życiodajna trucizna, czyli reset umysłu
detale
życiodajna trucizna, czyli reset umysłu
podobne
Po kilkunastu miesiącach przerwy postanowiłem odświeżyć znajomość z psychodelikami. W międzyczasie zażywałem rekreacyjnie raz w tygodniu dosyć niewinne substancje takie jak marihuana, MDMA, ketamina, 2C-B czy lekkie stymulanty, ale po pewnym czasie przestały mi one (jak i życie w ogóle) sprawiać radość. Trzeba więc było coś na to poradzić.
Sprawdzonym rozwiązaniem w takich wypadkach jest DMT, które dwa lata wcześniej dało mi głęboki wgląd w swoje wnętrze, mocno przyczyniło się do zrozumienia i rozwiązania moich problemów oraz wytyczyło kierunki na przyszłość. Nadszedł więc czas, aby znowu poradzić się tej substancji-przewodnika.
Zacząłem od przygotowań, czyli w wybraną niedzielę wziąłem najpierw o godz. 16:00 1 gram ruty stepowej w celu dezaktywowania enzymów metabolizujących DMT, po czym ponowiłem rutę w ilości 1,5 grama o godz. 20:00. Pół godziny później przyjąłem oralnie właściwą dawkę 100 mg ekstraktu z Acacii Confusy. W uwagi na pewną zawartość materiału roślinnego w ekstrakcie (miał on żółty kolor i oleisty zapach) oraz możliwą jego degradację na skutek długiego przechowywania, zawartość substancji czynnej szacuję na 50% - daje to ok. 50 mg czystego DMT, czyli standardową ilość występującą w ayahuasce.
Trip zaczął się już 15 minut po przyjęciu i bardzo szybko osiągnął maksymalny poziom. Miałem wrażenie, że zatruty jestem jakimś owadzim jadem i że umieram. Przeklinałem w myślach swoją lekkomyślność, że skończę żywot w tak głupi sposób. Błagałem w myślach o ratunek i oczywiście solennie sobie obiecywałem, że już nigdy, przenigdy się to nie powtórzy. Byłem o krok od śmierci, ale jednak nie przekroczyłem tej granicy i nie doszło do śmierci ego. Bo wtedy to już byłaby mega-załamka i totalna frustracja. Po 15 minutach podróży zagrożenie jednak minęło i kolejne trzy kwadranse zdominowane były już przez dużo przyjemniejsze fantazje o charakterze erotycznym. A potem jeszcze trwający półtorej godziny (aż do uśnięcia) przyjemny afterek cechujący się lekkością, odhamowaniem i nieskrępowanymi myślami na różne tematy.
Z technicznego punktu widzenia był to więc klasyczny bad trip. Nie miałem żadnych wizji ani przy otwartych, ani przy zamkniętych oczach, nie widziałem też żadnych fraktali. W najbardziej dramatycznym momencie pojawiły się co prawda pewne istoty, ale wbrew wcześniejszym planom nawet nie próbowałem nawiązywać z nimi kontaktu tylko pozwoliłem im, aby w spokoju zajęły się ratowaniem mojego życia. Trip ten nie miał więc najmniejszych walorów rekreacyjnych. Było jednak w nim coś wyjątkowego. Otóż w chwili umierania najważniejszym priorytetem mojego organizmu było jego fizyczne przetrwanie. Wewnętrzne automatyczne mechanizmy powyłączały wszystkie mniej istotne układy, aby w ten sposób zaoszczędzić energię i skierować ją w niezbędne dla przetrwania sfery. Dezaktywowane więc zostały wszystkie "obwody pasożytnicze" w moim umyśle. Przeszkadzają one nie tylko w codziennym życiu (postrzeganie świata w pewien sztywny sposób, rutyna w działaniu itp.), ale też wyczerpują naszą wewnętrzną energię, gdyż pewna jej ilość potrzebna jest zawsze do ich stałego podtrzymywania. A efekty są naprawdę rewelacyjne - mam teraz nie tylko więcej sił i zadowolenia z życia, ale też powróciła nadzieja i dostrzegam wyjścia z sytuacji, które do tej pory uważałem za nierozwiązywalne. Oby utrzymało się to jak najdłużej!
Reasumując: DMT to nie zabawa i zerowy potencjał rekreacyjny, ale gdy stoisz pod ścianą i nie widzisz już żadego innego wyjścia, to ta substancja może wrócić ci życie.
- 16718 odsłon
Odpowiedzi
Jakby doszło do "śmierci ego"
Jakby doszło do "śmierci ego", to siłą rzeczy - nie byłoby załamki...
Kilkanaście miesięcy temu w
Kilkanaście miesięcy temu w czasie moich sesji ayahuasci byłem pewnego razu przez kilkanaście/dziesiąt minut szczerze przekonany, że jednak przedawkowałem i w rezultacie umarłem. Nie straciłem jednak wtedy świadomości, ale rozlała się ona poza moje ciało i złączyła z wszechświatem. Nie było już ściśle określonego mojego JA, ale wszechobecne i ponadczasowe MY WSZYSTKO. Samo zaś umieranie było bardzo dramatyczne i nieprzyjemne - było to poczucie ostatecznej, druzgocącej porażki i bezsilnej goryczy. Nie chciałbym tego przeżywać raz jeszcze.
Moja rada.
Nie pozwalaj żadnym bytom wchodzić w swoje ciało, jeśli nie masz pewności, co do intencji tych istot, gdyż niektóre "zawieszone" w astralu tylko czekają na okazję i później łatwo się takowego "gościa" nie pozbędziesz. W kwestii substancji - przewodnika lepsze efekty uzyskasz za pomocą Changi (polecam Royal) od samego DMT. Jej duch - Opiekunka, czy też Ciocia (jak mawia moja znajoma szamanka - uzdrowicielka), jest wspaniale kochającą istotą i nie pozwoli zrobić Ci krzywdy. Łatwo ją poznasz, gdy zaprosi do tańca po subtelności i życzliwości, ale i mocy.
Jak u Ciebie z dietą? Pytam, bo ten "owadzi jad" to zapewne pokłosie jakiegoś produktu spożywczego nierozłożonego z powodu przyjęcia Ruty (inhibitora monoaminooksydazy). Jak z przygotowaniem mentalnym do takiej podróży (medytacją, intencją i prośbą)? Wydaje mi się, że nie zostałeś wpuszczony w zaświaty i właśnie w przygotowaniach upatrywałbym przyczyny (lub sam nałożyłeś na siebie blokady). Sama Ruta już powinna dać jakieś efekty, choć może było jej za mało.
Kup sobie Turkus, lub Kianit (Dysten) i popracuj z którymś z tych cudownych minerałów. Kontempluj błękitne niebo. To powinno pomóc Ci odnaleźć radość. Zadbaj o aurę. Pozdrawiam serdecznie podróżniku.
To tylko sen samoświadomości.