Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

[dxm] pozaziemska inżynieria krystalicznych lasów by abli (cz. 1-3)

[dxm] pozaziemska inżynieria krystalicznych lasów by abli (cz. 1-3)

Set & setting: ja (wiek: 20) - pozytywne nastawienie pomimo przemoknięcia po deszczu; Towarzysz (17) - niepewność, ciekawość; namiot rozstawiony pod drzewami na granicy odludnego lasu i urokliwej polany, noc, towarzystwo A.L., dla mnie Dziewczyny, dla Towarzysza siostry.

Doświadczenie: ja - DXM kilkadziesiąt (sto?) razy w ciągu ostatnich pięciu lat, pozostałe psychodeliki i halucynogeny: mieszanki Spice, Psilocybe semilanceata, Salvia divinorum, Amanita muscaria, MDMA, Argyreia nervosa, Datura innoxia, benzydamina, Ipomoea violacea, Myristrica fragrans, Cannabis indica; Towarzysz - po raz pierwszy DXM, kilkakrotnie THC;

Dawkowanie: ja - 450mg bromowodorku dekstrometofanu; Towarzysz - 300mg bromowodorku dekstrometorfanu;

Pozaziemska inżynieria Krystalicznych Lasów

Zapatrując się w płomienie cierpliwie rozpalonego ogniska rozkoszuje się płynącymi myślami. Ogień hipnotyzuje zarówno na trzeźwo jak i teraz. Płomienie tańczą przed oczyma, odciągają i pochłaniają zmysły, by jaźń mogła swobodnie ulatywać w głębiny i przestworza. Myślimy o tym żółtym ogniu jak o duszy roślin oddanych w ofierze. Duszę, czyli promienistą, życiową energię otrzymały od Słońca, by teraz znów mogła zostać uwolniona. Życie i istnienie w całym Wszechświecie to nieustające transformacje jednych form energii i informacji w drugie.

Zawroty w głowie narastają szybko.Obawiam się, jak przetrzymam ten stan pod gołym niebem, wśród drzew w nocy. Ten lęk równierz się potęguje lecz nie trwa bez przerwy, przypływa i odpływa falami wraz z zawrotami głowy i ogólnymi zmianami stanu świadomości. Jednak każda następna fala jest silniejsza. Mimo to psychicznie i fizycznie odczuwam przyjemność, błogostan.

Zwracam uwagę towarzysza na północno-zachodnią część horyzontu, gdzie tuż nad nią w jednolitej ciemnej warstwie chmur prześwituje jasny fragment stalowobłękitnego nieba. Ulatujemy tam wzrokiem, ku źródłu piękna. Jest to zapowiedź słonecznego jutra. Nie możemy oderwać od tego widoku wzroku. Wiem, że teraz i mój towarzysz zaczyna wkraczać w sferę psychodelii. Jeszcze przed chwilą twierdził, że nic mu nie jest, do momentu gdy opowiedziałem o swoich odczuciach, i gdy on zauważył takie same u siebie.

Siedząc przy ognisku zwracamy na początku uwagę na objawy fizyczne, takie jak nudności, zaburzenia mowy, zachwiania równowagi kiedy stoimy, problemy z motoryką ciała.

Z każdą chwilą jest wspanialej, ulatuję myślami między korony drzew. Spostrzegam okrągłe skupiska liści w których być może rozpoznaję jakiś wzór oraz... wiem, że tak emanują swoją obecnością Oni [Ci ONI, którzy liniami świadomej energii tną rzeczywistość mojego Ego, co staje się zauważalne przy salwinorinowym powiększeniu przekraczającym wszelkie możliwości elektronowych mikroskopów]. Postrzegam siebie jako podróżnika ujeżdżającego planetę Ziemię, dziedzica pradawnego rytuału, któremu na imię trwanie, trwanie w zgodzie, jedności z naturalnym otoczeniem, przekazywanego przez szamanów i pierwotne plemiona. Przebywając w lesie - naszym domu, w bezpośrednim kontakcie z ziemią, zamknięci kopułą nieba potrafimy wmieszać się w zewsząd otaczającą nas mnogość świadomości emanujących ze wszystkiego, nadających wszystkiemu cech istot żywych.

Próbuję pokierować towarzyszem wkraczającym właśnie na ścieżkę tripu. Zagaduję go o nadchodzący wiek dorosły i jego wyobrażenia z nim związane. Dopytuję drobiazgowo, chcąc zmusić go by przemyślał całą tę sprawę w tym nowym świetle, by zaprzestał postrzegania nadchodzącej dorosłości jako nierozwiązywalnego problemu, by nie kłopotał się kwestiami mieszkania, pracy itd. Jednak nie na wiele to się zdaje, gdyż on już płynie własnym torem, nie mającym nic wspólnego z jakimikolwiek problemami.

Tymczasem drzewa nabierają cech bliskich przyjaciół. Rozumiem się z nimi bez słów. Pragnę ślizgać się po wysmukłych pniach wzrokiem i jaźnią. Niewygodnie jest siedzieć, więc kładziemy się po przeciwnych stronach ogniska. Niedługo potem przynoszę z namiotu karimatę, którą dzielimy we dwoje. Teraz już zdecydowanie mojemu towarzyszowi dane jest rozkoszować się stanem odrealnienia.

Zatapiam się z energetycznymi świadomościami drzew zamkniętymi w ich pniach. Prowadzą mnie one ku zakrytemu chmurami niebu wzorzyście prześwitującemu między liśćmi. Korona najbliższego drzewa umiejscowiona nade mną ma kształt głowy szaraka [gatunek pozaziemskich istot]. Widzę jej gruszkowaty kształt i dwoje wielkich, lekko skośnych hipnotycznych oczu. Spoglądają na mnie. Lękliwie odczuwam to jako zapowiedź ich bliskości. Obawiam się, iż mogli by nieopodal wylądować, co być może już zrobili, by mnie uprowadzić. Przecież właśnie tego chciałem! Teraz jednak wycofuję się od tego pragnienia. Strach Ego przed nieznanym jest silniejszy niż ciekawość poznania ich. Od mojego stosunku do nich ważniejszy jest ich stosunek do mnie! Przed mym poczęciem Matkę nawiedził sen w którym weszli przez okno i włożyli do jej łona mnie. Czyli zostałem przezeń zaprogramowany, celowo umiejscowiony w świecie ludzi. W jakim celu? Posiadłem dar inteligencji, nie tyle tej racjonalnej, co raczej intuicyjnej, dar odmiennego spojrzenia na Wszechświat, dar komunikowania się z innymi poziomami energetycznymi świadomości. Tylko nieliczni wybrani, tacy jak ja są nosicielami Prawdy, posiadającymi odpowiedzi na podstawowe filozoficzne pytania o ludzką egzystencje, których jednak nie sposób wyrazić słowami, gdyż zakodowana we wszystkich i wszystkim Prawda zapisana została językiem najczystszej, geometrycznej abstrakcji, przekładalnej jedynie na strumień myśli. Jestem więc narzędziem pozaziemskich przybyszy, zaprogramowanym przezeń przed narodzeniem. Uczynili mnie na swój obraz, dali dostęp do sfer nadświadomości, gdzie płynie Prawda, której są ewangelistami, i tak pokierowali moimi krokami bym natrafił na klucz i otworzył wrota percepcji, odnalazł metajęzyk abstrakcji obowiązujący w całym Wszechświecie, który umożliwia bezposrednią komunikację umysłów bez pośrednictwa mowy i którego można używać do sterowania rzeczywistością, co jest istotą magii. Po co? Po co?! - się pytam. Czy jestem ich oczom wziernikiem za pomocą którego oglądają i pojmują świat ludzi? Wybrańcem któremu los wyznaczył święte zadanie do wykonania w niedalekiej przyszłości? A jednak moje maluczkie ludzkie ego boi się tego.

Udaje się nam w końcu wyciągnąć A.L. z namiotu. Siada między nami na karimacie przy ognisku. Towarzysz podróży sprawia wrażenie cofniętego w rozwoju. Używa języka jak kilkuletnie dziecko, sepleniąc w charakterystyczny [zamierzony!] sposób, formuując nieskomplikowane, prymitywne zdania. Wyciąga ręce przed siebie próbując chwytać oddalone rośliny, patrząc się błogim wzrokiem nazywa jedną z nich Poksyfka! Drapie się zacięcie pod nakazem drzew, co denerwuje A.L., stanowczo twierdzącą, że nic takiego mu nie kazały. Ponadto wskazuje przed siebie nazywając niewidzialną obecność imieniem Marysia. Chwilami jest nadpobudliwy, zarówno psychicznie jak i ruchowo. Podenerwowana A.L. chce wracać do namiotu i spać. Proszę ją, żeby została. Obawiam się perspektywy zostania sam na sam z moim towarzyszem, którego zachowanie wydaje się mi być żenujące. W końcu A.L. zabiera go ze sobą do namiotu.

Pod zamkniętymi powiekami Wszechobecne świadomości zabierają mnie na nieznaną planetę, gdzie trwa hodowla wielopiętrowego lasu. Z koron drzew niższej warstwy wyrasta następna. Jako inżynier mam za zadanie projektować i rozbudowywać ów las przy pomocy samych tylko myśli. Zewsząd otoczony ścianami drzew, ze środka swoistego dziedzińca wprowadzam w wystrój tego miejsca elementy psychodelicznej architektury. Steruję rozrostem konarów i gałęzi, tak by przejawiały geometryczne, krystaliczne uporządkowanie. Rozpiera mnie duma, gdyż wyznaczają mi tak wzniosłe zadania. Czuję się idealnie stworzony do tego celu.

Osaczają mnie bliskie odgłosy nocnego ptactwa i żab. Na przemian wzbudzają obawy i podziw. Żabi skrzek z pobliskiego stawu przypomina kwaśne brzmienie syntezatora TB-303. Ptactwo zdaje się prowadzić rozmowę, w ich śpiewie przejawia się język najwyższej abstrakcji. Milkną dopiero na rozkaz świętego ptaka donośnie krzyczącego raz na jakiś czas głosem kormorana ze środka stawu otoczonego gęstwiną bagiennej roślinności. Kormoran wzbudza niepokój. Dominuje nad całym otoczeniem, zapowiada jakieś niebezpieczeństwo. Tak, ostrzega przed nadlatującym statkiem kosmicznym z obcymi na pokładzie.

Wziąłem z namiotu odtwarzacz muzyki, ległem na karimacie i rozkoszowałem się sam pod gołym niebem swoim stanem.

Odczuwam ambiwalentne emocje. Z jednej strony zaskakuje mnie niezwykłość otaczających mnie drzew, nieba, ziemi, myśli ulatujących w dal. Jednak z drugiej strony jestem zaniepokojony. Hen, poza polem widzenia dostrzegam sunące wysoko w powietrzu światła nietypowych reflektorów rozstawionych na korpusie statku pozaziemskich przybyszy. Zniża swój lot ku powierzchni. Lada moment wyłoni się gdzieś zza horyzontu oślepiający blask... Czuję ich namacalną obecność.

Słuchałem muzyki na maksymalnym ściszeniu, by pozostać świadomym odgłosów otoczenia oraz przysłuchiwać się toczącej się w namiocie rozmowie. A.L. uspokajała mojego towarzysza, który najwidoczniej zachowywał się niemożliwie w dalszym ciągu.

Tunelem prowadzącym w przeszłość o prostokątnym przekroju i ceglanych ścianach, swoistą wnęką w pamięci prześwitują wspomnienia epok sprzed mojego narodzenia.

Czułem, że nie powinienem zostawiać A.L. samej z osobą będącą pierwszy raz na tripie. Ponadto perspektywa samotnego przebywania pod gołym niebem, z myślami o obcych gdzieś w pobliżu przekonała mnie by wrócić do namiotu. Zachowanie towarzysza faktycznie mogło wymagać opieki. Przypomnieliśmy mu jak się nazywa. Tłumaczyliśmy, że nocny śpiew ptactwa nie jest odgłosami strzelania. Mówiłem mu, że A.L. jest jego siostrą, gdy pytał kim ona jest. Zabranialiśmy sikania w namiocie. Puszczając bąka stwierdził, że zrobił kupkę, co okazało się nieprawdą. Wychodził na czworaka oddać mocz, więc podnosiłem go na równe nogi. Jednakże potrzebę załatwił wcale zręcznie. Tuliliśmy się i całowaliśmy w policzki wyznając w trójkę miłość. Głaskałem go po głowie, żeby był spokojniejszy. Dotyk moich drżących rąk doprowadził go do łez. Jeszcze kilkakrotnie komunikował, że będzie płakał. Kategorycznie mówiłem temu nie. Jego osobowość uległa transformacji. Mogła to być reakcja obronna, w zetknięciu z nieznanym stanem radził sobie dzięki cofnięciu się do okresu dziecięcego. Zresztą taki poziom umysłowości wydaje się być idealnym do odkrywania siebie i otoczenia na nowo.

Daje się ponieść odrealnieniu leżąc z zamkniętymi oczyma. Moja osobowość jest srebrzystym obłokiem, niczym chmura zawieszona w czernii. Wiara w magię umożliwia mi wyłonienie z tego obłoku osobowości złotych ostrzy, jakby kolców. Zamanifestuje się to w przyszłości. Magicznym sposobem zaklęta osobowość da się we znaki otaczającym mnie ludziom, jako silna i charyzmatyczna.

[Zamanifestowała się przy następnym namiotowaniu. Gdy trzeźwieliśmy po kolejnej dysocjacji zostaliśmy zmuszeni porzucić namiot i uciekać przed nadchodzącą znienacka burzą (kolczasty obłok!). Dopadła nas ulewą i błyskawicami nad głową na otwartym pastwisku. Walczyłem z pogodzeniem się z myślą o pisanej mi tam śmierci w uścisku błyskawicy. Jako jedyny zachowałem na tyle zimną krew by nie płakać, pomimo wielokrotnego porażenia prądem z pastucha, które w ciemnościach podczas burzy można w pierwszym momencie zinterpretować tylko na jeden sposób... Nie tyle o moją jednak osobowość chodziło co o Boga, dzięki któremu znalazł się gospodarz, który odwiózł nas do miasta, w którego samochodzie pół drogi Panu Zastępów bez wstydu dziękowałem za darowane życie. Ale to historia na zupełnie inny tripraport.]

Podobnie za pomocą energii do których mam dostęp w tym stanie, której Oni mi użyczyli przebudowuję brązowe tkanki i komórki wątroby w złote, przeprogramowane. I faktycznie w tym momencie ciężkość ze strony układu pokarmowego ustępuje.

Tak jak zawsze wątroba bolała mnie po jedzeniu tabletek, tak tym razem tego typu objawy nie pojawiły się po zejściu dysocjacji.

Opuściliśmy z towarzyszem namiot wczesnym brzaskiem. Rozwiałem jego zawstydzenie spowodowane jeszcze niepełną pamięcią ostatnich wydarzeń i niepewnością co do kompletności własnej osobowości, tłumacząc, żeby zaufał mi i zaczęliśmy wymieniać się wrażeniami z tripu, spostrzeżeniami oraz opisywaliśmy swój aktualny, jeszcze ekstatyczny stan. Opisał mi wygląd kręgów w zbożu, które właśnie dostrzegł na pobliskim polu. Ruszyliśmy na rekonesans, zidentyfikować dwie stojące nieopodal postacie. Być może były to krzaki. Wznieciliśmy na nowo ogień. Przeprosiłem go za to, że na tripie postrzegałem go jako cofniętego w rozwoju, gdyż wcale już się nie dziwiłem, czemu patrzył takim ekstatycznym wzrokiem i zachowywał się tak a nie inaczej. Opisał mi bowiem, jak to drzewa objawiły mu sekretne śpiewy i tańce, ukazywane jedynie wybranym do których on należał. Zdradziły mu tajemnice swoich imion, z czego zapamiętał jedynie Marysię i o czym chciał nam powiedzieć wtedy, gdy byliśmy ślepi i głusi na niego. Było mi źle, gdy poczułem, jak bardzo uważam się lepszy, mądrzejszy, dumniejszy od otaczających mnie ludzi. Dostałem nauczkę: ktoś, kogo uważałem za gorszego od siebie przeżył przecudowny trip, w zjednoczeniu z naturą, niemal nie odczuwając lęków, gdy ja tymczasem nie dość, że nie zdawałem sobie sprawy z doniosłości jego przeżyć, to jeszcze traktowałem go jak niedorozwiniętego, cofniętego w rozwoju dzieciaczka. Ale to on, a nie ja w pełni zetknął się ze swoją prawdziwą naturą świadomości, to on pozostał w głębi na tyle czysty, by baz strachu przyjąć to, co miała mu do powiedzenia Istota Przyrody. On potrafił, ja - nie. I zrozumiałem, że ostatni będą pierwszymi. Ukorzyłem się przed nim. Postanowiłem przyjąć tę nauczkę i traktować go jako nauczyciela, gdyż musiałem jeszcze wiele zrozumieć. Tak oto przyglądając się mu i przysłuchując dowiedziałem się, że ogień jest duszą drzewa...

(the end)

//Trzy części TR złączone w całość przez moderację - dla czytelności.

Ocena: 

Odpowiedzi

nigdy jeszcze nie wysnułam takich wniosków po tripie na deksach. Czy to znaczy że jeszcze odkrywam swoją naturę i jestem jak Towarzysz? w każdym razie podoba mi się to. Dobry TR

oj nieznośny komputer. niechcący sześć razy a nie umiem usunąć

był pisany na zwale po tamtym razie. mieliśmy wybrać się w czterodniową wycieczkę po naszym regionie, ale, pomimo swej zapalczywości, uporu i tego, że byłem pomysłodawcą, mi pierwszemtu, z samego rana zamarzył się powrót, sklep, miasto, wanna i łóżeczko. więc wróciliśmy i dzięki temu powstał trip raport w takiej a nie innej formie. ciesze się że redakcja tak szybko go zamieściła.

Już tu mnie nie będzie. Perm log out.

Wspaniały stylistycznie i choć DXM mnie wcale a wcale nie interesuje, z wielką przyjemnością przeczytałem do końca. Takich tripreportów więcej nam trzeba!

Przeczytalem Twoj TR w odpowiedzi na komenta jakiego dales do mojego, no i zauwaz, ze dla mnie z Twojego rowniez "nic nie wynika". Nie twierdze w ten sposob, ze Ty nic nie przezyles i nie masz nic do powiedzenia. Chce tylko uswiadomic Ci, ze wyszukane slowa, ktore tak namietnie stosujesz skutecznie sprawiaja wrazenie wyjatkowosci tego opisu, a jednak gdy poszukuje owych "wynikow", ktorych nie mogles dostrzec w moim TR, rowniez ich nie odnajduje.. Opisujemy tu bardzo trudne i pozaziemskie podroze, a wynikow szukajmy raczej w matematyce i na silowni. Pomysl doglebniej o swoich koncowych spostrzezeniach dotyczacych ignorancji przezyc innych osob, bo chyba znowu zaczynasz o nich zapominac. Ps.Wykraczajac poza granice przekazu slownego Twojego TR, domyslam sie jak glebokie bylo Twoje przezycie i serdecznie Ci jego gratuluje :) Pozdrawiam!

"Chaos nie daje odpowiedzi, nie ma celu. Jest tym, czym jest, i to wystarcza" Paul Kemp

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media