intensywna podróż
detale
raporty blue
intensywna podróż
podobne
Nie wiem czy trip, którego ostatnio doświadczyłam zasługuje na miano bad tripa ale z pewnością było to mega INTENSYWNE doświadczenie. Zacznijmy jednak od początku...
Jest sobotnie, leniwe popołudnie. Wieczorem mam zamiar wyjść na koncert, ale wcześniej wpadam do kumpla, coby się wprawić w dobry nastrój. Na początek wychylamy po kieliszku czystej, ale szybko nachodzi mnie ochota na spalenie grassu. Rodzice znajomego wybyli do pracy i mamy mieszkanie tylko dla siebie, zatem nastawiam się na przyjemną i bezstresową fazę.
Nabijamy lufkę i podpalam zioło. Kumpel zaciąga się raz, po czym stwierdza, że odpuszcza i oddaje mi resztę. Niewiele myśląc, spalam grass do końca.
Na pierwsze efekty nie czekam długo. Rozmawiamy, aż tu nagle moja pamięć świeża się wyłącza. Czuję się kompletnie zdezorientowana. Zupełnie jakby ktoś wyrwał mnie z innego świata i wrzucił w nasz. Zaczyna mi się kręcić w głowie więc postanawiam usiąść. Usiłuję powiedzieć kumplowi, że kupił naprawdę mocny stuff, ale nie mogę nic zwerbalizować. Oprócz chwilowych zwiech spowodowanych zanikiem pamięci krótkotrwałęj umysł mam całkiem jasny, a mimo to nie mogę ubrać myśli w słowa. Mam wrażenie, jakbym była uwięziona w swoim ciele i zaczynam odczuwać lekkie poddenerwowanie. Świadoma, że THC intensyfikuje stany emocjonalne, staram się uspokoić, lecz na próżno. Faza zaczyna przybierać niepokojącą formę, a ja mam poczucie, że nie potrafię tego powstrzsymać, co jeszcze bardziej nakręca mój niepokój. Takie błędne koło.
Kumpel zauważa że coś idzie nie tak, więc próbuje mnie uspokoić, przytula mnie. Leżę tak, mocno się w niego wtulając, i zaczynam się przypatrywać firance. Światło słoneczne przeszywa ją na wskroś, a wzory poruszają się w rytm wiatru i muzyki. Nagle abstrakcyjne firankowe esy floresy mój umysł zaczyna łączyć w logiczną całość. Moim oczom ukazuje się mozaika złożona z twarzy przypominających egipskich faraonów. Po chwili twarze zmieniają się w powoje kwiatów, które zaczynają oplatać tę nieszczęsną firankę. Wystraszona nieco intensywnością doznań zamykam oczy. A tam - kolorowe ogniki tańczące w rytm muzyki, i jakiś tunel ze światełkiem na końcu. Dramat. Postanawiam mieć jednak oczy otwarte :P
Leżymy, staram się uspokoić. Powtarzam sobie w myślach, że faza zaraz przejdzie. W ustach potwornie sucho, puls chyba ze 150, czuję krew bulgoczącą w mojej głowie. Nagle pojawia się myśl, że pewnie mam tętniaka i za chwilę umrę przez własną głupotę. Jakkolwiek głupio to teraz nie brzmi, w tamtym momencie naprawdę przygotowywałam się na śmierć. Zaczynają się skurcze, cała drżę. Kumpel przytula mnie mocniej, gładzi po głowie, zapewnia że wszystko jest ok. Czuję, że jego skóra jest strasznie gorąca, mam wrażenie, że mnie parzy, ale boję się wyrwać z jego objęć, w których czuję się w miarę bezpiecznie. Jakaś niewidzialna siła chce mnie zepchnąć z łóżka, więc trzymam się go kurczowo. Wreszcie udaje mi się wybełkotać, że to nie jest dobry trip.
W tym momencie uderzyło w słuch. Muzyka sącząca się z głośników zaczyna się zapętlać i zacinać. Nie mogę tego znieść. Boję się, że już mi tak zostanie, więc proszę kumpla żeby wyłączył. Potulnie spełnia moją prośbę. Wtem uderza mnie mnogość i wyrazistość dźwięków dochodzących zza okna. Słyszę po prostu wszystko: tramwaje, samochody, śmiech dzieci na placu zabaw, rozmowy sąsiadów przez ścianę. Mam wrażenie, że mój mózg próbuje objąć uwagą wszystkie bodźce naraz i zaraz eksploduje. Wydaje mi się, że słyszę muzykę, ale kumpel mówi, że jest cicho, nic nie gra. Uświadamiam sobie, że sama już nie wiem co jest rzeczywistością a co omamem. Po jakimś czasie czuję się na siłach, żeby wstać. Idę się napić, strasznie suszy. Nalewam sobie wody z kranu, ma smak truskawek, interesujące. Kolega postanawia odporowadzić mnie do domu i wychodzimy.
Podczas drogi do domu ostra faza uderza mnie jeszcze kilka razy. W jednym momencie czuję się lepiej, mogę mówić, a za chwilę znów brak słów i potok myśli, a umysł przeciążony ilością bodźców kompletnie nie ogarnia rzeczywistości. Kolory są takie jaskrawe, wszystko jest głośne, powietrze pachnie milionem zapachów.
Gdy docieram do domu, zamykam się w pokoju, zapuszczam muzykę i dopiero wtedy zaczynam czerpać przyjemność z upalenia. Cudowna mnogość synestetycznych doświadczeń. Muzyka ma kształt, fakturę, głębię. Mam wrażenie, że mogę jej dotknąć, jest trójwymiarowa i namacalna. Mój umysł rozbija melodie na poszczególne dźwięki, ale jednocześnie syntetyzuje je w całość i zasysa. Czas nie istnieje. Tylko cudowny błogostan.
Faza trwała strasznie długo. Stuff wypaliłam ok 16 i przez dwie godziny byłam w innym świecie. Po powrocie do domu poczułam się znacznie lepiej, ale działanie THC (podwyższony puls, błogostan, spowolnienie i synestetyczne doznania) odczuwałam do 2 w nocy. Gdy doszłam do siebie postanowiłam, że już nigdy więcej nie zapalę.
Na szczęście już przeszło :P
- 9220 odsłon