lampa alladyna rozebrana na części
detale
lampa alladyna rozebrana na części
podobne
Na wstępie zaznaczę, że nie będzie to opis tripa, a raczej próba rozłożenia na części składowe tego, co działo się podczas moich kilku przygód z al-ladem i wnioski nt. obiektywnego działania substancji (tj. bez prywaty). Miałem już wcześniej doświadczenie z tego typu substancjami, mianowicie 1p-lsd, które moim zdaniem nie umywa się do alladyna. Przynajmniej w moim przypadku, bo kończyło się na tym, że miałem dość drastycznych wahań nastroju i zawsze kończyłem tę przekombinowaną gonitwę myśli z pomocą klonazolamu. Z tytułową substancją, mimo pozornie identycznego wejścia, było zupełnie inaczej...
Przypomnę tylko, że substancja bardzo silnie wpływa na myślenie, więc także na czyny. Warto więc mieć pod ręką coś, co zgasi tripa, gdy ten zajdzie za daleko. Dobrze jest też powiadomić kogoś, że tripujemy - choćby ustanowić "safeword" z kimś. Nawet na dużych dawkach można bez problemu posłużyć się telefonem czy Internetem. Poza tym powyższe dają znaczny komfort psychiczny, który jest esencjonalną rzeczą przy psychodelikach. Last but not least to ustanowienie sobie jakiejś "kotwicy", czegoś, co co jakiś czas przypomni nam o co chodzi.
Dla przykładu ja założyłem zegarek i ustawiłem sobie w playliście kilka utworów zawierających słowo "time" w wokalu. Znaczyło to dla mnie tyle, że obecny stan jest tylko chwilowy i wrócę do normalności, nie mam się czym przejmować. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że ten trick zadziałał! Gdy ego posypało się na kawałki, usłyszałem słowo-klucz i widziałem pod powiekami widmo wskazujące na rękę. Aha, czyli tripuję i nic złego się nie stanie. Czułem się dokładnie tak, jak w odcinku dr. Housa, w którym ma sen z kobietą wskazującą na swój wisiorek z bursztynem (Amber - imie kobiety, które podpowiadała mu podświadomość). Drugą kotwicą była myśl, żebym ufał sobie, bo przecież nie mogę sobie zrobić krzywdy świadomie. Przecież jestem inteligentnym stworzeniem. Nauczyło mnie tego doświadczenie z dawką 600ug, w którym zwątpiłem w celowość swoich czynów do tego stopnia, że oszalałem i zacząłem pleść bzdury, wpadłem w pętlę myśli o istnieniu, Bogu itd. Dawka zdecydowanie zbyt duża.
Wizuale co prawda są fajne, ale kwintesencją działania jest rozpad ego na kawałki, gdzie nasz umysł skupia się po kolei na każdym z odłamków posiekanego ego. W tym właśnie momencie może dojść do szoku i pętli, jeśli zgubimy się na linii przyczyna-skutek. Najciekawsze, choć początkowo przerażające, jest to uczucie, kiedy nasza uwaga jest skupiona na części ego, które nie podejmuje decyzji. Pojawia się silna potrzeba, wręcz przymus, by wykonać, to co nakazuje pozostała część. Jeśli w tym momencie spanikujemy, to jesteśmy na dobrej drodze do bad tripa. Można oczywiście walczyć z tym, ale to tylko nakręca spiralę negatywnego doznania. Jest to coś, jak potrzeba na oddanie moczu, którą można wstrzymać, ale powoduje to dyskomfort. Dlatego tak ważne jest ww. zaufanie do samego siebie. Najbliżej temu można przyrównać zjazd z większej dawki dxm, kiedy to w głowie "słychać" różne części świadomości. Pod wpływem alladu natomiast, to my jesteśmy po kolei różnymi częściami tej świadomości. Raz decydentem, raz wykonawcą "poleceń".
Przede wszystki należy nie panikować i zdawać sobie sprawę, że każda myśl, negatywna czy pozytywna, odbije się za kilka sekund albo minut na naszym nastroju, wpłynie na myśli. Zupełnie jak przekaz podprogowy. Dla przykładu, gdy zaczynałem czuć się źle i myśli wskakiwały na zły tor, to zaczynałem sobie wyobrażać, że polewa mnie przyjemny ciepły deszczyk. Potem przez parę chwil jeszcze się męczyłem, by potem "widzieć" nad sobą kropelki wody i czuć ogromną przyjemność na ciele. Oczywiście przyjemność spowodowała dekoncentrację i znów powoli myśli, a więc i odczucia zaczynały przybierać nieciekawy obrót. Na szczęście trochę siły woli i mogłem po raz kolejny cieszyć się muskającymi mnie kropelkami H2O :)
Warto mieć słuchawki na uszach, muzyka pomaga, choć wiele razy je zdejmowałem, bo tak nakazywała część mnie... Allad na tyle mnie zaskoczył, że zrozumiałem, co to znaczy widzieć dźwięki i czuć kolory. Do tego doszło pomieszanie części ciała. Czułem, że lewa ręka znajduje się nad moją głową, a nogi mam daaaaleko po prawej stronie od środka mnie.
Zjazd to temat na osobny wpis, ale po krótce powiem, że uczucie zdziwienia, iż wcale nie zwariowaliśmy, a tylko drag przestaje działać jest niesamowite. Nie ma magicznego zaniku działania, musimy sami dojść do tego, że jesteśmy już trzeźwi. Nie da się tego przeczekać, trzeba to koniecznie przemyśleć, by wywnioskować: "Aha, a więc jestem trzeźwy". Alternatywą jest zajęcie czymś umysłu, choćby filmem (polecam propagandowe filmy dokumentalne na tvp historia albo choćby reklamy, świetnie da się odczuć przekazy podprogowe i manipulację widzem).
Oczywiście powyższy suchy tekst to tylko płytka teoria, dlatego zachęcam do spróbowania, by zmierzyć się z moim opisem podczas posiedzenia przy alladzie. Wtedy wszystko będzie OCZYWISTE.
- 25404 odsłony
Odpowiedzi
Spoko raport. Powiem tylko,
Spoko raport. Powiem tylko, że wasze opowieści o rozpadzie ego w większości przypominają mi powieści dla skromnych panien, które po pocałunku ukochanego poczuły "jak ziemia zadrżała" i myślą, że to już właśnie ten słynny orgazm.
Kiedy rozpada się ego, to nie istnieje nic takiego, jak "mój umysł usiłujący je poskładać". Ale próbuj dalej!
Miło
Cieszę się, że ktoś docenił mój wpis :)
Mam trochę inny stosunek do tego, co opisujesz. Już to, co mi się przytrafiło było dla mnie mocnym przeżyciem, raczej skupię się nad powolnym badaniem obecnego gruntu. Moim zdaniem to było rozpadem wnętrza mojego umysłu. Nie napisałem, że próbowałem to poskładać. Raczej moja ***uwaga/świadomość*** przeskakiwała pomiędzy poszczególnymi aspektami mojej osobowości. Czułem to świetnie, gdy pojawiło się dziwne uczucie, że coś mną steruje i mam potrzebę wykonywania czynności, a chwilę później miałem silne uczucie, że wiem, co się zaraz wydarzy - tak jakbym właśnie "był" na końcu drogi mojego mózgu, gdzie to, co się wydarzyło jest przetwarzane. Porównałbym to do permanentnego deja vu, acz z pewnymi różnicami (może to odcięcie półkul?). Szkoda że wraz z upływem czasu od tripa coraz mniej odczuć pamiętam, jeśli już to na zasadzie, jakby wspomnienia nie były moje, a ktoś mi je opowiedział. Teraz dyskusja na ten temat jest pozbawiona sensu, bo praktycznie ciągle gdybam.
Rozumiem analogię z orgazmem, ale nie uważam rozpadu ego za coś legendarnego :)
Nie uważasz tego za coś
Nie uważasz tego za coś legendarnego bo tego nie przeżyłeś ale powiem jak t.rydzyk próbuj dalej. Pozatym sam napisałeś "Moim zdaniem to było rozpadem wnętrza mojego umysłu."
Rozłożenie umysłu na części a rozpad ego to dwie inne rzeczy. Zresztą wiele ludzi Ci to napisze. Przy rozpadzie nie ma co przeskakiwać po osobowości bo nie ma żadnej osobowości. Nie określiłbyś czy coś tobą steruje, nie określiłbyś czy się dobrze czy źle czujesz. Nie było by potrzeby wykonywania czynności bo nie istniało by takie coś jak czynność, a raczej wykonywanie.
Jak dla mnie po tym co piszesz miałeś zajebiście mocnego tripa ale bez przesady to też nie jest dmt.
Rozumiem że możesz uważać to za rozpad ego bo było to najmocniejsze doświadczenie jakie przeżyłeś ale myślę że jak zależy Ci na tym legendarnym rozpadzie ego jest jeszcze co przeżywać po twoim opisie na bank tego nie ma bo to właśnie jest legendarne, bo ogólnie jak ego się rozpada to raczej nie ma jak tego opisać :P
A tak ogólnie to jako notatka spoko, kilka rad, tak na wpis do bloga żeby sobie wspominać idealnie. Ja se takie w wordzie robie :P
Zastanawiałem się czy to pisać bo dwie osoby już napisały ale nie dasz sobie powiedzieć że może być inaczej niż myślisz ale uj tam. Uważam że poprostu używasz tych słów bo tak Ci się to kojarzy z tym co przeżyłeś ale ogólnie twój opis jest zalążkiem tego rozpadu o którym mówią inni.
Tyle dni:
Na wstępie cieszę się, że kolejnej osobie podobała się moja notatka.
Przyznam Ci rację, że używam słów "rozpad ego", bo oddają one stan, w jakim znajdowałem się podczas tripu. Trudno polemizować nt. subiektywnych odczuć, więc nie ma sensu umniejszać mojego doświadczenia* czy kłocić się albo zarzucać, że jestem beton, bo nie zmieniłem stanowiska na podstawie wpisów 2 osób (z czego jednak nie wzięła pod uwagę mojego rozróżnienia zanik/rozpad). No więc nazwijmy to Twoim określeniem jako rozłożenie umysłu. Być może błędem było rozróżnienie przeze mnie śmierci a rozpadu ego i stąd ten galimatias.
Na koniec dodam dla wyjaśnienia mojego rozumowania krótki cytat z Wikipedii: Nie wszystkie obszary ego są świadome. W obszar ego zaliczane są mechanizmy obronne, które ze swej natury nie są świadome. Podczas mojego tripu moja uwaga skupiła się właśnie na tych innych obszarach ego, które zostały niejako wydzielone i byłem bardziej świadom mechanizmów obronnych, które przybrały fizyczną formę w postaci dyskomfortu przy próbie ich ignorowania albo zrobienia czegoś wbrew "sobie".
Przykro mi tylko wobec przedostatniego zdania, które zepsuło rzeczowość wypowiedzi i jest brudnym chwytem :]
PS. Nie uważam śmierci ego (czy jak to określamy teraz, rozpadu) za wybitnie przyjemne uczucie. Może to wina faktu, że miałem je po dysocjantach i było one inne niż u Ciebie, bo wnioskuję, że przeżyłeś to skoro, tak wiele o tym piszesz, a przecież to odczucie, zjawisko mentalne. Oczywiście nie zmienia to faktu, że warto coś takiego przeżyć. Chyba ze względu na intrygujący mnie powrót do "normalności", kiedy to "budujesz" wszystko na nowo. Może to kiedyś opiszę, jak zdobędę jakieś dyso. Dexa nie dotykam, a od tamtego razu minęło już dużo czasu, więc sporo zapomniałem. Tym bardziej, że w przypadku śmierci ego i bycia ww. "kamerą", taśmę oglądamy jakby dopiero po reanimacji JA.
Rzpad ego to dla mnie stan
Rzpad ego to dla mnie stan czystości umysłu niezmącony żadną myślą, analizą, pytaniem. Po prostu jesteś jak wszystko dookoła. Obrazowo: Pola i łąki, droga, słońce, ptaki i owady przesuwają się w tył znikając poza polem widzenia.
W tym momencie nie myślałem ani odrobinkę, byłem samym wzrokiem, tak jakbym był kamerą/telewizorem, ciężko opisać.
miss
Stan który opisujesz to raczej zanik ego. Wtedy faktycznie następuje cisza i użytkownik właściwie nie zdaje sobie sprawy ze swojego istnienia, jest biernym obserwatorem, o ile występują wizje. Ja natomiast opisałem wyżej rozpad ego na części, gdzie moja uwaga była skupiona na różnych aspetkach osobowości.