krew, grzyby, śmierć... (by homer huśtawka)
detale
raporty pokolenie
- Spotkanie z Krasnalem (by Daft)
- Mój pierwszy papierek (by Yephee)
- To tylko pół kasztana (by Kubek)
- 160 grzybków (by leyus)
- Czekając na oświecenie (by Gothsoul)
- Krew, grzyby, śmierć... (by Homer Huśtawka)
- W pokoju u M. (by Kuba)
- Pierwsze spotkanie z Pnączem Duchów - Ayahuasca (by heja)
- Pure Bliss (by Black Panther)
- Baba na rowerze (by aleXander)
krew, grzyby, śmierć... (by homer huśtawka)
podobne
Zdarzyło się to kilka dni temu. Konkretnie trzynastego października, w mieszkaniu osoby D (chciala zostac anonimowa a jest mi to dosc bliska osoba). Z pozoru miało to być inicjacyjne grzybienie jej w konkretnej ilości (40 sztuk). O ironio, chciałem z nią przy tym być wiedząc że mnie grzyby nie czeszą w sposób znaczący. Nawet dzień wcześniej wygłaszałem Mancie alias Lwu, że utarta kontroli nad grzybami to raczej cecha osobowościowa niż coś dotyczące każdego i że mnie nigdy to nie spotkało i raczej nie spotka. Tu się strasznie pomyliłem i "nagrzeszyłem" butą. Kara musiała być ;-) Zjedliśmy grzyby około godzinki 15. Już za kilka minut (może pięć, tak że na pewno nie od grzybów), zacząłem mieć krwawienie z nosa. Zdarzyło mi się to pierwszy raz od dawna. Zawsze wprawiało mnie coś takiego (chyba jak każdego) w lekką złość (nigdy w panike ;-)) Ponieważ grzyby nie działały jeszcze, spokojnie położyłem się i poczekałem aż krwawienie minie, tłumacząc sobie że ma się to nijak do tego co przeżyję za chwile. Po dziesięciu minutach krwawienie minęło i zaczęły pojawiać się pierwsze objawy grzybowe. Leżeliśmy sobie, osoba D popłakiwała sobie cichutko mimo że wcale nie miała powodu i nie chciało jej się płakać. Po 40 minutach pojawił się najprzyjemniejszy moment tripu. Przenieśliśmy się na balkon i z 5 pietra oglądaliśmy ogromne blokowiskowe podwórko. Było to niesamowicie ciekawe i momentami bardzo śmieszne. Wydawało nam się że siedzimy na tym balkonie cale lata, psy za oknem beztrosko biegały, co jakiś czas dla odmiany kopulując. Działo się wiele i było super, jak sadzę trwało to nie wiele dłużej niż godzinę. Wtedy, nie wiedzieć czemu (nie było tego w planach) doszedłem do wniosku że ze mnie schodzi i albo sobie zapale, albo jeszcze dojem żeby podtrzymać klimat. Ponieważ kończyło mi się ziele postanowiłem jednak wybrać to drugie. Nie wiem ile zjadłem, ale jak policzyłem rano na pewno jeszcze ze 30. Przez jakiś czas było jeszcze fajnie. Potem nawet pojawiły się haluny, co mnie lekko zaskoczyło bo przedtem miałem zawsze takie niegroźne mentalne akcje. A tu kiedy się tylko odwracałem drewniana ryba z telewizora pływała po pokoju. Gdzieś o 17.30 definitywnie wszystkie przyjemne rzeczy zakończyły się. Zobaczyłem że moje ręce są we krwi. Pobiegłem do lustra i zobaczyłem coś strasznego. Wyglądam jak Marylin Manson!!! Źrenica w jednym oku była mała jak ziarenko piasku a w drugim tak wielka że wyglądałem jakbym miał całe czarne oko. Na ręce miałem krew. Nie wiedziałem skąd. Nigdzie nie krwawiłem. Pobiegłem do łazienki by zobaczyć się w dobrze oświetlonym lustrze i wiedzieć jak wyglądam. Przeżyłem szok wchodząc do łazienki. Łazienka po prostu była biała. Biała jak śnieg. Tylko dywaniki i ściany były ciemniejsze. Wyglądała jak mini kostnica z kiblem na środku. Nie chciałem tam wchodzić, zamknąłem drzwi i się zacząłem uspokajać, powoli ustępowała świadomość że jadłem grzyby a wygrywała świadomość że jestem śmiertelnie chory i dlatego tak się czuję. Nawet przez chwile wiedziałem co się stało. Znalazłem odpowiedź. Gorączka krwotoczna- ebola, broń biologiczna, bin Laden, sami możecie się domyślać :-) Na szczęście szybko o tym zapomniałem. Osoba D bawiła się świetnie, kontemplowała świat i bardzo jej się podobało a ja wiedziałem że nie mogę jej mówić o moim stanie bo jej tylko zaszkodzę a ona nie może mi pomóc co wprawiało mnie w stan takiej bezradności ze odechciewało mi się żyć. Wróciłem do łazienki, wentylator wydawał dźwięki, które brzmiały jak jakieś złośliwe szepty. Zobaczyłem swój język, był cały we krwi. Uświadomiłem sobie że krwawię do środka. Zwymiotowałem i poczułem ze się osuwam na podłogę. Gdy wyszedłem z łazienki za oknem było już ciemno a we mnie, mimo że udało mi się zatamować krwawienie, było niezrozumiale napięcie. Stan tak silnej paniki, napięcia, złości - po prostu uczucie nie do opisania. Wiedziałem że najgorsze mam już za sobą, ale wiedziałem też że muszę zadzwonić i udowodnić sobie że istnieje realność. Że zjadłem grzyby a nie jestem chory i że to wszystko złudzenia. Zacząłem przeglądać listę telefonów w komórce i doszedłem do wniosku że wszyscy których mam zapisanych są na pewno teraz naćpani i nie wiedzą co się dzieje, są w tym samym złym klimacie co ja (w końcu sobota wieczór;-)) Postanowiłem że zadzwonię do swoich rodziców, nie było ich w domu, a ich komórka odpowiadała "abonent jest czasowo niedostępny". Załamało mnie to na najbliższe 20 minut. Pomyślałem ze jestem jakieś 20-30 lat później a moi rodzice nie żyją a ja jestem śmiertelnie chory. Leżałem tak i się dołowałem... Za jakieś 20 minut znalazłem w komórce Lwa Mante! Zadzwoniłem z pewną obawą że on wcale nie istnieje. Odebrał. Był zupełnie normalny w rozmowie i nie stwarzał wrażenia chorego a ja również próbowałem być normalny co czułem że robi mi bardzo dobrze i nabieram sił. Powoli świat zaczął stawać się normalny. Odnalazłem telewizor, włączyłem go i oglądałem "13 Posterunek", śmieszył mnie, a potem reklamy, były bardzo ciekawe. Zobaczyłem że wszystko gra! Ucieszyłem się, że Tomasz Lis też żyje! Moja świadomość z myśli "na pewno umrę dzisiaj" przerodziła się w myśl "nawet jeśli umrę dzisiaj pierdole to". Zadzwonił Ania- żona Jancia z U i też maksymalnie mnie uspokoiła. Znalazłem jakaś niewielką ilość trawki i zapaliłem sobie (w końcu w Kanadzie pozwala się palić nawet chorym na raka;-)))) Wyprowadziło mnie to ostatecznie z doła. Zacząłem się wygłupiać i udawać że wszystko jest OK. Im więcej paliłem tym bardziej mój stosunek do śmierci stawał się luzacki, grzyby powoli ustępowały i czułem się coraz lepiej. I tu podsumowanie: Nigdy nie byłem jakimś histerykiem, hipochondrykiem etc. Nigdy nie wpadam w jakieś głupie paniki co do swojego zdrowia. Wszystko się pomieszało, kilka małych przypadków i trip, który miał być fajny stał się tripem piekielnym, masakrycznym etc. Myślę ze dwa są tego powody: 1. Cholerna krew z nosa 2. To że nie schowałem reszty grzybów i dojadałem. Nie wiem jak można było uniknąć krwi z nosa, ale tego drugiego błędu można było nie popełnić. Uważajcie na takie wypadki i dbajcie o komfortowość czasu i miejsca gdzie będziecie jeść grzyby. Grzyby same w sobie nie mogą nic nam złego zrobić, zrobić możemy sami sobie. I nie ma co myśleć że jak się nigdy nie miało bad tripa to nie będzie się go miało. Łatwo o niego! Cholernie łatwo!
- 4401 odsłon