczuć mu i dbać o nie, ale nie zapominać, że ono to nie ja. Z resztą nawet jeśli za poszkodowanego uznać by moje ciało, to właściwie nic w porównaniu do ogromu zła które mógłbym wyrządzić innym ludziom. Nie życzę nikomu żeby przeżywał coś podobnego, jestem prawie pewien, że to było coś co czuliby Hitler, Stalin czy Mao, gdyby naszły ich wyrzuty sumienia spotęgowane tysiąckrotnie.
- 8450 odsłon