doctryna szczęścia (popierdolino)
detale
raporty hennessy
- Zgrzybieni leśni ludzie (gringo)
- Psilocibe Semilanceata - miły, domowy trip (golden afternoon)
- Ludzki Suwak - miejsce oderwania ze znanej rzeczywistości... (WladcaMalp)
- Kuchnia Bogów (heru)
- Szałwia nitki daje (pilleater)
- Na pełnym wdechu (Gwynnbleid)
- THC po raz pierwszy (kozax)
- Krzywa wycieczka do cyfrowego piekła (core)
- 1575mg (Qbkinss)
- Zawieszony w czasie i przestrzeni... (rupert_the_peanut)
doctryna szczęścia (popierdolino)
podobne
05.08.2008
20:20
Nawet najmniejszego pojęcia nie miałem, jaki czar na siebie rzucę wrzucając to pod język (w smaku jeszcze bardziej cierpkie i nieprzyjemne niż lesede). Zaraz po dojeździe na odciętą od świata miejscówkę - przystań jachtów, rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę z dziadkiem wędkarzem, który uświadomił nas, że kelly family już tu nie mieszka, wyprowadziła się z domu obok 3 lata temu.
+1.30 kumpel puścił delikatniutkiego pawia, u mnie obyło sie bez dolegliwości. Przez ok. 3h czekaliśmy na pełne rozpędzenie się maszyny, czując się dotąd jak przed wjazdem mdma/lsd? cały czas piwkujac i walcząc ze ślinotokiem.
+2.40 i tu straciłem poczucie czasu.
Zapaliliśmy blanta i ogarnęło nas ogólnie pojęte szczęście. Z zajazdu po drugiej stronie wody słyszeliśmy tylko głośne cieple śmiechy podpitych tubylców niesione taflą wody, i zdałem sobie sprawę, że mają dziś zajebisty wieczór, tylko dlatego, że mimowolnie wysyłamy tę wszechenergię szczęścia na otaczające nas kilka kilometrów, niczym antena sieci gsm. Im bliżej , tym grubiej. Im większy zasięg, tym lepsza energia, to dzięki nam tak dobrze się bawią, nie ma co ukrywać. Nawet nie pamiętam, o której w nocy przestali, nie byłem już tego świadomy. Podniesienie głowy do góry wiązało się z kalejdoskopowym przeżyciem planetarium, gdyż miałem pełną możliwość głębokiego zoomu optycznego w drogę mleczną i zagłębienia się w każdy gwiazdozbiór bez jakiejkolwiek potrzeby przewodnika. Były tak blisko jak tylko chciałem, tak blisko jak nigdy, aż chwilowo w to powątpiewałem - dlaczego ufo pojawia się tylko jak mam taka pizdę? Nie wiem co to było, ale jeśli był to samolot, to przeleciał tuż nad nami, niosąc za sobą piękne szablony kolorów wyciekających spod rantów skrzydeł, mimo głębokiej nocy. Wyszedł półksiężyc i stał się dla mnie piękną ikoną życia, tak pięknie i miękko obracał się w delikatnoszarofioletowych małych obłoczkach pod tempo moich ulubionych kawałków The Pixies dochodzących z wewnątrz zaparkowanego nieopodal samochodu. Straszny rozwój setek filmowych akcji, pełen dynamizm myślowy. Krótka pamięć i tysiące rozpędzonych myśli na sekundę, chęć i świadomość możliwości zrobienia wszystkiego przy jednoczesnym, statycznym siedzeniu na murku z wjebanym bananem na ryju i fajka (o skończyły się.. co tera?)
- Co to, to, to jest co tam jeszcze masz w tym sreberku? - wymamrotał mój trip partner w pewnym momencie.
- Nie chcesz wiedzieć - dobrze wiedziałem, że nie chce, ale było tak pięknie, że bez zastanowienia zeżarłby w tym momencie arszenik popijając go denaturatem, jeśli tylko bym mu to podał i zagwarantował, że stan w którym się znajduje utrzyma się, albo co lepsza będzie jeszcze lepiej... Uznałem to za niemożliwe, a może i nie chciałem dojebywać nam tryptaminki do pieca.
Próby konwersacji kończyły się tylko długim śmiechem, który nie prowadził donikąd, bo nigdzie nie miał prowadzić, jego cel był ogólny, ogólnie było bardzo ogólnie i już samo to stwierdzenie nie wiadomo czemu nie pozwalało nam się przestać śmiać. Czułem się jak człowiek, który posiadł wszystko, ja i wszechogarniające szczęście.
- Weź porób szybko fotki tych zapachów - dodał za chwilę.
W pewnym momencie wpadłem na pomysł - cygaro. Coś czego nigdy nie rozumiałem, ale zaopatrzyłem się w to całkiem kosztowne kubańskie jednorazowe cacuszko tuż przed wyjazdem na "biwak". Zaraz jak odgryzłem końcówę i zabufałem, momentalnie zrozumiałem osobę Fidela Castro i wszystkich skurwysynów napędzających świat swoją pojebaną wizją, ideologią wielkiego oka nad wszystkim, uczucie bycia głównym centralnym nadzorcą systemu niemogącego ani na chwilę dać się zachłysnąć chwilowemu czarowi emocji, gdyż mogło się to skończyć kaszlem i zwolnieniem, a nawet chwilową pauzą silnika, któremu nie wolno się zatrzymać i trzeba cały czas keep it going. Bo przecież nie jest to żaden wyjebany smak vaniliowych cygaretek dla pań, ale smak zniewolonego tłumu i jego ciężkiej pracy, potu tych rąk. Nie pozwól, żeby gówno wbiło ci się do płuc, ale jednocześnie daj maszynie pracować, miej tego pełną świadomość. Dosyć.
Zapiłem winem i zanurzyłem się w czymś już zupełnie innym, przemyślenia typu: "czemu, kurwa, tak jest? albo czemu tak nie ma? czemu nie wpaja się ludziom od dziecka nauki traktującej o radości, pokorze i respektowi, którą powinno się czerpać z życia na ziemi i czcić naszą planetę, lekcje na których nauczono by ludzi zdawać sobie sprawę jak tu jest cudownie i jak łatwo można to bezmyślnie zburzyć... bo przecież zawsze mogło by cię wyjebać w inną część galaktyki" - ale tylko to pamiętam.
- Co byś teraz zrobił, jakby na ciebie usiadła Gosia?
- Nic, wiedziałbym, że to jest pizda.
2 linijki bezsensownego dialogu i znowu kilka min śmiechu... To mogło się nie kończyć i nie chcialo sie kończyć, takich dialogów były setki...
W pewnym momencie rzeczywistość zaczęła zlewać się zupełnie z baśniową wszechogarniającą fikcją i czułem się jak rozmarzone zasypiające dziecko, któremu mama opowiada wspaniałą bajkę na dobranoc. Brak możliwości kontroli fazy połączony z wymazaną granicą realizmu/scfi sprawiał jednak, że po każdym bacie czułem się coraz bardziej zmęczony. Zasnęliśmy w furze utuleni ostatnią płytką Ostrego...
+9.00
Budzę się cały w pajęczynie z rosy, chwila do złapania ostrości i widzę, że zaparowało furę. Popycham kimającego kompana, bo sam nie jestem w stanie ogarnąć tego, że faza jeszcze trwa... "Ile szczęścia może dać jedna chmura na niebie" leci cały czas w mojej głowie i przyglądam się światu, który wygląda jeszcze inaczej i dziwniej niż się spodziewałem, przypominalo to trochę delikatne zmiany cieni i leveli photoshopa, niebo było delikatnie pomarańczowo-purpurowe, a białe linie rysowane na niebie przez samoloty były jeszcze bardzo fosforyzujące. Moj kompan postanowił jechać, zwłaszcza, że miał dzień obowiązków przed sobą. Z uwagi, że jest dobrym kierowcą w ogóle się nie balem, kiedy odwoził mnie do domu, podziwiałem tylko warunki w których mieszkam i niesamowitą kolorystykę otoczenia. Po wejściu do chaty pocykałem jeszcze parę fot z okna i położyłem sie spać.
+15.00
OEV sobie poszły, we łbie panuje jeszcze spory bałagan.... milczę... jestem w szoku, żyję wczorajszym przeżyciem... Czyżby klasyczne lsd przeszło ewolucję i teraz jest już 100% pozytywne i jeszcze lepiej (inaczej) działające? NIE - to tylko DOC... bajka, wejście w niezapomniana krainę i przeżycie, które mogę uznać za najwyższy rodzaj lotu psychodelicznego, zdecydowanie godne polecenia dobry duszom.
+19.00
Czyli teraz przed chwilą gadałem na gg z moim odważnym znajomym, który przejechał jeszcze 50 km i uciekł z pracy po 12 min walki z jasnością monitora, której ustawić nie mógł, bo okazało się, że to otoczenie jest zbyt rażące... Hehe.
Podsumowując: jeśli marzysz o długiej, pozytywnej, pozbawionej niejasności, psychodelicznej podróży i chciałbyś zażyć syntetyczne szczęście, (jakoś nie przechodzi mi przez pałę myśl, że można by mieć po tym bad tripa, ale wiadomo większość udanej fazy to set & setiing) to najlepszym rozwiązaniem będzie dla ciebie DOC. Ja stawiam je na piedestale narkotyków poszerzających percepcję i wiem, że lepiej już być nie może... Chciałbym tam kiedyś wrócić, tym bardziej że nie odnotowałem jakichkolwiek efektów ubocznych poza zmęczeniem... Ten trip raport to i tak ułamek całości, bo żadne słowa nie wyrażą tego, co przeżyłem...
- 15663 odsłony
Odpowiedzi
dzięki
fajowy raport
Ananda