ziewam
detale
I jakieś 3 buchy cannabis, czyli jedno słabe nabicie lufy.
ziewam
podobne
Jestem myślą. Piękną myślą. Kieruję się do apteki. Nudno. Wychodzę ze szkoły, świat jest ciepły i wietrzny. Otwieram pierwsze drzwi:
-Dzień dobry. Poproszę Tussidex- mówię, uśmiechając się niewinnie i myśląc, że na sto procent widać w moich szarych, głębokich oczach powód, dla którego tu jestem.
-Tussidex... nie mamy, ale Acodin jest...
-W porządku, dziękuję, do widzenia!
Heh, myślę, że zna mój zamiar. Ako to przeżytek, kieruję się dalej.
Drugie drzwi:
-Dzień dobry...- Czekam w kolejce. Jakiś starszy pan kupuje leki. Robi mi się go strasznie żal. Mam ochotę powiedzieć mu, że jest super, że tyle żyje. Powstrzymuję się.
W końcu moje pięć minut:
-Poproszę Tussidex- słowa wypowiadane aż nazbyt idealnie, nazbyt sztywno, nazbyt sztucznie. Na sto procent widzi. Uśmiecha się. Ona wie. Ja wiem, że ona wie. Ona wie, że ja wiem. Młoda, dość ładna brunetka. Chyba już u niej kupowałem. Taaa, na pewno!
-Oczywiście ten mocniejszy?
-Niech będzie, he he he- odpowiadam, starając się nie wybuchnąć ze śmiechu- tak, to ta, która kiedyś przekazała mi bilet do niesamowitego tripa z tunelem. Tak zwany DXM.
-Jak ma kopać, niech kopie! Hahaha!- mówi tonem, w którym wyczuwam taki piękny optymizm. I trochę wyższości, ale może mi się zdawało. Niemniej, bardzo wesoła ta pani. Mnie lekko to zaskoczyło, uśmiecham się również i jeszcze mocniej koncentruję na tym, żeby zachować pozory normalności. Kupno tego leku stało się niemal rytuałem- ty wiesz, farmaceuta wie, ale zachowujecie się jak nieświadome niczego glisty. Uśmiechacie się.
-HE-HE-HE
-Siedem złote.
Wyciągam dyszkę nieco mozolnie, wykładam na ten taki plastikowy... no wiecie.... ha, jak to się w ogóle nazywa? To, co mają kasjerki obok kasy, żeby na to położyć pieniądze i móc łatwo zdjąć.
Wydaje mi resztę. Uśmiecham się. Biorę swoje narkołyki.
-Dziękuję, do widzenia!
-Do widzenia!
Idę. Znacie to uczucie "+10 do humoru" kiedy kupicie swój ulubiony batonik i zaraz zamierzacie go skonsumować? Z tym szajsem jest podobnie. Ino dużo mocniej. Nie szamałem go już sporo czasu, daję mu szansę. Ciekawi mnie, czy oprócz myślowego gówna, można zajść na tym dalej....
MOŻNA ;)
W tym momencie apel do snobów- Jeśli myślisz, że DXM jest złe, bo na Ciebie źle działa, to zastanów się mocniej. Jeśli oceniasz go przez sam pryzmat tego, czym jest- przejawiasz ignorancję. Jeśli wydaje ci się, że wiesz wszystko- nie wiesz nic.
Ja nie lubię brukselek. Ale nie mówię, że są złe. Nie działa na mnie beta-alanina. Ale na innych tak. Dlatego też powstrzymuję się od osądzania jej jako złej. Nie zaznałem- nie ocenię. Proste :) Chyba kumacie aluzje ^^ Widzę na tej stronie wytrawnych Francuzów, co to by najchętniej poszpanowali podkręcanym wąsem wśród młodzieży, bo przecież tak fajnie mieć wąsy. Widzę zbyt wiele przejawów wzajemnej nietolerancji. Widzę arogantów. Widzę ludzi gardzących związkiem "X" bo mają z nim złe przygody albo dlatego, że X uchodzi za taki nie inny. Zastanówcie się. Ja nie toleruję tylko jednego- nietolerancji.
JAAAAAAAZDAAAAAAAAA!!!
Około godziny 16 spożywam miskę zimnej zupy na szybkości i dwie łyżeczki ostropestu, by wątroba zdychać nie musiała. Potem 15 tabletek, czyli 450 gramów. Spaaaaadaaaam!
Odwalam podstawowe obowiązki. Zajmuje mi to jakieś 30 min. Potem zaczynam ćwiczyć jogę. 20 minut. Czuję, że deks się lekko wkręcił. CHODZĘ SOBIE! Jest cudow... down... ale mi się wkręca brak głowy!
Ćwiczę Tai Chi. Deks już siedzi. Wymachuję sobie kończynami, nooooo czujjjjeeeecie toooo???? ZZZZZ??? Kończyny latająąąąą! Zaaaaaajebiście płynny świat, boska próżnia. Brak tarcia. Jedna wielka rozproszona grawitacja!
DXM dla kinetycznych patafianów jest jak LSD dla klasterowych Werterów. KKkkkkOooooOOooCham RUCCCH kUUrrrrwwAAA!! Kładę się na ziemię. Obracam. NALEŚNIK!
JEB!
Wstaję. Skaczę sobie, bo jest fajnie.
Biorę lufę nabitą ziołem. I co z nią robię? Spalam sobie. Zapuszczam "Umek vs. Andja / Obey"- IDEALNIE. Oddaje zajebistość klimatu. Zaaaajebiście! Świat się zgniata. Trzeszczy. IDEALNIE. To takie jakby "terkotanie świata" po DXM zostaje natychmiast wzmocnione przez THC. Widzę, jak walczą. Jeden mnie izoluje od zewnątrz, drugi karmi od wewnątrz.
No więc stoję. Chwytam telefon i piszę do zioma coś takiego- "Czuję się jak Barbie. Delikatność!". Niezła ze mnie Barbie, kurwa mać. Patrzę w ekran, gdzie przedni aparat wychwytuje każde zagięcie tego ryja. O tak. Gofer model plastelina. Cukier chili obłąkaniec. Dobry chłopak-ćpun spod mostu. Spojrzenia mnie rozwalają. Jestem Booooogiem, hah. Mam wzrok jak odrealniony cynik filozofujący nad kwestiami rangi "Tak być albo nie być"
Naaaaaaaddddaaal ruch! Tai chi! Kręcę się. Jest fajnie. Wykonuję ruchy iście pojebane, ale przyglądam się tym żylastym rękom, zaciśniętym pięściom i napiętym dwugłowym ramienia i czuję, że jest ze mnie zajebisty człowiek. O tak. Zatracam się w swym narcyzmie. Mam w sobie bardzo krytyczny głos, który mówi mi, że jestem przeciętny, demotywuje. Cały czas z nim walczę. Nie macie nawet pojęcia, jaki sukinsyn głęboko osadzony jest! Ale uwalniam ten lepszy głos- aroganta, Adonisa, Boga swojego losu, marynarza życia!
Jebane 19 lat i nadal walczę o to, by te korzystne oceny miały przewagę nad niekorzystnymi. I to tylko w mojej głowie.
Aaaa, płoooonę *myślowo* ! Czuję się jak zwierzę! Energia mnie rozsadza, jestem fenomenem! Cały świat się kręci! Co tu zrobić?!?! Kładę się na łóżko!
W tym momencie coś zanika.
WSZYSTKO? Nie obchodzi mnie to.
Pierwsza myśl- ale śmietana kurwa....
Wszystko jest płynne, przeskokowe i jednocześnie komicznie ciągłe- DXM ROZJEBAŁ CZAS. Jestem na łóżku. Gdzieś za mną ciągną się echa tego, jak na nie wchodzę. Marihuana zgniata mnie i wtapia w ziemię. DXM- rozprowadza po świecie. Przestaję czuć swoją fizyczność. Już niewiele wiem.
Włączam stoper i zamykam oczy, zapuszczając psychodelic trance. Czuję się, jakbym był obok siebie i wciśnięty w siebie. Pojawiają się wizje. Lecę w dół, do góry, w dół... czas jest tak jakby... kawałkowany. Czuję go TAK BARDZO, jak po mnie płynie, ale się zacina czasem. Jestem sobie i nagle takie "Lagi-mnie", jakby procesor się palił. Faza się dopiero wkręca. Piszę do zioma "Filing szampon". Nie wiem po co.
I srrrruuuuuu jesteśmy w tunelu. Czuję się dociśnięty do siebie, jednocześnie przekręcony i lecący. Przypominam sobie dzisiejszy sen, w którym byłem na karuzeli. Podświadomość, ach, podświadomość! Pojawiają się jakieś napisy z makaronu, chyba po chińsku, to ich nie odczytam. Świecą na zielono i żółto. Muzyka kwadratuje, no i czuję się ściśnięty w pudełko. Wizje zmieniają się wraz z muzyką. Są żywe, pędzące.
Jak patrzę na cokolwiek, to mi się wydaje, że mój umysł się w to wkrada :D Bardzo fajne! Piszę do ziomka "Ultra czujność z deksa i ultra nieczujność z MJ. Poczekam na apogeum'y". Czuję się zaaaaajebiście przygnieciony, za nic nie wstanę. Oddalam się. Czuję, jakbym sobie skakał po schodach, widzę pod powiekami raz białe płytki podłogowe, raz szare piksele wirujące i zapadające się pod siebie.
Chcę ziewać. Próba numer 15 się udaje- czuję, jakbym ziewał, że ziewam, że ziewam, że ziewam. Jakby ziewanie było pawim oczkiem, czaicie? Koła koła koła! Tak namacalnie to chuj wie, czym jestem, gdyż po ciało-kształcie rozchodzi się prąd, ciepełko, ekscytacja, albo nacisk. Czuję się poskładaną geometrią, wszystko mnie wypełnia. Mam świadomość ciała, ale może w 2%. Reszta to... bezkres. Po prostu wypełniam jakieś pole, ok?
Tak się czuję. Wszystko się "przygłusza", oddala, rani basami. Muzyka wprowadza mnie w trans.
Wstaję. Och! Jaką przygodę przeżyłem! Czuję się, jakbym się obudził ze snu i zorientował, że jestem we śnie. Ile mogło minąć? No ja mówię, że spokojnie 2 godziny. Patrzę na minutnik, oczom nie wierzę- 44 minuty. Piję dużo wody, pędzę do tualety.
Muzyka cały czas nadaje mi rytm, choć jej nie ma. Basss to serce. Idę przez korytarz, nie dekso-robotycznie a ultra-zwiewnie i lekko. Baletnica? SIUUUUUU, zapierdalam sobie! Jestem w toalecie, myślę chyba nad tym, co mam zaraz pomyśleć. Telepiąca się muszla, daleki i inny ja, ciężki obraz i jakby dochodzący spod wody dźwięk- ale wszystko jest git, trafione. Widzę siebie w lustrze- widzę oczy? Czy odpowiedzialność? Widzę nic? Umywam ręce. I wracam.
Wydaje mi się, że myśli ze mnie wychodzą i pełzają po ciele. Strzepuję je i czuję się bosko.
Latające myśli, niesamowicie pozaobrysowe. Czuję, że wszystko płynie, zamykam oczy i płynę z tym. Coraz bardziej. Coraz lepiej. Na oku pojawia się łza. Szczęścia. Czuję szarpanie, pękanie i śmiech bliżej niezidentyfikowanych tworów przestrzennych. Raz jak ziewałem, wydawało mi się, że pokój mnie zjada. Pewnie nie raz widywaliście animację, że w świecie się robi dziura i wnika się do innego- no to ja takie coś mam co trochę. Tylko nie graficznie, a kinetycznie. Czuję dziury w świecie, jak świat się zapada, przeskakuje. Jakbym na serio był wrzucany w inne.
Wstaję. Wstaję znów i musiało minąć pięć godzin. Piszę do przyjaciela "Stefan kaszlnął!" Stefan to podobno mój dziadek. Śmieszny ma kaszel. Dostaję odpowiedź- Daj mu tussi, hehe!
Potem nad czymś myślę, znowu mnie wchłania w te obrazki i dziwnie pogniecione- rozciągnięte uczucia, więc staram się za daleko nie odfruwać i koncentruję na ciele. Myślę, jak to możliwe, że czas jest, a go nie ma. Piszę więc- "Nie stary, ten trip wcale nie dział się w godzinę, w cztery godziny, w kilkanaście lat i w jedną wieczność. Nie. On jest teraz. Hahahaha. Szaleniec, który wie."
Rozbijam tak jakby siebie na kilka części i analizuję. Płynność. Świat przestał być światem i jest tylko kupą gówna. Tak właśnie działa dekstro. Znów mi się skurwysyn spodobał. No i co?
Trip dalej jest szarpiący. Siadam na komputerek i piszę. Muzyka ciśnie mnie w głowę, jestem lekko rozproszony, ale i super czujny. Zmęczyłem się. To zdecydowanie był dobry lot. Gdyby nie był, nie czytalibyście teraz tego.
Ufam, niczym ślepiec, że to, co spisane na szybko i na schodzącej bani, pozwoli jakoś przelać dziwną naturę kaszlaka na znaki. Bo jest co rozważać, uwierzcie.
Nie tak dawno myślałem, że to zło absolutne. Zarzuciłem- zmieniłem zdanie. Komiczne, no ale co zrobię? Cały ten szajs to żart absolutu opowiedziany na tripie. Przynajmniej się pośmiejemy.
Dzięki za czytanie, oceniajcie jak chcecie. A gdyby znów wam nie przypasiło "Głupie i dziecinne DXM", użyjcie wyobraźni i zamieńcie to na szałwię, albo cokolwiek chcecie. Chyba że gardzicie mną do tego stopnia, że jestem w waszych oczach stracony, ha ha ha! No bo przecież poważni ludzie nie biorą leków, co wy?!
Substancja jest jak buty. Trip jest jak droga. Ty jesteś jak motywacja.
"Do You hear, what I say? Be a good boy, obey.".... cały czas nucę, idealnie naćpany klimat. Nie wiem, czy zatracić się, czy buntować. Przeciw komu i po co?
Czego mnie nauczył wyżej opisany rajd? Tego, jak chłonne są umysły.
I jak wiele robią, by się nie przepełnić.
Ale nadmiar to mit, przecież po tym szajsie z apteki nie istnieje przestrzeń ;)
Tak więc pozdrawiam wszystkich!
- 21984 odsłony
Odpowiedzi
Magic
Mimo napuszenia, spoko opis, zdecydowanie lepszy od poprzedniego. Jest ta magia deksowej percepcji.
Już tu mnie nie będzie. Perm log out.
Powiem szczerze, że trochę
Powiem szczerze, że trochę zdziwiło to, że ten trip był dosyć obfity, jak na 450mg, aczkolwiek na każdego też działa indywidualnie i zależy kto ile bierze. Ciekawy opis, fajnie to wszystko napisałeś, przyjemnie się czytało.
Czekam, az wrzucisz jakis
Czekam, az wrzucisz jakis halucynogen i odwolasz to ze to rownie dobrze moze byc szalwia :p albo ze po mieszance ziolowej moze byc jak po grzybach ^^ Dla mnie dxm tylko wprowadza zamet, zadnego "odkrycia" - jadlem i czytalem tripy
Przecież Żelazisty jadł kwasy
Przecież Żelazisty jadł kwasy. Pamiętam jak na początku mojej grzybowej przygody byłem z efektów niezadowolony, umywały się do deksa, chciałem żeby choć troche go przypominały, aż pewnego razu... ;)
Fakt, Aksamit, utknąwszy na słowie i z nim zabawie to jeden chuj co tam sobie wstawisz. Mało substancji w substancji ostatnio w twoich raportach, dużo, dużo za to wody, lania. Przelejemy tu, tam, doprawimy, rosół gotów, a jutro może być pomidorowa. Żeby nie było, ten raport świetny uważyłeś, mniam.
Już tu mnie nie będzie. Perm log out.
Heheh
No wiem, za daleko poleciałem z tym "równie dobrze", ale niektóre tripy faktycznie mocno wieją szałwią czy grzybkami. Niemniej też czekam aż trafi się coś lepszego, wtedy pewnie poczesze jeszcze mocniej i będę wniebowzięty jak sama Maryjka ;D
Niezmiernie cieszy mnie, że wygląda to jak " lanie wody" :p Jednakowoż ja swoje tripy oddaję wiernie niczym skryba, o ile czegoś nie zapomnę.
I nie chodziło mi o "jeden chuj", a o powstrzymanie się od oceniania przez pryzmat substancji, You know, ludzie widząc słowo LSD od razu mają twarde penisy, a widząc DXM kwaśne miny. Wiem, że porównywać obie te substancje to tak jak decydować, czy większym mężczyzną jest Grodzka, czy Michał Maga, ale no, lekceważyć też nie warto. Nawet po konopii możliwy jest bad trip albo mistyk, przynajmniej w przypadku mojego wrażliwego łba. Ciekawi mnie czy na psylo też taki nieoporny, czekamy na sezon ;)
Fajnie że się podobało, Pozdro :)
https://youtu.be/0_h4wFXMazk
Dopsze, dopsze, ale jeśli byś
Dopsze, dopsze, ale jeśli byś zapalił, nie omieszkaj skrobnąć jak te dzisiejsze słowa będą się miały do przyszłych faktów. :D
Już tu mnie nie będzie. Perm log out.