taniec pijanego, mechanicznego bociana
detale
fluwoksamina: ciężko powiedzieć, około 10 tabletek Fevarinu 100mg czyli około 1000mg
i trochę Perazin 100mg, przypuśćmy 5
nastawienie: raczej pozytywne, było mi wszystko jedno, kiedy i jak się to skończy
raporty keithyboy
taniec pijanego, mechanicznego bociana
podobne
Słowem wstępu: wyszedłem właśnie z psychiatryka, gdzie byłem, bo hmm... bo podobno mogłem umrzeć, z raczej nieistotne jakich powodów i przez różne jednostki chorobowe mojego mózgu. Bywa i tak, nieważne. W każdym razie po 3 latach liceum w innym mieście i zdanej mimo wszystko na psychotropach maturze (nie wiem jak, nie pamiętam swojej matury) wróciłem wreszcie do domu próbować chociaż trochę posklejać życie do kupy.
I będąc jeszcze na oddziale przypomniałem sobie, że istnieje Acodin (dzięki cudownym przyjaciółkom i przyjacielowi. no i dzięki przepustkom) i mając go w pamięci, jak i to, że dzięki receptom znalazłem się w posiadaniu sporej ilości sporo obiecujących "prochów", postanowiłem albo coś wreszcie przeżyć, poczuć cokolwiek jeden raz - albo się zatruć i umrzeć. Obie możliwości napawały mnie spokojem i mimo wszystko optymizmem.
Uprzednio zaopatrzony we wszystko co potrzebne wyszedłem przejść się po starych miejscach, sądząc że lepiej będzie zrobić to poza domem. Za pierwszym zakrętem przystanek, papieros i do dzieła. Nigdy nie byłem dobry z matematyki, nie miałem siły przeliczać wszystkiego na kilogramy ciała itd. (bilans wyszedłby chyba żałośnie przy moim 45kg/176cm ) Wóz albo przewóz-pochłonąłem więc 30 tab. Acodinu, popiłem wodą, potem sporą garść Fevarinu i trochę Perazyny. Nie wiem jaki wpływ na wszystko miał Fevarin i Perazyna, być może żadny.
Jakiś czas pokręciłem się po miejscach i wróciłem do domu, bo aż wstyd przyznawać, po prostu pomyślałem że coś nie zadziała już chyba. Mogło być 1,5-2 godzin od pożarcia wszystkiego.
Ciężko powiedzieć co było najpierw. Na początku zaczęła mnie swędzieć skóra i zaczął się niepokój ruchowy, nie mogłem usiedzieć w miejscu. Co jakiś czas badałem wzrokowo swoje dłonie i w końcu zaczęły coraz bardziej się rozmazywać zostawiając smugi za sobą. Chwilę później chodzenie stało się tańcem pijanego, mechanicznego bociana - nogi podnosiłem nad przeszkodami które nie istniały. Włączyłem "Nevermind" Nirvany, to uświadomiło mi na dobre, że jednak zadziałało. Każda piosenka była dla mnie jak osobny rozdział, każda trwała znacznie dłużej i bujała się i falowała, nie w moich uszach, ale w całym moim ciele. Miałem wrażenie, że nagle odkryłem jakąś dziurę, przez którą teraz artysta pokazuje mi prawdziwe znaczenie tego wszystkiego - muzyka trafiała do samego środka mnie i to było jak rozmowa z nią. Zorientowałem się, że język jest jakby sztywny i nie umie wyartykułować moich myśli, nawet jeśli miałbym z kim rozmawiać.
Kiedy skończyła się płyta i nastąpiła cisza, wziąłem gitarę i zapragnąłem przypomnieć palcom jak się gra, bo pisanie piosenek to było całe moje życie, dopóki mi nie odpie...hmmm...no nie odbiło. Uderzałem w struny z góry na dół z szaloną pasją, z beztroską i radością dziecka i czułem i słyszałem, że tworzę piękne piosenki. Wszystko jakoś mimo wszystko znajdowało swoje miejsce.
Chciało mi się sikać, gdy jednak wzdłuż ściany docierałem na miejsce i siadałem (nie dało się ustać) to sprawiało mi to trudność, i traciłem na sekundy świadomość, żeby po chwili obudzić się i przypomnieć sobie, że miałem przecież oddać mocz. Jakoś się udało i byłem z powrotem w pokoju. I tak było kilka takich rundek.
Nagle zapragnąłem skontaktować się ze wszystkimi przyjaciółmi, których poznałem w psychiatryku, chciałem im powiedzieć jak bardzo ich kocham i wierzyłem, że umiem to zrobić telepatycznie. Czułem, że oni czują, że do nich mówię. Korzystając z okazji poprosiłem żeby dokupili dla mnie acodinu.
Słuchałem muzyki i ogarniało mnie niesamowite poczucie szczęścia, pogodzenia ze światem i miłośći. Pierwszy raz w życiu poczułem, że nareszcie wiem o co chodzi w życiu, nie umiałem tego nazwać, ale czułem że dotarłem do sedna, że kosmos wyjawił mi tajemnice. Zamykając oczy widziałem obrazki jak z dziecinnego kalejdoskopu. Albo znajdowałem się na plaży z dziewczyną którą kochałem i mogłem jej powiedzieć, to czego nie powiedziałem nigdy, bo było mi wstyd.
Zamknąłęm oczy i znalazłem się na łódce z jakąś postacią w czarnym płaszczu, która wiosłowała. Byliśmy we wnętrzu moich płuc, płynęliśmy w różowej wodzie, a ja dotykałem pofałdowanych ścian mojego wnętrza. Potem widziałem też miasteczko, malutkie, z lotu ptaka. I z każdego okienka wystawały głowy niby ludzi-niby myszy i machały do mnie. Widziałem też planetę Ziemię i orbitujący wokół mały płód w przezroczystym kokonie.
Bardzo dużo myślałem o przyjaciółce, z którą jakby rozmawiałem i czułem, że zawsze będziemy gdzieś tam jeśli któreś będzie tego potrzebowało. I byłem pewien, że nasze jaźnie rozmawiają. Pierwszy raz od wieków czułem szczęście całym sobą i czułem wdzięczność, że mogłem tego doświadczyć.
Ciężko ubrać to w słowa i ramy czasowe. Czas, zdało się, że nie ma czegoś takiego jak czas. Mogło to trwać kilka godzin, naprawdę nie wiem. Nie wiem, więc kiedy doczołgałem się pod prysznic, gdzie kaskady kropli uderzały w moją głowę wszystkie razem i jednocześnie każda z osobna. Musiało mi już trochę odpuszczać, bo szło się lepiej, no i jednak nie utonąłem pod prysznicem-spojrzałem w lustro gdzie zobaczyłem człowieka-szakala, z wyciągniętą twarzą, groteskowym szczękościskiem i źrenicami wypełniającymi niemal całą tęczówkę. Czułem suchość w ustach, wciąż widziałem jakby podwójnie, ale i tak jak każdy fizyczny skutek uboczny tego wszystkiego nie miał dla mnie żadnego znaczenia. Położyłem się do łóżka gdzie leżałem i drzemałem w towarzystwie niby-świetlików i kalejdoskopów i muzyki która nie przestawała grać, chociaż nic już nie było włączone. Widziałem przez okno szary już dzień i w końcu chyba zasnąłem na dobre.
Rano jednak się obudziłem, ale mimo wszystko nie czułem się tym zawiedziony. Czułem się pięknie, mimo podwójnego jeszcze widzenia, chodzenia zygzakiem, mimo tego, że muzyka nie przestawała grać w mojej głowie, mimo skutków dla mojej wątroby, o których wtedy nie myślałem itp. Czułem, że odkryłem dla siebie jakieś wyjście, czułem, że zaczyna się dla mnie przygoda i że mimo wszystko warto ją przeżyć jeszcze setki, kilkanaście, kilka choćby razy.
Jeszcze chociaż tylko jeden raz...
- 11762 odsłony
Odpowiedzi
hej
Nieźle piszesz. Patrząc na to od strony czysto literackiej jest naprawdę fajnie i przyjemnie się to czyta. Można gdzieś posłuchać Twojej muzyki? podeślij mi linka na stefanburczymuchowski@gmail.com jeżeli jest taka opcja.
Co poza tym? Jak się trzymasz?
pozdrawiam
dzięki, tak dzień za dniem i
dzięki, tak dzień za dniem i jakoś się żyje-każdy skończony dzień to przynajmniej ciut bliżej żeby w końcu umrzeć:) nie ma moich piosenek w internecie, są w gruncie rzeczy kiepskie, nagrywam je i jesli nie kasuję po kilku dniach to gromadze na pendrive'ach, kasetach albo płytach i tak sobie leżą i pewnie nikt ich nie usłyszy ale serio nie ma czego słuchać. dzięki, mam nadzieję że Tobie żyje się szczęśliwie, jeśli to możliwe. trzymaj się kimkolwiek i gdziekolwiek jesteś.
keithyboy