mój kwaśny badtrip raport
detale
stan psychiczny - stabilność psychiczna/emocjonalna raczej poniżej przeciętnej,
nastrój - neutralny,
myśli i oczekiwania - żadnych, kwas jak kwas, biorę fazę taką jaka jest.
Setting:
miejsce - mieszkanie przyjaciela, w którym czuję się na maxa komfortowo
ludzie - grono najbliższych przyjaciół, z którymi przerobiłem dziesiątki kwasów i masę innych substancji eksperymentalnie.
Poza kwasem:
-marihuana, od której zdążyłem się już psychicznie dwa razy uzależnić i z uzależnienia wyjść, pierwsze uzależnienie trwające myślę blisko roku, gdzie to trawa była palona średnio 3-4 razy w tygodniu w ilości 2-3 wiader dziennie, drugie uzależnienie trwające ze 4 miesiące, palenie codziennie po skunie, do dwóch. Nierzadko skłonności do krzywych faz po spaleniu się,
-od kilkunastu do kilku przypadków stosowania MDMA, DMT, 2CB, ketamina, 4homipt, beta-ketony (3,4cmc), feta, DOM.
raporty mnichu123
mój kwaśny badtrip raport
podobne
Witam,
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że piszę ten badtrip raport głównie dla moich przyjaciół, bo nie podzieliłem się z z nimi jeszcze wrażeniami po tym tripie i chcę być z nimi otwarty, a w formie pisanej mogę zawrzeć o wiele więcej szczegółów niż w przypadku opowiedzenia im tego na poczekaniu.
Zaznaczyć bardzo też chcę, że żaden z nich (moich przyjaciół) nie jest powodem tego badtripa, jestem tego pewien i łamałem się czy dzielić się z nimi tymi wrażeniami z obaw, że któreś z nich może pomyśleć, że on właśnie jest powodem, lub przyczynił się do tego koszmarnego stanu, co jest nieprawdą.
Od zawsze też miałem skłonności do patologicznych stanów lękowych bez wyraźnego powodu, np. w 3 klasie gimnazjum, czyli jeszcze w wieku 16 lat leżąc w nocy w łóżku, wiele razy dosłuchiwałem się przez parę godzin, aż nie zasnąłem ze zmęczenia najcichszych dźwięków wywodzących się z domu, strychu, czegokolwiek, będąć święcie przekonany, że do domu włamuje się morderca-psychopata-gwałciciel gotowy czynić swoją powinność, lub idąc wśród ludzi, gdy którykolwiek się do mnie zbliżył na półtora metra, byłem przekonany, że człowiek ten chce mnie uderzyć, wywalić na ziemię, albo ożenić mi kosę, i wiele więcej.
Na stronce trip raport ten ląduje też jako przestroga dla ludzi (nie będę was namawiał do porzucenia eksperymentów z substancjami psychoaktywnymi, spokojnie), jako że mogą myśleć, że doświadczyli już czegoś takiego jak badtrip a w rzeczywistości badtripem to nie było, lub są przekonani, że coś takiego jak badtrip nie może im się przytrafić, bo sam byłem tego prawie pewien aż do ostatniego tripa i przekonałem się jeszcze bardziej jak ważnym jest pilnowanie w jakich okolicznościach będziemy eksperymentować z daną substancją.
Uprzedzam, że wiele wrażeń nie zostało przeze mnie zapamiętanych, bo było ich zwyczajnie za dużo, były pozbawione jakiejkolwiek logiki, jedyne co o nich wiedziałem, to to, że były koszmarne i po prostu mam mega słabą pamięć, przedstawiam jedynie 30% tego co mi się działo pod kopułą, może nawet mniej.
Od początku, w dzień kwaszenia miałem cholerne problemy z koncentracją, nie wiedzieć czemu, a do tego mnóstwo ludzi zasypywało mnie wiadomościami, w tym dwiema dosyć dla mnie przykrymi, ale nie jakoś mega poważnymi, piszę to bo być może ma to jakieś znaczenie do pogorszenia set&settingu, choć wątpię.
No więc, zjeżdżamy się w 5-cio osobowym gronie do mieszkania przyjaciela blisko godziny 23, o której też zarzuciliśmy kartony pod jęzor, w moim przypadku było to 1,5 kartona o łącznej pojemności około 255ug LSD, reszta bardzo podobnie.
Standardowo jak przy każdym naszym kwaszeniu, oczekujemy aż lucynka zacznie się rozpuszczać i nas kopnie, z początku wszystko idzie tak jak zawsze przy ładowaniu, odczuwam "inaczej" swoje ciało, logiczne myślenie zaczyna stawać się coraz mniej logiczne, zaczynamy toczyć bekę z porypanych rozkmin, które co chwile ktoś naprędce wymyśla.
W pewnym momencie, którego nie jestem w stanie wskazać, bo tak szybko się to stało, całe otoczenie w którym przebywałem zaczęło robić się jakieś takie czarnawe, nieprzyjemne, straszne. Przestaję rozumować co mówią do mnie moi znajomi, poza pojedynczymi słowami czy urywkami zdań. Zaczynam widzieć rzeczy które nie istnieją, jakieś czarne mary w różnych miejscach pokoju, które to raz się do mnie ekstremalnie szybko zbliżają, raz unoszą się w powietrzu, patrząc na mnie jak na swoją ofiarę.
Fizycznie nic mi nie dolega, nie czuję ciężkiego bodyloadu, który zdarzał mi się nieraz przy ładowaniu kwasa, a przy ładowaniu się MDMA, prawie za każdym razem czekała mnie godzina fizycznych tortur zanim emka zaczęła na dobre działać.
Przewracając się na łóżku dowiaduję się, że przyjaciele chcą wyjść na zewnątrz, chyba też z mojego powodu, bo podejrzewają, że poczuję się lepiej na zewnątrz jak zaczerpnę świeżego powietrza, z początku jestem absolutnie na nie, co nawet nie pamiętam czy byłem im w stanie przekazać, z początku znajomi wychodzą z mieszkania beze mnie, poprzedzając konkretnym namawianiem mnie do wyjścia. Zostaję sam w tym koszmarze i nie wiem po jakim czasie dzwoni do mnie ziomek (nie wiem jakim cudem byłem w stanie odebrać, ale miałem wrażenie ze ten telefon ratuje mi życie) i namawia dalej do opuszczenia mieszkania i mówi, że zaraz po mnie przyjdzie. Chcąc uciec od tego co mi sie działo w głowie szybko ubieram buty i na niego czekam, po czym wychodzimy na zewnątrz i przez dosłownie 2 minuty było dobrze, a ja myśląc, że badtrip mi minął podchodzę do grona znajomych i zostaję przez niego spowrotem zaatakowany, znowu wszystko staje się czarne i wszystko wygląda dla mnie jak najgorsze sceny z najgorszych koszmarów.
Pod natłokiem tego czegoś, siadam na ziemi i deklaruję, że nie jestem w stanie nigdzie iść, przyjaciele czekając na mnie chyba stawali się niecierpliwi i totalnie nie w złej wierze namawiali mnie jeden po drugim, żebym się w końcu ruszył. I w tym momencie kwas zaczął mi robić taką jajecznicę z mózgu, że interpretował w straszny sposób każdą kwestię wypowiedzianą przez moich przyjaciół do mnie, wkręciłem sobie, że namawiają mnie do pójscia w jakieś straszne miejsce, robić jakieś straszne rzeczy, typu walenie po kablach na brudnym dworcu, w dodatku namawiali mnie mówiąc do mnie nieprzerwanie, tak, że nie mogłem się skupić ani na sekundę bo słyszałem tylko głosy jakiś demonów. Słysząc wypowiedziane zdanie do mnie "chodźmy, bo to dziwnie wygląda jak tak stoimy", zacząłem sobie wkręcać, że przyjaciele zaczynają się ze mnie nabijać i to nie w taki śmieszkowato-przyjacielski sposób, tylko jak z jakiegoś skończonego śmiecia. Poczułem też mniej więcej w tym momencie jedno z najdziwniejszych przeżyć w moim życiu, mianowicie derealizacji na kwasie. Sama derealizacja bez dodatku jakichkolwiek substancji potrafi być dziwno-straszna (kto jej doświadczył, ten wie o co chodzi), to spróbujcie sobie wyobrazić jak wygląda to na porządnie ryjącym ci łeb kwasie. Siedząc na ziemi, praktycznie w pozycji embrionalnej, opierając głowę o ręce oparte na zgiętych kolanach patrzyłem na swoje buty i miałem najpierw wrażenie, że się rozpadam i chwilę potem, że jestem już w stanie bliskim śmierci. Jakiekolwiek najmniejsze myśli których chciałem uniknąć za wszelką cenę, dotycząca mojego ciężkiego stanu, moich kompleksów i wszystkiego co nieprzyjemne, kwas wywlekał na pierwszy plan i wsadzał do ust moim przyjaciołom, co rozumowałem tak, że zaczęli po prostu już mnie nie tylko wyśmiewać ale też wytykać mi w chamski sposób wszystkie moje słabe strony.
W nawale namów do kontynuowania spaceru nie wytrzymałem psychicznie i zebrałem wszystkie swoje siły do zerwania się i ucieczki do mieszkania spowrotem i idźcie sobie dalej sami. Droga od bramy do drzwi klatki wynosząca jakieś 100metrów, mierzyła dla mnie jakieś 100 kilometrów, widziałem wszystko stopklatkami i miałem z 10 razy wrażenie, że doszedłem do celu, kiedy jeszcze mi brakowało do niego niewiadomo ile, do tego zacząłem mieć wrażenie ze się cofam a nie czynię jakikolwiek progress, dokładając do tego, według mojego mózgu wtedy, obgadywanie i totalne wyśmiewanie się z mojej osoby przez przyjaciół którzy idą za mną, żeby siłą zaciągnąć mnie do jakiegośkoszmarnego miejsca.
Wchodząc na klatkę schodową rzecz jasna nie zapaliłem żadnego światła i wyszedłem w totalnej ciemności na górę i probuję dostać się do mieszkania, które okazuje się być zamknięte. Stojąc pod drzwiami mieszkania oczywiście mój mózg pod wpływem lucynki musiał mi zaserwować najkoszmarniejszą scenę z filmu Szósty zmysł z Brucem Willisem jaką zobaczyłem przypadkowo za dzieciaka, która wryła mi się dożywotnio w głowę, gdy to dzieciak, główny bohater, został wrzucony do ciemnej komórki przez jakichś złych dzieciaków znajdującej się na samym szczycie schodów podczas bodajże imprezy urodzinowej.
Przychodzą ziomki i otwierają mi drzwi do mieszkania, w którym od razu rzucam się na łóżko i probuję ogarnąć samego siebie. I w tym momencie jak przyglądałem się moim przyjaciołom co chwilę, zacząłem interpretować w patologiczny sposób nawet ich mowę ciała, patrząc na nich jestem niemalże pewien, że wszyscy mają mnie dość i chcą się mnie pozbyć, i ziomek, który się najzwyczajniej w świecie drapie, mój mózg interpretuje jako szukanie w kieszeni noża, którym by mógł mnie zamordować, a do tego słyszę co chwilę podśmiewywanie się znajomych, co zaowocowało już totalnym badtripem.
Ciekawe jest w tym wszystkim to, że mimo tego, że mój mózg w kooperacji z lucyną postawili mnie w takich patologicznych sytuacjach, czułem, że cały czas jestem w tych sytuacjach sobą, chciałem przemówić do rozumu moim znajomym, żeby mnie jednak nie zabijali bo sobie na to nie zasłużyłem i jesteśmy przecież przyjaciółmi i jaki jest w ogóle sens robienia tego, ale byłem jednocześnie tak przerażony całą tą sytuacją, że nie mogłem wydusić z siebie słowa (całe szczęście, bo mógłbym za bardzo poryć łeb przyjaciołom na dobrym tripie).
Znam sposoby ataków lucyny, polegające na wywlekaniu na pierwszy plan myśli, których chcesz uniknąć i myślisz o tym, żeby o nich nie myśleć, przez co myślisz o nich i wpadasz w pętle. Radziłem sobie z tym sposobem ataku lucyny wielokrotnie, korzystając z metody, którą jest zaakceptowanie tej myśli, braniu fazy taką, jaka jest i "puszczeniu" tej myśli dalej. W tym przypadku jednak nie była to typowa spirala myślowa, z której nie mogłem się uwolnić i ciągle histeryzowałem, tylko zostałem przez lucynę wrzucony do całkowicie alternatywnej rzeczywistości.
Nie wiem ile czasu trwał cały ten koszmar, ale stawiam, że po jakiś 2-3 godzinach z małymi przerwami na odpuszczenie tego badtripa zacząłem rozpoznawać głosy przyjaciół, gadające o tych samych bzdetach co na początku, zanim się to wszystko zaczęło i chyba powoli zaczął do mnie wracać rozum, od razu rzuciłem się z łóżka na balkon na którym siedzieli i zacząłem rozkoszować resztą pozostałej dobrej fazy, jaka mi została.
Pierwszy raz w życiu coś mi się takiego zdarzyło i nie zraziło mnie to do dalszego bawienia się substancjami psychoaktywnymi, ale jeżeli powtórzy się takie coś raz jeszcze, może dwa, zacznę rozwazać przerwę, lub odcinkę od tego. Choć dużo więcej dobrego, niż złego wyciagnąłem dla siebie w ogólnym rozrachunku z psychodelików, mają one też swoje złe strony, polecanko na uważanko.
Pozderki
- 8454 odsłony