nie mogę polecać kodeiny, ale dla mnie pozytywna sprawa ;)
detale
nie mogę polecać kodeiny, ale dla mnie pozytywna sprawa ;)
podobne
Słowem wstępu: przygodę z kodeiną zaczęłam parę miesięcy temu, początkowo dwie - trzy tabletki Antidolu lub Thiocodinu na łatwiejsze zaśnięcie i żeby zlikwidować wieczorny głód. Z czasem tabletek było więcej, aż wreszcie zaczęłam robić ekstrakcję. Najpierw z 1,5 opakowania, potem z 2. Ale w sumie nie było to nic ciekawego - po prostu wychillowanie na wieczór. A wczoraj uznałam, że muszę wreszcie coś naprawdę mieć z picia tego obrzydlistwa, więc wzięłam trzy opakowania...
22:30 Ekstrakcję zaczęłam od pokruszenia w moździerzu 30 tabletek na pył. Potem pył rozmieszałam z chłodną wodą. Roztwór ten wlałam do "sączka" zrobionego z podwójnego filtra do kawy, po kilku minutach jak juz nic nie kapało, docisnęłam lekko ten filtr, zleciało jeszcze trochę kody, a w filtrze został paracetamol o konsystencji miękkiej plasteliny. Kodeinę popijałam syropem malinowym nierozwodnionym. Mimo, że to było wczoraj, nie pamiętam czy coś jadłam wcześniej, ale jeśli już to pewnie było to coś lekkiego.
23:00 Trochę zaczynam czuć działanie kodeiny, ale raczej nic nowego - ogólny spokój, siedzę sobie, jest fajnie. Siedziałam wtedy w salonie z moimi rodzicami i oglądaliśmy jakiś program na tvn24 (nawiasem mówiąc był m. in. reportaż o młodzieży, która ćpa leki bez recepty ;p). A warto wspomnieć, że rzadko się zdarzają takie sytuacje, że siedzę w rodzicami i oglądamy razem tv czy rozmawiamy (choć dla wielu to przecież najzwyklejsza rzecz na świecie). Ja raczej popołudnia i wieczory spędzam u siebie w pokoju. Wtedy wyjątkowo miałam ochotę poprzebywać z nimi.
23:20 Wciąż siedzę i oglądam tv. Ale dopiero teraz zaczyna dziać się coś więcej. Po prostu w pewnym momencie, jakby ciepło mi się zaczęło rozprzestrzeniać po całym ciele - od środka rozpływa się w każdym kierunku. I to ciepło było w pewnym sensie o dwóch znaczeniach: raz, że najzwyczajniej w świecie zaczęło mi być gorąco, to dwa, wewnętrzne ciepło do świata i ludzi jakby się "zmaterializowało" i rozpływało z jednego miejsca wszędzie. Chwilę też rozmawiałam z moimi rodzicami (m.in. na temat wspomnianego reportażu). Rozmawiało mi się naprawdę dobrze - mówiłam to, co chcę (np. na temat leków - dużo, ale jednak na tyle, że się nie zorientowali, że cokolwiek mogę mieć z nimi wspólnego). Jednoczeście niezwykle mnie interesowało co oni mówią. Zaczyna mnie też trochę swędzieć klatka piersiowa (wyrzut histaminy przez kodeinę). Przed dwunastą rodzicom już się nie chciało rozmawiać, a tvn24 zaczęło mnie nudzić, więc stwierdziłam, że idę do pokoju.
23:45 Po przyjściu do pokoju uznałam, że to dobry czas na papierosa, więc zapaliłam sobie przez okno, nie przeszkadzało mi, że na dworze są 3 stopnie, a ja mam krótkie spodenki i koszulkę z krótkim rękawem. Wypaliłam połowę i uznałam, że więcej nie chcę. W trakcie jarania myślałam sobie o różnych rzeczach. Ogólnie nastawienie do świata mega pozytywne, mam gdzieś, że mam masę nauki, a połowa ferii mija, a ja nic nie zrobiłam, po prostu wiem, że napewno dam radę. Myślę o moich znajomych, jak bardzo bym się chciała z nimi właśnie w tamtym momencie zobaczyć. Ktoś w bloku naprzeciwko miał melanż, zaczęłam myśleć o tych ludziach, że nie znam ich, są dla mnie anonimowi a jednak chciałabym, żeby byli szczęśliwi, każdy jeden z osobna i bardzo szczerze im życzę wszystkiego, co najlepsze. Po jaraniu wzięłam trzy ziołowe tabletki na uspokojenie/ łatwiejsze zaśnięcie- co było chyba błędem, bo jakiś czas później zrobiło mi się trochę niedobrze. W każdym razie po szlugu i tabletkach ogarnęłam, że cały czas się drapię. W pokoju panował półmrok, paliła się tylko mała lampka, ale i tak było widać w lustrze, że całą klatkę piersiową i plecy mam czerwone od drapania (następnego ranka zauważyłam ślad od drapania na obojczyku; mimo tego śladu nie było to aż takie straszne, "siła" zwykłego swędzenia, tyle że w różnych miejscach i przez dłuższy czas ). Włączyłam sobie laptopa, od razu musiałam ściemnić ekran, bo jasność mnie poraziła, idę do lustra z ciekawości - źrenice zmienione. Chwilę porobiłam coś czy poczytałam jakieś głupoty w necie, ale momentami było mi mega niedobrze (nawet poszłam raz do łazienki, ale przestało mi być niedobrze i wróciłam do siebie).
00:05 Chwilę jeszcze posiedziałam na necie, po czym zdecydowałam, że idę spać, więc wyłączyłam laptopa. Trochę sobie leżałam, jarałam się tym, jak mi teraz fajnie. Bo naprawdę było mi po prostu zajebiście, już nie będę po raz setny opisywać poczucia szczęścia, i tak nie umiem tamtego uczucia ładnie ubrać w słowa. Byłam szczęśliwa - a na codzień raczej obce mi jest to uczucie, bo ogólnie wiele wokół mnie spapranych spraw. Dlatego tak mnie jarały te wszystkie pozytywne uczucia, to że cieszyłam się kim jestem, kim będę i kochałam wszystkich, cały świat. Potem już starałam sie zasnąć. I wiecie jak to jest, każdy jak zasypia to wyobraża sobie różne rzeczy, sytuacje itd. Myśli krążą wtedy "wolno", na zasadzie skojarzeń, myśli się o jednym za chwilę mózg łączy to z jakąś drugą rzeczą itd. No więc ja tak samo sobie coś wyobrażałam, a potem na jakiś "temat" skojarzony z tym, o czym świadomie zaczęłam myśleć, był ten sen (kurcze no sen był o czymś skojarzonym z moim czymś świadomie wybranym). Może żeby było prościej - myślałam sobie o jednym koledze, sen był o drugim, przy czym kumplujemy się właśnie we trójkę. Nie był to jednak stricte sen. Bo "temat" snu był pośrednio przeze mnie wybrany, dodatkowo był to w pewnym stopniu świadomy sen- robiłam to, co chciałam. I przede wszystkim budziłam się kiedy chciałam, tj. jak mi się znudziło, ale odczucia snu były prawdziwe (może niektórzy nie wiedzą, sny odbieramy, jakby to była rzeczywistość, dlatego rzadko kiedy w śnie dziwią nas absurdalności, a emocje odczuwamy naprawdę). Chyba dwa razy się obudziłam specjalnie, potem spałam jak zabita do ósmej (obudziłam się rano bez budzika, co jest niespotykane w moim przypadku ;)). Wstałam wypoczęta, na początku był lekki nieogar i "sahara" w ustach, ale łyk soku pomarańczowego i kubek herbaty załatwił sprawę.
Podsumowując: dla mnie super, mega pozytywnie. Kiedyś jeszcze raz spróbuję na pewno. Gdyby nie to, że jestem mega podatna na wciąganie sie w różne rzeczy, ta dawka byłaby częściej. Nie chcę kolejnym lekiem dowalać w wątrobę na dłuższą metę. W każdym razie jednorazowo - cóż, polecać nie mogę, więc tylko powiem, że mi się podobało ;) A dla tych, co by chcieli na pierwszy raz - oczywiście chyba nikt nie jest tak nierozsądny, żeby nic nie czytać o kodeinie poza moim tekstem przed pierwszym wzięciem, ale na wszelki wypadek napiszę - nie bierzcie 3 opakowań na pierwszy raz.
PS: Z góry przepraszam za wszelkie błędy w tekście. Styl mam jaki mam, przelewam myśli na klawiaturę, bo jak najlepiej chcę przekazać to co czułam i robiłam. Mam tendencję do skrótów myślowych, więc jeśli coś jest nie jasne, to piszcie.
Pzdr
- 10334 odsłony
Odpowiedzi
Dobrze opisane
Jeśli chodzi o kode - ciężko o ciekawy trip raport. I tak samo jest tutaj - żadnych fajerwerków. Ale dobrze opisane, chociaż aż cieżko mi uwierzyć że po trzech opakownaiach nie zdarłaś sobie skóry żywcem :D Poczucie harmonii i euforia, zatęskniłam za kodą. Pozdrawiam
Morświny pozdrawiają.