"jak miliony zajęcy!"
detale
raporty bronyraurr
"jak miliony zajęcy!"
podobne
Set & Setting: Obszerna polana otoczona lasem, niedaleko ścieżka i mały strumyczek. Przy końcu podróży las i bardzo spokojne lotnisko - żadne duże linie lotnicze, raczej aeroklub, czyli awionetki, szybowce i te sprawy. Nastawienie bardzo pozytywne, ekscytacja, ewentualnie delikatny niepokój pierwszym tripem każdego z nas.
‚Specyfikacja’: 17 lat, waga około 60kg, jakieś 180cm wzrostu.
Dawka: około 25mg 4-HO-MET
Doświadczenie: alkohol, thc, dopalacze (mieszanki ziołowe)
Data (+/- jeden dzień): 31.07.2011r, około 12=T. (dzień po niesamowitej, pozytywnie nastrajającej ulewie spędzonej pod wpływem zimnego złocistego napoju i lekkiego blancika, a dzień przed wyjazdem na woodstock)
Spotkaliśmy się we czterech: M, K, ja i W, który miał towarzyszyć nam na trzeźwo. Tak w razie czego. Poszliśmy na pocztę i odebraliśmy list, którego zresztą spodziewaliśmy się dzień wcześniej - to wyszło nam na dobre, bo wtedy spotkałaby nas wielka ulewa, a tak mieliśmy słoneczny i ciepły dzień. Wsiedliśmy w autobus, podjechaliśmy dwa przystanki, a potem przespacerowaliśmy się jakieś 15 minut w stronę wybranej przez M polanki. Duża, otwarta przestrzeń otoczona lasem, niedaleko strumyk i kanał, na szczęście wystarczająco daleko. Cofnęliśmy się i schowaliśmy w las. Przykucnięci i pochowani między drzewami - teraz zastanawiam się po co, trochę paranoja - wysypaliśmy biały proszek z woreczka na zielony zeszyt i usypaliśmy cztery równe kupki. Zeszyt po kolei przeszedł przez ręce M, K i moje, zlizaliśmy każdy po jednej 25 miligramowej kupce około godziny 12, - będę oznaczać jako T - a resztę zsypaliśmy z powrotem do woreczka.
Wyszliśmy z lasu i ruszyliśmy ścieżką w stronę polanki. Próbowałem zapić niesamowicie gorzki smak wodą, ale nie pomogła. Wziąłem gryza jabłka, było trochę skuteczniejsze. Nie zjadłem całego, żeby nie prowokować ewentualnego bodyloadu, schowałem je do woreczka i do torby. Sprawdziłem czas, minęło dopiero 5 minut, a ja byłem już zniecierpliwiony oczekiwaniem na efekty. K i ja odczuwaliśmy dziwne rozbawienie, ale oceniliśmy je jako efekt placebo. Usiedliśmy na polance, zamieniliśmy parę zdań i czekaliśmy na efekty, które u mnie i u K pojawiły się już o T+25min.
Ja: ‚W? Chyba nic nie wieje, prawda? Chodzi mi o tamte drzewa - pokazałem ręką przed siebie - wydaje mi się jakby ich czubki falowały na wietrze’
W spojrzał na mnie: ‚Chyba nie, ja nie czuję.’
Ucieszyłem się, homet wchodził, K zauważył podobny efekt. M niestety jeszcze nic, pewnie dlatego, że był zbudowany normalnie, w przeciwieństwie do mnie i K - głównie skóra i kości. Po chwili zaczął się śmiech. Śmiech niedający się opanować, tego efektu się nie spodziewaliśmy. Rechotaliśmy jak żaby w okresie godowym, bez żadnego konkretnego powodu. Trochę było mi szkoda M, który jeszcze nic nie czuł. Oprócz drzew zaczęła falować trawa, na której siedzieliśmy. Jakby nieskończenie wiele stworzonek biegało między źdźbłami wprawiając je w ruch. Dalej się śmiejąc K tonem pełnym ekscytacji stwierdził: ‚JAK MILIONY ZAJĘCY!’. To rozłożyło nas wszystkich na łopatki. Patrzyłem na trawę blisko przed sobą, była bardzo wyraźna, o barwie nasyconej zieleni i falująca, a drzewa daleko przede mną uginały się jakby na wietrze. Bardzo dziwne wydawało mi się to, że nie byłem w stanie skupić wzroku na obszarze między drzewami, a trawą wokół mnie.
T+50min. Zauważyłem, że kolory się wyostrzyły, a dźwięki były wyraźniejsze w bardzo specyficzny, trudny do opisania sposób. Dotyk nie pozwalał przeoczyć niczego - pocierałem palcem wskazującym o opuszki kciuka czułem każdą nierówność naskórka, wręcz słyszałem jakby jego skrzypienie. M zaczął coś czuć.
‚Ej! Ej, faluje! W tamte drzewa, nie wieje prawda?’ - uśmiech od ucha do ucha i radosna, zdumiona ekscytacja.
‚Wieje, że aż ugina się do ziemi...’ - wyraźnie sarkastycznie odpowiedział W, ale M wydawał się tego nie ogarniać, przez chwilę wyglądał na zagubionego. Jednak momentalnie wrócił mu dobry nastrój. Pochylony w stronę drzew, pokazywał na nie palcem i prawie krzyczał ‚Faaaluuujeee!’.
Zaczęliśmy odczuwać uwielbienie do otaczającego nas świata. M zaczął krążyć wokół naszej ‚bazy’ podziwiając i podniecając się kolorami i kształtami roślin. ‚Jaaakie to wszystko pięęęękne, aż boli’ ; ‚Pięęęękno przytłaaacza mnie’.
K i ja siedzieliśmy na trawie i próbowaliśmy uporać się z natłokiem myśli. Czułem jakbym kontemplował nad sensem życia, istnienia, jakbym ciągle krążył wokół rozwiązania, był blisko jak na wyciągnięcie ręki, jakby odpowiedzią miała być następna myśl, która wpadnie mi do głowy. I tak w kółko. Napinałem umysł do granic możliwości, ale nie byłem w stanie dojść do punktu kulminacyjnego. Potem uświadomiłem sobie, że takowego nie ma, a cały sens, wiara i ogólny światopogląd są indywidualne. Nie ma jednego prawidłowego rozwiązania.
Zastanawiałem się też, co byłoby gdyby od początku świat szedł w innym kierunku, ile miliardów wyborów miliardów różnych ludzi ukształtowało ten świat w sposób w jaki widzimy go teraz. Czy każdy z tych wyborów tworzył inny, równoległy świat, innych równoległych ludzi, którzy podejmowali decyzje, których alternatywy tworzyły następne światy i tak w nieskończoność. I jakby one wyglądały.
Nie wiem o czym myślał K, ale chyba o czymś podobnym, nie mógł dojść do rozwiązania. ‚Ja już mam tą myśl, już prawie, tylko muszę, muszę, nie wiem ja ją muszę z siebie... wyjebać.’ Kiedy wyrzucił z siebie ostatnie słowo wybuchnęliśmy z M śmiechem. M parę razie powtórzył ‚Wyjebać! HAHAHA Wyjebać!’. Chyba wtedy przestaliśmy ‚rozkminiać’ i dołączyliśmy do M afirmującego przyrodę.
T+2h? Czas zaczął być ciężki do określenia i rozpoznania, dlatego wydarzenia mogą nie być uszeregowanie chronologicznie - nie jestem pewien czy były też wcześniej. Usłyszałem w lewym uchu bąka lub trzmiela, nie widziałem go, a jednak dźwięk sprawił, że idealnie nakreśliłem sobie w głowie wszystkie jego kształty, kolory, dokładnie wiedziałem jak wygląda. Chyba leciał za mną, straciłem jego dźwięk z lewego ucha, ale zanim usłyszałem w prawym, poczułem na potylicy gilgotanie, od lewej, do prawej strony. ‚Synestezja, ale zajebiście!’. Dźwięk pokazał się w prawym uchu, a ja cały uradowany wstałem i zacząłem spacerować. Konary drzew wydawały się wychodzić z siebie fraktalowo, nie wiedziałem gdzie był główny pień.
Usłyszeliśmy nikły dźwięk samolotu z pobliskiego lotniska, ale ciężko było nam go zlokalizować. Już od dłuższego czasu chciałem sięgnąć po odtwarzacz i słuchawki, żeby posłuchać muzyki, specjalnie pozgrywałem Animal Collective, ‚Magical Mystery Tour’ - Beatlesów, ale jakoś zdecydowałem się, żeby puścić utwór ‚Glosoli’, zespołu Sigur Ros. Coś niesamowitego. Głęboki i przenikliwy bas odczuwałem w całym ciele, intensywniej niż jakbym słuchał tego na wielkich, mocnych głośnikach. Delikatne dźwięki dzwoneczków? - nigdy nie jestem pewien czy to dzwoneczki - spadały na mnie jak kropelki. Bas mnie upłynniał, czułem się jak delikatnie falująca woda w jeziorze, na którą spadają kropelki dzwonków. Nasycone dźwięki wchodzących później gitar przypominały wiatr, który wprawiał wodę-mnie w falowanie, wywoływał sztorm, ale o pozytywnym wydźwięku, w słoneczną pogodę. Nie zdążyłem przesłuchać całego utworu, wolałem zainteresować się światem zewnętrznym. M, który wcześniej latał po polanie ze słuchawkami na uszach, zapętlając ‚Porcelain’ Moby’ego i jarając się pięknem, zauważył niesamowitość w kolorach naszych koszulek. Moja była czerwona, K miał niebieską, a on czarną. Nie wiem...
Potem wskazał na ścieżkę prowadzącą do lasu, na którą spływały smugi światła przenikające przez liście. Cały przesycony przepotężnymi bodźcami pomyślałem: ‚Jeżeli to ma trwać jeszcze dwie godziny to ja chyba wybuchnę’. W tamtej chwili nasycenie dźwięków, wyostrzenie kolorów, uwydatnienie dotyku nałożyło się na siebie, teraz pamiętam to jako apogeum tripa, jednak szybko się ogarnąłem. Pobiegliśmy w stronę lasu we trójkę - W został na środku polany.
T+3-4h? Chodziliśmy po skraju lasu, podziwialiśmy strukturę kory drzew, kolory liści. Drzewa z bliska straciły swoją fraktalowość. Uznaliśmy, że W jest wspaniałym człowiekiem, że siedzi tam, czekając na nas i dbając, aby się nam nie stało. Pilnuje rzeczy, które zostawiliśmy w naszej ‚bazie’ - jest strażnikiem i jesteśmy mu za to strasznie wdzięczni. Wróciliśmy do niego i pozbieraliśmy rzeczy. Na chwilę wpadliśmy w panikę, myśleliśmy, że skończyła nam się woda. Dwa litry poszłyby dość szybko, ale mieliśmy jeszcze 1/3 litrowej butelki, uff! Zawiesiłem na ramieniu torbę, na torbie bluzę i ruszyliśmy w stronę lasu. Mindfuck już minął, na szczęście. Delektowaliśmy się doznaniami jakie dostarczał nam otaczający świat. Wyjąłem z torby zaczęte wcześniej jabłko i delikatnie się w nie wgryzłem. Miąższ wydawał się złożony z bąbelków, które eksplodowały mi na języku orzeźwiającym, słodkim i lekko kwaskowatym smakiem. Jabłko dostarczyło mi tyle radości, że teraz jem ten owoc zdecydowanie częściej niż przed tym zdarzeniem i wydaje mi się on zdecydowanie smaczniejszy. Potem zjadłem jeszcze kanapkę, ale nie dostarczyła mi takich przygód jak jabłko. Szliśmy w stronę lotniska. Po drodze M, K i W podzielili pozostałe 25mg hometa na trzy części i wzięli po jednej. Myśli się uspokoiły, a wrażenia trochę zelżały. Doszliśmy na lotnisko, usiedliśmy na murawie i obserwowaliśmy niebo, które powoli przecinał snujący się szybowiec. To był pierwszy podczas tripa raz, kiedy spotkaliśmy innych ludzi. Byliśmy dość sceptycznie nastawieni, ale zachowywaliśmy się raczej normalnie. Po jakichś 20 minutach stwierdziliśmy, że wracamy w stronę naszej polany, bo mała dawka hometa mogłaby jakoś delikatnie zadziałać na W, co rzekomo zrobiła.
Powoli spacerowaliśmy dzieląc się przeżyciami. Każdy z nas był zdania, że będziemy pamiętać ten dzień bardzo długo. Wróciliśmy na polanę, kiedy zaczęły padać na nas promienie zachodzącego słońca. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie, światło było niesamowite. Usiedliśmy na polanie i rozmawialiśmy o tym co właśnie się stało. K znowu rozbawił nas swoim komentarzem. Siedział z rękami owiniętymi wokół podciągniętych nóg na tle słońca, które nadawało mu złocistą poświatę i skwitował całą podróż pełnym zachwytu westchnięciem: ‚Maaaasaaakra’. Pozbieraliśmy się i ruszyliśmy pieszo w stronę miasta. Powoli wychodząc z terenów leśnych, opuszczając przyjazną nam naturę, zauważyłem u siebie delikatny smutek. Czułem teraz jak bardzo, samochody zmieniają zapach powietrza, jak bardzo szary może być cywilizowany świat na tle świata natury.
Zacząłem zastanawiać się nad alternatywami w ukształtowaniu naszego świata, alternatywami których nie przyjdzie mi nigdy poznać. Utwierdziłem się w przekonaniu, że Bóg jest ludziom potrzebny, ale nie był przed ludźmi. To ludzie powołali Boga lub Bogów do życia, aby było im łatwiej. Obecnie wierzę bardziej w absolut wszechświata, który ‚zawiera’ wszystkich innych Bogów, absolut świata i natury o którą trzeba dbać, bo jest nam niezaprzeczalnie potrzebna do życia. Trip dał mi wiele tematów do myślenia, wiele pytań, na które nie znajdę odpowiedzi. Tych pytań, przy których więcej można się nauczyć dążąc do znalezienia odpowiedzi na nie, a niekoniecznie je znajdując.
Utwierdził mnie w sposobie w jaki patrzyłem na świat i jednocześnie go urozmaicił.
- 8649 odsłon