dowodzik jest, ale tożsamość gdzieś zgubiłem!
detale
raporty zbigniewwodecki
dowodzik jest, ale tożsamość gdzieś zgubiłem!
podobne
Z góry uprzedzam, że miejsca i ludzie obecni w mojej historii pozostaną anonimowe. Większe miasto, w którym byłem, będę nazywać Dużą i przechyloną literą "M", a tę drugą pomniejszą miejscowość oznaczę analogicznie jej mniejszym odpowiednikiem - "m".
Miałem już wszystkiego dość, pracowałem na 2 etaty jak wół. W międzyczasie próbowałem się uczyć programowania, starałem się mieć jakieś zalążki życia towarzyskiego, a rodzina myślała, że mam jeszcze czas na to, aby ich wyręczyć w wielu sprawach. Wszystkie te elementy sprawiły, że postanowiłem wyjechać na kilka dni. Z początku chciałem pojechać na wieś, wypocząć w domku na peryferiach. Jednak wszystko zmieniła wiadomość od jednej osoby - kobiety z którą pisałem i miałem zamiar się spotkać. "Ten skurwysyn mnie bije" - bardzo się zdziwiłem, a nawet pojawiło się we mnie przerażenie. Byłem w szoku i nie miałem pojęcia, co o tym myśleć. Zapytałem się jej czy wszystko jest w porządku i chciałem wiedzieć co się konkretnie dzieje. Podała mi swój numer telefonu, zadzwoniłem z samego rana po śniadaniu i rozmawiałem z nią prawie 2 godziny. Gadka kleiła się niesamowicie, aż ciężko mi było uwierzyć ile nas łączy. Pisałem z nią jakoś od miesiąca. Na moje nieszczęście nie miałem akurat samochodu do dyspozycji, także musiałem skorzystać z jakiejś alternatywy. Ogarnąłem na szybko jakiś pociąg i wyruszyłem w drogę.
Dzień pierwszy - Prolog
Na miejscu zobaczyłem M po raz pierwszy i muszę powiedzieć, że byłem mile zaskoczony. Nie miałem kompletnie żadnych oczekiwań i to chyba spotęgowało efekt. Poszedłem do Galerii, kupiłem kilka niezbędnych do życia pierdół, których mi aktualnie brakowało i zamówiłem taksówkę. Kierowcą był pan w średnim wieku, z którym bardzo przyjemnie mi się rozmawiało. Opowiedział mi trochę o mieście, pożartowaliśmy na różne tematy i lada moment byłem tuż przy zabookowanym wcześniej apartamencie. Rozłożyłem się ze swoimi gratami, zjadłem coś i poszedłem spać.
Dzień 2 - Mały rekonesans miasta i okolic przed spotkaniem się z stosunkowo niedawno poznaną Niewiastą
Następny dzień poświęciłem na zwiedzanie M i zrobiłem zapas jedzenia na cały mój pobyt. Przez cały dzień panował skwar, ledwo dało się w tym upale oddychać. W końcu umówiłem się z Koleżanką. Bardzo mnie pociągała swoim podejściem do życia. Była to osoba żyjąca na uboczu, blisko natury, szukająca i wyznająca podobne wartości do moich. Dużo mi wcześniej opowiedziała o sobie, była po wielu przejściach, z których wyciągnęła niejedną mądrość i wniosek. Niesamowicie mi tacy ludzie imponują.. draśnięci niejednem ciosem przez życie - mimo całego gówna, które ich spotkało, potrafią dostrzec piękno egzystencji i nadal ją kontynuować.
Mieszkała w małej miejscowości kawałek od M. Ciężko mi się z nią w ten dzień pisało, nie dało się do niej dodzwonić, jakby była czymś zajęta. Przyjechałem na miejsce przed 17.00, w miedzyczasie się trochę niepokoiłem. Umysł zaczął świrować, zacząłem za dużo myśleć. Myślałem sobie "Może to jest podpucha i jadę na rytuał jakiejś sekty? Może chcą mnie zwerbować?". Szczerze mówiąc była taką osobą, która idealnie by się wpasowywała na członka. Na tych terenach mieszka dużo dziwnych ludzi, którzy odcięci są od tego, co się dzieje na całym Bożym świecie. Bardzo mi dużo o sobie pisała i opowiedziała. Przez prawie 2 godziny szwendałem się po mieścinie. Zagadałem do jakiś małolatów i zapytałem się o drogę do centrum. Jeden z nich odbił piłeczkę i zapytał się czy bym nie chciał z nim zajarać. Ja odpowiedziałem, że nie - za Tytoniem nie przepadam. On z uśmiechem na twarzy zapytał się mnie czy mam jakieś małe co nie co. Akurat miałem przy sobie skręcone 3 blanty przygotowane na spotkanie z moją przyszłą przyjaciółką. Niestety musiałem go przeprosić, a szkoda.. wydawał się w porządku. Powiedziałem, że śpieszę się na pewne spotkanie. Podziękowałem mu i życzyłem wszystkiego dobrego. Podczas mojego pobytu w tych stronach ubierałem się jak typowy hipis - jasno niebieski T-shirt w stylu dotkniętego zębem czasu lakieru na karoserii samochodu, moje długie blond włosy oplatała czarna bandana w czerwone i szare paski komponujące się w kształt liścia paproci, a do tego wszystkiego zwykłe szare szorty. Wyglądałem, jak młody Jim Morrison. Posiedziałem chwilę w parku i zadzwoniłem do dwóch przyjaciół, którym wcześniej opowiedziałem, co mam zamiar zrobić i jakie wiąże się z tym ryzyko. Wytłumaczyłem, że mogę się wrąbać na jakiś rytuał sekciarzy i w razie jakbym nie wrócił, to niech szukają mojego ciała w dolinie rzeki niedaleko miejscowości m ;). Efekt moich paranoi wzmocniło to, że w ten właśnie dzień pod wieczór księżyc miał być w pełni. Chyba naoglądałem się zbyt wielu horrorów.
W parku tym znajdował się metalowy sześciań, który był nietypowo wyglądającym kiblem. Wrzuciłem złotówkę, wszedłem i jakaś pani z głośnika zaczęła do mnie gadać. Wybuchłem śmiechem - w życiu bym się tego nie spodziewał, że na takim zadupiu zaskoczy mnie coś takiego. W samym środku było dość spartańsko, dosłownie wszystko było z niepomalowanej stali, ale mimo wszystko było czysto. Gdy siedziałem na tronie z niewiadomych przyczyn woda kilka razy spłukała się sama przy okazji obmywając mój tyłek i jajka. Nie ruszałem się w ogóle, także dziwna sprawa - może jakoś nietypowo siedziałem?
Koleżanka już od dłuższego czasu nie dawała mi oznak życia. konkretnie się z nią umówiłem, poświęciłem swój czas, a ona jakby mnie olewała. Dodam, że to ona bardziej chciała się spotkać ode mnie. Szczerze przestałem wierzyć w to, że się w ogóle dzisiaj zobaczymy.
Rozkminiałem nad tym co by tu począć. Nad miejscem, w którym obecnie przebywałem wisała burza i musiałem szybko podjąć jakąś decyzję. Wpadłem na "genialny" pomysł. Od jakiegoś czasu planowałem wyruszyć w psychodeliczną podróż poza granice mojego umysłu, ale nie umiałem ku temu znaleźć okazji i powodu. Miałem zresztą ją odbyć wraz z moją niedawno poznaną kompanką. Zarzuciłem około czterech gram suszonych grzybków i ruszyłem prosto w stronę centrum. Pobłąkałem się jeszcze około godzinę, znalazłem kilka fajnych miejsc, aż nagle ona postanowiła w końcu napisać. Bez zbędnych szczegółów i w bardzo dużym skrócie - okazało się, że narobiła sobie niezłego bigosu. Zadzwoniłem od razu - odebrała, ale bardzo chaotycznie mówiła. Sama nie wiedziała, co ze sobą zrobić i czy ma w ogóle siły na dzisiejsze spotkanie. Pocieszałem ją, mówiłem spokojnym tonem i chciałem jej pomóc. Powiedziałem jej, żeby pojechała do mnie - zjemy coś i na spokojnie z nią o tym porozmawiam. Była niesamowicie zmieszana. Nawet nie wiem, ile z moich słów do niej docierało. W końcu powiedziałem, że daję jej chwilę na zastanowienie i niech mi później zadzwoni i powie co zamierza zrobić. Ehh te kobiety, jeszcze sam na swoje życzenie dobieram sobie takie bardzo nietypowe i sprawiające wiele problemów..
Usiadłem przy pewnym ogólnodostępnym budynku na ławeczce, żeby w razie czego schronić się gdzieś przed burzą. I tu zaczęła się podróż do mego wnętrza. Dodam, że prawie w ogóle nie pilnowałem czasu, a jak wiadomo stany, w które wchodzi się po psychodelikach mają to do siebie, że nasze abstrakcyjne poczucie upływających chwil przestaje istnieć. W końcu to nasz umysł próbuję nieudolnie zrozumieć czymś jest zmiana zwana czasem, niestety mało skutecznie.
[około 1h od wzięcia]
Zaczynałem czuć coraz bardziej swoje ciało. Widziałem większą głębię w drzewach, łączyłem się z nimi pozazmysłowo.. Kolory były jaskrawsze, dźwięki wyraźniejsze i bardziej wyodrębnione od siebie. Była typowa cisza przed burzą, odprężyłem się i starałem się zrelaksować medytując. Skupiałem się coraz bardziej na oddechu, swoim ciele i na tym, co mnie otaczało. Poczułem, że wszedłem już obiema nogami. Nagle podjechało nowiutkie Porsche Panamera, na ucho była to widlasta dziesiątka ze sportowym wydechem. Potężny bas wydobywający się z tej pięknej maszyny był miodem dla moich uszu. Głośny basowy pomruk sprawiał, że mój mózg doznawał dźwiękowych orgazmów. Po chwili gośc pojechał gdzieś w swoją stronę i nagle kilka minut później Ona w końcu się odezwała. Zadzwoniła. Nadal bełkotała jak potłuczona, ciężko się z nią było dogadać.. Trochę jakby była upalona. Nie chciała jechać do M. Powiedziała, żebyśmy wynajęli coś na miejscu. Nosz kurwa mać, mam wynajmować 2 noclegi jednocześnie? Bez sensu. Jeszcze do tego chciała, żebym ja za wszystko zapłacił, masakra.. Powiedziałem, że się zastanowię i zapytałem się jej, czy jest coś tu wartego naszej uwagi. Okazało się, że najtańszy noclego kosztował 150 złotych, rozłączając się powiedziałem, żeby dała mi chwilę na zastanowienie. Niesamowicie się zdenerwowałem i poczułem się mocno wykorzystany. Nie dość, że rzuciłem wszystko, żeby tam przyjechać i jej pomóc, to ona jeszcze chciała więcej i więcej, ehhhh.. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, myślałem chwilę i postanowiłem, że wrócę do M. Wkładając telefon do kieszenie wyślizgnął mi się z ręki i niefortunnie poszedł ekran. Gniew mój urósł do niewyobrażalnych już rozmiarów, zacząłem iść w losowym kierunki non stop przeklinając całe istnienie. Cała wcześniejsza medytacja poszła na marne, dałem się już całkiem ponieść emocjom. Po przejściu 200 metrów zaczęła się silna ulewa, a w oddali grzmiało. Usiadłem zrezygnowany pod jakąś wytryną sklepową, powoli zsuwając się po wejściowych drzwiach uderzając mocno tyłkiem o ziemie. Wyglądałem jak człowiek, który właśnie przegrał w kasynie cały swój majątek zostająć bez miejsca do spania.. I tak się mniej więcej czułem.
[1:45h]
Wchodził mi coraz bardziej badtrip, w mojej głowie sztorm mrocznych myśli. Każda z nich z coraz większą siłą uderzała o siebie wzajemnie się nasilając. Poczułem się tak, jakby moja dupa zapuściała pod tym wejściem korzenie i do końca swojego życia tam zostanę. Gapiłem się na jakąś restaurację, dworek obok niej i jakiś XIX wieczny pałac tuż za rogiem próbując odgonić myśli - niestety bez oczekiwanych rezultatów. Chciałem bardzo z kimś pogadać. Marzyłem o tym, żeby ktoś mnie wysłuchał i podniósł na duchu. Do tych wszystkich myśli zaczęły dochodzić wspomnienia z ostatnich ciężkich 3 miesięcy. Wszystkie te myśli rosły jak balon, który by miał zaraz pęknąć, rozerwać się na nieskończoną ilość kawałków i zniszczyć cały Wszechświat. Napisałem do przyjaciółki, która ponad 2 lata temu dosłownie uratowała mi życie i zmieniła je na lepsze. Była to osoba, do której czuję ogromną wdzięczność i którą kocham ponad wszystko. Jest dla mnie kimś więcej. Najważniejszą osobą w moim życiu, kimś kogo szczęścia pragnę bardziej od swojego własnego. I dodam, że nie jest to miłość romantyczna, bardziej określiłbym jak transcendentalną. Straszliwie głupio było mi do niej pisać, była bardzo zapracowaną osobą, ale byłem na tyle słaby i żałosny, że się na to zdecydowałem. Nie jestem z tego dumny - uważam, że każdy człowiek powinien brać odpowiedzialność za swój los i nikt nie ma prawa obwiniać innego człowieka za swój żywot, nawet jeśli jest wybitnie kiepski. Łatwo coś takiego mówić, gorzej stosować we własnym istnieniu. Hipokryzja w końcu wzięła górę i przegrałem kolejną bitwę z samym sobą. Szybko odpisała, zapytała się, co jest grane. Powiedziała, żebym szybko do niej zadzwonił. Odebrała, zacząłem coś bełkotać i przeklinałem krzycząc. Sam nawet do końca nie wiem o czym w ogóle mówiłem. Efekt silnej psychodelii potęgował wszystko. Zacząłem wrzeszczeć i wylewać na nią całą swoją frustrację z kilku ostatnich miesięcy. Powiedziałem jej, że to wszystko pierdolę, leżę naćpany pod jakimś sklepem, na jakimś zadupiu i chcę dokończyć swój nic nieznaczący żywot. Bardzo odpowiedzialnie i dojrzale :). Wciąż mnie uspokajała i powiedziała, że wszystko ogarnę itd. Mądra kobieta, takiej szukać ze świecą w ręku. Po półgodzinnej chaotycznej konwersacji w końcu uspokoiłem się na tyle, żeby coś ze sobą zrobić. Dałem wreszcie biednej kobiecie święty spokój i powiedziałem, żeby więcej z takimi palantami jak ja nie rozmawiała. Posiedziałem jeszcze z 10 minut, pisząc jej jakieś losowe rzeczy, które chciałem jej przekazać - nieudolna próba wytłumaczenia jej, co się ze mną aktualnie dzieje. Ehh.. strasznie tego żałuję, no ale cóż, każdemu czasem zdarza się zrobić coś wybitnie głupiego.
[2:45h?]
Trochę się uspokoiło i ruszyłem swoje ociężałe dupsko, wyrywająć uprzednio zapuszczone korzenie z gruntu. Poszwędałem się chwilę bez celu, był już peak a ja w końcu zaczynałem korzystać z tego, co chciała mi dać Psylocybina. Wyciągnęłem do niej swoją dłoń i oddałem się jej całym sobą. Teraz to ja byłem światem, a świat zaczął stawać się mną. W końcu się ze wszystkim zjedoczyłem. Zacząłem uśmiechać się do przechodzących ulicą ludzi i przejeżdżających samochodów. Jakiś Hipis w krótkich spodenkach, w T-shircie z torbą na ramieniu spaceruje szczęśliwie jakąś wiochą, jakby nigdy nic. Reakcja ludzi była bezcenna, pewnie zapamiętają mnie do końca swoich dni. Ogarnąłem, że ostatni pociąg odjeżdża po 23:00, a ja mam 10 minut na to, aby dostać się na peron. Zacząłem biec sprintem, zapytałem się jakiegoś typa, wysiadającego z samochodu, jak najszybciej dojdę do dworca. On zmieszany wskazał mi drogę, biegłem dalej jak szalony, czując niesamowitą ekstazę, zacząłem mocno drzeć ryja. Dwóch gości totalnie zaskoczonych parsknęło śmiechem na mój widok, biegnącego sprintem w środku deszczu i wciąż wiszącej burzy. To musiał być niezapomniany widok. Biegłem dalej przez jakieś boczne uliczki, aż w końcu widząc tory w oddali, przebiegłem przez krzewy, przecinając je i energicznie wskoczyłem na peron.
[+3:30??]
Ale jaja! Oprócz mnie na peronie siedzi sobie obywatel państwa Izreal, hebrajskiego wyznania, gada z kimś przez telefon i przegląda stertę papierów. Wyglądał mi na studenta prawa. Zapewne przeglądał jakieś przedwojenne akty własności, żeby drogą sądową przywłaszczyć coś należącego w przeszłości do swojego przodka. Ale to zapewne tylko moje urojenia. Wschłuchiwałem się, bardzo ładnie i wyraźnie mówił. Mówiąc szczerze, brzmiało to przepięknie. Po pięciu długich minutach w końcu przyjechał pociąg. "Aaa, nie mam przecież biletu!" Pomyślałem sobie: "Eee tam, o tej porze nie będzie kontroli, przyfarcę pewnie i przejadę się na gapę". Siedząc już w pustym przedziale założyłem słuchawki, wpisałem na Spotiify "Psychodelic Rock" i odpaliłem muzykę. Było jeszcze piękniej, pogoda za oknem dodawała niesamowitego klimatu. Nagle jak lunęło z nieba, włączył się kolejny utwór. Jak na życzenie! Jeźdźcy Burzy od The Doors. Normalnie niemożliwe! Niedość, że wyglądałem podobnie do niego, to jeszcze zaczęła się intensywna burza. Cudowny zbieg okoliczności.
W końcu dojechałem na dworzec główny w M. Na szczęście siły natury się nade mną zlitowały i dały mi szansę na to, aby całkowicie nie zmoknąć. Nie wiedziałem w sumie gdzie iść, a trip trwał w najlepsze. Za Chiny nie chciałem wracać do domu. Mijałem po drodzę dworzec PKS i postanowiłem tam usiąść. Był tam tylko jakiś studenciak, zapewne z erasmusa. Wyglądał mi na takiego, co zna hiszpański albo portugalski. Na bank jegomość z Ameryki Południowej. Szeroko się do niego uśmiechnąłem i krzyknąłem "Everything is good, my Friend? I hope so." On z bananem na twarzy odpowiedział: "Yeah, everything is fine.". Usiadłem na ławie i postanowiłem sobie zaaplikować swoją niedawno zakupioną tabakę. Była moją ulubioną - wyśmienitej jakości lekko wilgotny grubomielony mocny tytoń z subtelną nutką świeżej brzoskwini. Grzebiąc w torbie kątem oka zauważyłem, że ktoś idzie. Był to wcześniej spotkany obywatel Narodu Wybranego przez samego Boga Jahwe. Również się do niego uśmiechnąłem, tym razem nic nie mówiąc. On odwdzięczył mi się tym samym. Przez kilka minut go poobserwowałem, kręcił się zagubiony w kółko jak mucha. W końcu otworzyłem wieczko metalowego pudełka w kształcie krążka, wyciągnąłem swój dowód i zacząłem nabierać sproszkowany tytoń. Patrząc na swoje zdjęcie z dowodu, naszło mnie mnóstwo refleksji. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo się zmieniłem (na szczęście na lepsze) i zadałem sobie w głowie pytanie, o które dosyć często pytam: "Kim ja w ogóle jestem?". Do głowy przyszła mi błyskawicznie kolejna myśl i krzyknąłem "Dowodzik jest, ale tożsamość gdzieś zgubiłem!" Aż wybuchłem głośnym śmiechem. Posiedziałem tam z 10 minut, myślałem, czy by sobie nie rozpalić blanciora, ale postanowiłem, że znajdę jakiś ładny park. Na nowo założyłem słuchawki i moim oczom ukazała się naklejka na słupie. Coś o tym, że koncerny farmaceutyczne zarobiły na Covidzie. Dosyć oczywista sprawa. Aż wyjąłem maseczkę z kieszeniu i ją potargałem, zupełnie bez emocji. Był to chyba mój mały bojkot w kierunku tego całego cyrku.
W końcu wyszedłem z tego miejsca i ruszyłem w stronę miasta. Było bardzo spokojnie. Czułem się biezpiecznie jak nigdy. Minął mnie jakiś typ na elektrycznej hulajnodze, zupełnie wyczilowany w słuchawkach, jeżdżąc na przemiennie dwoma pasami wolnym tempem bujając głową. Non stop podziwiałem miasto, delektowałem się architekturą i błogą ciszą. Lepiej być chyba nie mogło. A jednak się myliłem..
W centrum mijałem różnych ludzi, większość sobie odpoczywała. Jakiś młody gość w moim wieku leżał na murku całkowicie pochłonięty w jakimś filmie, gapiąc się na swojego smartfona. Stojąc na pasach, podjechało kilku chłopców w BMW E36. Stary rozjebany złom, ale mimo tego widać było po nich, że bardzo się z niego cieszyli. Zaczęli mnie bajerować. Zapytali się, czy wracam z Woodstocku. Odpwiedziałem im: "Tak, '69, podróżuję w czasie i przestrzeni". Oni wybuchli śmiechem i zapytali się, czy mam jakieś piguły. Odpowiedziałem: "Ja tylko korzystam z darów Matki Natury". Śmiechom nie było końca, w końcu kierowca zaczął gazować, ruszył z piskiem opon, zaciągnął ręczny sunąc bokiem i poleciał jak strzała. Ślad po nich zaginął.
W końcu w oddali zobaczyłem park. Byłem nim wprost oszołomiony. Swoim wyglądem bardziej przypominał ogród na jakimś dworku szlacheckim. Szedłem ścieżką, dookoła pieknie ścięte drzewa, kolumna minimalistycznych fontann na środku. Na końcu ścieżki moim oczom ukazała się scena, i to nie byle jaka! Na środku stała ława, ściany i sklepienie sceny były obrośnięte bliżej nieokreśloną roślinnością, a wszędzie dookoła były posadzone różne drzewa i krzewy. Było przepięknie. Rozłożyłem się na tej ławie, jak na własnej kanapie. Usiadłem, wyciągnąłem swoją elegencką papierośnicę, w której czekały na mnie 3 skręty z samą Marią w środku. Odpaliłem jednego, siedząc jak król, obejmując otoczenie w całości każdym zmysłem. Leciała piękna rockowa muzyka z lat 60- tych i 70-tych. W idealnym momencie wjechali Pink Floydzi, Wish You Were Here. No właśnie.. Szkoda, że koleżanki nie ma. Ale ja niczego nie żałuję.. Jej strata i tyle. Chciałem dać jej szansę, wyciągnąłem rękę, ale ona ją odepchnęła.
Przez cały ten czas delektowałem się stanem głębokiej nirwany, czułem się jak stwórca. Byłem władcą wiatrów - jak i samym wiatrem. Byłem drzewami, powietrzem, wodą w fontannach, ławką na scenie, sceną - wszystkim co było, jest i co będzie. Czułem się, jak nieskończony, wszechpotężny i niemierzalny byt. Muzyka non stop leciała, wszystko było idealne. Zacząłem tańczyć w jej rytm na scenie. Kompletna Harmonia i równowaga. Nikogo nie było w parku oprócz mnie. Po moich nie wiem nawet ile trwających wygibasach, usiadłem delikatnie na ławce nieprzerwanie i bez zakłóceń delektując się spokojem. Czułem, jakby ten świat należał do mnie. Zdawało mi się, jakbym siedział na pufie w moim pokoju, tak jakby przede mną był telewizor, połączony do niego pecet, a w moich dłoniach pad. Ale w tej chwili niczego mi nie brakowało. Wszystko było tak możliwie blisko perfekcji, jak się tylko dało. W mojej głowie totalna Odyseja, fraktale, wzory jak ze wschodnich dzieł sakralnych, psychodela pełną gębą. Obrazy podobne do tego, co maluję Alex Grey. Jakby ktoś mi powkładał do głowy okładki z płyt Tool'a.
Pomyślałem sobie, że podzieliłbym się z kimś tym, co teraz odczuwam. Nagle mój żołądek zaburczał, do głowy od razy przyszła mi jedna myśl: "Zadzwonię po pizze i z kimś sobie pogadam!".
Znalazłem jakiś numer na szybko, mieli dobre opinie. Zapytałem się gościa, czy da radę jeszcze coś zamówić. On odpowiedział, że tak. Niesamowicie się uradowałem i aż mu ze szczęścia podziękowałem. Poprosiłem o 4 sery. Zapytał się gdzie ją zawieźć. Odpowiedziałem: "Prosto na scenę.". On odpowiedział zmieszany "Słucham? Na jaką scenę?!" Chyba myślał, że robię go w konia. Dodałem, że siedzę w jakimś parku, pierwszy raz jestem w M i bardzo mi się podoba. W końcu z wielkim zdziweniem odpowiedział: "W porządku, jak pizza będzie gotowa, to kierowca do Pana zadzwoni."
Po 7 minutach dostałem telefon. Głos w słuchawce zaczął do mnie mówić: "Za 3 minuty wyciągam ją z pieca, a za kolejne 3 będę u Pana". "Ja chyba śnię!" - pomyślałem. Rzeczywiście, równo po 6 minutach dzwoni do mnie facet i mówi, że jest w tym parku, ale nie widzi żadnej sceny. W końcu z niej zszedłem (najwyższy czas) i pomaszerowałem w kierunku fontann. Zauważyłem go i krzyknąłem głośno - "Tutaj!". Podbiegłem do niego z radością i powiedziałem, że w życiu nie dostałem tak szybko pizzy. "Jesteście zajebiśći chłopaki, jak wyście to zrobili!? Niesamowite!" Rozmawialiśmy chyba z 15 minut, pytałem dużo o M, okazało się, że jest studentem. Dużo mi opowiadał o sobie, mieście i ludziach w nim żyjących. Uważnie go wysłuchałem, ale niestetty musiał mnie przeprosić, bo przyjęli kolejne zamówienie. Podziękowałem mu jeszcze kilka razy i obydwoje życzyliśmy sobie wszystkiego dobrego.
Wróciłem ponownie na piedestał, gdzie czekała moja kanapa z desek. Otworzyłem pudełko, a tam ukazał się gorący placek - cienke ciasto - a nań cztery rodzaje sera ledwo co wyjęte z pieca. Delektowałem się nim przez około 20 minut, naprzemiennie z muzyką, która wciąż wypływała z moich pchełek. Tym razem Psychodeliczny Trance. Idealna uczta na gastro. Bardziej odczuwałem efekt Marihuany, grzybki już jakiś czas temu zaczęły schodzić. Po konsumpcji jeszcze trochę posiedziałem i zadzwoniłem po taryfę. Zaczęło mocno padać, musiałem się jak najszybciej zwinąć. Taksiarz przyjechał na szczęście w niecałe 2 minuty. Zacząłem biec w jego stronę przez cały park. Po drodzę wepchnąłem pudełko z pizzy do kosza i już z samą torbą dobiegłem do białej Toyoty Corolli. Był to nowy model z napędem hybrydowym. W środku niestety puczułem okropną woń szlugów, ale aż tak bardzo mi to nie przeszkadzało. Z panem Taksówkarzem dużo rozmawiałem, był trochę Januszowaty, ale to przecież nic złego - i tak się dobrze umieliśmy dogadać. W końcu dojechałem do swojego apartamentu, zapaliłem światło, otworzyłem lodówkę i otworzyłem sobie czeskiego pilsa, którego uwcześnie zakupiłem w sklepie. Jakieś piwko kraftowe, było przepyszne. Jeszcze przez następne 10 minut napisałem do mojej niedoszłej przyjaciółki kilka wiadomości. Coś w stylu - "Szkoda, że Ciebie nie było. Nawet nie wiesz co straciłaś. Mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja przeżyć coś takiego wspólnie.". Było już po 3.00, na szybko wziąłem jeszcze prysznic i w rozbiegu rzuciłem się do cieplutkiego i przytulnego wyra.
Rano obudziłem się oczyszczony ze wszelkich skaz, umysł niczym tafla jeziora przy bezwietrznej pogodzie - po prostu duchowe catharsis. Oczywiście innych rezultatów nie oczekiwałem.
Niech nikt ze mnie nie bierze przykładu - to co zrobiłem było skrajnie nieodpowiedzialne. Niejednokrotnie mijałem policję, na moje szczęście nie zostałem przez nich zaczepiony. Dlaczego to w ogóle zrobiłem i podjąłem ostatecznie decyzję o konsumpcji? Po prostu wyczułem okazję na przeżycie niesamowitej przygody. Zaryzykowałem i przeżyłem swoje.
- 7715 odsłon
Odpowiedzi
Niesamowicie pochłonął mnie
Niesamowicie pochłonął mnie ten trip raport. Czekałem tyko na moment, w którym spotkasz się z tą dziewczyną Nie wiem jak wyglada dalej wasza relacja ale mam nadzieje, że wszystko u Ciebie dobrze i tak też życzę młody Jimie Morrisonie.
Super TR
Super TR, bardzo fajnie się czytało. Przypomniałem sobie jak sam przeżyłem coś podobnego, psychodela do kwadratu. Mam nadzieję, że ze znajomą się ułożyło, wiem jak to jest gustować w problematycznych)).