spontaniczny trip z zaskakującym efektem
detale
raporty orangehaze
spontaniczny trip z zaskakującym efektem
podobne
Pewnego słonecznego dnia odezwała się do mnie znajoma z miejscowości obok. Usłyszałem od niej, ze zamówiła coś specjalnego i jeżeli mam dzisiejszy i kolejny dzień wolny to mam koniecznie wpadać. Po dwóch godzinach zjawiłem się u niej, było około 18. Wchodzę do mieszkania, szybkie przywitanie, patrzę na stół a tam samarka z naklejką od dobrze mi znanego RC. Uśmiechnąłem się w myślach, bo o ile znałem jej zamiłowanie do substancji mieszających percepcję to nie spodziewałem się, że będę miał tego dnia okazję znów spróbować jeden z moich ulubionych psychodelików. [wcześniejsze doświadczenia z metocyną były SKRAJNIE różne - podczas jednego doświadczyłem niesamowitych visuali, a podczas wejścia towarzyszyła mi euforia i ostry body load, a podczas drugiego było całkiem inaczej i cały trip skupiał się raczej na totalnej zmianie postrzegania świata w samych myślach; wszystkie były natomiast niesamowite] Set & setting były wyśmienite, taka nagła zmiana planów powoduje bardzo mocny skok nastroju (kiedyś tak komuś zrobię na pewno) - było bardzo, bardzo pozytywnie. Puściłem z komputera odpowiednią muzykę i zabraliśmy się za dozowanie paczki. Podzieliliśmy ją (250mg/5) i stwierdziliśmy, że ja (jako że ważę ~95kg) zarzucę 50mg, a koleżanka 25mg. Dodać należy, że ona posiada mniej więcej takie same jak ja doświadczenie z enteogenami - raczej niewielkie, ale wiadomo już, że nawet jak zje czegoś za dużo to na spokojnie to przetrwa i nie będzie szaleć, tylko popłynie z prądem. Około godziny 19 spożyliśmy starannie odmierzone porcje na łyżeczkach z domieszką herbaty. Następnie udaliśmy się na balkon, żeby w pełni cieszyć się wejściem substancji. Minęło nie więcej niż 30 minut kiedy nasza rozmowa została przeze mnie nakierowana na pierwsze efekty:
[Ja] No proszę, proszę.
[Koleżanka] Co takiego?
[Ja] Załadowało się, czuję szczęście.
U niej tez już było kolorowo, ale chwilowo nie podzielała mojej euforii. Nie wiem skąd to się bierze, chyba wszystko rozbija się o specyficzne nastawienie. W każdym razie oboje byliśmy już dość solidnie zdziwieni, co najmniej tak jakbyśmy nigdy wcześniej tego nie próbowali. Spoglądałem na świat naokoło z szerokim uśmiechem, a szczęście w środku było potęgowane mocno zmienioną już percepcją. U mnie zazwyczaj zaczyna się na wzroku, nieinaczej było tym razem. Patrząc przez balkon z drugiego piętra czułem się jakbym stał na środku czegoś „wielkiego”, jakby wszystko pode mną było zwrócone w moją stronę. Wszystkie lekko tańczące drzewa (widok na las, przystanek i fragment ulicy) zdawały się być nachylone do nas i miałem wrażenie, że do nas machały. Jak zwykle radość rozpierała mnie od środka, postanowiłem wrócić na chwilę do środka i zobaczyć jak fascynująco zmienił się mój zmysł dotyku i słuchu. Szybko wziąłem więc w ręce laptopa i położyłem obok nas na balkonie. Wchodząc na ten balkon zauważyłem, że koleżanka wita mnie spojrzeniem udekorowanym szerszym niż zwykle promiennym uśmiechem - też już poczuła, pomyślałem. Odbiór dźwięków był doskonały. Przypominał mi wtedy moje eksperymenty z powojami, wtedy też nadzwyczaj dobrze słuchało mi się utworów moich ulubionych wykonawców nawet ze słabego źródła dźwięku - o wiele lepiej niż po MJ, kiedy to i tak odbiór muzyki jest wspaniały. Posiedzieliśmy tak może przez godzinę, w co oczywiście nie do końca wierzyliśmy patrząc na zegarki, gdyż oboje byliśmy przekonani, że trwało to znacznie dłużej. Wpadliśmy na pomysł wyjścia gdzieś, bo już nic więcej w mieszkaniu nas nie zaskoczy i "siedzenie tutaj dłużej tylko zmarnuje tripa". Wybór padł na las nieopodal, bo znajomej też się wydawało, że drzewka machają bezpośrednio do nas. A może na jakimś niezbadanym poziomie percepcji nasze umysły dały nam wskazówkę, że właśnie las będzie miejscem odpowiednim? Być może, bo od tego momentu wszystko było jeszcze lepsze. Skręciliśmy w mieszkaniu kilka jointów, żeby w lesie było przyjemniej i ruszyliśmy w podróż. Zejście schodami było całkiem łatwe, na nieco większe wyzwanie trafiliśmy po wyjściu na zewnątrz. Otóż spotkaliśmy sąsiadkę koleżanki i rozmowa przebiegła dość topornie, było to coś w stylu:
[Koleżanka] Dzień dobry!
[Ja] <cicho> Dzień dobry.
[Sąsiadka] Witam, dzień dobry. Poczekaj moment, rozmawiałaś z mamą na temat <wycięte, nieważne>
[Koleżanka] Yyy... aaa... eee... Nie mam teraz do tego głowy bo bardzo się spieszę, przepraszam, do widzenia! <szybkim krokiem się oddala>
[Ja] <znów cicho> Do widzenia.
Po chwili ogarnięcia doszliśmy do wniosku, że dobrze zrobiła, bo umiejętność rozmowy na jakikolwiek poważny temat była praktycznie zerowa. Wyszedłby prawdopodobnie bełkot, bo mi na przykład w takim stanie za dużo pomysłów przychodzi do głowy i nie potrafię się skupić na wypowiedzeniu zdania do końca, bo mówiłbym już kolejne. Ciężka sprawa. Po kilku minutach powolnego chodu znaleźliśmy się w lesie. Visuale od momentu wejścia cały czas się utrzymywały, więc wypadałoby żebym napisał o nich coś więcej. Wchodząc powoli do lasu widziałem w nim ciemną krainę, która zapraszała do siebie przedziwnym klimatem. Ciężko mi teraz przytoczyć czym cechowała się ta aura, ale miejsce jawiło się wtedy w mojej głowie jako bezpieczne i przyjemne - a z pewnością nie tak gwarne i głośne jak miasto. Wchodząc więc między drzewa przepełniało mnie uczucie ulgi, było naprawdę dobrze. Podobne odczucia miała znajoma, jak się po krótkiej rozmowie okazało. Maszerowaliśmy sobie tak po lesie komentując wszystko naokoło - wydaje mi się, że to liście, które mieniły się wszystkimi barwami tęczy nadawały temu miejscu odpowiedniego klimatu. Ciężko to opisać, ale te liście to chyba najlepsze visuale jakie miałem dotychczas okazję podziwiać. Pomyślałem, że skoro jest tak bajkowo to czas zapalić papieroska. Sięgnąłem do kieszeni i ku mojemu rozczarowaniu nie wziąłem ze sobą żadnych fajek. Poprosiłem znajomą o poczęstowanie, po czym odpaliłem niebieskiego Camela i wpuściłem dym do płuc. Przeżyłem wtedy największy szok w życiu - ten papieros nie był przyjemny. Nie doświadczyłem tego fajnego uczucia, które towarzyszy każdemu odpalonemu papierosowi. Pomyślałem, że coś nie tak z tym papierosem i dałem do przetestowania znajomej - odparła, że wszystko z nim w porządku i to dobrze dla mnie jak mi nie smakuje. Ponownie zaciągnąłem się tytoniem i znów poczułem tylko nieprzyjemny posmak, żadnej przyjemności. Zauważyłem, że dym który wypuszczałem był jakiś dziwny, wił się bardziej niż normalnie i bardzo mnie z niewiadomego powodu odpychał. Poczułem, że mój organizm nie chce tego przyjmować i oddałem prawie całego papierosa znajomej - ta spaliła go z należytą przyjemnością. Pomyślałem, że później sprawdzę o co chodzi z tymi papierosami, nie chciałem sobie wtedy tym zaprzątać głowy, bo w niej działo się coraz więcej i mocniej. Dochodziła 21, słońce ustępowało wszechobecnej ciemności a ja czułem się coraz dziwniej. Wciąż chodziliśmy po lesie, nie spotkaliśmy po drodze ani jednej osoby, a ja co chwilę miałem wrażenie, że nie do końca wiem czy jestem w tym momencie tą osobą co zawsze. Niesamowite uczucie, ludzie czasem opisują takie coś po dużych dawkach dysocjantów. Ja czułem jakby wizja z moich oczu nagle wychodziła z mojej głowy i przedstawiała rzeczywistość z takiej perspektywy z jakiej patrzy się w grach RTS - moja świadomość wytworzyła widok najbliższych okolic leśnych bardzo wiarygodnie i miałem wrażenie, że naprawdę chwilami obserwuję wszystko z takiej perspektywy. Niesamowite przeżycie. Kiedy powoli zaczęło robić się ciemno przypomnieliśmy sobie o jointach, które ze sobą zabraliśmy. Z 3g suszu wyszły dwie olbrzymie rakiety, które naraz odpaliliśmy. Niespecjalnie czułem efekty tego palenia, ewentualnie może nieco doświadczyłem po nich jeszcze większego chaosu w głowie. Nadal było jednak bardzo przyjemnie i nienormalnie. Około 22 wróciliśmy do mieszkania i znajoma zaproponowała, żebym został na noc żeby nie psuć sobie tripa - wszak około 19 zarzuciliśmy, to mieliśmy świadomość, że do północy to się utrzyma, więc o wiele lepiej będzie jak zostanę. Dopaliliśmy resztkę jej zielska i prawie do rana oglądaliśmy filmy. Sam odbiór filmów (pamiętam tylko jeden, który zresztą dwa razy jeszcze oglądałem w ciągu kolejnych dwóch tygodni - God Bless America) był znakomity - z jednej strony byłem stopiony używkami i zmęczony, a z drugiej strony bardzo dobrze mi się wszystkie przemyślenia na temat filmu układały w głowie. Rano wstaliśmy i poszliśmy zapalić po fajce na balkon... Jakie było moje zdziwienie, kiedy przez chwilę nie pamiętając o sytuacji z dnia poprzedniego znów miałem wrażenie, że z fajką jest coś nie tak. Piszę o tym znów, gdyż od tego czasu w ogóle nie palę papierosów i co lepiej – nie mam na to ochoty. Zawsze największym problemem kiedy myślałem o rzuceniu papierosów była myśl „ale przecież sam odruch jest taki fajny, no i do piwa to jest niezbędne”. W tym momencie nie mam absolutnie żadnej ochoty sięgnąć po fajkę, mimo że dwie paczki fajek i jedna duża tytoniu znajdują się w szafce obok mnie.
Może nieco nadinterpretuję to co się wydarzyło, ale metocyna chyba pokazała mi w sposób, który pamiętam do dziś, że papierosy nie są rzeczą, która jest mi niezbędna. I mam nieodparte wrażenie, że gdyby nie ten piękny trip to nawet bym o tym nie pomyślał...
Godziny, które podałem w tekście to BARDZO niedokładne są – nie wiedziałem, że będę pisał TR i nie byłem przygotowany, a zapisywanie wszystkiego na ekranie telefonu to nie było to na co miałem ochotę.
- 10917 odsłon