psychologiczny rachunek sumienia
detale
raporty chipsandpitta
psychologiczny rachunek sumienia
podobne
jestem świadoma tego, że mój lęk jest irracjonalny. że nie wynika z niczego innego niż wszystkie inne, które towarzyszą mi na co dzień. chociaż doskonale wiem, od jak dawna myślę o kolejnym tripie, i chociaż wiem też, że jestem bezpieczna, że jestem z osobą, którą kocham, że jestem odpowiedzialna, a substancja jest sprawdzona i w małej dawce - i tak skręca mnie w żołądku. w końcu zbieram się na odwagę i pół trójkątnej, jaskraworóżowej piksy z MDA trafia do moich ust.
są ferie, razem z ukochanym spędzamy wspólny weekend, jesteśmy sam na sam. kładziemy się w dużym pokoju i włączamy film. co chwila nerwowo sprawdzam, ile czasu minęło, wiem, że teraz już nic nie zmienię, nie cofnę swojej decyzji.
po pół godzinie moje ciało zaczyna ogarniać dziwne uczucie, a w głowie zaczyna być trochę lżej. paranoja włącza się od razu. powtarzam sobie w myślach, że jeśli wystarczająco się skupię, to może uda mi się jakoś nie poddać temu hajowi, że dam radę, przecież to nie będzi trwało tak długo, przeczekam, będzie dobrze. w głowie pojawiają się myśli, że nie chcę tego robić, że to ostatni raz, że to nie dla mnie, że muszę nad sobą panować, a potem wszystko będzie dobrze. nie pozwalam swojemu ciału odczuć efektów substancji. leżę bez ruchu, ukochany próbuje lekko mnie dotknąć, ale ja proszę go, by tego nie robił.
nie chcę, żeby to było fizyczne. boję się. stresuję się.
to nieprzyjemne wejście staram się zakończyć jak najszybciej, żeby mimo wszystko nie dać się złym myślom. nie mogę też oddać się tym przyjemnym, bo strach przed utratą kontroli nad sobą jest zbyt silny. leżę więc i czekam, aż coś się zmieni.
okazuje się, że od najmniej przyjemnej części tego tripa uwolnił mnie niesamowicie przyjemny, bardzo głęboki i długi wdech i wydech.
wciąż leżę i nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić, jestem zbyt przestraszona, by poddać się temu uczuciu, trzymam je na wodzy w swoim umyśle i nie daję mu się przejąć. nie wiem, co by się wtedy stało.
ukochany odwraca się bokiem do mnie i zaczynamy rozmawiać. zaczynam mówić. w końcu zaczynam mówić. mój głos jest zupełnie inny. jestem w stanie nazwać go pięknym, jest to taki głos, którego chce się słuchać, który ma coś do powiedzenia, który nie umknie w tłumie. jestem spontaniczna w swoich słowach, które kleją się ze sobą niesamowicie płynnie, bez większego zastanawiania się mówię o sobie, o tym co mam w głowie.
potrzebuję zawsze mieć nad wszystkim kontrolę. każda, nawet najmniejsza rzecz mnie stresuje. nie pamiętam dnia, kiedy ani jeden dreszcz nie przeszył mojego ciała. z oczu zaczynają lecieć mi łzy. mówię szczerze o swoich zaburzeniach, których świadoma jestem od dawna, jednak dopiero teraz jestem w stanie chociaż trochę ubrać je w słowa.
głos mojego ukochanego jest znacznie przyjemniejszy niż na co dzień. zadaje mi pytania, odpowiada na te zadane przeze mnie, czuję, że rozumie wszystko, o czym mówię. rozmawiamy z pasją, jesteśmy bardzo otwarci. płaczę i wyznaję swoje uczucia nieco wylewniej niż zwykle, ich pewność ogarnia mnie przez chwilę.
jestem ciepło ubrana i przykryta kocem, jednak moje dłonie są zlane potem i zimne. paznokciami rysuję wzory na palcach, czuję się tak prawdziwa, tak realna, czuję, że istnieje. to ja, dotykam siebie. jestem tutaj i nigdzie się nie wybieram.
poza najprzyjemniejszym oddychaniem na świecie, intensywnym czuciem dłoni i paznokci, trochę lżejszą głową, wahaniami temperatur i szczękościskiem, nie mają miejsca inne fizyczne anomalie.
przez głowę przebiega mi wspomnienie kilku osiemnastek, i to jak na ostatniej z nich (która miała miejsce ledwie wieczór przed tripem) zrozumiałam, że nie chcę pić, że alkohol jest zły, że jest nie dla mnie, że nie smakuje mi i mnie brzydzi, a z człowiekiem robi okropne rzeczy. nie będę już piła.
wciąż towarzyszą mi myśli o śpiewie, tańcu, graniu na instrumentach, o muzyce. jak bardzo marzę o każdej z tych rzeczy i jak bardzo mogłabym być stworzona do tego, gdyby nie paranoiczny lęk i bariery, które po części postawiłam sobie sama, a po części zostały postawione przez najbliższych mi ludzi. może dlatego są tak wysokie i wydają się nie do przejścia.
wiem, że chciałabym, żeby mój głos zawsze brzmiał tak jak wtedy, żebym była w stanie myśl zawsze tak łatwo układać w słowa, szczególnie te dotyczące mnie, mojego umysłu i tego, co się w nim dzieje. a co, jeśli mój głos faktycznie naprawdę tak brzmi? ta myśl dochodzi do mnie dopiero w momencie, kiedy piszę ten raport. właśnie dla takich przemyśleń uznałam, że warto przynajmniej spróbować sklecić kilka linijek na temat tego doświadczenia.
myślę, że trip trwał koło dwóch i pół godziny. wtedy wyraźnie czułam, jak substancja przestaje mieć nade mną władzę. żałowałam, że to koniec. miałam ochotę dalej mówić, szukać siebie, szukać odpowiedzi na pytania i rozwiązań problemów, ale nie byłam w stanie. umysł się zamknął, wróciłam za ściany postawione przez stres i lęki, bariera kontroli wróciła.
było to moje drugie tego typu doświadczenie i nie sposób nie porównać go z pierwszym. miało ono miejsce około pół roku wcześniej. był to przepiękny letni dzień spędzony z ukochanym, towarzyszyły nam dwie prostokątne jaskrawopomarańczowe piksy z MDMA. dawka była więc znacznie większa, mój umysł jeszcze niedoświadczony, a otaczające mnie bodźce silnie pozytywne.
przeżyłam wtedy coś wyjątkowego, co miałam w planach opisać, ale z jakiegoś powodu nigdy nie dałam rady. śpiewałam, śmiałam się, mówiłam nawet bardziej szczerze, płakałam i kochałam swój głos i siebie, tę siebie schowaną gdzieś w środku, którą kiedyś zdołam wydobyć na zewnątrz.
te szczęśliwe momenty przerywane były jednak też czarnymi myślami, z których wyprowadzał mnie sukcesywnie mój ukochany, który wzorowo spełnił się wtedy w roli opiekuna osoby będącej pod wpływem takiej substancji, sam również pod nim będąc.
towarzyszyło mi też ciągłe zmartwienie o czas. kiedy ocknęłam się po jakimś czasie działania substancji i poczułam na sobie promienie słońca, wpadłam w atak paniki, przekonana, że spędziłam tak całą noc, a może nawet kilka dni, by zaraz spojrzeć na ekran telefonu i uświadomić sobie, że minęło ledwie dwadzieścia minut. notorycznie “wybudzałam się” z tripu sprawdzając w kalendarzu rok, przewijając ostatnie wiadomości i otwarte aplikacje, żeby być pewną, że to wszystko wciąż ten sam wieczór.
wydawało mi się, że niektóre czynności wykonywałam od tyłu, nie czułam bólu, choć do domu wróciłam z dwoma złamanymi paznokciami, przegryzioną i napuchniętą wargą i delikatnymi przecięciami na całym ciele, z zupełnie brudnymi i przemoczonymi ubraniami i lekko zepsutym rowerem.
w każdą myśl umiałam dokładnie zajrzeć, poznać jej motyw, rozłożyć ją na czynniki pierwsze i dokładnie przeanalizować. tworzyłam alternatywne przyszłości dla mnie i mojego ukochanego, część wpędzała mnie w gorsze stany (jak na przykład te, gdzie oboje kończymy jako zaćpani młodzi dorośli na jednym małym łóżku w brudnym mieszkaniu), część była przyjemna, nawet całkiem realistyczna i wydawało mi się, że jestem w stanie te wizje doprowadzić do skutku.
wciąż nie jestem tego pewna, jednak wydaje mi się, że kilka razy pokonałam wtedy swoją anorgazmię, na którą cierpię od jakichś dwóch, trzech lat. możliwe, że tak się stało.
ten wakacyjny trip zdecydowanie mnie zmienił. jakby coś we mnie drgnęło i przez kolejne dwa miesiące czułam siebie samą, miałam do siebie pokojowy stosunek, nie czułam tak silnej nienawiści, jaka czasami mi towarzyszy. czułam się pełniejsza, jakbym zarówno była całością i należała do jakiejś innej całości.
skutki ecstasy odczuwam do dziś, jestem w stanie stwierdzić, że tamten trip mi pomógł, zrozumiałam coś w sobie i zostało to we mnie do teraz. dlatego właśnie tyle oczekiwań i nadziei wiązałam z MDA. może właśnie to spowodowało, że nie sądzę, by trip ten przebiegł tak, jak mógłby, gdybym nie miała w głowie całego tego syfu, który utknął tam i nie chce dać mi spokoju.
nie myślę, że narkotyki mnie naprawią. wiem, że tego nie zrobią, wiem, że muszę zrobić to sama. może gdzieś w głębi myślę, że pomogą. ale nie wiem, czy jestem na to gotowa.
- 16652 odsłony
Odpowiedzi
To jakby o mnie...
"wciąż towarzyszą mi myśli o śpiewie, tańcu, graniu na instrumentach, o muzyce. jak bardzo marzę o każdej z tych rzeczy i jak bardzo mogłabym być stworzona do tego, gdyby nie paranoiczny lęk i bariery, które po części postawiłam sobie sama, a po części zostały postawione przez najbliższych mi ludzi. może dlatego są tak wysokie i wydają się nie do przejścia."
Pięknie napisane, zapamiętam ten cytat. Nigdy nie potrafilem wprost opisac slowami swojego stanu psychicznego, a tymczasem te kilka zdan to jakbym czytal o samym sobie. Mnie w podobne bagno wpedzila fobia spoleczna i zespol dda (dorosle dziecko alkoholika), niekoniecznie w tej kolejnosci. Mam mnostwo marzen, ktore nie wiem czy kiedykolwiek zrealizuje przy tych ograniczeniach, w ostatnich latach sporo z nich wyciagnalem z podswiadomosci, gdzie spychalem je przez lata nie mogac zniesc faktu, ze sa poza moim zasiegiem. Moze sie kiedys uda, o ile psychotropowa chemia ktora pozostala ostatnia deska ratunku nie wypierze mnie wczesniej z resztek ludzkich emocji. W sumie moglbym tu napisac niejeden "trip" raport o wlasciwosciach farmakologicznych wiekszosci ssri/snri... Pozdrawiam i trzymam kciuki, by choc Tobie sie udalo zrealizowac marzenia.
Napisz.
To napisz jakiś TR - temu służy to miejsce. Żeby spełnić marzenie o graniu itd. wystarczy zacząć to robić. Na pewno nie będzie od razu wychodziło, ale trening czyni mistrza. Im więcej pracy włożysz, tym lepsze rezultaty osiągniesz. Tylko w ten sposób można spełniać marzenia.
To tylko sen samoświadomości.
Dużo lęku jest w tym co
Dużo lęku jest w tym co piszesz. Wychwytuje to też między Twoimi słowami. Nie chcę Cię tu diagnozować czy coś, ale moja dziewczyna ma to samo i to jest nerwica lękowa. Symptomy bardzo podobne i to skręcanie myślami w stronę schizy. Niebezpieczne połączenie. Mojej dziewczynie również towarzyszyła anorgazmia, przeszło po kilku latach, kiedy jej myślenie się zmieniło, mniej się stresowała i była też na terapii. Kwestia poukładania sobie wszystkiego w głowie.
Widzę, że MDMA ma na Ciebie na razie mocno terapeutyczny wpływ, to bardzo dobrze, tylko uważaj, na dłuższą metę może cię to zaprowadzić w nieprzyjemne miejsce. Mam na myśli to, że możesz trafić na coś nieciekawego, a później mieć koszmarny zjazd. Mówię tu ze swojego doświadczenia.
Z tym lękim, jeśli chcesz go oswoić, czeka cię dużo pracy. Lęk zawsze dotyczy czegoś co ma się dopiero stać, więc dotyczy on wyobraźni, która podsuwa ci złe wersje przyszłych wydarzeń. Działa na poziomie myśli, sam to u siebie zauważam non-stop, ale też na poziomie myśli można go rozbroić, mówiąc do siebie z pozytywnym nastawieniem.
nie czułam potrzeby
nie czułam potrzeby odpisywania na ten komentarz wcześniej, wolałam poczekać, aż będę miała coś sensowniejszego do powiedzenia, i muszę teraz przyznać, że nie myliłeś się wiele. po różnych wizytach u paru lekarzy zostałam zdiagnozowana jako osoba z zaburzeniami lękowymi i zespołem stresu porazowego. jestem aktualnie w terapii :)