płynąłem z prądem potężnej rzeki
detale
płynąłem z prądem potężnej rzeki
podobne
Słowem wstępu
Okej. Bardzo potrzebuję to napisać.
Jest chwila przed 16, mam otwarty nowy plik tekstowy, siedzę w pokoju przed laptopem i postaram się oddać jak najwierniej w tekście fale energii, które przepłynęły dzisiejszej nocy przez mój mózg, a także całe ciało. Świat jest jeszcze trochę wyostrzony, jasny. Litery przybierają charakterystyczny – psychodeliczny kształt. Jeszcze trzyma.
Rzecz dzieje się w Niemczech. Pozwolę sobie na dłuższy wstęp, aby osadzić to co się wydarzyło w szerszym, istotnym kontekście. Potrzebowałem oszczędzić pieniądze na cały rok, by móc pozwolić sobie na redukcję czasu, który spędzam w swojej pracy w Polsce. Aby zarobić pieniądze, które pozwolą mi uwolnić czas, którego potrzebuję na realizacje bardzo ważnego dla mnie projektu wyjechałem do Niemiec, by przez dwa i pół miesiąca opiekować się starszym człowiekiem u kresu swojego życia.
W bezbronności, która muszę użyć tu tego słowa, skazuje, człowieka na zależność od osób trzecich. Ponieważ samodzielnie starsza osoba nie jest w stanie zapewnić sobie spełnienia podstawowych fizjologicznych potrzeb. Pierwsze 5 tygodni spędziłem na wsi u podnóża Alp. W pogodne dni można było obserwować odległe o około 70km szczyty górskie. Najbliższe większe miasto to było Monachium, oddalone o jakieś 120 km. Jako że od zawsze mieszkam w mieście, to fakt zamieszkania na wsi był czymś nowym, niesamowitym i wspaniałym w swojej. Naturze. Miałem do dyspozycji rower i prawie że codziennie, po wypełnieniu obowiązków i pewności że mój podopieczny śpi wieczorami, a dni z powodu Lipca były bardzo długie jeździłem po okolicy pokonując czasem kilkadziesiąt kilometrów. Łąki. Las. Mech porastający ziemię pomiędzy drzewami. Nigdy nie widziałem tak pięknego, dzikiego i nieskażonego lasu jak tam. Pokochałem chodzenie boso po mchu. Jest taki mięciutki, miły w dotyku. A gdy się w niego uderzy otwartą dłonią to wydobywa dźwięk niemalże identyczny jak znana nam z utworów muzycznych dobra, głęboka, naprawdę ładnie basowo brzmiąca stopa.
Pokonując kilometry czasami zatrzymywałem się przy pastwiskach o ogromnych areałach zlokalizowanych na zboczach pagórków na których chodziły sobie krowy. Z dzwoneczkami. Zamykałem oczy i słuchałem melodii, którą wygrywało kilkadziesiąt odzywających się od czasu do czasu dzwoneczków zawieszonych na szyjach zwierząt.
W pewnym momencie stan podopiecznego dramatycznie się pogorszył. Pan miał już 89 lat, za 3 miesiące 90 i myślę że i tak naprawdę dobrze się trzymał. Poruszał się samodzielnie o lasce. W każdym razie po 37 dniach opieki nad nim znaleźliśmy go wraz z jego córką rankiem martwego w łóżku. Był już częściowo sztywny. Odszedł w nocy, we śnie, prawdopodobnie nie cierpiał. Jako, że mój kontrakt miał trwać jeszcze ponad miesiąc firma przeniosła mnie w kolejne miejsce.
I tak znalazłem się w zindustrializowanych przedmieściach. Gdzieś nieopodal granicy z Francją. Nad rzeką Ren. Z tarasu mam widok na rzekę, w zasadzie dom znajduje się może 15 metrów od linii brzegowej. Jako, że pan któremu pomagam jest osobą leżącą, nie wychodzi nigdy z łóżka mam o tyle swobody, że nie muszę martwić się, że gdy wychodzę stanie się coś złego. Nie wstanie i nie przewróci się. Tutaj też ostatecznie zamówiłem za pomocą Deutsche Post 5 kartonów LSD. Aha, jestem otoczony magazynami, fabrykami chemicznymi, zapleczem firm transportowych. Jak jadę wzdłuż brzegu i mijam te zakłady chemiczne czuję w powietrzu taki mdły, ani to nieprzyjemny ani przyjemny, słodkawy, dziwny zapach. Robi mi się przykro. Przyzwyczajony do ciszy poprzedniej lokalizacji w nocy czasami wkładam zatyczki do uszu, ponieważ za domem jest ruchliwa trasa i jeżdżące ciężarówki przeszkadzają zasnąć. Tamta wieś podobała mi się bardziej. A gdy wrócę do Polski, wrócę do miasta.
Piszę o tym, bo moje podróże coraz częściej pozwalają mi złapać głęboki kontakt z naturą. Podziwiać jej piękno, poczuć jedność z ziemią. To doświadczenie dość mocno koresponduje z moim poprzednim tripem, który też tu niebawem wrzucę. W każdym razie, im jestem starszy tym bardziej doceniam przestrzeń wolną od cywilizacji. I czuję coraz głębszy kontakt ze zwierzęcym rdzeniem mojego organizmu.
2:15 Intoksykacja
Przygotowałem sobie wodę, wypiłem trochę wcześniej by dać organizmowi w miarę jak największe możliwości zadbania o mój dobrostan w obliczu zbliżającego się zjazdu alkoholowego. Zapisałem parę słów odręcznie w moim dzienniku. I położyłem się na łóżku z chęcią zajęcia się książką. Niestety, co trochę mnie przybiło nie mogłem czytać, ponieważ doświadczyłem oczopląsu na tyle silnego, że nie mogłem skupić wzroku na literach, więc odpuściłem. Czuję ból duszy, gdy myślę o tym. Jak można się kurwa doprowadzić do takiego stanu, że nie mogę czytać? Ja pierdole. Etanol jest okropnie podstępny i obezwładniający w swojej obsesji. Zasnąłem.
4:40 Pobódka
Budzę się. Obudziła mnie faza. Zreflektowałem, że musiałem spać, bo czuję się trochę lżej, lekko wypoczęty. Ale ogólnie to średnio, bo wypiłem dość sporo. Te kartoniki, szacuję że około 150 mikrogramów każdy mógł mieć, mianowane na 200 ug, ale moim zdaniem chyba już trochę zwietrzałe. Zatem 450 mikrogramów we mnie. I zaczyna działać dość mocno. Wstałem do telefonu, godzina 4:43. Czekam chwilę i po chwili jest – 04:44. Trzy czwórki. Zapisałem parę słów w dzienniku, ubrałem się i wyszedłem na spacer.
5:00 Bosy spacer
Założyłem wygodne dresy, dużą granatową bluzę, pod nią koszulkę. Nie ubrałem butów, będę chodził boso. Świat dookoła wygląda dość oszałamiająco. Pełna świadomość tego jakie rozmiary mają budynki, słupy latarni i auta jest zachowana. A jednak takie nieopisane wrażenie, że widzę o niebo więcej przestrzeni. Trochę tak jakbym stał się owadem i patrzył na świat z perspektywy organizmu mierzącego zaledwie kilka centymetrów. Także słup i latarnia na nim nie jest oddalona o parę metrów, a o kilkaset długości mojego ciała.
Chciałem iść na plażę, na której oglądałem wcześniej gwiazdy. Znalazłem miejsce, gdzie nie ma w zasięgu wzroku świateł – oddalone o jakieś 3 kilometry. Ale dostrzegłem, że niebo za chmurami już zaczyna się budzić barwami dnia. I wtedy, tak się złożyło że przechodziłem obok miejsca, gdzie jest zejście do rzeki. Okej, popłynę rzeką. Zszedłem na dół, zawiesiłem klucze od domu na szyi i wszedłem do wody. Cieplutka woda, pewnie około 20 stopni celcjusza. I odpłynąłem od brzegu.
Woooo kurwa, to jest potężne. Płynę z prądem. Unoszę się na wodzie i widzę jak poruszam się wzdłuż linii brzegowej. Niesamowite.
5:20 Człowiek za burtą
W pewnym momencie zachłysnąłem się lekko wodą. Lekka panika, ale szybko złapałem się myśli że nie po to tu wszedłem, że tak odpierdolić i się utopić. Bezgraniczne zaufanie do mojego ciała wygrało i poczułem spokój. Połknąłem łyk wody, odepchnąłem się ku powierzchni, zaczerpnąłem tchu. I zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji. Zanurzenie się w wodzie było boskie, prąd rzeki masował moje ciało a ja płynąłem razem z nim i poczułem się przerażająco mały i bezbronny w obliczu potęgi żywiołu. Chyba poczułem przerażenie, bo zmieniłem zdanie i postanowiłem wyjść jak najszybciej z wody. Zacząłem płynąć do brzegu. Pierwotnie chciałem popłynąć te 3 kilometry i wylądować na plaży którą znałem, ale teraz płynąłem co sił do brzegu, który był zlokalizowany pod jedną z fabryk. Nie wiem co tam robią, chyba jakieś spożywcze rzeczy, zapach jest mdły i średnio przyjemny blisko tej fabryki. Widzę, że od fabryki uchodzi rura, która wyprowadza wodę do rzeki. Niesiony prądem przepłynąłem za tą rurę i zbliżyłem się wreszcie do brzegu by po chwili złapać grunt. To było takie nabrzeże, usłane kamieniami przyniesionymi tam zapewne ręką człowieka. Dość strome. Śliskie, nieprzyjemne kamienie porośnięte jakąś rośliną. To było naprawdę potężne doświadczenie poddać się prądu rzeki. Poczułem się pierwotnie. Z drugiej strony teraz dopiero dotarło do mnie jak ogromnie zaryzykowałem i jak niewiele brakowało, bym się tam po prostu utopił. Chwyciłem się kamienia i leżąć jeszcze w pół zanurzony, głęboko oddychając odpoczywałem.
6:00 Statki
Jest poranek, zaczynają pływać statki. Zrobiło ich się nagle naprawdę sporo. Nieopodal jest duży port na Renie i codziennie obserwuję z 15 statków w ciągu godziny pływających z transportami. Nadpłynął statek. Dobrze w sumie, że wyszedłem, bo chwilę płynąłbym dalej i okazałoby się że jestem na środku rzeki pomiędzy mijającymi się statkami. Statek przepływa i wooo to jest potężne. Pomimo tego że znajduje się on kilkadziesiąt metrów od brzegu to jego obecność wpłynęła na zachowanie wody przy brzegu. Tak jakby poczułem ciężar jednostki pływającej przeniesiony przez cząsteczki wody do brzegu.
Potem ten ściek z fabryki bo jak to inaczej nazwać na skutek fluktuacji wody wypłynęło do rzeki zawartość tejże rury. Patrzyłem na ten ruch wody siedząc może 10 metrów za owym ściekiem. I wtedy zaczęły się nieuchronne myśli o tym jak bardzo świat jest przekształcony przez człowieka. Wyszedłem z tej wody, wróciłem do domu, szum samochodów dookoła aaach i jeszcze te kurczaki. Bo muszę coś zrobić dziś na obiad i wyjąłem takie 2kg części ciała kurczaka z zamrażarki i popatrzyłem na to i uderzyło mnie to po raz kolejny ze żyjemy w przekształconym świecie, ciasnych mieszkaniach, niekiedy nie wiemy nawet już jak wygląda natura (wieczorem podczas przejażdżki rowerem zwróciłem uwagę na ładny parking pod fabryka chemiczna z ładnymi drzewami i z bliska zobaczyłem ze z tych drzew schodzi kora i generalnie korona jest taka… żółte, czasami zgniłe liście w sierpniu to nie jest normalne:/ ) wiec jeśli ktoś ma tego pecha żyć w mieście i rodzice nie zabierają go od dziecka na łono natury to może obserwować tylko ledwie żyjące od toksyn obecnych w miejskim powietrzu organizmy roślinne.
Do tego mięso żywych stworzeń zwożone ciężarówkami i sprzedawane w sklepach pakowane na wagę i jesteśmy do tego tak przyzwyczajeni ze nie robi to na nas wrażenia. Czuję bezsens oraz bezsilność wobec tego ze tak wygląda świat. No bo jeśli bym nawet postanowił teraz rzucić wszystko i zamieszkać w dżungli amazońskiej to co mi to da? Jedynie ucieknę przed tymi widokami, ale one będą się działy, a w Chinach już obecnie są te takie wielkie bloki na tysiące mieszkań gdzie stłoczeni są ludzie. Cóż, osiągnęliśmy duży sukces ewolucyjny i płacimy za to gigantyczną cenę jako jednostki. Dopadła mnie depresja związana z egzystencją ludzką na tym kawałku skał o kształcie kuli, który nazywamy ziemią i że w sumie o co walczyć? O to że nieuchronnie zbliżamy się do fali depresji i samobójstw (to o czym słyszymy dziś to niestety początek) w przyszłych latach świat będzie w dość dużym kryzysie.
Zostaliśmy oderwani od naszego naturalnego środowiska i tak naprawdę nie umiemy żyć w takim świecie, jaki zbudowaliśmy. Nasze mózgi tak szybko nie ewoluowały. Wcześniej gdy słyszałem o ludziach którzy mówią ze nie chcą mieć dzieci bo nie chcą sprowadzać na świat życia, które będzie cierpiało w tym świecie i uważałem ten pogląd za radykalny ale dziś rano chyba dotknąłem duszą tego uczucia o którym oni mówią. Podałem właśnie podopiecznemu obiad i ja mięsa nie jestem w stanie tknąć. Autentycznie patrzenie na mięso budzi u mnie większy dyskomfort niż gdy myślę o momencie gdy rano znalazłem tamtego dziadka martwego i dotknąłem jego sztywnego ciała. Przecież to jakiś obłęd to w czym żyjemy. Gdybyś natknął się w lesie na martwe zwierzę prawdopodobnie poczułbyś przerażenie, wstręt może i strach. W sklepie na półkach leży kilkadziesiąt martwych zwierząt i sam muszę przyznać, że jestem do tego tak przyzwyczajony, że dopiero gdy chodzę po sklepie pod wpływem psychodeliku czuję odrazę i nie mogę patrzeć na lodówki z mięsem. Cholera.
6:45 Bezpieczny
Wróciłem do domu, popatrzyłem w telefon, który pokazał godzinę 6:45. Podałem podopiecznemu śniadanie jak zawsze punktualnie o 7:00. Stałem chwilę w kuchni wsłuchując się w tykanie zegara. Serdecznie polecam, a najfajniej jest mieć zegarek na nadgarstku i zbliżyć go do ucha, i wsłuchać się w dźwięki mechanizmu, który co sekundę przeskakuje, by przesunąć wskazówkę odmierzającą sekundy. Myślę o słowie czas. Bardzo podoba mi się to słowo, gdy je mówię czuję wieczność. Transcendentny wymiar. No bo… ile trwa chwila? Ile to chwila? W zasadzie czas nie istnieje. Konstrukt czasu też stworzył człowiek. I w zasadzie, nim upowszechniła się kolej umożliwiając szybkie przemieszczanie się między miastami to człowiek nie potrzebował zegarka. Wystarczyło mu, że wiedział kiedy jest mniej więcej południe w miejscu w którym mieszka i życie biegło swoim rytmem. Tymczasem cyk, cyk, cyk. Czas. Zeit. Czas. Cajt. Czas. Odlicza sekundy naszego życia. Ustawiasz budzik, cholera… za 6 godzin i 37 minut muszę wstać do pracy. Nie wyśpię się. Czas to pieniądz. A pieniądze szczęścia nie dają, mówią Ci co je… i tak dalej, bla bla. Pragnę nieść się nurtem rzeki, ale niech zgasną światła fabryk. Niech ich nie będzie. I dziękuję za to, że żyję.
17:38 Kończę pisać
Czuję się w tej chwili podle, myśląc jak niewiele brakowało bym z tej rzeki żywy już nie wyszedł. A tyle się mówi, o tym by nie pić przed wejściem do wody. No, dziś już nie będę. Niech to będzie to terapeutyczne uczucie, które chciałem poznać, aby poukładać sobie w głowie sprawy dobrze i poczuć wstręt do etanolu. Czuję aż lekką derealizację i depersonalizację i trochę nie chce mi się wierzyć, że tu jestem. Piję melisę i zjem porzeczki. Niech inhibitor monoaminooksydazy sprawi, że więcej serotoniny w moim mózgu zadziała, że poczuję się lepiej.
Cóż, tyle chciałem powiedzieć. Zdaję sobie sprawę, że chaotycznie, ale nie będę edytował. Idę cieszyć się życiem. Życzę miłych i bezpiecznych podróży.
- 3039 odsłon