2015.. 30mg.. 4-aco-dmt.. to było wczoraj?
detale
raporty cialoniebieskie
2015.. 30mg.. 4-aco-dmt.. to było wczoraj?
podobne
Cześć wszystkim,
nazywam się E. On nazywał się M. Nas dwóch, fanatycy wręcz "Fear & Loathing in Las Vegas". Chcący przeżyć taką historię, pragnący! Każdym zmysłem. "Kto szuka ten znajdzie". No i się znalazło. Najpierw strona, potem "specyfik", potem zrzutka, potem dostawa. A potem..? Zapraszam do lektury.
Czasy liceum, 18 lat? Nie pamiętam.. tak dawno temu. Małe miasteczko, 15 tys. mieszkańcy.
Pozwolę sobie na nietypowy wygląd tekstu i pisanie tak, jakbym to przeżywał teraz. Tak dobrze to pamiętam - nostalgia!
Żegnam się z moją dziewczyną ( byłą już, pozdro Gabi! ) w szatni, znajdującej się w jej szkole, technikum. Chodziłem tam kiedyś, poznałem kumpli, których miałem mieć do końca życia. Posypało się, zostali wyrzuceni z profilu, ze szkoły.
Dzisiaj gdzieś tam są.. kim oni są?
Szukam ich wzrokiem siedząc tam, patrząc na wychodzące tłumy ludzi. Większość z nich kończyła lekcje, czuć było to w powietrzu. "Wolność" którą czuli, wynikającą z wyrwania się ze szkoły owego dnia, trwała przez kilka sekund. Od drzwi wejścia do szatni, gdzie zarzucali sobie plecak na plecy, poprawiając go i idąc w stronę wyjścia. Była to aleja szczęścia licząca może z 5 metrów. Pojawiał się na ich twarzy uśmiech, targała nimi euforia. Wiejący wiatr na zewnątrz zwiewał uśmiech z ich twarzy a oni sami nie rozumiejąc co się dzieje szli przed siebie - już otępiali i podświadomie przestraszeni tym światem. By potem metalowym autobusem jechać do domu, gdzie będą przeżywać ostatnie wspaniałe i beztroskie chwile swojego życia. Widziałem ich, widzę ich teraz znowu.
Dziewczyna widzi, że się rozglądam, szturcha mnie w żebra i mówi z uśmiechem na twarzy "uważaj na siebie, niech Ci się nic nie stanie". Patrzę się na nią, obok niej siedzą koleżanki, które rozmawiają ze sobą nie wtrącając się w naszą rozmowę. Uśmiecham się do niej i patrzę na M. On wybucha śmiechem, my wiemy co to jest, ona nie. Widzę przez materiał kurtki kolegi jak w jednej z kieszeni wciąż trzyma w ręce sześć "mitycznych" kapsułek, które przez długi czas wydawały się nam czymś tak odległym, że na samą myśl posiadania.. ciężko to opisać, pozytywne emocje w każdym razie. Daję jej buziaka w usta, wstaję od niej, kolega patrzy na mnie i robi to samo co ja. Kierujemy się do wyjścia a ja czuję jak dziewczyna odprowadza mnie wzrokiem, tuż przez wyjściem odwracam się w jej stronę i szeroko uśmiecham jeszcze raz. Odwzajemnia go. Wiatr zwiewa jej obraz. Zapominam o niej. Na długo.
Jedziemy autobusem. Innym niż zazwyczaj, dlatego szybo, przestraszony przepycham się do kierowcy przez liczne osoby stojące na środku. Kolega się przepycha za mną. Ściągamy na siebie wzrok gapiów.
Co jest?
Podchodzę do kierowcy, przepychając się koło kobiety, która poprawia swoją torebkę. W odbiciu lusterka widzę jak wykrzywia się jej twarz kiedy znowu musi swoje ciało odwrócić w nieprzyjemny dla siedzącej obok niej osoby, by mój kolega mógł przejść. Kierowca znajomy, nigdy nie gadałem z nim wcześniej ale zawsze był uśmiechnięty. Pozytywna aura od niego wręcz biła więc nie obawiam się, że będzie jakieś negatywne komentarze prezentował. Zatrzymuje autobus a my wychodzimy. "Dziękuję" powiedziałem, roześmiał się. My również się śmiejemy.
- Co ty odjebałeś? - pyta kolega.
- Myślałem, że wysiądziemy bliżej mnie. Nie wiedziałem, że pojedzie w innym kierunku.
Kierujemy się w stronę mojego domu. M jest tutaj pierwszy raz. Jest dla niego wszystko takie obce. Uspokajam go, że to już niedaleko. Odzywa się telefon, dzwoni tata i pyta gdzie jestem. Mówię mu, że idę właśnie do domu z M. Chyba wyczuwa, że będzie coś palone albo pite ( moja mamuśka miała bardzo dobry węch oraz wiedziała co znaczą czerwone oczy ). Mówi "okej. Za niedługo będę w domu". Cholera! Miało być dzisiaj spokojnie! Siedzielibyśmy u mnie całego tripa, tata miał późno wrócić a mama akurat gdzieś wybywa. Zamykają się za nią drzwi.
- Haha, nieźle to zrobiłeś! - kwituje M.
Jak wspominałem, moi rodzice byli oznajmieni z moimi przygodami z używkami. Mama wychodząc rzuciła "tylko nie palcie zioła", ja odparłem "spokojnie mamo, my będziemy tylko brać kwas" po czym wybuchneliśmy śmiechem. Nie wiedziała, że nie żartuję i sama zaczęła się śmiać, myśląc, że skoro tak mówię to zapewne może być spokojna bo nic nie zrobimy. Bardzo kocham moją mamę, muszę jej to powiedzieć kiedyś. Mogłem dzisiaj, w końcu 26 maja. Boję się tego. Ale nie o tym opowieść.
Dla niecierpliwych - DO TRIPA ZAPRASZAM PONIŻEJ!
T + 0 - pierwszy i ostatni znacznik pomiaru czasu jakiego użyję. Nie sposób pamiętać aż takich szczegółów. W każdym razie 30 mg wędruje do każdej z dwóch szklanek z sokiem porzeczkowym. Przybijamy szklanki, wychylamy napój. Stres. To co czuję. Obawiam się. Nie demotywuje mnie to. Wiem, że będzie grubo. Rozmiar tej grubości to niewiadoma, która mnie niepokoi. Gram z kolegą dla zabicia czasu w piłkarzyki, szukając tym samym planu "B" związanego z lokum, gdzie moglibyśmy przebywać. Dzwoni do mnie kolega K. Pyta "i co, jak? jeszcze nic? nie, nieee, nie mogę. Idę na korki z matmy, stary. Trochę mi się nie chce. No dobra, zadzwonię i odwołam". Wiem, że z K mogę być spokojny. Przyda się jedna ogarnięta osoba. Słyszę auto pod oknem. Jednocześnie zaczynam coś czuć. Nie wiem kto to, podchodzę pod okno. Idzie mi się nieco ciężej niż zwykle. Stoję w oknie. Obraz wydaję się inny, przywiązuje wagę do szczegółów. Słyszę drzwi do dzwonka - haha, dobra nie poprawiam tego - SŁYSZĘ DZWONEK DO DRZWI. "Wchodź" dre się na cały ryj, żeby ten głupi olbrzym, K, usłyszał. Wchodzi, pierwsze co robi to patrzy na moją mordę, ma na twarzy taki niepewny uśmiech. Nigdy nie miał do czynienia z czymś takim ani z kimś po czymś takim. Dołącza do piłkarzyków.
- Ej! Ale dziwnie mi się w to gra stary! - śmieje się na głos.
- Dlaczego, powiedz! - pyta mnie K.
Opowiadam mu. M wycisza się. Puściłem muzykę klimatyczną z YT. Trip powoli się rozpędza niczym rollercoaster leniwie wtargający na sam szczyt baaardzo wysokiej kolejki i nagle zjeżdżaaaa! Ja strzelam gola i mówię "dobra dosyć" po czym nie mogę opanować swojego śmiechu. K jako trzeźwy uczestnik również się śmieje, ewidentnie go to bawi i jego niepokój minął. Podchodzę do M, który na słuchawkach słucha muzyki - odcięty od świata, z nieco przestraszoną miną. Pytam go:
- Czujesz to samo?
Na jego twarzy pojawia się uśmiech, a potem śmiech, niczym nie różniący się śmiech od śmiechu pierwszego-lepszego zaczepionego starego dziadka na ulicy - wyobraź sobie. Śmiejemy się razem. K wie, że jestem lekko zaniepokojony, że przyjedzie mój tata lada chwila a nasz rollercoaster zalicza kolejny zakręt rozpędzony, jak najbardziej czerwone Ferrari, jakie kiedykolwiek mógłby zobaczyć. Ja i M, siedzimy w nim enjoing it ( sorki zabrakło polskiego słowa ) like a hell! Dosłownie, z rękami w górze. Dlatego właśnie teraz wsiadamy do auta, które stoi niedaleko mojego domu. Czuje się dobrze, kolega się czuje dobrze. Mamy kierowcę, nie będziemy się nudzić - jedziemy na tripa!
- Co robimy?
Kurwa, nigdy nie lubiłem tego pytania. Prawdopodobnie nigdy go nie polubię. Niszczy mi każdą chwilę, w której się szczęśliwie zatracam, jak wtedy. Siedząc w aucie, pod moim domem, w dobrym humorze niczego więcej mi nie było trzeba. Oderwany od rzeczywistości i problemów ludzi, którzy nie lada dwie godziny temu wychodzili z tej zawszonej szkoły. "Co robimy?" zawsze kiedy jestem na haju, w przeciwieństwie do alkoholu, to pytanie jest tak strzał z liścia prosto w pysk. Wybudza, niepokoi, zmusza do myślenia i do powrócenia do rzeczywistości, która zawsze w takich momentach jest bardzo kolorowa! Na to pytanie zawsze jest ciężko odpowiedzieć, mieszkając na małej wsi, oddalonej od 15 tys. miasteczka 8 km. Ale kolega zdaje sobie sprawę, że nic nie wymyślimy, dlatego pada pomysł. Jedziemy do jego koleżanki z klasy - M-ny.
Zapalone auto wydaje fajny mruk, każde poruszenie i drgnienie auta jest bardzo przyjemne. W aucie jest ciepło. W aucie jest bezpiecznie. Nikt obcy nie patrzy, nie myśli i nie komentuje. Na krzyżówce, tuż koło mostu - gdzie 8 miesięcy temu mało co nie dachowałem swoim autem [ 2018 ] - kolega włącza muzykę. Moja dawno się skończyła bo po prostu destabilizowała naszą harmonię tripa wprowadzając niepotrzebne i złośliwe wibracje, burzące nasz spokój. Te psychodeliczne dźwięki zostały zastąpione piosenką, którą sobie teraz posłucham, robiąc tym samym przerwę od pisania.
Skłamałem, nie słuchałem jej teraz tylko robiłem poprawki stylistyczne w tekście.
Ruszamy z krzyżówki, jeden most, drugi most, miejscowość, potem las, potem las a potem miejscowość kolejna. Już wtedy było grubo, do opanowania. Śmiesznie, zabawnie, czysty relaks. Czułem się bardzo dobrze, czułem się sobą w 100%. K wydzwania do koleżanki, chce ją wyciągnąć na szluga. Rozglądam się w ciemność patrząc za szybę jego błękitnej Toyoty. Widzę różne rzeczy, rozglądam się, patrze we wszystkie szyby żeby sobie próbować wyobrazić to miejsce za dnia. Po lewej stronie jakiś kościół i domy, po prawej nic. Kościół biały, niewielki, z dzwonnicami tuż przy wejściu do bramy. Patrzę na prawo.
NIECH TO SZLAG!
- Czy my naprawdę jesteśmy gdzieś indziej niż w naszej miejscowości? Widzę tam nasz stadion! I ten budynek!
To było bardzo ciekawe złudzenie optyczne, nic tam tak na serio nie było. Puste pole. Wtem nagle, ktoś zaczął dzwonami bić w kościele obok! Ale się śmieje, łapię za brzuch, nie mogę tego zrozumieć, co za dźwięk. Wszyscy się śmiejemy, wtargnęła rozkmina "po co ktoś dzwonami dzwoni?". Kolega K, śmiejąc się odpala auto. Koleżanka nie odbiera, nie przyjdzie. Trzeba się stąd zmywać bo ktoś dzwonami już na nas bije żebyśmy stamtąd pojechali wreszcie.
- Co robimy?
Kiedyś K zabiję, przysięgam! Jedziemy po szlugi do 15 tys. miasteczka, przejeżdżamy koło szkoły, gdzie pożegnałem się z dziewczyną. Gdzie za dnia jest pełno ludzi. Przeróżnych. Nieznanych. Niezidentyfikowanych. Świrów, ćpunów, alkoholików - takie było to technikum! Parkujemy auto pod Stokrotką, maszerując do budy, gdzie można było kupić szlugi na sztuki.
- Przejebane by było teraz spotkać policję, nie?
- Daj spokój, zesrałbym się ze strachu zanim by zdążyli podjechać.
Śmiejemy się przechodząc w miejscu bez przejścia, nie na ruchliwej ulicy bo takich w 15 tys. miasteczku ciężko znaleźć, ale myślę na tyle w świetle prawa objętej prawem ulicy, że ta policja, która właśnie w momencie kiedy byliśmy na środku jezdni, wjechała w tą uliczkę mogłaby nam coś spokojnie zrobić. Wystarczyło nas zatrzymać i zaświecić chamsko latarką w oczy. Drogi czytelniku, nie masz zielonego pojęcia jakiego farta mieliśmy, że oni postanowili jednak pojechać dalej! Odetchnąwszy z ulgą i uspokojeniu się, po 5 minutach, zamierzamy odpalić fajkę. Wyciągam szlugi z kurtki i patrzę na nie jak leżą na dłoni.
- Japierdole! To żyje! - krzyczę na tyle cicho żeby towarzysze mogli mnie usłyszeć, zastanawiając się jednocześnie czy tego nie wyrzucić jak najdalej od moich rąk. Papierosy zaczęły się ruszać i bliżej im było wtedy do czegoś na wzór poodcinanych palców niż czegoś, co miałbym sobie wsadzić do ust i zacząć palić, jak K.
Trochę się rozpisałem, trip na tym się nie skończył, ale ja teraz muszę kończyć. Nazwijmy to cz. 1.
Dla tych, którzy będą chcieli czytać dalej moje perypietie z tamtego dnia, napiszę część drugą.
Muszę teraz powrócić do pisania pracy licencjackiej, zostało mi jej tak niewiele.
Pozdrawiam wszystkich Neurogrooviczów!
- 8049 odsłon
Odpowiedzi
Pozytywny trip
Fajnie się to czyta, czekam na część drugą twojego raportu