lucyna fraktalówna
detale
lucyna fraktalówna
podobne
Przed progiem
Wejście w odmienny stan świadomości nie należało do najprzyjemniejszych. Zaczęło się od uczucia lekkich mdłości, jakby organizm chciał pozbyć się substancji, ale nie mógł, gdyż wchłonęła się ona omijając przewód pokarmowy. Pierwszym symptomem działania LSD było uczucie, jakby specyficzny gorzki smak, jaki zostawił kartonik „podróżował” do żołądka i z powrotem, aż w końcu jakby zagnieździł się z tyłu głowy za uszami. Patrzyłem w okno starając się przygotować umysł na to, co miało nadejść. Niedługo potem (około 20 min) rzeczywistość zaczęła się gwałtownie zmieniać.
Fraktalne objawienie
Pierwszym obiektem w moim polu widzenia, który się zmienił, była zielona roślina doniczkowa stojąca stoliku. Składała się z samych liści, które w pewnym momencie zaczęły się ruszać. Ten ruch przypominał wicie się, albo po prostu falowanie, jakby roślina żyła, albo rosła w przyspieszonym tempie. To samo działo się z inną rośliną, która rosła w doniczce na ścianie. Jej długie, cienkie liście, opadające w dół, zdawały się zaciskać, jak przerośnięta zielona dłoń z nienaturalnie długimi palcami. W ten samo sposób „falowały” kaktusy, które całą rodziną rosły na oknie w łazience. Usiadłem na łóżku, i popatrzyłem na gumową wykładzinę na podłodze. Wyglądem imitowała parkiet, ale teraz na moich oczach wydawało się, jakby płynęła. Namalowane słoje, i sęki zachowywały się, jakby były powierzchnią delikatnie ruszającej się cieczy.
Proces zmiany postrzegania zaczął postępować coraz szybciej i wkrótce każda powierzchnia na którą patrzyłem, wydawała się odmieniona, w sposób robiący z niej coś, co dla człowieka wrażliwego na piękno stanowiło prawdziwe objawienie. Wzory na płytkach łazienkowych, w podłodze, czy zwykła biała tynkowana ściana, żyła i falowała zmieniając swoją postać do czegoś w rodzaju fraktalu. Wszystko na co patrzyłem, a co miało jakąś fakturę, lub wzór nabierało fraktalnej struktury, a więc tworzyło wzory z trójkątów, pięciokątów, czy innych figur, z których każda składała się z mniejszych takich samych cegiełek, których wspólnym budulcem była prawdziwa faktura obiektu, na który patrzyłem. To samo działo się nawet z twarzą mojej towarzyszki, której piegi, i nierówności skóry przypominały jakiś starożytny tatuaż, złożony z foremnych figur, do tego pulsujący i ruszający się nieustannie. Patrzenie na jej twarz śmiejącą się do mnie, oraz jej wielkie oczy, których czasem wydawała się mieć więcej niż dwoje, miałem wrażenie, że patrzę w twarz bogini. Z całego doświadczenia chyba najlepiej zapamiętam jej twarz. Każdy jej pieg, zmarszczka, blizna, pieprzyk, bruzda czy por nie były już możliwe do zobaczenia pojedynczo. Tworzyły one doskonały, samopowtarzalny wzór, który nieustannie zmieniał się, falując w ten niemożliwy do nazwania sposób. LSD zmieniło jej percepcję w nieco inny sposób, ale i tak rozumieliśmy się doskonale, mimo że nie za bardzo mogliśmy budować sensowne zdania. Nie z powodu otępienia umysłu, bo czuliśmy się raczej oświeceni, ale z druzgocącego wrażenia niemożliwości przekazania naszych myśli za pomocą mowy. Często po prostu leżeliśmy na łóżku i patrzyliśmy na siebie. Siebie odmienionych, ale jednocześnie swoich, jakby jedynych w swoim rodzaju.
O ile wrażenia wzrokowe można w jakiś sposób ubrać w słowa, chociaż będzie to i tak bardzo niekompletny opis, to tego co towarzyszyło samemu patrzeniu już nie da się racjonalnie opisać. Obiekty zdawały się emanować znaczeniem, tak że odbierałem je jednocześnie na nieskończenie wiele możliwych sposobów. Czułem, że każdy przedmiot ma jakąś „istotę”, do której doczepione są ze wszystkich stron inne jego „istoty”, do których z kolei jeszcze mniejsze, i tak w nieskończoność, w każdą stronę i płaszczyznę poznania. Te wrażenia wywoływały we mnie wybuchy ekstazy, i okrzyki radości. Były to wizje tak piękne i poruszające jednocześnie wszystkie poziomy wyobrażenia, że dosłownie wiłem się z estetycznej, i poznawczej rozkoszy. Tej pierwszej, ponieważ wszystko na co patrzyłem było niezwykle piękne, tej drugiej bo wydawało mi się, że uzyskałem wgląd w naturę bytu i materii. Specyficzny był też ruch, który cechował przedmioty, na które patrzyłem. Była to jakby nieustanna zmiana, czasem trochę jak kręcenie się kalejdoskopu, czasem jak falowanie powietrza nad gorącym asfaltem, ale nigdy nie był to ruch powtarzalny, nigdy nie dało się go przewidzieć. Oboje z towarzyszką nazywaliśmy to po prostu „ruchem” jakby był to jakiś elementarny i ostateczny stan w jakim znajdowały się przedmioty. Był jakby esencją pojęcia ruch, a tym samym wyrażał istotę życia.
Nieco osobnym doświadczeniem było chwilowe zamknięcie oczu. Zaraz po ich zamknięciu, jakby we wnętrzu mojej głowy, za oczami pojawił się charakterystyczny dźwięk zamykania powiek, który jakby pojawił się z kilkunastu stron zapalając bladoniebieskie światła na krańcach mojego pola widzenia. Po chwili czerń pod zamkniętymi oczami zaświeciła tysiącem kalejdoskopowych wzorów, które świeciły wszystkimi kolorami tęczy, nieustannie się zmieniając, tworząc przestrzenne „wnętrza” o zupełnie nieuchwytnym układzie ścian i kątów, która nie możliwa jest do opisania w świecie euklidesowej geometrii.
Wrażenia wizualne były bardzo spójne z tym, co czułem, że dzieje się z moim ciałem. Ono też wydawało mi się zbudowane z powtarzających się struktur. Był moment kiedy czułem dosłownie każdą komórkę swojego ciała, wstałem wtedy i czułem jakby moje ciało budowało się na nowo z jakiejś złotej, przestrzennej siatki, zbudowanej na bazie fraktali. Czułem się tak niesamowicie, że nie da się tego opisać i nie potrafiłem też wtedy. Wszystko co się działo ze mną odczuwałem na poziomie myśli, które też były fraktalne, to znaczy czułem, że każda moja myśl ma jakby „doczepione” do siebie mniejsze myśli, a te jeszcze mniejsze, i tak dalej, co sprawiało że zupełnie nie potrafiłem nic sensownego powiedzieć, oprócz wydawania raz po raz okrzyków zachwytu. Kiedy patrzyłem na swoją dłoń, widziałem piękną plątaninę niebieskich żył, a kiedy patrzyłem na swoją twarz wyglądała zupełnie jak twarz jakiejś doskonałej istoty, z moimi rysami pokrytymi fraktalnymi wzorami złożonymi z niedoskonałości mojej skóry. Kiedy działanie substancji trochę ustało, patrząc na ręce, nie widziałem już plątaniny żył, ale zmarszczki na dłoniach, tworzące znowu niesamowite geometryczne wzory.
Te doświadczenia były czymś w rodzaju kosmicznego orgazmu. Orgazmu wizualnego oraz orgazmu sensów i konceptów. Czułem jak każda komórka mojego ciała przepełniona jest euforią i radością ze swojego istnienia. Patrzyłem na moją towarzyszkę, jej twarz żyła, i pulsowała niesamowitym wijącym się pięknem. Wszystko to było jakby podzielone na momenty kiedy na chwilę odzyskiwaliśmy pełną świadomość, i doznawaliśmy na chwilę złudzenia, że substancja przestała działać, wydawało się, że leżeliśmy na przykład na łóżku przez całe eony, a tak naprawdę minęła godzina. To jest chyba jedno z najważniejszych spostrzeżeń. Czas był nieprawdopodobnie rozciągnięty. Minuta zdawała się być godziną, a godzina całą wiecznością Wydaje się, że im mocniej działała substancja, tym bardziej „wyspagetyzowany” był czas. Jakby nasze zmysły były dostosowane do odbioru mniejszych jednostek czasu, a więc do odnotowywania zdarzeń, których normalnie nie jesteśmy w stanie dostrzec. Czułem jakbym uzyskał wgląd w inną czasoprzestrzeń, pełną zjawisk, które zdarzają się tak szybko, że dopiero na w tym specyficznym stanie człowiek potrafi je dostrzec. Potrafi leżeć, i gapić się przez pięć minut w sufit widząc tam najpiękniejsze malarstwo w kosmosie i czuć się jakby gapił się na nie od początku jego istnienia.
Przyroda bardziej ożywiona
Po około 4 godzinach, kiedy czuliśmy, że działanie substancji trochę osłabło, potrafimy normalnie się poruszać, i skupiać na zwykłych czynnościach, oraz że moglibyśmy normalnie porozmawiać z naszym sąsiadem, gdyby zdarzyło się nam go spotkać, zdecydowaliśmy pójść nad znajdujący się niedaleko staw. Świat na zewnątrz był wspaniały, tańczący i wijący się. Powietrze było rześkie, a świat skąpany w ciepłym popołudniowym słońcu. Wychodząc czułem się jak zupełnie nowy człowiek, wychodzący w nowy nieznany mu świat. Wychodzący pełen optymizmu i pozytywnej energii, która dosłownie we mnie kipiała. Pamiętam jak biegłem po schodach i czułem jak biegnąc promieniuję energią, jak emanuje ode mnie jakaś fraktalna esencja życia. Miałem uczucie, że wszystko jest fraktalną strukturą, a więc wszelka materia jest płynna, jakby nie było granic, a wszystko zostawiało smugi i gradienty. Na tej zasadzie ja, kiedy biegłem zostawiałem smugi i gradienty samego siebie. Wszystko na co nie spojrzałem, czy to był asfalt na drodze, czy trawa, czy drzewa, wszystko „fraktalizowało” się w ten dziwny trudny do opisania sposób. W tym momencie ustało już falowanie, przedmioty były już zupełnie statyczne. Bardzo cieszył mnie marsz bosymi nogami po rozgrzanym piasku, oraz uczucie jak trawa dotyka moich nóg. Na mojej twarzy bez przerwy szczerzył się jakby chochlikowaty uśmiech, który czasem przeradzał się w wybuch niepohamowanego chichotu. Wspaniały był marsz przez drewnianą kładkę, która prowadziła na środek jeziora. Odnosiłem wrażenie, jakby jej geometria zmieniała się. Czułem, jakby ruszała się, zmieniała swoje położenie względem pionu, ale mimo to utrzymywałem doskonałą równowagę idąc prosto przez jezioro pełne glonów, wyglądających fraktalnie jak wszystko inne. Czułem się, jakbym maszerował po spirali DNA i to spacerował wieczność z moją towarzyszką. W końcu rozłożyliśmy koc i podziwialiśmy na środku jeziora glony, drzewa i chmury. Wszystko już nieco mniej, ale wciąż mocno tworzyło samopowtarzalne struktury. Odmienione było wszystko co miało w miarę rozdrobnioną fakturę, a więc upierzenie kaczek, kępki glonów, które wyglądały jak zielone kryształy, czy chmury, które miały geometryczne, fraktalne, i powtarzalne krawędzie. Czasem skupialiśmy się, podziwiając jakiegoś malutkiego owada, którego wziąłem na palec, czasem na młode rybki pływające pod nami. Chyba najpiękniejsze wydawały mi się drzewa rosnące od kilkadziesiąt, do kilkaset metrów ode mnie. Ich liście tworzyły jakby fraktalne paprotki, kręcące się spiralnie poruszane delikatnymi podmuchami wiatru. Co ciekawe efekt ten był widoczny tylko przy patrzeniu na drzewa liściaste. Siedzieliśmy podziwiając niesamowicie odmieniony świat, i rozmawialiśmy o stosunku mainstreamu kultury do psychodelików. Doszliśmy do wniosku, że radość z samego patrzenia po wpływem LSD jest tak ogromna, że doświadczanie czegoś takiego na co dzień byłoby nie tylko nie do zniesienia, ale byłoby również zabójcze dla wszelkiej ideologii. Nie byłoby powodów do sporów, ani wojen, ale również nie byłoby żadnego motoru dla rozwoju cywilizacji. LSD po ustaniu swojego działania wywołuje wyraźny wzrost kreatywności, ale kiedy działa na pełnych obrotach, człowiek chce po prostu istnieć i patrzeć. Nie miałem ochoty rysować, chociaż zaplanowałem sobie to wcześniej. Czułem, że to co narysuję nie może w żadnym sensie oddać tego co widzę i nie ma większego sensu. Nie chcieliśmy również słuchać muzyki, bo jak to określiła moja towarzyszka, lepiej słuchać odgłosów wszechświata. Kiedy substancja działała na nas bardzo mocno z trudem wykonywaliśmy proste czynności, nie dlatego że byliśmy jakoś otępieni, ale dlatego, że nasze umysły jakby uznawały za priorytetowe zupełnie inne czynności. Człowiek zwykle skupia się na nalewaniu wody do naczynia przy okazji na nie patrząc, podczas gdy wtedy jakby przy okazji wykonywaliśmy normalne czynności skupiając się głównie na patrzeniu na nie. Nie przeszkadzało to wykonywać tych czynności odpowiednio. Nie nasikanie na deskę klozetową, czy nie rozlanie wrzątku przy przygotowaniu zupki błyskawicznej udało się bez problemu, tylko jakby automatycznie bez angażowania świadomości, jakby ciało wiedziało samo co ma robić, kiedy umysł zajmuje się innymi sprawami.
Epilog wieczorny
Po bardzo długim siedzeniu nad jeziorem, głód sprawił, że wyruszyliśmy z powrotem. Spacer po molo był równie wspaniały, tym bardziej, że wracaliśmy innym jego rozgałęzieniem. Woda była już wtedy zupełnie nieprzejrzysta, migocąca światłem zachodzącego słońca, z rozsianymi na niej kępami glonów. Moja towarzyszka powiedziała, że czuje się jakby oglądała ziemię z kosmosu. Bardzo spodobało mi się takie podsumowanie tego widoku.
Kiedy wróciliśmy do domu przygotowaliśmy sobie posiłek, i zjedliśmy go na balkonie, podziwiając ciągle widoczne dla nas kryształowe kępki traw. Kiedy kładliśmy się spać dalej widziałem jej twarz pokrytą tymi, już mniej widocznymi, i całkowicie nieruchomymi wzorami. Kiedy zgasiliśmy światło, ciemność jeszcze migotała, jakby powietrze w pokoju było naładowane elektrycznością.
Prawie całą noc nie mogłem zasnąć. Niewyraźne wizje, które witają mnie czasem tuż przed zapadnięciem w sen były wyraźne i kolorowe. Widziałem doniczkę z białą, świecącą kulą pośrodku, otoczoną promieniami, jakby z pionowo ustawionych pasów gazowej tęczy. Wydawało mi się też, że nawiązałem kontakt z jakimiś inteligentnymi istotami, wyglądającymi jak kolorowe meduzy, zawieszone w przestrzeni kosmicznej. Udało mi się zasnąć dopiero nad ranem.
Post Factum
Całe doświadczenie które opisałem widzę, jako proces działania substancji, który określiłbym jako rozciągający rzeczywistość do granic percepcji, a nawet do granic tego co da się pomyśleć. Wszystkie te doświadczenia wydają mi się zupełnie niemożliwe do przekazania. Wcześniej raczej nie wierzyłem, że czegoś nie da się przekazać, ale teraz jestem zupełnie bezradny, wobec tego co przeżyłem. Bo jak opisać, że to co chciałem mówić było za duże, niż to co da się powiedzieć w języku? Było jakby za szerokie, zbyt fraktalnie, wielowymiarowo zbudowane, a przecież słowa mają tylko jeden wymiar. To co przeżyłem na początku działania substancji, to niesamowite nawarstwienie sensów, przestrzeni, fraktali i struktur. To są słowa klucze dla tego doświadczenia. Przede wszystkim silne wizualizacje, ale nie omamy czy wizje czegoś, czego nie ma, raczej niewyobrażalne wyostrzenie uwagi na pulsującą przed moimi oczami materię.
Wszystkie wizje były o tyle niesamowite, że nie był to jakiś wzorek tandetnie nałożony na wszystko dookoła, lecz jakby prawdziwa natura przedmiotów, bo były one zmienione, ale dalej zupełnie „realne”, gdyż posiadały cienie rzucone, miały cienie własne, zagięcia, fałdy itd. Można by wysnuć wniosek, że uzyskałem wgląd w jakiś inny głębszy aspekt rzeczywistości. To wszystko łączy się z tym, co działo się z czasem. Czułem, że to, co widzę, nie jest dla mnie na co dzień dostrzegalne, gdyż dzieje się za szybko, aby moja percepcja mogła to zarejestrować. Wydało mi się logiczne, że skoro czas w tym stanie odczuwam jako spowolniony, to po prostu mam dostęp do rzeczywistości dziejącej się w jakimś „mikroczasie”. Wiele razy próbowałem wyłapać sztuczność w tym co widziałem. Na przykład przyjrzeć się owym fraktalom na tkaninie, czy płytkach, ale zawsze kiedy skupiałem na nich wzrok dostrzegałem jeszcze mniejsze cząsteczki, i tak do granicy dostrzegalności, nie potrafiąc uchwycić ogólnego wyglądu żadnego z wzorów.
Doświadczenie z LSD uważam, za jedno z najważniejszych, a zarazem najpiękniejszych doświadczeń w moim życiu, którego nigdy nie zapomnę i które w moim odczuciu dało mi chociaż na chwilę wgląd w coś wielkiego i wspaniałego. Chociaż zostawiło więcej pytań, niż dało odpowiedzi na pewno wyostrzyło uwagę na otaczający mnie świat, i wyposażyło mnie w ogromny bagaż ciekawości do poznawania go z coraz to nowych punktów widzenia.
- 16838 odsłon
Odpowiedzi
Świetny opis, nic dodać nic
Świetny opis, nic dodać nic ująć, dawno nie było tu tak dobrego (i w dodatku - pisanego po polsku) tekstu. Musiała być solidna dawka, skoro z jednego kartona. Zagraniczny? ;)
Z tego co wiem, to krajowy,
Z tego co wiem, to krajowy, ale nigdy nic nie wiadomo. Nie wiem też jaka była dawka, a kartonik był bardzo mały i nie dało się wyczaić jaki był wzorek na blotterze. No ale jakoś mnie to obojętne wobec tego jak zadziałało :)
Relacja kwasowej wycieczki
Relacja kwasowej wycieczki pierwszej klasy! Jak na mój gust jeden z najlepszych zamieszczonych tutaj opisów.