pierwszy samotny trip na kwasie - pierwszy prawdziwy trip
detale
zdarzyło się: LSD-25, DXM, MXE, LSA, szałwia wieszcza, bufedron, 3mmc, pentedron, klefedron i kilka innych beta ketonów, których nazwy nie poznałem, MDMA, amfetamina, 2CB, 25c-NBOMe, Am-2201, Inne syntetyczne kanna w specyfikach takich jak Tajfun z dopalaczy, jakieś substytuty konopi ze smartszopa i innych tego typu sklepów, bromazepam, diazepam, etizolam.
pierwszy samotny trip na kwasie - pierwszy prawdziwy trip
podobne
T+0
Około północy zarzuciłem karton i wyszedłem z kumplem połazić nad jezioro i inne miejsca pogadać, w domu spał mój brat i rano wstawał do pracy, więc nie chcieliśmy hałasować
T+90min.
Karton nadal w miarę sztywny co jest dosyć dziwne, gdyż mi się zawsze rozpuszczał gdzieś 30-60min. od zarzucenia, zawsze przed wystąpieniem pierwszych efektów. Kończę gadkę z kumplem, kumpel idzie spać, ja zaczynam powoli odczuwać, że coś się dzieje. Podziwiam sobie CEVy w postaci wzorków malowanych jaskrawym światłem na czarnym tle, przypominających jakieś kontury liści itp. uświadamiam sobie, że już jest ok.
T+120min.
Oglądam sobie niebo, patrzę w gwiazdy, niebo sprawia wrażenie dwuwymiarowej plandeki czy kopuły, między gwiazdami widać wklęsłe linie w tej kopule, tak jakby łączące gwiazdy w gwiazdozbiory. Nagle dostrzegam meteor i jestem tym faktem bardzo usatysfakcjonowany, gdyż ze względu na wadę wzroku, oraz przebywanie przez większość życia na obszarze o dużym zanieczyszczeniu świetlnym nieba rzadko mi się to zdarza. Biorę lornetkę i idę popatrzeć na księżyc (musiałem wyjść zza zasłaniających go drzew) zobaczyć czy coś się zmieniło, czy wygląda inaczej. Nie. I nie zdziwiło mnie to specjalnie, gdyż nigdy po kwasie nie miałem jakoś specjalnie zaburzonego obrazu rzeczywistości a już napewno nie punktowego silnego światła, dlatego zdecydowałem się tripować w nocy, kiedy mój mózg ma największe pole do popisu.
T+150min
Niestety księżyc świecił tak jasno, że wszystko było widać, tworzył nawet w miarę ostre cienie, więc musiałem zamykać oczy, żeby nacieszyć się kwasem. Postanawiam gdzieś się przejść, poszukać jakiegoś ciemnego zaułka (wejście do domu nie wchodziło w grę, czulem się tam trochę klaustrofobicznie i odcięty od otoczenia) jednak, że nie wstawiłem wcześniej piwa do lodówki, musiałem je teraz umieścić w zamrażalniku i przełożyć spacer gdzieś na za pół godziny. W międzyczasie przypomniałem sobie, że jeden znajomy mi mówił, że zauważył, że papierosy zbijają efekty z kwasa, postanawiam to sprawdzić. Na tym etapie większość czasu chodzę z zamkniętymi oczami, poruszam się po znanym terenie, wiec nie sprawia mi to problemu. Zauważam, że po zapaleniu, wzorki, które wcześniej miałem przed oczami zniknęły bezpowrotnie, stwierdzam, że ma to związek z odpaleniem punktowego światła w postaci zapalniczki, posiadania świecącej żarzącej się końcówki przed ryjem i skupieniem się na wykonaniu czynności, a nie z faktycznym zbiciem fazy. Gdzieś około tego czasu karton wreszcie się rozpuścil i uległ dezintegracji.
T+180min.
Piwko schłodzone, nabijam korka na potem, biorę wodę i wychodzę. Ujrzawszy w kierunku północnym (a raczej NNE) jaśniejące niebo, staje przed dylematem, czy jest nadal sens szukania ciemności, czy to pierdolić i iść obejrzeć wschód słońca. Trochę zawiedziony, że za późno zjadłem i za długo trwała instalacja i że już zbliża się koniec nocnego tripa wybieram to drugie. gdzieś koło 3:15 dochodzę do pól, gdzie mam dobry widok na północno wschodnie niebo, widać już czerwono pomarańczowy rejon zwiastujący wschód słońca. Mimo jasnego nieba księżyc nadal świeci jak pojebany i jest głównym źródłem światła, co widać po tym, że to nadal on rzuca cienie a nie niebo. Pojawiają się pierwsze owady, co zaczyna mnie wkurwiać prawie tak samo, jak przemoczone buty od porannej rosy. Przymykam oczy, analizuję wzorki przed zapaleniem trawy, żeby porównać efekty, zwłaszcza, że na temat miksu kwasa z trawą są sprzeczne opinie.
Dygresja: Wcześniej paliłem trawę przed, na czy po kwasie, jednak zawsze było to kwaszenie z kimś i nie miałem 24h przerwy od palenia przed zapaleniem na kwasie i nie zastanawiałem się specjalnie nad efektami.
Udało mi się ustalić, że przed zapaleniem CEVy miały postać właśnie wzorków, linii rysowanych światłem (jaskrawym kolorem) na czarnym bądź ciemnym tle. Po zapaleniu CEVy przypominały kolorowe płótno, gdzie nie było podziału na wzorek i tło, a wzorki tworzyły się po prostu jako granice między jednym kolorem a drugim, a te kolory były mniej więcej z podobnej palety barw stopniowo przechodzące przez różne odcienie np od niebieskiego do czerwonego bez silnych kontrastów. Mogło to też jednak wynikać z późniejszego etapu tripa, więc tak na prawdę pewnie chuja mi sie udało ustalić. Dobra, spaliłem to otwieram oczy, w końcu przyszedłem oglądać wschód.
Ja pierdole.
Niebo zaczęło się wydawać bardziej psychodeliczne niż wcześniej. Owady pracowały już pełną parą, chyba już pierwsze ptaki zaczęły ćwierkać (strasznie mi się te dźwięki pierdoliły i wydawały czymś innym), spaliłem sobie papierocha i stwierdziłem, że wracam do siebie bo się robi za grubo. Jaśniejące niebo ciągnęło mnie jednak w swoją stronę, ale nie dałem się ponieść, gdyż miałem jedyne klucze, a w domu spał brat i rano wstawał do roboty, nie mogłem sobie pozwolić na odjebanie takiej lipy. Po kilkunastu minutach wpatrywania się w jasny obszar nieba na odsłoniętym terenie, kieruję się w ciemniejsze rejony. Mózg zaczyna szaleć. Słyszę jakby ktoś wypasał kozy i coś gadał, prawdopodobnie były to jednak tylko dźwięki ptaków. Życie zaczynało się budzić, a wraz z nim podręcznikowa kwasowa psychodela, którą, przynajmniej w takim natężeniu, przeżyłem pierwszy raz, mimo brania kwasów wcześniej. Wpływ na to prawdopodobnie miał wschód słońca i obudzenie się życia czyli naturalne stopniowe zmiany w dźwiękach i widokach, gdyż w stałym, niezmiennym np. nocnym środowisku, wszelkie zmiany mogłem łatwo przypisać działaniu substancji, teraz tak łatwo nie było. Prawdopodobnie też na zwiększenie psychodeli wpływ miała trawa, jednak z dość nieprzyjemnym negatywnym efektem w postaci paranoi i udeżeń gorąca (jakaś taka paranoiczna indicowa odmiana, bo i bez kwasa tak działała).
W każdym razie wracam, jest koło 3:30 przyzwyczajony do widoku jasnego nieba, nie mogę ogarnąć co się dzieje na ciemnej drodze, bałem się jakiś zwierząt w które mogę wdepnąć, mimo, że wcześniej przyszedłem tu normalnie po ciemku, jednak bakowa paranoja dorzuciła swoje trzy grosze, zacząłem się bać jakiś żmij itp, choć szybko uświadomiłem sobie, że to ani sezon, ani pora dnia ani miejsce na nie. Jednak niepokój pozostawał. Po czym ja chodzę, rozjebane przemoczone cienkie buty sprawiały, że czułem każdą nierówność terenu pod stopami. Przypomniałem sobie że wziąłem latarkę, genialne urządzenie zdolne rozświetlić mrok tripa wiązką rzeczywistości. Uff to tylko po szyszkach chodzę. Mam wrażenie że wyglądam jak debil z tą latarką, bo jest już dość jasno (dla kogo miałem tak wyglądać, skoro nikogo raczej nie było a jak ktoś gdzieś był to raczej miał mnie w dupie, to nie wiem, ale tak to bywa po trawce czasem) więc ją zgasiłem no i nawrót lęku przed życiem, wszystkiego się obawiam, w międzyczasie dostrzegłem jeden z typowych kwasowych efektów - fioletowe plamy w kształcie liści obok liści patrząc na drzewa, jakby fioletowe ich kopie. I też ogólne widzenie jak film 3D bez okularów 3D (takie powtórzone kontury obiektów w innych kolorach). Jestem ładnie zesrany nie wiadomo dlaczego (tzn. wiadomo - trawa) znowu czas na latarkę. Uff, no tak, szyszki.
Zbliżam się do domu, kontemplując ideę bad tripa (zawsze uważałem, że nie da się mieć czegoś takiego po kwasie, albo trzeba mieć ładnie najebane w głowie, przecież ta substancja daje taki czill, piękno i błogość, że o bad tripie nie ma mowy). Na swoim terenie poczułem się już bezpieczniejszy mimo wewnętrznego niepokoju który powstał w wyniku trawy, nie był to już jednak strach. Doszedłem do wniosku że straszny trip to nie bad trip i nie musi być zły, był bardzo pouczający i wartościowy, no cóż, może jeszcze się kiedyś okażę że jestem zdolny do przeżycia bad tripa, ale to co się działo teraz, to nie to. Zacząłem rozkminiać tę straszną część tripa i uświadomiłem sobie, że substancje tylko wyciągnęły moje wewnętrzne lęki i zacząłem sobie te lęki rozkminiać i układać. Poczułem efekt takiej jakby psychoterapii, nabrałem pewności, że nie był to bad trip a bardzo pouczające doświadczenie i miałem z tego nawet satysfakcję.
Położyłem się na lezaku na podwórku i obserwowałem otoczenie, było jeszcze dosyć ciemno i szaro, mimo, że mój mózg twierdził inaczej i widział pełnię kolorów, pierwszy raz w życiu na kwasie realne przedmioty wyglądały inaczej, ale i tak tylko kolory, kształty pozostawały albo lekko falowały, kiedy na siłę chciałem to zobaczyć. Na trawie zobaczyłem pełno przerośniętych dżdżownic czy jakiś pełzających żyjątek ok 1 cm srednicy przekoju i 50-100cm długości, wszystkie promieniście pełzły z każdego kierunku w moją stronę, zdawałem sobie sprawę, że to nierealne i pewnie miejsca, w których trawa jest mniej gęsta sprawiały takie wrażenie, ale mimo to zastanawiałem się, czy teraz nie wychodzą jakieś tego typu stwory z ziemii, bo jest wilgotno od rosy, a ogolnie w tym okresie czasu było bardzo sucho i patelnia w dzień, więc było to logiczne, że wyłażą do wody, a mój mózg mógł to wyolbrzymić, zauwazyć jakiś mały ruch w jednym miejscu i ekstrapolować to na cały trawnik czy coś takiego. No i kurwa ceglane słupki w kolorach tęczy - poezja. W pewnym momencie słyszę dźwięk, jakby ktoś szedł i puszczał muzykę z telefonu, brzmiało to jak krótki zapętlony sampel jakiś polskich osiedlowych rapsów. Jak zacząłem się wsłuchiwać w ten dźwięk, analizować i rozkładać na czynniki pierwsze, uświadomiłem sobie, że to ćwierkanie różnych gatunków ptaków zlewało mi się w ten sposób. Zaskoczyło mnie to.
T+4h
Mam ochotę na to piwko, nie wypiłem go jeszcze bo było za grubo po zapaleniu, mimo, że alkohol niby zbija kwasa, to nie chciałem ryzykować po nieoczekiwanych efektach zapalenia trawy, postanowiłem, że wypiję je 2 godziny od zapalenia, kiedy będę miał już pewność, że trawa nie działa. Kminię sobie, że nie doceniłem tego kwasa, zawiedziony wschodem słońca i perspektywą zmniejszenia intensywności tripa zapaliłem i mnie za to pokarało. W tym momencie wewnętrzny niepokój jakby ustąpił, pewnie to bania z trawy schodziła, ale ja poczułem, że okazałem szacunek kwasowi to i on okazał go mi. Wtedy uświadomiłem sobie, że trzeba ograniczyć palenie trawy, przede wszystkim palenie w samotności mocnych indyjek. Zdumiony pomyślałem, że w końcu nadszedł ten dzień, że myślę poważnie o ograniczeniu trawy i to na kwasie. Nie sądziłem, że ten dzień nadejdzie tak nagle, chociaż to wcale aż tak nagle nie było, po prostu kwas skatalizował nieuniknione przemyślenia.
Zacząłem kminić różne rzeczy, brakowało mi trochę drugiej osoby, której mógłbym to opowiedzieć, żeby nie zapomnieć, jednak zauważywszy jak samotny trip różni się od tripu z kimś, zdałem sobie sprawę, że pieprzenie głupot spłyca doświadczenie, a tych genialnych myśli i tak nikt potem nie pamięta. Wpadłem na genialny pomysł wzięcia notatnika i zapisywania rozkmin. Próbowałem sobie bezskutecznie przypomnieć swoje lęki które rozkminiłem na tym strasznym tripie, no ale niestety, za późno wpadłem na pomysł prowadzenia notatek. Najlepiej mi się pisało wpisy o tym że długopis jest chujowy i że fajny mam pomysł, żeby zapisywać. Zauważyłem, że nie da się robić zbytnio syntetycznych notatek a raczej tylko rozwlekłe opisy. Dodatkowo piszę się wolniej niż myśli i tak siedzialem tylko nad kartką próbując przypomnieć sobie co ciekawsze rozkminy. Stwierdzłem, że nie tędy droga i zdałem sobie sprawę, że cały mój świat sprowadziłem do tej kartki papieru, a przecież w około ptaszki ćwierkają, wstaje dzień i trzeba wracać do zewnętrznego świata póki kwas jeszcze działa. dałem sobie spokój z notatnikiem, czasem próbowałem jeszcze coś narysować, ale nie szło mi to i się nawet specjalnie już nie skupiałem. A i zacząłem jeszcze rozkminiać wzór na paranoję, że kwas w połączeniu z baką, jeszcze chciałem w nim umieścić czas tripa na kwasie w momencie zapalenia, czas niepalenia i w chuj innych zmiennych i chciałem, żeby to było matematycznie poprawne, jednak zadanie to mnie przeroslo i dałem sobie z tym spokój, zostało tylko K*B≈P Gdzie K to kwas B to baka a P paranoja. Spróbowałem też narysować coś w paincie za pomocą touchpada na laptopie i uświadomilem sobie, że bez odpowiednich narzędzi nawet najkreatywniejszy umysł pobudzony najpiękniejszą psychodelą nic nie stworzy. Wracając na chwilę do notatnika uświadomiłem sobie, że nie umiem rysować i kwas tego nie zmieni.
T+5h
Dobra, czas otworzyć piwko. Trip już zelżał w miarę nasycania się świata realnym światłem wschodzącego słońca (widok miałem na zachód, a wschod był zasłonięty domami i drzewami, więc ciężko było stwierdzić, kiedy to słońce konkretnie wzeszło. Piwko nadało tripowi już totalny czilałt, wszelkie niepokoje odeszły w niepamięć, ale raczej to nie zasługa alkoholu, że zbija banie, a raczej że już było całkiem widno, że już trochę minęło od wrzucenia, no i że ta trawa zeszła. Teraz to sobie siedziałem sączyłem piwko, kminiłem różne rzeczy już bardziej trzeźwo ale jednak nadal zachwycałem się naturą, obserwowałem kosy siadające na płocie, wypatrujące jedzenia, które sfruwały by upolować robaka, po czym wracały do punktu obserwacyjnego. Od tej pory już czill i nic znaczącego się nie działo, jeszcze jakieś CEVy ale znacząco różne od tych na początku i zdecydowanie mniej intensywne.
T+8h
Chcę położyć się spać, myślałem, że jeszcze pocieszę się jakimiś CEVami przed snem ale już było na tyle słabo, że nie satysfakcjonowało mnie to. Postanowiłem jednak zapalić jeszcze, skoro kwas już prawie zszedł i wiem na co się szykować to dam radę, a może przyjemniej się zaśnie. No i zweryfikuje swoje hipotezy o łączeniu kwasa z ziołem i o naturze paranoi. No i efekt ten sam, paranoje, niepokój, gorąco mi się w głowę zrobiło, psychodela też się jeszcze zwiększyła, ale nie mogłem się nią nacieszyć, bo czekalem tylko żeby baka puściła. po pół h jakoś puściło i zasnąłem.
Bardzo pouczający trip, najlepszy w moim życiu jak dotąd, choć nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa, jednak kwas w samotności zajebista sprawa, chociaż to pewnie kwestia tego, że z natury jestem gadatliwy, przez co kwasząc z kimś, za mało się skupiam na tripie.
- 23401 odsłon
Odpowiedzi
Zajebisty samotny trip:-)
Zajebisty samotny trip:-) Ziółko podbija, ale i modyfikuje kwasa. Po prostu. Muzyka też niesamowicie moduluje przeżycia (a granie to już ekstaza). Zupełnie inne tripy są w pomieszczeniu, zupełnie inne w naturze. Inne w nocy, inne w dzień. Faza Księżyca ma wpływ... To wszystko powoduje, że każdy trip jest inny (choć taki sam);-)
Natomiast w rubryczce S&S toś strzelił grubą gafę;-) Gdzie Ty Wenus na południowym niebie widziałeś? XD
To tylko sen samoświadomości.
Chodziło mi o najjaśnieszy
Chodziło mi o najjaśnieszy obiekt po za księżycem widziany w okolicach księżyca od końca kwietnia do teraz, na dół od księżyca czasami lekko na lewo ale zazwyczaj bardziej na prawo, wydawało mi się, że to jakiś obiekt układu słonecznego, i uznałem że Wenus. Jeśli wiesz co to było to chętnie się dowiem. :)
Planeta.
Dobrze Ci się wydawało, że to planeta. Tyle tylko, że to Jowisz. W okolicach Księżyca w tym czasie pojawił się jeszcze Saturn i Mars. Mars ma teraz około -1 magnitudo, czyli jest świetnie widoczny, ale nie wznosi się za bardzo ponad ekliptykę. Jowisz ma obecnie w okolicach -2,5 magnitudo i niewątpiwie to właśnie jego obserwujesz. Jeśli masz bystry wzrok, to możesz dostrzec księżyce galileuszowe (nawet gołym okiem). Wenus jest planetą wewnętrzną, a jej maksymalna elongacja wynosi 48°, co sprawia, że "trzyma się" zawsze blisko Słońca na niebie i dostrzec ją można tylko przy wschodzie, lub zachodzie naszej gwiazdy. Stąd inne nazwy tej planety (zaranna, jutrzenka). Zobaczyć Wenus na południowym niebie mógłbyś tylko przy zaćmieniu Słońca.
To tylko sen samoświadomości.
Dzięki.
Dzięki.
No tak, nawet na logikę, zewnętrzny (względem Ziemii) układ słoneczny widać w nocy, wewnętrzny w dzień. Wzrok to ja mam tak bystry, że galileuszowych nawet lornetką nie zobaczę :) Mam kilka zdjęć tego obiektu:
Koniec kwietnia:
http://i66.tinypic.com/5p0qyg.png
http://i67.tinypic.com/24ep4km.png
http://i68.tinypic.com/53wb9x.png
http://i64.tinypic.com/1zx6ssi.png
Koniec maja:
http://i68.tinypic.com/2u6ih3k.png
http://i68.tinypic.com/2vbam47.png (rozmazane, bo robione poprzez przyłożenie aparatu do lornetki :)
Gwoli ścisłości wszystkie
Gwoli ścisłości wszystkie planety można zobaczyć w ciągu dnia, ale Wenus i Merkury tylko w pobliżu Słońca, a więc nigdy w nocy (po prostu nie zachodzi dla nich opozycja). Pisząc o Wenus, jako o planecie wewnętrznej (którą oczywiście jest), miałem na myśli planetę dolną. Mars jest planetą wewnętrzną (przed pasem planetoid), ale górną (za Ziemią [od Słońca oczywiście]). Żeby wiedzieć co i gdzie szukać na niebie, zainstaluj sobie stellarium.
Jeśli interesuje Cię astrofotografia, to polecam dobrą lustrzankę. Do obserwacji teleskop paralaktyczny (dobson jest niewygodny i obraz masz obrócony do góry nogami i lewo-prawo).
To tylko sen samoświadomości.
Addendum
W pewnym zakątku internetu nawiązała się dyskusja na temat zmian w życiu, wywołanych psychodelikami. Jako, że większość zmian w moim życiu dotyczy tego konkretnego tripa, postanowiłem przekleić tutaj moją wypowiedź jako uzupełnienie.
"Mimo, że podróżowałem wiele razy, większość zmian jaka we mnie zaszła miała miejsce w trakcie, lub po jednym konkretnym tripie na LSD-25.
Głównie nauczyłem się ignorować pewne lęki (bo raczej nie wyzbyłem się ich do końca). Podkreślam, że nie miałem żadnych zaburzeń lękowych ani typowych fobii, więc nie wyciągam z tego wniosku, że może być to jakieś lekarstwo na tego typu zaburzenia. Na przykład od zawsze obawiałem się owadów latających, czułem związany z nimi dyskomfort. Podejrzewam, że ma to związek z tym, że mam bardzo słaby wzrok i nie jestem w stanie rozpoznać gatunku czy to coś co może mnie ugryźć, ani śledzić ich lotu, dlatego bałem się na zapas :) Jedynym sposobem rozpoznania takich żyjątek był dźwięk ich skrzydeł. Na tripie każda mucha i komar brzmiały dla mnie jak szerszeń, więc by czuć się komfortowo, musiałem zacząć to ignorować. Uświadomiłem sobie, że nawet groźne owady nie atakują bez powodu (zazwyczaj) i nie ma co się tym przejmować i już zostało mi tak po tripie. Uświadomienie sobie na tym tripie, że przestałem się tym przejmować skłoniło mnie do dalszego analizowania jakiś swoich lęków i w ogóle uświadomienia sobie że je mam, i w ten sam sposób rozkminiłem parę innych rzeczy.
Zapaliłem na tym tripie susz konopi i nie było to przyjemne, zdecydowałem, że ogólnie muszę palić mniej, chociaż ta decyzja wisiała już nade mną długo, trip po prostu przelał czarę.
Zacząłem bardziej się zachwycać naturą i ogólnie rzeczywistością. Zawsze byłem ciekawy świata, więc nie była to jakaś fundamentalna przemiana, a raczej pogłębienie tej ciekawości.
Po tripie zacząłem bardziej analizować jakie figle potrafi płatać nam mózg, jak wielką częścią naszego życia i świata są błędy poznawcze i że nie można ufać naszym osądom do końca, tylko do wszystkiego trzeba podchodzić racjonalnie, badać i analizować. Pod tym względem zapewne jestem całkowicie różny od innych psychonautów, którzy twierdzą, że odnaleźli w ten sposób jakąś "duchową drogę" i uznają rzeczywistość, którą poznali pod wpływem psychodelików za bardziej prawdziwą niż tą na trzeźwo, ja uważam, że obie są w podobnym stopniu zakłamane przez nasze błędy poznawcze. Ta rzeczywistość, czy raczej powinienem mówić model rzeczywistości w naszych umysłach po psychodelikach jest po prostu bogatszy i ciekawszy, niż na trzeźwo, gdyż mózg bardziej pracuje. Tylko tyle i aż tyle. Jednak od zawsze starałem się myśleć racjonalnie, dlatego to był dla mnie kolejny krok na tej drodze. Rok po tym tripie wróciłem na studia, które przerwałem kilka lat wcześniej. Zawsze miałem problem z tym, że dużo rzeczy mnie interesowało i nie potrafiłem zdecydować, co chcę w życiu robić, po tripie doszedłem do wniosku, że chciałbym iść w kierunku kariery naukowej, da mi to sporą satysfakcję i będzie pożyteczne dla świata, mimo, że to raczej dość niekorzystna kariera pod względem finansowym. Nie wiem czy podołam w ogóle, bo cofnęli mnie na pierwszy rok, więc to początek mojej drogi, ale nie miałem w ogóle do nikogo pretensji, bardziej cieszyłem się, że dostałem drugą szansę. Teraz podchodzę do tych studiów bardziej poważnie, wcześniej było to tylko przedłużanie dzieciństwa.
Zawsze też miałem ogromny problem z prokrastynacją i dalej się z tym zmagam. Może ten problem jest mniejszy, bo już wiem co chcę robić i wróciłem na te studia, ale to tylko mały kroczek, jeszcze sporo pracy przede mną i mam nadzieję, że nie zniweczy to moich planów.
Napisałem z tej podróży TR na neurogroove, mogę komuś podesłać na priv jeśli ktoś chce, ale jest to opis samego doświadczenia, nie wspominam tam za bardzo o tych zmianach, zwłaszcza, że niektóre rzeczy docierały do mnie przez kilka miesięcy."