bez oczekiwań z otwartą głową w świat wściekłych królików
detale
raporty kochamsiebie
bez oczekiwań z otwartą głową w świat wściekłych królików
podobne
Zacznę od tego, że odkąd jestem użytkownikiem substancji psychoaktywnych branie psychodelików na imprezach uważałam za bezsensowne i dalej poniekąd tak uważam. Jednak chęć eksploracji umysłu skłoniła żeby sprawdzić to na własnej skórze.
Trip miał miejsce na imprezie psytrance, skomplikowany budynek, dość mieszane towarzystwo, kilka znajomych. Równolegle podróż odbywał ze mną znajomy także dla mojej świadomości była to bardzo pozytywna informacja, że ktoś dobry w pobliżu też jest w tej krainie i w razie czego możemy się skontaktować. Więc po przybyciu na imprezę, rozeznaniu się w terenie, zjedliśmy nasze 130mg ( zakrapiane żelki ) złożyliśmy sobie wzajemne życzenia i ruszyliśmy na eksplorację.
Bez żadnych oczekiwań i z totalnie otwartą głową na to co przyniesie mi ta podróż bujałam się między dwoma scenami muzycznymi a palarnią przez jakąś ( ciężko mi powiedzieć ) może godzinę. Pierwsza zmiana w odczuciu rzeczywistości to bardzo kwaśny śmiech i radość ze spotkania ( też zresztą kwaśnej ) koleżanki (nazwijmy ją RKW) i kilku znajomych. Kolejno pojawiło się uczucie jakbym była pod wpływem alkoholu i mj, dość silne zmęczenie, ucisk w głowie, wypaliłam papierosa i udałam się na scene chillout'ową gdzie wkleiłam się w kanapę i dostrzegłam pierwsze efekty wizualne. Nagle poczułam niepokój, że moje rozluźnienie jest za duże i że nie chce odpłynąć na kilka godzin na tej kanapie bo nie o to mi chodziło - takie rzeczy to mogę w domu. Dość szybkim krokiem wydostałam się stamtąd szukając świeżego powietrza. Pojawił się spokój i faza zaczynała nabierać właściwego tępa. Czułam się coraz bardziej zalogowana do nowego świata i zniknęło uczucie ciężkiej pijanej głowy.
Trafiłam do wspaniałego miejsca na imprezie był to korytarz złożony z trzech pokoi. W drugim pokoju był rozstawiony chai shop który w raz z obsługą był magicznym domkiem z magiczną zupą. Byłam w baardzo dobrej kwaśnej krainie. Osoby sprzedające wyglądały i mówiły głosem postaci z bajek, ciężko mi z identyfikacją ale twarze były bardzo znajome. Usiadłam przy nich na jakiś czas i po prostu obserwowałam otoczenie. W pewnym momencie ktoś zjawił się za moimi plecami i wdałam się z nim w wymianę zdań ( ta osoba była bardzo ożywiona i wręcz krzyczała ) przypuszczam, że był to też ktoś na tripie, powiedział mi, że już nie da mi spokoju przez pół imprezy i coś w stylu widzisz co zrobiłaś musisz teraz przez to przejść. Odczułam bardzo silną sugestię, że wszystko co dzieję się dookoła mnie jest tylko światem w mojej głowie i tak naprawdę nie ma innych ludzi, jestem tylko ja a wszyscy dookoła też są projekcją mojego umysłu więc są też mną. Jednak w tym samym momencie odrzuciłam tą postać zza placów i stwierdziłam, że nie warto się nim sugerować bo złapię bad tripa ( przez moment pomyślałam też, że ten człowiek to ześwirowany królik z alicji w krainie czarów )
W dalszej części probowałam skupić się na rozmowie którą przeprowadzały trzy osoby, jednak po chwili wsłuchiwania się w to doszłam do wniosku, że wszyscy są nieźle porąbani i że im współczuję, że rozmawiają o polityce i aborcji. Na co dzień nie rozumiem dlaczego ludzie karmią się takimi emocjami a więc i na tripie się to wyolbrzymiło. Pomyślałam więc, że pozwolę im dalej swobodnie rozmawiać bo przecież są tą częścią mnie która chce takiej właśnie rozmowy.
Wszystko było jednym wielkim współpracującym umysłem a ja spokojnym obserwatorem z góry. Muzyka nie specjalnie mnie pochłaniała więc co jakiś czas zmieniałam miejsce, wymieniałam po krótce jakieś poglądy, wypaliłam kilka papierosów. Najsilniejszy moment jednak przeżyłam podczas spotkania z kwaśną koleżanką której wysłuchiwałam z bardzo dużym spokojem i skupieniem. Byłam słupem światła, czułam się jak świątynia do której przychodzą ludzie żeby rozłożyć swoje ego. Twarz RKW rozdzieliła się na pół a za nią cały świat rozpadał się w przezroczystą siatkę matrycową. Jej wypowiedź była rozpadem jej ego a ja byłam tego świadkiem i punktem kuluminacyjnym w czasoprzestrzeni. Poczułam ogromną wdzięczność. Udałam się na maina gdzie przeniosłam się do krainy wampirów energetycznych, wilków, dzikich królików i innych różności. Trafiłam na harce do piekła. Wszystko to obserwowałam nic mnie bezpośrednio nie dotykało, byłam tylko świadkiem, czułam, że wszystko jest na swoim miejscu. Myślałam tylko o tym, że muszę nauczyć się poruszać po tym świecie bo taki po prostu jest. Odnalazłam swoje miejsce. Poczułam dobrą energię i bujałam się przez jakiś czas kiedy poczułam, że znów zrobiło się gęsto - odpaliłam palo santo co wzbudziło bardzo pozytywną wibrację w ludziach dookoła mnie. Stwiedziłam wtedy, że przecież nie od dziś jestem kapłanką. Kolejnym ważniejszym dla mnie przeskokiem było spotkanie z totalnie odwrotną sytuacją ( może jakąś godzinę później na tym samym parkiecie ) kiedy ponownie odpaliłam palo santo zaatakowały mnie dwie starsze czarownice, były strasznie agresywne i jedna oblała moje palo santo wodą. Wystraszyłam się tak bardzo, że postanowiłam ucieć z tego pomieszczenia. Byłam przez jakiś czas bardzo poruszona ich zachowaniem bo one w rzeczywistości było bardzo nie sympatyczne. Odnalazłam RKW opowiedziałam jej o tym i odzyskałam spokój. Luka w pamięci. Nie chciałam już wracać przez te czarownice na parkiet do momentu w którym pojawił się równolegle tripujący znajomy i zasugerował, że może jednak spróbuję. W międzyczasie spotkałam postać z którą wymieniłam się energią i trafiłam w końcu na main'a, gdzie poczułam się jak bym dopiero co się obudziła i dostałam największy możliwy pakiet sił witalnych.
Pod koniec tripa, gdzie wizualne efekty już słabły pojawiło się jeszcze kilka przemyśleń. Nad ranem wymieniałam się spojrzeniami z tripującym ludźmi co było bardzo ciekawym zakończeniem całego "procesu". Oczywiście nie obyło się bez rozkmin w toalecie, że życie jest proste jak sikanie.
Podróż do domu to już tylko silne emocje do świata i ludzi, dużo współczucia i zrozumienia dla siebie samego. Pokory. Podziękowałam sobie za wszystko i uznałam, że podróż się skończyła. W domu znalazłam zrozumienie u mamy z którą mogłam się podzielić swoimi emocjonalnymi doznaniami.
Podsumowując, nie dowiedziałam się niczego nowego o sobie ani o świecie. Życie jest cały czas tak samo piękne a kwas jest kwaśny. Jestem tylko bardziej ciekawsza i planuję dalsze podróże.
- 7060 odsłon