zapiekanka
detale
raporty marek edelman
zapiekanka
podobne
Artykuł zawiera lokowanie produktu ;)
Niniejszy raport dotyczy mojego pierwszego doświadczenia z Panem Hoffmanem na papirusie. Imiona występujących tutaj osób zostały zmienione. Raport jest dość szczegółowy ze względu na to, że większość zdarzenia nagrywałem na dyktafon.
ZAPRASZAM DO LEKTURY
Nie będę ukrywał, że odkąd zobaczyłem pierwsze raporty użytkownika t.rydzyka, zapragnąłem zapoznać się z Albertem Hoffmanem zaklętym w papirusie. Tym bardziej, że mój przyjaciel Raziel (również tutaj obecny) miał już okazję spróbować owego specyfiku. Od mojego zainteresowania i zafascynowania LSD, do opisywanego tutaj momentu, było mi dane czekać jakieś 3-4 miesiące.
Wreszcie dostałem informację od Raziela, że możemy się ustawić na kwaszenie. Z racji tego, że to będzie moje pierwsze doświadczenie, to On zdecydował, że stanie się moim opiekunem podczas tripa. Mieliśmy zamiar umówić się w pewną czerwcową sobotę. Jednak nie było to pewne z tego względu, że w tym dniu byłem w innym mieście, niż miasto, w którym dział się później trip.
Umówiliśmy się w ten sposób, że jak zdążę wrócić o w miarę wczesnej porze to jedziemy z tym papirusem. Z powrotem miałem wracać pociągiem, co spowodowałoby późne pojawienie się w mieście docelowym. Ja nie chciałem przeżywać większości tripa nocą, ponieważ, no cóż - od urodzenia mam problemy ze wzrokiem i bałem się, że niedane mi będzie czerpanie z doświadczenia w pełni.
Nadeszła sobota, piękna sobota. Słońce, ciepełko, nawet wiatru nie było, 7:00 rano. Szybkie ogarnięcie się, trening siłowy, który był dziś zaplanowany i z pewnych względów nie mogłem go tak po prostu odwołać. Udało mi się ustawić z jednym człowiekiem Lechosławem, na powrót samochodem. Jednak on wiedział jedynie, że mi się spieszy. Nie mogłem mu tak po prostu powiedzieć:
- Hej ziomek wieź mnie do innego miasta, bo wiesz jestem ustawiony z Razielem na LSD.
- Spoczko ziomuś, rura na gaz i pędzimy pomykaczem, żebyś ty mógł sobie z Albertem poobcować - powiedziałby ze zrozumieniem? – Nie sądzę.
13:30 - jestem w samochodzie jadącym do miasta docelowego tripa. Moja ekscytacja narastała, tym bardziej, że Lechosław nie jeździ wolno i faktycznie dał po heblach.
15:00 - jestem w mieście docelowym, wbijam do mojego mieszkania. Spocony jak wieprz, który cudem uciekł z miejsca uboju i do tego gonili go, jakby był ostatnią świnią do ubicia na tej planecie :D
Od razu poinformowałem Raziela, że ma przyjeżdżać do mnie, miał spory kawałek do przebycia. Ja w tym czasie ogarnąłem prysznic, posiłek zjadłem już w trasie - słynne „orlenowskie” hot-dogi. Umyłem się, ubrałem i skakałem w pokoju z ekscytacji. "Dziś jest ten dzień. Dzień, na który tak długo czekałem". Już w samochodzie towarzyszyły mi pozytywne odczucia i trwały do samego końca tripa. W ogóle się nie bałem. Mam do Raziela ogromne zaufanie, więc perspektywa Jego jako opiekuna była jak najbardziej idealna.
Do plecaka powędrowały: 1,5L wody, bluza, zeszyt i długopis, (o którym później zapomniałem i w ogóle go nie użyłem :D), tablet z muzyką. Zaparzyłem też sobie yerba mate na pobudzenie. Raziel też preferuje ten napar. Mój opiekun wpadł do mieszkanka z zapasami słodyczy, napojem i spakował je do plecaka.
Ok. 17:00 spacerowaliśmy już z Razielem na obrzeżach miasta w ogromnym parku i szukaliśmy miejsca na rozwinięcie dla mnie zwoju Alberta. Czas upłynął nam na miłej rozmowie. Byłem podekscytowany i naładowany pozytywną energią. Dowiedziałem się też od Raziela, że chce spróbować pierwszy raz MDMA, jeśli moja podróż będzie przebiegała we właściwym kierunku. Nie obawiałem się tego, Raziel nigdy by nie zażył „Pani Euforii”, jeśli nie byłby pewny mojego bezpieczeństwa.
Muszę tu jeszcze napomnieć, że miejsce, do którego przybyliśmy widziałem w pełnej okazałości, po raz pierwszy. Słyszałem, iż na pierwszą przygodę z psychodelikami powinno się wybierać lokacje znane. Jednak ja byłem nastawiony na doświadczanie i do tego Raziel ogarniał to miejsce perfekcyjnie, także cieszyłem się, że poznam nowe tereny w takich okolicznościach.
17:45 - odludne miejsce, środek małego lasu, papirus na jęzor, bez smaku i zapachu. Usiedliśmy gdzieś na trawce i rozmawialiśmy. Raziel ostrzegał mnie tylko, że wejście LSD potrafi lekko ściąć z nóg i mięśnie mogą odmówić mi współpracy. Ja jednak jestem osobą ćwiczącą również nagi. Poza tym założyłem sobie, że chcę tego dnia doświadczyć jak najwięcej i nie zamierzam siedzieć w jednym miejscu.
Okolica, w której się znaleźliśmy była niezwykle malownicza. Było ciepło, świeciło słońce, które powoli obniżało się względem ziemi. Z trzech stron byliśmy otoczeni drzewami, a siedzieliśmy na dosyć dużej polanie w cieniu. Cisza, spokój, rozmowa z przyjacielem i manuskrypt Hoffmana w mym otworze gębowym :)
Po ok. 30 minutach stwierdziłem, że kolory chyba zaczynają się wyostrzać, ale jeszcze nie wariowałem ze szczęścia, gdyż przez moje problemy ze wzrokiem mogło mi się to zdawać. Przenieśliśmy się w miejsce bardziej nasłonecznione, ja jeszcze nie czułem zwalania z nóg. Moje mięśnie pracowały normalnie. Jednak miałem wrażenie, że zaczynam czuć nieco inaczej. To znaczy, jakieś małe robaczki zaczęły chodzić mi po rękach, gdyż siedzieliśmy na trawie. Mogły to być mrówki albo cholera wie co, trochę mnie to drażniło, ale nie informowałem towarzysza o tym fakcie.
Raziel od razu spytał, czy słońce mnie nie razi w oczy - odpowiedziałem, że nie.
- Czuwa - pomyślałem i przypomniało mi się, jak Raziel opowiadał, że gdzieś słyszał o przypadku w Ameryce; młodzi adepci sztuki Hoffmana gapili się na słońce pod wpływem kwasku i oślepli :D Jednak ta opowieść jest już tak przemaglowana, że równie dobrze, może być jedną wielką plotką.
Po krótkiej rozmowie postanowiliśmy znów się przenieść. Po drodze obserwowałem drzewa. Na razie nic, poza tym, że okolica bardzo mi się podobała. Efektywności nadawał dodatkowo fakt, że w tym miejscu jeszcze nigdy mnie nie było.
Dotarliśmy na ustalone wcześniej przez Raziela miejsce. Przed sobą mieliśmy gęste drzewa, postanawiamy usiąść na ławce.
- A może to będzie po prostu mikro dawka? – spytałem, śmiejąc się.
- No nie sądzę stary, nie sądzę - odpowiedział z pół powagą R.
Nie dowierzałem, że to zadziała. Raziel upewnił mnie, co do skuteczności, więc ja się uspokoiłem i stwierdziłem, że będę płynął sobie i płynął po szerokich morzach i oceanach. Humor miałem już faktycznie całkiem na wysokim poziomie. Hormony szczęścia zaczęły wychodzić poza ustalone granice. Kiedy mówiłem o tym, jak będę płynął to Raziel przypomniał sobie, że to, co powiedziałem było też w jakimś dziele literackim. Ja stwierdziłem, że to jakieś dyrdymały literackie pisane również pod wpływem LSD.
- Panie drzewo, co mi pan chce powiedzieć? Na razie jeszcze nic, ja wiem - mówiłem na głos. Czekając na te niesamowite efekty, których tak nie mogłem się doczekać.
Dotarliśmy do kolejnego miejsca naszej podróży. Okazało się, że to było to samo miejsce, w którym Raziel ze swoją towarzyszką X, przeżywał swój pierwszy trip z Panem Hoffmanem. Głusza, słońce, usiedliśmy na ławeczce i przede mną rozpościerały się gęste zielone drzewa. Ciekawostka: nieopodal ławki znajdował się duży kamień oraz stojak na rowery, którego na tripie, jakby nie zarejestrowałem. Dopiero kiedy po jakimś czasie przybyłem w to miejsce po raz drugi na trzeźwo, to zobaczyłem, że jest tam ten kamlot.
Kiedy podchodziliśmy do ławki to zdawało mi się, jakby była umieszczona na wzniesieniu. Odczuwałem bardziej nierówności terenu niż zwykle. Raziel powiedział mi, iż kiedy był na swoim tripie to wśród tych drzew, na przeciw nas, czuł obecność niedźwiedzia, co było dla mnie w tamtej chwili zabawne.
- No Panie Albercie, Panie Albercie - mówiłem do siebie pragnąc, żeby dał mi wszystko to, co ma najlepszego do zaoferowania.
Była może godzina 18:30 i od tej pory ramy czasowe mogą być niespójne, gdyż nie pilnowaliśmy czasu, wspomnę o nim może jeszcze ze dwa razy.
Wracajmy do ławki! Czułem się już nieco inaczej. Mój słuch zaczął się zmieniać. Odczuwałem jakby przechodzące fale powietrza przez moje uszy. Jak to opisać? Podczas rozmowy z R, co jakiś czas czułem, że dźwięk się zmienia. Jakbyśmy przechodzili w krótkich odstępach czasu pod mostami czy w tunelu. To było swego rodzaju echo. W tym momencie zaczynam już nagrywać.
- To jest soooony!- powiedziałem z radością,
- Kale-sony - podłapał R. W tym dialogu chodziło o dyktafon firmy „Sony”.
Zwróciłem Razielowi uwagę, że moje słuchawki są na bluetooth i trzeba będzie je połączyć z tabletem. Byłem ciekaw, czy będę w stanie zrobić to samemu. Mój opiekun zaoferował pomoc i upewnił mnie, że jeśli chcę to mogę odwalać. To znaczy chodziło mu o to, że mam zachowywać się tak jak chcę, bez przejmowania się ludźmi.
Miejsce w którym siedzieliśmy, było wśród przyrody a podobnych ławek było kilka. Ja z jakiegoś nieznanego mi powodu, stwierdziłem że jest to miejsce idealne dla heroinistów. Gdzieś tu kiedyś, jakiś na pewno się chillował :D W tym momencie klepnąłem się w nogę i bardziej to poczułem. Zacząłem więc robić to przez dłuższy czas. Dotyk był faktycznie inny.
- Falujcie obrazy, no kurde falujcie, no - mówiłem zniecierpliwiony, ale spokojny, bo wiem, że Hoffman faktycznie zaczyna mnie przenikać.
I naglę zaczyna się! Zwróciłem uwagę na moje palce, które zaczęły falować i wydłużały się. Uradowało mnie to. Cały czas powtarzałem Razielowi, że to jeszcze nie to, gdy tak naprawdę to już było to. Teraz to wiem.
- Ja to opisuję, ja pieprze, ja to mam! - cieszyłem się jak dziecko :)
Cały czas trzymałem dyktafon w ręku. Raziel martwił się, że będzie mi on przeszkadzał w odbieraniu bodźców, ale ja miałem wywalone na ten dyktafon, nie przeszkadzał mi.
- AAAA Panie Albercie już się Pan na mnie otwiera, uchyli mi Pan rąbka tej tajemnicy!
- Widzę, że wchodzisz w poważny dialog z Panem Albertem - zaśmiał się Raziel.
Doszedłem do wniosku, że LSD powinno być sprzedawane w sklepach. Tak normalnie, że idziesz do sklepu i kupujesz sobie kwasek. Jednak po chwili uświadomiłem sobie razem z R, że wtedy zniknęła by cała aura tajemniczości. Raziel spytał się mnie, gdzie dokładnie znajduje się mikrofon w tym moim dyktafonie. Ja stwierdziłem, że jest gdzieś w przestrzeni.
- Drzewa zacznijcie tańczyć - proszę.
- Zaczną, zaczną - powiedział R. zaśmialiśmy się w tym momencie obaj.
Zaczęliśmy sobie zajadać „Fruittelle”. Jej smak nie był może niesamowity, ale jednak inny, skłaniający do tego, żeby prosić ciągle o nowy kawałek. Opiekun oczywiście spytał się, czy pomóc mi z odwinięciem ustrojstwa z papierka. Ja jednak podjąłem wyzwanie i sobie całkiem nieźle poradziłem.
W trakcie jedzenia słodkości miałem wrażenie, że mlaszcze naprawdę głośno. W rzeczywistości było to trzy razy ciszej. Raziel cały czas kontrolował sytuację i poinstruował mnie, że teraz będzie łatwiej mnie rozśmieszyć. Rzeczywiście odniosłem takie wrażenie. Czułem się naprawdę zrelaksowany i rozluźniony. Powiedziałem do Raziela, że fajnie że ktoś mnie prowadzi, było mi naprawdę dobrze. Poczułem się bezpiecznie, tak jakby bardziej bezpiecznie niż normalnie. W ramach wyjaśnienia muszę nadmienić, że nie mam żadnych fobii społecznych, po prostu mimo tego, że na co dzień nie mam problemów z poczuciem bezpieczeństwa, to w tym momencie czułem się jeszcze bardziej bezpieczny. Nie potrafię tego lepiej określić :D
Powoli zaczynałem gubić słowa, urywać zdania. Przykładowo: powiedziałem, że byłem przygotowany na jedno, a moje odczucia są trochę inne. I tu chciałem powiedzieć „Dopóki tego nie doświadczysz, to nie możesz wiedzieć, co cię czeka.” A powiedziałem tylko, „dopóki ten, dobra ta mamba :D”. Odezwałem się do R, że jeszcze nie mam CEV-ów i spytałem się czy później będą. Odpowiedział, że to normalne i później się pojawią. Tu kolejna ciekawostka: otóż nie miałem CEV-ów, w ogóle! Nie wiem czemu, być może zamykałem oczy na zbyt krótki czas. Ale faktycznie ich nie było. Jeśli ktoś potrafi to jakoś wytłumaczyć, to jestem otwarty na propozycje w komentarzach.
Zaczęliśmy rozmawiać o programie pewnej stacji, której nie lubię. Chodzi o emitowany swego czasu program Drzyzgi. Otóż wiedziałem z pewnego źródła, że ten program jest udawany do szpiku kości. W sensie, że ludzie tam występujący wraz z Ewcią płaczą na niby. Tak bardzo udają, że szok. W tym momencie doszedłem do wniosku, jak wiele gospodyń domowych jest nieświadomych otaczającego je zepsucia. Są po porostu naiwnymi marionetkami i ich inteligencja ulega spłaszczeniu. Powiedzmy, że wachlarz z papieru to inteligencja jednej gospodyni. Wachlarz ten ma wgłębienia i wypukłości. A telewizja i tego typu programy, miażdżą ten wachlarz i robi się płaski. To przerażające.
Doszedłem do wniosku, że nadeszła pora na to, aby posłuchać przez chwilę muzyki. Mój opiekun zaoferowała mi pomoc, w połączeniu słuchawek przez bluetooth z tabletem. Ja podziękowałem za pomoc, gdyż chciałem zobaczyć, jak to będzie z wykonywaniem prostych czynności. Ogólnie czułem się coraz lepiej i cudowniej.
- To niestety będzie, to znaczy stety będzie coraz lepiej - powiedział z uśmiechem R. Ja też się zaśmiałem.
- To 200 mikro będzie, jak 200 gram czekolady czeskiej - skwitowałem.
- Czeskiej? Dlaczego Czeskiej? - spytał R.
- Bo w Czechach mają zajebiste czekolady dwustu gramowe - odparłem z uśmiechem - Kuźwa mać, jest udało się, połączono - połączyłem tablet i słuchawki - A jaki ja mam uśmiech.
- tak, przećpany - śmieje się R.
- Taki króliczek doświadczalny – powiedziałem, udając śmiech szaleńca. W rzeczywistości chciałem powiedzieć, że mam śmiech szalonego naukowca, ale z braku słowa i ucieczki myśli, powiedziałem, że królika doświadczalnego.
Żeby odpalić playliste musiałem wpisać hasło i miałem z tym mały problem. Raziel zdziwił się, po co mi hasło skoro tylko ja korzystam z tabletu. Generalnie temu urządzeniu coś się pokiełbasiło i jakieś hasło musi zawsze na nim być. Po prostu nie mogę go zdjąć tak zupełnie. Chciałem to wytłumaczyć, ale kiedy zacząłem składać zdania w myślach, które miałem powiedzieć, to przeżyłem zdziwienie, gdyż stwierdziłem, że nie będę teraz w stanie tego zrobić. Powiedziałem tylko: „za dużo do tłumaczenia”.
Drzewa były coraz bliżej. Falowanie tabletu było dla mnie zabawne.
- Te drzewa się tworzą kuźwa, nowe - śmiałem się.
- Dobrze, bardzo dobrze - odparł dumny R, bo wiedział, że mnie nie zawiódł.
Śmiesznie było, bo jak z Nim w tym momencie rozmawiałem, to miałem słuchawki na uszach i na nagraniu słychać jak się prawie do Raziel drę :D Nagle umilkłem, wsłuchany w muzykę. Było to "kserro":
https://www.youtube.com/watch?v=GYhXa3FLdQc&list=FLW0XA-Vd2dFX4qxKQNE9DW...
Podczas słuchania zwróciłem uwagę, jak wielki wpływ na tripa, ma muzyka. Drzewa zaczęły w pełniej krasie wić się i plątać ze sobą. Tworzyło to niesamowity efekt. Elementy zielone w parku falowały i tworzyły mozaiki. Niesamowicie przy tym spuchły do rozmiarów drzew z dżungli. Nigdy nie byłem w dżungli, ale czułem się jakbym w niej był.
Mój opiekun poszedł w tym czasie wyrzucić papierek po żelkach do znajdujących się nieopodal koszy na śmieci. Kiedy je zobaczyłem stwierdziłem, że psują one całego tripa. Efekt bycia w dżungli w tym momencie zniknął.
- Taki wracający z podróży, ale jestem - powiedziałem do R. - bo kiedy wracał, wyglądał jakby przybył z daleka ostatkiem sił. Rozśmieszyło mnie to.
Postanowiłem, ze chcę się przenieść w inne miejsce. Raziel ostrzegł mnie, że tam może być więcej ludzi i spytał, czy nie mam obaw. Powiedziałem, że nie i faktycznie tak było. Nie obchodziła mnie reakcja ludzi. Było mi dobrze i nic w tym momencie nie mogło popsuć mi dobrego humoru. Nawet moja ciekawość była coraz większa. Interesowało mnie jak ja będę odbierał ludzi i jak oni mnie.
- Fruittelle poproszę - stwierdziłem.
- Tak? Dobrze - R podał mi ją.
- Wziąć ci plecak? Czy dasz radę? - spytał Raziel.
- Możesz wziąć - powiedziałem roześmiany, i dodałem: - jakie pytanie w ogóle, ostatnio na suwnicy wziąłem 180 kg na serię, a tu kurwa plecak... - miałem na myśli „a tu plecak trzeba mi teraz nieść”, nie skończyłem zdania. Kiedy skończyłem mówić mój towarzysz uniósł rękę, żeby wrzucić papierek do kosza. Ja myślałem, że Raziel uniósł dłoń w geście triumfu z powodu moich osiągnięć na siłowni, kiedy Mu powiedziałem o mojej interpretacji jego gestu, oboje parsknęliśmy śmiechem.
Chodziło mi się zupełnie inaczej, tak jakby, „robotowo” :) Dawałem jednak radę. Szliśmy akurat pod górkę, a ja stwierdziłem, że wydaje mi się, że idziemy pod górę:
- No bo idziemy - potwierdził R.
Stwierdziłem, że widoki są naprawdę piękne. Popatrzyłem się na chmury i powiedziałem do Raziela.
- Ej i ten efekt chmur.
- Co z nimi? - spytał i po chwili dodał - pulsują?
Kiedy wypowiedział te słowa, to zadziałało, jak guzik odpalający pulsowanie chmur. Faktycznie zaczęły pulsować. Jeszcze przed chwilą nie pulsowały, po prostu były piękne i buch pulsują.
Trasą, po której szliśmy poruszali się ludzie jeżdżący na rolkach. Droga prowadziła raz pod górę, a raz w duł. Miałem wrażenie, że wszyscy ci młodzi ludzie wiedzą, co ze mną w tej chwili jest. Minęła nas dziewczyna na rolkach i tak kręciła tyłeczkiem, kiedy się oddalała, że stwierdziłem, iż nas do siebie zaprasza :) Wszystko w pełni falowało i dodatkowo pogłębiało się moje odczucie wzrokowe. Odnosiłem wrażenie, że moje oczy i mój nerw wzrokowy przekształciły się w swego rodzaju szerokokątny obiektyw dobrego aparatu. Widziałem więcej niż zwykle, szerzej, lepiej, głębiej.
- Już wiem, że faza na kwasie wiąże się z falowaniem, nie potrzebnie spodziewałem się efektu mistyczności - skwitowałem.
- No tak, ale on jednak powinien być, no nie musi być, ale jednak może się pojawić - dziwił się R. Mistycyzm faktycznie był, ale to dopiero później.
Cały czas szedłem dość luźnym krokiem po trasie uczęszczanej przez rolkarzy i w pewnym momencie dwójka ludzi zatrzymała się przede mną, tak abym mógł swobodnie przejść. Miałem wrażenie, że zrobili to specjalnie, bo wiedzieli o moim skwaszeniu i pomyśleli coś w stylu "siema ziomeczku, miłej podróży".
Powiedziałem też do Raziela, że ludzie powinni wymyśleć taką kamerę, która nagrywała by takiego tripa. W taki sposób, że odzwierciedlałaby dokładny widok, jaki jawi się przed oczami w trakcie podróży.
Wcześniej, gdy mijała nas jedna rolkarka, to w pewnym momencie jej obraz mi się potroił i wyglądało to, jakby trzy zgrabne bliźniaczki poruszały się synchronicznie, jak w jakimś układzie tanecznym. Chciałem to opowiedzieć mojemu opiekunowi, lecz nie potrafiłem ułożyć składnego zdania. Dodatkowo, jak się później okazało, zbliżał się czas kulminacyjny działania LSD. Już za chwilę miałem się przekonać co to znaczy faza na pełnym peaku.
- Zataczamy koło? - spytałem, gdyż takie wrażenie odniosłem.
- No tak, tylko że tutaj jeszcze nie szliśmy - powiedział R i zaczęliśmy się śmiać.
W pewnym momencie stało się coś ciekawego, dyktafon, który trzymałem w ręku, tak jakby scalił się z moim ciałem i przestałem go czuć. Kiedy powiedziałem o tym Razielowi, to uczucie zniknęło i znowu go poczułem. Brak odczuwania trzymanego przedmiotu, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Raziel stwierdził, że chętnie zjadłaby coś na ciepło. Właśnie w tym momencie dotarliśmy do małego baru. Postanowiliśmy zatrzymać się na zapiekankę. R. posadził mnie na miejsce przy stoliku, przed małym budynkiem baru, a samemu udał się po zakup jedzonka. W tle dochodziła muzyka z radia z jadłodajni.
Miejsce, w którym zostałem usadzony było niezwykłe. Siedziałem pod zadaszeniem na ławeczce. Przed sobą miałem stolik, na którym położyłem dyktafon. Tuż przed stolikiem był krzak. Poza tym rozpościerała się zielona, trawiasta przestrzeń pola golfowego i mini-golfa. Obserwowałem też fragmenty chmur wraz z widokiem linii horyzontu i zachodzącego słońca, tworzyły one niewyobrażalnie niesamowicie śliczny efekt. Prócz przestrzeni i krzaka przede mną stał słup z reklamą i przez chwilę przyjął formę wież. Od tego momentu miałem peak.
Przyszedł Raziel i oznajmił mi, że wziął dla nas zapiekanki, ja nie przywiązywałem do tego zbytniej uwagi. Cały czas obserwowałem. Powiedziałem mu o wieży, którą widzę i o tańczących wesoło słupach latarni przy deptaku. R spytał, co dokładnie widzę, gdy się rozglądam. Ja widziałem prócz tych wszystkich opisanych tu rzeczy tańczące chmury, a po prawej stronie ode mnie, golfista grał w mini golfa. Stał od nas jakieś 20-40 metrów, a mi wydawało się, że jest znacznie bliżej.
Doszedłem do wniosku, że lepiej jest, gdy muzyka gra w tle, a niżeli w słuchawkach, dzięki czemu ma się lepsze efekty przestrzenne. Przynajmniej moim zdaniem. Kolejną niesamowitą rzeczą, która mi się ukazała, była chmura, która ułożyła się w postać wielkich warg, które z kolei poruszały się. Tak, jak gdyby to one śpiewały tą piosenkę z radia dochodzącą z daleka.
Cieszyłem się, wiedziałem, że to był ten dzień, jedyny i niepowtarzalny. Wszystko było idealne. Poczułem jeszcze większą empatię do swojego opiekuna. Pogoda była piękna, ciepła. Miejsce, w którym siedzieliśmy było idealne.
- Wszystko jest idealne, o wszystko zadbałeś, nawet kosz na śmieci jest tuż obok mnie, żebym nie musiał wstawać - powiedziałem z lekko skrywana radością - zaśmialiśmy się.
Na drewnianym stoliku dostrzegłem narysowaną postać trzymającą kij w ręku. Był to golfista gotujący się do uderzenia w piłkę. Widziałem to w ten sposób, że ten golfista nie celował w piłkę, tylko prosto w tył głowy małego człowieczka. Śmialiśmy się z mojej interpretacji :) Z radia nadal sączyła się muzyka. Widok chmur totalnie mnie wciągnął. Przybierały różne kolory. Kiedy leciała muzyka, to niebo było różowe, ale gdy przemawiał spiker, to niebo przybrało zielony kolor, a chmury zostawały w swoim różowym odcieniu. W ogóle chmury w tym dniu były niesamowite, ponieważ nie były to duże chmury, ale takie drobne. Niebo usłane tymi drobnymi chmurkami, podobnymi do kawałków waty. Porozdzieranej i rozrzuconej po niebie.
Nagle moje chillowanie przerwał przenikliwy huk. Do tej pory nie wiemy, co to było.
- [huk] - o zapiekanki przyszły - powiedziałem - roześmialiśmy się obaj.
- Może zapiekanka wyszła z mikrofali i zabiła panią - dogadywał Raziel.
- No - Śmiałem się i wyobraziłem sobie w tym momencie gigantyczną zapiekankę, która wyważyła drzwi gigantycznej mikrofalówki, przywaliła ekspedientce i wywiązała się walka, po której zapiekanka i tak przegrała, bo w końcu ją dostałem. Co ciekawe to była dość długa myśl, ale ja miałem wrażenie, jakby trwała nanosekundę.
Zanim, jednak dostaliśmy zapiekanki, to zdążyłem jeszcze poobserwować chmury i moją uwagę przykuła jedna, która miała kształt dużego pudła, z którego zaczęły wydostawać się białe nuty lub coś na ich podobieństwo. W końcu oderwałem wzrok od nieba, bo stwierdziłem, że przegapię coś równie niesamowitego. Muszę się zgodzić z faktem, że na kwasie wszystko może przykuć naszą uwagę na bardzo długi czas.
Chodnik zraz przy barze, był z kostki brukowej, takiej zwyczajnej. Każda kostka tego chodnika podskakiwała, jakby chciała uciec od podłoża. Później zaczęły się obracać wokół własnej osi. Stworzyło to bardzo ciekawy efekt samo układających się puzzli. W końcu mój opiekun poszedł po zapiekanki. A ja? Ja oniemiałem. Kiedy zostałem sam przez jedną chwilę przeżyłem coś niezwykłego. Naglę z radia usłyszałem piosenkę Queen - Friends will be friends: https://www.youtube.com/watch?v=DAQ4sJZ5IsU
Ta piosenka wywołała u mnie niesamowite i nieodparte uczucie przyjaźni do Raziela i nieopisaną radość. W jednym momencie niebo stało się różowe w całości, podczas gdy chmury pozostały białe i na tle nieba tworzyły efekt, który mnie po prostu rozwalił. Na dodatek krzak przede mną, o którym wcześniej wspominałem, przybrał formę przyjaznego wieloryba. Zielonego pływającego w powietrzu wieloryba, który zaraz potem przekształcił się w małe stadko bliżej nieokreślonych zwierzątek, które jakby ścigały się do mety. Jednak nie była to brutalna rywalizacja pomiędzy zwierzętami, tylko przyjacielski wyścig falujących zwierzątek. Emanujących przyjaźnią i radością, w tym wyścigu chodziło o samą chęć przebywania z przyjaciółmi. Efekt nieba, krzaka i nadchodzącego opiekuna z zapiekankami w ręku sprawił, że o mało nie popłakałem się ze szczęścia. Nie stało się tak, chyba tylko dlatego, że piosenka się kończyła.
Do tej pory, gdy włączam ten utwór, ciarki mnie przechodzą. Wracając do zapiekanki, miała ona inny smak, zupełnie inny.
- To jest moja najlepsza zapiekanka w życiu - powiedziałem. Wszystko nabrało dla mnie w tamtym momencie wielkiego znaczenia. Śmialiśmy się obaj, było naprawdę wesoło. Niebo przybrało postać nefrytowego falującego morza. Mnie i Razielowi zapiekanki bardzo smakowały.
- Zapiekaneczki, zajebiste - rzuciłem.
- Powiem Tobie, że też mi smakują - potwierdził R.
- Nie można im kurwa pewnego uroku osobistego odmówić - powiedziałem i wybuchnąłem cichym śmiechem, mając świadomość, że są to zapiekanki na kwasie :)
Zaraz po najlepszych zapiekankach w życiu, miałem okazją zgłębić inne doświadczenia. W mieście, na rynku trwał właśnie festiwal perkusyjny. Raziel zaproponował, żebyśmy się tam udali. Na miejscu miały być jeszcze dwie koleżanki mojego opiekuna, nazwijmy je tutaj Ala i Tola.
- Co sądzisz o tym, żeby iść na tramwaj? - wypalił R, kończąc zapiekankę.
- Myślę, że nie było by problemu - odpowiedziałem spokojnie.
- Znaczy ten, Ty decydujesz, ale zadzwoniłbym do Ali, spytał, jak długo chcą być na koncercie, jeśli oczywiście masz odwagę? Poza tym widzę, że Ty dziś jesteś bardzo ogarnięty, znaczy ten Twój trip, jest bardzo sympatyczny - R. skończył mówić, a ja nie miałem nic przeciwko. Nie odczuwałem strachu przed poznaniem nowych ludzi, wręcz przeciwnie, byłem ciekaw, jak to właśnie będzie.
- A wiesz, że tam będzie muzyka? - spytała R. upewniając się, że wiem na co się decyduję.
- Wiem, właśnie tego chcę - zapewniłem.
Wstaliśmy, zebraliśmy swoje manaty i ruszyliśmy w stronę przystanku autobusowego. Ostatecznie wybraliśmy tramwaj, ale o tym za chwilę. Ruszyliśmy na przystanek i Raziel spytał się, czy nie mam nic przeciwko, żeby wziął sobie w tym momencie MDMA. Odparłem, że nie ma żadnego problemu. Odczucia na kwasie nadal były bardzo intensywne, aczkolwiek nie tak, jak w obecności muzyki. R. przyjął połowę posiadanej przy sobie substancji.
Kiedy szliśmy w stronę przystanku, musieliśmy skręcić w drogę żwirową. Kiedy się do niej zbliżaliśmy, stało się coś dla mnie niezwykłego. Droga żwirowa im bliżej niej byliśmy, tym bardziej widziałem ją, jako łunę światła, która wystrzeliwuje tak jakby w stronę nieba. Kiedy już na nią weszliśmy, światło w stronę nieba zniknęło, ale gdy pochyliłem głowę, żeby przyjrzeć się drodze, to nadal była łuną białego światła, które mnie raziło w oczy. Patrzyłem zatem przed siebie.
Kiedy tak szliśmy, nie mogłem oderwać wzroku od puchnących drzew. Robiły one na mnie ogromne wrażenie. Ogarnęła mnie też lekka obawa, że kiedy już działanie Hoffmana ustąpi, nie będę w stanie tego dobrze opisać. W tamtej chwili naszła mnie myśl, jak ludzka mowa jest tak naprawdę uboga w słowa i ograniczona.
Dotarliśmy na przystanek autobusowy. Była godzina 20:17. Mój towarzysz poszedł sprawdzić nam autobus, na miejsce docelowe spotkania z dwiema mi nieznanymi koleżankami. No i był jeszcze koncert perkusyjny, którego nie mogłem się doczekać. Gdy zostałem na chwilę sam i skupiłem się na drzewach, nagle poczułem coś niezwykłego. Zdawało mi się, że drzewa rozmawiają ze mną telepatycznie. Słyszałem je w swojej głowie, jak mówiły, "patrz, jakie jesteśmy zajebiste i ciesz się, że możesz to widzieć". Poczułem, jakby drzewa stojące obok mnie były szczęśliwe. Kiedy mój towarzysz wrócił, opowiedziałem Mu o tym i znów zamilkłem. Moją uwagę przykuła czapka z daszkiem, którą miał na sobie Raziel. Była to czapka z logiem drużyny bejsbolowej "New Yourk Yankees". Logo znajdowało się tuż nad daszkiem i było dość duże, jak na logo. Przykuło to moją uwagę, dlatego że to logo, gdy się skupiłem co chwilę zmieniało kształty. Do tego po jeszcze dłuższej chwili, znaczek zaczął delikatnie mienić się kolorami. Te różne kolorowe kształty zaczęły mi przypominać litery. Litery, jakiegoś prastarego, zapomnianego języka.
Raziel powiedział mi, że zaczyna coś czuć, jakby lekką euforię. Ja przyjąłem to na spokojnie, bez jakichkolwiek obaw. Okazało się też, że na autobus czekalibyśmy, jakieś 15 minut, więc zdecydowaliśmy, że pójdziemy spacerkiem na przystanek tramwajowy.
W czasie naszego spaceru na tramwaj, Raziel zadzwonił do Ali z informacją, że już się do nich wybieramy. Poinformował też Alę, że oboje mamy zmieniony stan świadomości i wyjaśnił jej przyczyny tej zmiany. Idziemy dalej, a R. mówi mi, że czuje coraz większą, napierającą euforię i jak to określił - dziarskość w chodzeniu. Ja dalej odczuwałem telepatyczną więź z drzewami, a kiedy minęliśmy wielkie graffiti, to jego końcowy rysunek stanowiący całość rysunkowego tworu, tak jakby odłączył się i przeobraził w trzy małe kotki. Były to kotki rysunkowe, poruszały się. W pewnym momencie ziewnęły równocześnie i usłyszałem w myślach, "patrz na nas, jesteśmy naprawdę super". Była to jedna z piękniejszych rzeczy, jakie widziałem tego dnia.
Kiedy minęliśmy już zupełnie graffiti, spojrzałem się w swoją lewą stronę. Rosły tam wysokie drzewa, chyba iglaste. Kiedy im się przyglądałem, nagle spostrzegłem, że między szczytami tych drzew, a linią horyzontu, jest jeszcze jedna linia. Wyglądało to tak, jakby te drzewa były elementem jakiejś kolorowanki, ktoś te drzewa właśnie pokolorował, a linia była krawędzią całego rysunku. Po jeszcze dłuższej chwili ta linia przybrała fioletowy kolor, a niebo nad drzewami zrobiło się na chwile białe. Widok był niesamowity.
Mój przyjaciel coraz bardziej odczuwał działanie tabletki, mówił że już nie może doczekać się spotkania z Alą i Tolą. Czuł lekkość w chodzeniu. Dodatkowo miał lekko nieprzyjemne uczucie ładowania substancji. Ja napiłem się Coca Coli, którą mieliśmy przy sobie. Jednak poczułem, że to było niewłaściwe, a producenci tego napoju przechytrzyli ludzkość bardziej niż się wszystkim wydaje. W trakcie, kiedy piłem ten napój odczułem wielką rześkość, ale jednocześnie pomyślałem o tym, że zostałem złapany w pułapkę korporacji "Coca Cola". Doszedłem do wniosku, że sam napój został stworzony tak, aby przekonywać do siebie na dwa sposoby: cukrem i dawaniem poczucia rześkości, której to właśnie ja doznałem. Reasumując, jeśli człowiek nie będzie kupował tego napoju, bo nie chce spożywać zbyt dużej ilości cukru, to kupi ten napój ze względu na jego drugi atrybut - rześkość. No cóż – kwaśne przemyślenia.
Wreszcie dotarliśmy do tramwaju. Kiedy go ujrzałem, poczułem do niego wielki szacunek i znowu włączyła mi się telepatia. Tym razem tramwaj się ze mną porozumiewał. Efekt był tym bardziej niesamowity, ponieważ tramwaj, do którego wsiedliśmy był starego typu. Normalnie po tym mieście jeździ już dosyć sporo nowoczesnych modeli. Coraz rzadziej natrafia się na tramwaje stare. A tu właśnie taki tramwaj podjechał po nas na pętle. Stary wysłużony dla miasta… Pan Tramwaj. Tak mi się przedstawił albo ja go tak nazwałem. Przez moment czułem jego osobowość, cierpliwość i siłę. Byłem w szoku, że mogę czuć coś takiego. Zadałem sobie w głowie pytanie, czy wszystkie martwe przedmioty tak naprawdę z czasem ożywają na swój sposób?
Usiedliśmy na starych, czerwonych, plastikowych siedzeniach. Tramwaj miał chyba jeden wagon, ale mogę się mylić. Jego silnik pracował dość głośno, a ja wsłuchiwałem się w ten odgłos. Budził we mnie podziw i majestat. Po niedługim czasie ruszyliśmy z pętli tramwajowej. Kiedy tramwaj zatrzymał się na jednym ze swoich przystanków, z niewiadomych powodów moją uwagę przykuł wysiadający pasażer. Kiedy się mu przypatrzyłem, wydawało mi się, że przejrzałem jego status społeczny. Wydawał mi się człowiekiem z marginesu. Człowiek ten wstał wysiadł i jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że zaraz po nim do tramwaju wsiada ten sam identyczny człowiek, jakby klon poprzednika. Usiadł na to samo miejsce i gdy tramwaj zatrzymał się na kolejnym przystanku ten klon wysiadł i do pojazdu wsiadł trzeci taki sam człowiek. Usiadł na to samo miejsce, co jego "tacy sami" poprzednicy.
Za nim wysiedliśmy na swoim przystanku, zdążyłem powiedzieć o tym Razielowi. Też się zdziwił moim doświadczeniem. Powiedział mi też, że euforia już prawie całkowicie nim owładnęła. Jak już wysiedliśmy, udaliśmy się w stronę rynku, gdzie odbywał się koncert perkusyjny. Na placu przed sceną, ludzi było całkiem sporo. Podeszliśmy do dwójki dziewcząt, Ali i Toli. przedstawiłem się, podaliśmy sobie ręce i z tego, co pamiętam chyba się im ukłoniłem. Po ceremonii powitania odcięło mnie. Skupiłem się wyłącznie na niebie, ludziach przede mną i trawie na ziemi.
Efekty były niesamowite. Zacząłem słuchać muzyki i bach! Zachmurzone już wieczorne, ciemne niebo zwariowało. Tworzyły się na nim malutkie tornada, które stopniowo zwiększały swoją objętość i przekształcały się w mozaiki chmurowych kwiatów. Wizualizacje na niebie nie były już kolorowe, tyko szare. To i tak nie odbierało mu jego piękna.
Mój towarzysz, po mimo tego, że zażył "panią euforię", stał nieruchomo i patrzył się przed siebie. Trochę mnie to martwiło, ponieważ wydawało mi się, że efekty powinny być zgoła inne. Bałem się, że może to być początek bad tripa. Moje obawy były spowodowane tym, że Raziel obcował z MDMA pierwszy raz. Dla bezpieczeństwa co jakiś czas rozmawiałem z R. i relacjonowałem, co widzę. Oczywiście potem dowiedziałem się, że Raziel czuł się wybornie, stał spokojnie, ponieważ nie chciał zwracać na siebie uwagi.
Prócz żyjącego nieba, widziałem tańczących ludzi starych i młodych. Byłem zaskoczony, jak ludzie w podeszłym wieku mogą tak szaleć, to niemożliwe, pomyślałem. Faktycznie ludzie nie szaleli, tylko efekty falowania były jeszcze bardzo intensywne, co powodowało, że ludzie tańczyli, gdy tak naprawdę stali w miejscu. W pewnym momencie odniosłem wrażenie, że scena przesunęła się dość znacząco w moją prawą stronę. Dodatkowo po chwili zapaliły się latarnie uliczne, bo było już naprawdę ciemno. Efekt zapalających się latarni zrobił na mnie ogromne wrażenie.
Wpatrywałem się w trawę na ziemi, która też żyła i również prezentowała pięknie kwiatowe mozaiki. Z tym że trawa, nie mieniła się kolorami, ale na niej widoczne były rośliny w kolorze trawy. Nagle dotarł do mnie komunikat, że się zbieramy i gdzieś idziemy. Co najlepsze, nie zarejestrowałem samej rozmowy. Byłem pochłonięty wsłuchiwaniem się w ludzki gwar. Rozmów z tłumu nie rozumiałem, ale sam dźwięk ludzkiej mowy powodował u mnie ciarki. Kiedy szliśmy, Raziel rozmawiał z dziewczynami, a ja milczałem, chłonąłem otoczenie. Pamiętam, że albo Ala albo Tola zapytały się o coś Raziela, coś dotyczącego mojej osoby. Nie wiem o co pytały, ale nie wywołało to u mnie negatywnych uczuć.
Dotarliśmy do baru, który ulokowany był na starej barce, zacumowanej na rzece. Zorientowałem się, że to tu mieliśmy dotrzeć. Tuż przed barem, były jakieś prace remontowe i znajdowała się tam taśma odgradzająca, przez którą trzeba było dać krok. Ja nogi miałem jeszcze ciężkie i dziwnie mi się chodziło. Ala i Tola chyba pytały się Raziela, czy dam radę przejść. Ja przeszedłem i dziewczyny stwierdziły, że świetnie sobie radzę jak na swoje problemy. Chodziło im tu bardziej o moje problemy ze wzrokiem, a nie to, że byłem na kwasie.
Weszliśmy do baru. Na główną salę prowadził korytarz. Kiedy szedłem tym korytarzem to czułem, jakby to było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Jakbym pierwszy raz w życiu wchodził do jakiegoś baru. Efekt nowości był niesamowity. W centrum barki była duża sala, która tego dnia była przepełniana, z tego względu, że trwał właśnie finał Ligi Mistrzów. Raziel ostrzegł mnie tylko, żebym się nie przestraszył w momencie bramki, kiedy wszyscy krzykną. Ja nie miałem obaw. Zanim usiedliśmy do stolika poznałem jeszcze jednego znajomego dziewczyn, albo dwóch tego nie pamiętam. Imion też nie pamiętam. Przy stoliku siedzieliśmy ja, Raziel, Ala i Tola.
Raziel poszedł po sok pomarańczowy dla mnie i coś dla siebie. Skupiłem się na tych wszystkich ludziach. I znowu efekty były zajebiste. Miałem wrażenie, że ktoś zaprosił mnie z innego świata, żebym mógł pooglądać ten. Odnosiłem wrażenie, że mogę zajrzeć w każdy umysł na tej sali i dowiedzieć się, jaki ktoś jest. Czułem, że prócz naszej czwórki nikt w tym barze mnie nie widzi. Jak gdybym był niewidzialny dla innych.
I stało się - padł gol, nie wiem kto strzelił, ale okrzyk ludzki znowu wywołał u mnie ciarki. Ten okrzyk wydawał mi się okrzykiem dziczy. Okrzykiem ludzi pierwotnych, którzy odnieśli jakieś niesamowite zwycięstwo lub odkryli coś niesamowitego.
Raziel wrócił z sokiem i zaczął rozmawiać z dziewczynami. Ala pytała się jak to jest być na MDMA, Raziel trochę jej opowiedział, ja nie byłem skupiony na rozmowie tylko na obserwacji ludzi. Muszę też wspomnieć, a przynajmniej powinienem trochę dokładniej opisać salę, w której się znajdowaliśmy. Panował w niej półmrok, a na stołach płonęły świeczki. Dodawało to klimatu fazie. Na naszym stole nie płonęła świeczka, dopiero gdy poprosiłem Raziela o ogarnięcie ognia, świeca zapłonęła.
Sok był zimny i niezwykle orzeźwiający. Jego picie sprawiało mi przyjemność, ale nie tak orgazmiczną, jakby się mogło wydawać. Dlatego, że efekty LSD zaczęły już jakiś czas temu słabnąć. Na chwilę przysiadł się do nas znajomy ekipy, którego poznałem chwilę wcześniej. On mi troszkę przeszkadzał. Jednak dało się znieść jego obecność. Nie to, żeby facet był, jakimś dziwakiem. Po prostu w tym momencie, według moich odczuć, tam nie pasował. Z tego, co pamiętam, to ja nie zamieniłem z nim żadnego zdania. Facet trochę posiedział i poszedł.
Raziel opowiadał Ali, jak to jest po MDMA, w tym momencie ja włączyłem się również do rozmowy. Sam mój dialog z Alą również był dla mnie czymś niezwykłym. Dlatego, że do tego czasu milczałem jak grób, a tu nagle bach! Zaczynam gadać jak najęty i nie mogę przestać. Dodatkowo włączyła mi się ekspresja twarzy, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało i chyba sporo gestykulowałem.
Byłem naprawdę zdziwiony moim wybuchem słowotwórczym :) Napędzał mnie dodatkowo fakt, że wyczuwałem u dziewczyn szczerą i prawdziwą otwartość. Wiedziałem, że mnie nie ocenią, tylko z powodu mojej fazy. Co do fazy to ona zaczynała naprawdę zanikać. Powiedziałem Razielowi, że żałuję, iż to się już kończy. Lecz w głębi mnie pogodziłem się z tym faktem. Zacząłem się cieszyć, że dane mi było doświadczyć coś tak wspaniałego z takimi ludźmi, byłem naprawdę poruszony.
Pamiętam, że Tola opowiedziała nam swój sen, który skłonił mnie do refleksji. Zanim o nim opowiem należy wspomnieć, że Tola pracuje w laboratorium. Sen dotyczył jej pracy. Śniło jej się, że pracuje w laboratorium, ale we śnie, ta placówka mieściła się w dżungli. Żeby dostać się do swojego stanowiska pracy, musiała zjeżdżać po lianach :) Teraz wydaje się to śmieszne, ale wtedy zacząłem rozmawiać z dziewczynami i rozkminiać, co by było, gdyby ludzie przestali żyć w miastach i cała ludzkość przeniosła by się do dżungli. Zachowując przy tym obecny stan wiedzy ludzkiej. Ludzie znali by technologię, jaką znamy my obecnie, ale stwierdzili by, że nie ma sensu jej rozwijać.
Po tych dywagacjach i miło spędzonym czasie, nadeszła pora opuścić bar. Kiedy podniosłem się z krzesła, poczułem jakby ktoś zamontował mi inne nogi. Były ciężkie i chodziłem, jak robot. Czułem duże zmęczenie mięśniowe. Jednak nie zepsuło to mojego dobrego nastroju. Wyszliśmy na świeże powietrze odprowadzić Alę i Tolę. Szliśmy wzdłuż rzeki, która wyglądała przepięknie, tafla była gładka, a odbijające się światła miasta dawały niesamowite wrażenia. Falowania już nie widziałem, lecz otoczenie i świeże powietrze dało mi niesamowitego kopa szczęścia.
Pogadaliśmy jeszcze trochę z Alą i Tolą i się z nimi rozstaliśmy na przystanku. Od tego przystanku do mojego miejsca zamieszkania, nie było daleko, więc Raziel postanowił mnie odprowadzić. W trakcie spaceru jeszcze rozmawialiśmy. Czułem się spełniony i szczęśliwy. Oddychałem głęboko i w pewnym momencie naszła mnie kolejna myśl. Powiedziałem Razielowi, że każde miasto, które ma kilkaset lat oraz jakieś przeżycia na swoich barkach, musi mieć coś takiego, jak "spalina miejska". To znaczy swój niepowtarzalny zapach, unoszący się w powietrzu. Raziel zaśmiał się, a ja poczułem majestat tego miasta.
Po drodze minęliśmy jakąś parę. Pamiętam, że pierwszy szedł facet, a za nim dziewczyna. Była bardzo ładna. Facet jej ubliżał. Mówił coś w stylu; "...Coś ci się nie podoba to wypierdalaj do matki mieszkać". Nie pamiętam dokładnie. Zrobiło nam się jej żal, ale doszliśmy do wniosku, że to ona sama musi dokonać wyboru. Musi powiedzieć sobie - dość! Wewnętrznie pragnąłem, żeby odnalazła w sobie siłę i zostawiła tego gościa.
Dotarliśmy do mojego mieszkania, stało tam od zawsze drzewo liściaste, zwykłe drzewo. Kiedy na nie spojrzałem, znów oniemiałem z zachwytu. Koło drzewa stała latarnia uliczna, była od niego wyższa. Kiedy stanąłem pod tym drzewem, zobaczyłem, jak światło latarni skrada się pomiędzy listki młodego drzewa. Dzięki czemu ono się mieniło jaskrawą zielenią. Jakby na czubku każdego listka był malutki diamencik, od którego odbija się światło i daje niesamowity efekt wizualny i estetyczny.
Kiedy się już napatrzyłem rozstałem się z Razielem i powędrowałem na górę do mieszkania. Kiedy rozglądałem się po klatce schodowej, zauważyłem, że kolory są jeszcze całkiem mocne, ale nie miałem już nadziei, że obraz będzie falować. Wszedłem do mieszkania i od razu założyłem słuchawki na uszy, żeby jeszcze trochę posłuchać muzyki. Już nie brzmiała tak nadzwyczajnie, jak wcześniej, ale za to była pełniejsza w odbiorze. Zgasiłem światło i położyłem się do łóżka.
Sru pod kołdrę. Leżałem i rozmyślałem o moich fantazjach erotycznych. Tu spotkała mnie miła niespodzianka. Otóż samo myślenie o seksie sprawiało mi przyjemność. Same myśli były przyjemnością, może ktoś tu na stronie wie, o czym mówię. Muzyka leci, myśli o seksie są, a tu nagle kolejna niespodzianka, ale za nim o niej, małe wprowadzenie :) W moich słuchawkach jest zamontowane światełko, które pokazuje, czy słuchawki są włączone, czy nie. I teraz ten moment: w pokoju było ciemno, ja wpatrywałem się w sufit i spostrzegłem falowanie, malutkie, ale jednak. Myślałem, że to mój wzrok płata mi figle i moje chore oczy kłamią. Nie kłamały.
Potrzebowałem skorzystać z toalety, więc wybrałem się w odpowiednie miejsce i tu moje przypuszczenia o falowaniu potwierdziły się.
Ja nie mieszkałem wtedy sam. Było wtedy ze mną jeszcze sześciu współlokatorów. W łazience przed toaletą, dokładnie nad spłuczką wisiała kartka z napisem, drukowanymi literami; "Sprzątaj po sobie, nie zostawiaj syfu". Było to napisane seledynowym flamastrem. Kiedy stałem nad muszlą, spojrzałem na ten napis. Buch! Zobaczyłem jak literki jeszcze wesoło podrygują. Co więcej, cały napis zaczął świecić, jak przygasający neon, jakiegoś kasyna. Nie wiem dlaczego akurat kasyna. Wtedy to była pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy. Napis świecił się i mrugał, jak działający nocą bilbord z napisem. Wpatrywałem się w to chyba ponad 10 minut. Na chwilę zgasiłem światło w toalecie, żeby sprawdzić, czy napis będzie świecił w ciemności. I wiecie, co? Nie świecił…
Kończąc moją opowieść, powiem jeszcze tylko, że nie spałem do trzeciej rano. Gdy się obudziłem na próżno szukałem falowania. Zniknęło bezpowrotnie. Wstałem o 8:00 rano, żeby pouczyć się na czekającą mnie poprawkę z jednego przedmiotu. Kiedy się uczyłem, starałem wyobrażać sobie obrazy i kolory, które kojarzyły mi się z tematyką przedmiotu. To było dziwne, ale pomagało. Dodatkowo czułem jeszcze dziwne ciepło ulatniające się z mojej głowy, kiedy rozmyślałem o kolorach i figurach. Jeśli zaś chodzi o poprawkę, to ją zdałem.
To była moja opowieść.
Z wyrazami szacunku
/Marek Edelman - człowiek, który postanowił, że nigdy nie da się wciągnąć na drewnianą beczkę/ .
- 17704 odsłony
Odpowiedzi
Każdą wzmiankę człek docenia.
Każdą wzmiankę człek docenia. Dobry raport.
A CEVów nie miałeś, bo nie dałeś im szansy. Wujek Timmy mówił "turn on, tune it, drop out". Trzeba się położyć, wyciszyć i zacząć z np. przesłoniętymi oczami. Kiedy słońce świeci przez powieki CEVy mogą być początkowo tak wypłowiałe, że ich nie zauważysz. Musisz się tego jakby nauczyć...
Dziękuję za wskazówkę, mam
Dziękuję za wskazówkę, mam nadzieje, żę będę miał jeszcze szansę ich doświadczyć, pozdrawiam.
Marek Edelman
Czekam na więcej
Trip-Raport czyta się wyśmienicie, zazdroszczę takiego kumpla z którym można spokojnie, cały dzień tripować.
Takie TR'y przedstawiające pierwsze zetknięcie osoby z daną substancją są najlepsze, zwłaszcza jeśli są długie i logiczne (bez zbędnych błędów orto. itd.). Sam miałem przyjemność z kwasiorkiem (2 razy po 150mcg) i na dniach planuję powrót do nich (od każdego robiłem miesiąc przerwy, ostatni raz 29 sierpnia 2k17) i tym razem zarzucę 300mcg :D
Patrząc na takie TR'y to aż samemu chcę się jeden napisać, powiem Ci, że chyba mnie do tego zachęciłeś :)
Bez dwóch zdań, czekam na więcej TR'ów z Twojej strony.
Pozdrawiam