komiks o zyciu- przezycia z mj
detale
Piwo na dwóch
Trochę rumu
po zażyciu: chwilowa euforia pomieszana z natłokiem problemow
Etanol
raporty szvmciomd
komiks o zyciu- przezycia z mj
podobne
Niejednokrotnie miałem doczynienia z marihuaną, nigdy natomiast nie doświadczyłem fajnej fazy. Zazwyczaj kończyło się na braku fazy lub totalnej, niemiłej zamule. Zawsze natomiast zachwycają mnie smaki i to chyba o nich bedzie w tym tripie najwiecej.
Dzień wolny, 2g które od dawna czekały na swoją kolej. Jako jedyny z 3 osobowej ekipy kiedykolwiek paliłem, dbam o to, by nowi przezyli to jak najlepiej.
Zaczynamy od dwóch skrętów. Wchodzą dość przyjemnie. Nową rzeczą jest dla mnie to, że nie chce mi sie rzygać czując zapach oraz smak marihuany, czuję, że to będzie dobra jazda, mam ochotę dać szansę marihuanie. W połowie drugiego batka kolega zaczyna gadać jakieś niezrozumiałe dla mnie rzeczy o swoim sygnecie. Mam niesamowitą bekę, straszny zawias, siedze z pół otwartą buzią i wpatruję się w jedno miejsce, zapominam co chciałem powiedzieć.
Skończyliśmy drugiego bata, wchodzi mi straszny nieogar, słabość i lekkie uczucie niepokoju. Mam duże doswiadczenie z alkholem i umiem całkowicie kontrolwac jego działanie. Faza po trawie zawsze strasznie mnie obezwładnia, nie czuję zadnej kontroli, nie podoba mi się to. Jednak ten napad jest chwilowy, mam ochotę na więcej, nabijam cybuch, teraz chciałem walnąć z bonga. Uczę kolegów korzystania z tej mistycznej maszyny, sam robiąc błąd, nie leci dym, wpatrują się we mnie, wkręcam sobie, że jestem w jakimś filmie. Mysle, ze cala ta akcja trwała 1,5 godziny. W końcu zauważam mój błąd, dostaję strasznego ataku śmiechu, zapalam z bonga, bawię się dymem.
Po trzecim buchu towar wchodzi mi konkretnie, oddaje szybko bongo koledze, musze sie napic, czuje niepokój, ze nie panuje nad tym co sie dzieje, potworne niedotlenienie organizmu. Naszczescie po czasie przechodzi mi, chyba wtedy czuję się strasznie dziwnie, jakby niedosyt, wyciągam jabłko z plecaka i wiem, ze tego pragnałem. Jedzenie jablka sprawia mi niewyobrażalną przyjemnosc. Komentuje na glos jakie ono jest mokre, jestem totalnie zachwycony tym owocem. Najpierw czuje potezna slodycz, potem falę soku, wyobrazam sobie falę morskie oraz przyplyw który nawadnia suchy piasek na plaży, jestem wniebowziety, koledzy grubo kisną z moich rozkmin.
Mała retrospekcja; od połowy drugiego bata, czuje niewyobrazalna chec aby siedziec na balkonie, jest sloneczny dzien, 9 pietro, piękny widok na cale miasto. Wszystko sobie układam w glowie, jak w filmie, siadam w kolejce. Dostaje bongo, biore bucha, odkladam je na stole i bez slowa wychodze na balkon, gdzie siadam po turecku i zamykam oczy. Współtowarzysze myślę, że mnie grubo popi*doliło. Czuję się błogo, niesamowicie, jestem teraz tybetańskim mnichem, nie potrzebuję żadnej technologii, tylko okulary przewciwsłoneczne, słońce i zamknięte oczy. Wchodzi mi faza, że jestem w kreskówce, kolega wchodzi na balkon jedzac ciastko, wyobrazam go sobie ze jest rowniez bohaterem kreskowki, strasznie bawi mnie fakt, ze oplul mi nogę.
Po paru minutach siedzenia na balkonie przychodzi drugi kolega z bongiem, biore bucha i wychodze z balkonu, czuje sie słabo siadam na krzesle i podpieram sie na rękach.
Wtedy przypominam sobie, że w plecaku mam rurki z kremem waniliowym. Rozrywam opakowanie i zaczynam pochlaniac 600 kalorii z weglowodanow i tłuszczy. Smak nie do opisania, stwierdzam, ze nigdy nie jadłem czegos tak pysznego. Zjedzenie całej paczki to jest achievement, nie sprawia mi to żadnego problemu. Nigdy nie doświadczyłem takiej radości z jedzenia. Ide z nimi na balkon, jestem spelniony. Koncze jesc, siedze w słoncu, mam potworny natłok myśli, każdy wątek rozbijam na miliard kawałkow, jest to bardzo męczące, każda myśl rozwarstwia sie na tysiące innych. Po jakims czasie zaczyna dręczyc mnie fakt, ze musimy wrocic do mojego domu, tak jak bylo w planie. Czuje ze nie bedzie to do wykonania, nie mam sily ze by po sobie posprzatac i zgarnac ekipe. Konwersując z kolegą czuję, że jest to dialog z filmu, nawet poruszamy sięjak gwaizdy kina.
W koncu, 1,5h od zapalenia wychodzimy i idziemy do mnie, tam czuje sie juz lepiej, mam przygotowane gastro, jem je jednak nie jest to to samo co jabłko :') .
Przez reszte czasu siedzimy w pokoju, sącze rum z colą, czuje ze faza przeszla mi w 3/4, otwieram z kumplem piwko.
Znowu chce nam sie jesc, robimy tosty, idziemy do sklepu, kupujemy duzo dobroci, wracamy, ogladamy star warsy po rosyjsku, jest w porzadku, jednak chce aby to odurzenie juz sie skonczylo. Cieszy mnie fakt, że faza marihuanowa ustępuje alkoholowemu upojeniu ;).
Strasznie boli mnie głowa i fakt, że nie jestem w pełni sił mentalnych. Zawsze po uzywkach domagam sie szybkiego powrotu do pelnej sprawnosci intelektualnej.
Koledzy rowniez skarza sie na bol glowy, daje im tabletke, lezymy, jestem cholernie spiacy, zegnam kumpli i zapadam w blogi sen.
Nastepnego dnia wstaje do pracy przed 6 jednak wypoczety i szczesliwy, chyba dlatego, że znowu postrzegam rzeczywistość realnie.
Podsumowując, faza nie taka jakiej oczekiwałem, dość negatywna, jednak najbardziej euforyczna z tych, które dotychczas przezywalem. Koniec koncow sklania mnie to do refleksji, że mj w moim przpadku zostaje slusznie wyparta przez alkohol. Brakuje mi totalnego chilloutu, śmiania się z byle blachostek, a nie martwienia się tym, że nie posprzątałem papierka w pokoju. Widocznie na mnie tak to nie działa. Mam jeszcze w planach przetestowac marihuane w samotnosci, interesują mnie efekty w takim zestawieniu.
- 8078 odsłon