we all live in a yellow spaceship, czyli o miedzywymiarowych kanapkortalach ze schizem i astralnym pasztetem.
detale
we all live in a yellow spaceship, czyli o miedzywymiarowych kanapkortalach ze schizem i astralnym pasztetem.
podobne
Set n' settings: ok. 21 w nocy, dość spora altanka do której wbiliśmy się bez wiedzy właściciela. Jedyny 'budynek' w obszarze ok. kilometra. Drewniana podłoga oraz ściany, obwieszone wszelakiego rodzaju akcesoriami rolniczymi. Jedyne źródła światła to kilka malutkich dziureczek w ścianie oraz okno, przez które wbiliśmy się do środka.
Wiek: Ja oraz mrs. J. po 15 lat, mr. D. 17.
Dawka: Wszyscy po 20 mg 4-AcO-DMT oral, +/- 2-3mg, było to odmierzane dokładnym ćpuńskim okiem mr. D., na kartce w kratke. Brak wyrobionej tolerancji.
Doświadczenie: DXM, THC, alkohol. Dla mrs. J. była to pierwsza w życiu styczność z jakimikolwiek substancjami psychoaktywnymi, jeśli nie wogóle z drugami. Mr. D. jest ćpunem zawodowym.
Do rzeczy.
Przez ok. 2 godziny leżeliśmy we trójke na kocu, gdzieś na środku pola, chill'ując się i przygotowywując się psychicznie na zrzut bomby atomowej na nasze mózgi. Na początku planowaliśmy trip nad gołym niebem, jednakże gdy jakimś dziwnym trafem, ktoś, idąc się odlać, znalazł okno do altany, wbiliśmy się bez wachania.
W środku znaleźliśmy łóżko, materac na którym mieściły się dwie osoby, pare litrów przetęchłej mineralki, stół, upierdolony bardziej niż ten Durczoka, i wiele, wiele innych bezużytecznych gratów, m.in. siekiere rodem ze scenki "Here's Johnny!".
Rozrzuciliśmy się po altanie, ja na materacu na podłodze, mr. D. na upierdolonym stole, a mrs. J. na łóżku. Roześmiany i w świetnym nastroju, sięgnąłem do plecaka po magiczne żelowe kapsułki. "To siup."
Przez 4-5 minut leżeliśmy w kompletnej ciszy, zbierając myśli.
Po parunastu minutach na moich plecach odczuwalne było milion malutkich piórko-igiełek, unoszących mnie pod sufit. Gdy obróciłem się by powiedzieć "o kurwa, ja lewituje", uczucie zniknęło. Pojawiło się potem znów, kilkukrotnie.
Nikt z nas nie pamiętał kiedy zaczynało wchodzić, wszyscy byli tak zafascynowani, że nie dało się odróżnić pierwszych objawów od placebo. No, poza panem D., który jest na tyle przećpany że po prostu nie potrafił odróżnić stanu trzeźwości od wjazdu.
Zaczęly pojawiać się kolorowe wizje, bombardowanie mózgu myślami. Szczerze, spodziewałem się słabych efektów, z powodu fizycznego i psychicznego przemęczenia (spanie po 5-6h i dwa tygodnie fizycznej roboty po 8 godzin). Niewiele pamiętam z wejścia, między wejściem a peakiem było tylko łagodne przejście.
Teraz, za każdym razem gdy zamykałem oczy, rozpływałem się w innych wymiarach. Jednak, zmęczenie w połączeniu z nieustającą śmiechawą mr. D. nie pozwoliły mi na zbyt długie odrealnienia, przez całość trwania tripa. Działań przy otwartych oczach nie musze opisywać. Było wiele ciekawych akcji, typu ściana która się rozpadała na kawałki, a za ścianą widoczna biała kula cholernie jasnego światła, sufit, którym byłem, i patrzyłem na wszystko z gory (lecz nie widziałem samego siebie), oraz wyświetlacz telefonu wybuchający na twarzy.
Odpływaliśmy przy połączeniu Blutecha, Shpongle'a, Kick Bong'a oraz Asury. Każdy kawałek zmieniał mój nastrój, raz przepełniony euforią, otwartościa, raz pełen chęcią zamknięcia sie w sobie i tripowania bez nikogo.
Jako że byłem chyba najbardziej trzeźwy z towarzystwa, musiałem dopilnować stabilności psychicznej mrs. J.. Gdy przy "My Head Feels Like a Frisbee" ja miałem inwazje kolorów przed oczyma, mrs. J. łapała chore wkręty, chociaż idealnym lekarstwem na to było przełączenie na jakiś chilloutowy rytm (np. "I Am You") i troche światła z telefonowego wyświetlacza.
Wiele atrakcji w stylu mojej ręki świecącej światłem latarki, z nikąd pojawiające się światełko na ścianie, okno będące portalem między wymiarami, oraz psychiczny orgazm podczas picia mineralki.
Jedną z ciekawszych napotkanych przezemnie rzeczy było wyjście do kibla. Okno było na wysokości ok. 1.80m, a podchodząc do okna odczuwałem paniczny strach, że wypadne, połamie się, już nie wróce, zgubie się, n' shit. Po wyjściu było dużo lepiej. Uwalniając produkty metabolizmu, patrzyłem się pionowo w góre. Widziałem jak gwiazdy troiły mi się przed oczyma, w kolorach białym, niebieskim oraz czerwonym, + wszystko dookoła było w kolorach noktowizora (lekko zielone, zielono-czarno-białe). Gwiazdy te zaczęły mi spadać na głowę, zbliżać się do mnie, zostawiając za sobą strugi, jak przy stroboskopie. Zacząłem również odczuwać kłucie na twarzy, wydawało mi się że dostawałem wpierdol od kosmosu, więc zwijałem się spowrotem do altany.
Przez 4-5 godzin utrzymywał się stan euforii, świetnego hmoru, chęci życia, odkrywania wszechświata na nowo. Towarzyszyły temu barwne halucynacje przy otwartych, jak i zamkniętych oczach.
Zejście przepełnione było rozkminami w stylu "woah, czyli ten portal tak naprawde był jedynie oknem" lub "ta ręka się rusza".
Nastrój nast. dnia był jak po trzech nieprzespanych nocach + dwóch tygodniach spania po 6-7 h (co nie bardzo mnie zadowalało). Warzywo, nie rozumiałem połowy rzeczy dookoła mnie, a oglądając Las Vegas Parano, czułem że oglądam ten film, slyszałem dialogi i widziałem co się dzieje, ale nie byłem w stanie wszystkiego odcyfrować.
- 11738 odsłon
Odpowiedzi
siema, moglbys sie do mnie
siema, moglbys sie do mnie odezwac? GG 24106985.
[...] A później spójrz jeszcze raz w lustro. Nie, nie po to, aby zobaczyć czy się zmieniłeś, ale by się upewnić, że spoza twojej twarzy nie wyziera inna. Że naprawdę jesteś sam...