podróż do gwiazd
detale
podróż do gwiazd
podobne
Acodin zażywałem w życiu kilkanaście razy i nigdy nie przekroczyłem ilości 35 tabletek (1 opakowanie = 30 tabletek). Nigdy nie zjadałem także mniej niż 25 tabletek. Za każdym razem bania wchodziła w bardzo różnych odstępach czasu, od 40 minut do nawet 3 godzin. Także ich moc bywała różna, pomimo identycznej ilości zjadanych tabletek. Do dziś nie wiem od czego to zależy. Kilka pierwszych razów spędziłem na badaniu efektów podczas życiowych czynności. Śmiesznie się po tym chodziło, inaczej się mówiło, a wszystko było zadziwiające albo dziwne, odrealnione. Pewnego dnia jednak, zupełnie przez przypadek, zrozumiałem jak można o wiele lepiej wykorzystywać substancję jaką jest DXM. Zjedliśmy ze znajomą po paczce. Wszystko było tak samo jak zwykle. Kiedy oboje osiągneliśmy już stan odurzenia postanowiliśmy włączyć muzykę. Do tej pory nie słuchałem praktycznie muzyki po dexie, a przynajmniej nie wsłuchiwałem się w nią. Z radio poleciało RMF Classic. Dźwięk był ciepły, spokojny i kołyszący. Nie wiedząc nawet kiedy osunęliśmy się z łóżka na miękki, puszysty dywan. Było bardzo wygodnie. Chwyciliśmy się za ręce i leżeliśmy tonąc w kojących rytmach muzyki klasycznej. Nagle zacząłem opowiadać przyjaciółce o filmie, w którym umieszczają człowieka w kapsule, gdzie odcinają się zmysły wzroku (jest idealnie ciemno), słuchu (jest idealnie cicho) itd. Nie wiem nawet kiedy i czy w ogóle skończyłem opowiadać to co chciałem, gdyż (tak nam się przynajmniej potem wydawało) wszystko o czym mówiłem działo się także nam w tamtej chwili. Zamknąłem oczy i zacząłem nagle frunąć pośród miliona gwiazd. Prułem przestworza z ogromną prędkością, widziałem w okół wiele planet i świecących punktów. Co jakiś czas przeltywałem też przez strumień materii zlewając się z nią, po to by za chwilę wylecieć z powrotem w wolną przestrzeń. Kompletnie nie mam pojęcia jak długo to trwało, ale zastanawiający jest fakt, że w tej samej sekundzie podnieśliśmy się nagle oboje łapiąc głęboki oddech. Dalej trzymaliśmy się za ręce. Wrócił pokój, meble i wszystko co "zostawiliśmy". Przez pierwsze kilka sekund aż nie wiedziałem gdzie jestem.
- ***! :O
- Nie uwierzysz! Leciałam przez kosmos, widziałem tyle planet!
- Ja też!
- Pier***?!
- Nie, poważnie...
I tym sposobem zrozumiałem do czego stworzony jest DXM. Od tego czasu każdą banię spędzałem w swoim ciepłym i wygodnym łóżku, przykryty kołdrą po szyję. Zawsze w nocy, zawsze z słuchawkami na uszach. Efekty jakie to przyniosło należą do jednych z najwspanialszych przeżyć w moim życiu. Ostatnich kilka strzałów podbijałem także zjedzeniem wcześniej grapefruita. Słyszałem, że może to wzmocnić lot i chyba rzeczywiście jest to prawda. Banie po grapefruciei odbieram jako mocniejsze i dłuższe. Czas zatem zacząć właściwy opis najpiękniejszego i najbardziej rozbudowanego tripa po acodinie w moim życiu. Skupię się tylko i wyłącznie na przeżyciach "w głowie" i w świecie astralnym :D
21:30 Pałaszuję grapefruita ze smakiem. Oglądam z rodzicami film, w którym na Ziemię dociera wiadomość z zaszyfrowanym planem konstrukcji maszyny umożliwiającej podróż między wymiarami (to nie kino science fiction z miliardem eksplozji i laserowej strzelaniny, a raczej film o eksperymencie, z lekkim podbiciem psychologicznym).
23:00 W przerwie na reklamy udaję się do pokoju, gdzie w ciągu 5 minut faszeruję się całym opakowaniem acodinu. Popijam herbatą i wracam do salonu, by dokończyć seans. (Za każdym razem te tabletki mają coraz gorszy smak, też to zauważyliście? :/). Film ma piękne zakończenie. Astronautka, która uczestniczyła w konstruowaniu wehikułu wsiada do kapsuły i trafia do innego wymiaru, na dziwną ziemiopodobną planetę. Tam spotyka swojego zmarłego ojca. Po krótkiej rozmowie zmuszona jest wracać na Ziemię. Po wyjściu z kapsuły dowiaduje się od naukowców, że nic się nie wydarzyło, a na Ziemi w tym czasie nie minęła nawet sekunda. Nikt oczywiście jej nie wierzy, ale ona swoje wie. Film fajny, akurat w klimacie dekstrometorfanowych podróży...
23:30 Myję się, żegnam śpiących już rodziców, gaszę wszystkie światła, wyłączam sprzęty i udaję się do swojego łóżka. Tam w oczekiwaniu na banię oddaję się lekturze.
00:30 Wzrok mi się zmienia. Już czuję, że jest "inaczej". Wstaję i robię kilka kroków. Oj... na pewno jest "inaczej". Czas zaczynać. Wyłączam lampkę i zakładam na uszy słuchawki. Jest miękko i ciepło, ciało robi się lekkie. Zamykam oczy i uruchamiam muzykę. Od tego czasu do godziny ok. 5 rano mój stan był constans. Znajdowałem się w transie.
Na początek jakiś progressive psytrance mix. Dobrze, bo nie trzeba przewijać ani skakać po piosenkach, nagranie wszak trwa aż półtorej godziny. Już lecę, na razie jakby powoli, czuję się jakby w tunelu. Po bokach powoli zaczynają pojawiać się świetliste smugi, lekko zabarwione stonowanymi kolorami. Muzyka się rozkręca, a ja lecę coraz szybciej. Świateł w okół jest już masa, a ja pruję przestrzeń z prędkością rakiety, zakręty jakie biorę są coraz ostrzejsze. Co ciekawe; odczuwałem też rzucanie moim ciałem na różne strony. Uczucie porównywalne do tego ze zjeżdżalni w auqa parku albo na kolejce górskiej. Rzucało całym ciałem, ale w brzuchu, w śrdoku, też czuło się to charakterystyczne odczucie (Wiecie o co chodzi ;). Do dziś zastanawia mnie ten efekt. Leżałem przecież nieruchomo. Ten etap podróży trwał 40 minut (pamiętam, w którym momencie przeskoczyłem na następną piosenkę). Ogólnie było to fascynujące i bardzo przyjemne, ale postanowiłem zrobić przerwę. Latanie w przestworzach też jest odrobinę męczące. Otworzyłem oczy; byłem w swoim własnym łóżku, spokojnym i ciepłym. Było bezpiecznie. Coś pięknego...
Po minucie z powrotem oddaję się muzyce. Mam dość stary telefon i mieści on zaledwie 26 plików muzycznych z czego ze 20 to The Velvet Underground. Zespół ten towarzyszy mi zawsze przy wielkich fazach, ale słucham go także na codzień. Psychodeliczne rockowe brzmienia daję radę także i z DXM, jak najbardziej. (Był to także okres w moim życiu kiedy codziennie dojeżdżałem pociągiem na studia. Łącznie spędzałem w podróży koleją po 3 godziny dziennie. Trasa wiodła głównie przez lasy i pola. Była późna zima. A w pociągu wiadomo - słuchawki na uszach i, chcąc nie chcąc, non-stop Velvet Underground. To miało ogromne znaczenie na tym etapie podróży.) Dźwięk pięknie wchodzi w głowę. Brzmienia są pełne, każdy jeden ton przyjemnie świdruje mózg. Przed oczami zaczynają pojawiać się realistyczne wizualizacje. Czułem jakbym oglądał film. Wizualizacje składały się z pojedynczych scen trwających po 30-60 sekund. Każda ze scen przedstawiała pociąg jadący przez las, albo jakieś łąki. Widziałem pociągi różnej wielkości i kolorów, zawsze jednak osobowe. Widziałem pociągi zza drzew, stojąc w środku lasu. Widziałem pociągi z widoku jakby z helikoptera. Widziałem te pociągi z wszelkich możliwych pozycji, nigdy jednak nie stałem bliżej pociągu niż 5 metrów. Ani razu też nie dostałem wizualizacji z wnętrza pociągu. Pogoda w każdej ze scen była raczej ponura. Bardzo często pojawiały się także plamy śniegu w krajobrazie. Podczas patrzenia mogłem poruszać się, chodzić i zbliżać się trochę do jadęcego pociągu, ale "kamera" była jakby zawieszona w powietrzu. Widok nie był taki jak ten widziany przez oczy, a jak wyśwteitalny na ekranie kina właśnie. Obraz sunął powoli do przodu w miarę gdy chciałem się zbliżyć. Nie drgał i nie rozmazywał się. Także podczas widoków z góry mogłem jakby "oblatywać" pociąg dookoła. Nie jest rzeczą trudną do wykocypowania, że to mózg kojarzył Velvet Underground z codziennym podróżowaniem koleją. Dlaczego jednak widziałem je zawsze z zewenątrz? Ten etap podróży bardzo mnie zafascynował, gdyż pierwszy raz w życiu otrzymałem wizualizację realnego świata. Nie miałem jednak zbyt dużego wpływu na to co dane mi jest oglądać. Nie da się jednak ukryć, że monotonia prezentowanego mi pokazu rosła z każdym kolejnym pociągiem. Łącznie w całym życiu nie widziałem ich tyle co tej jednej nocy...
Całe szczęście był to tylko przedsmak możliwości jakie tej nocy miał rozwinąć przede mną Dekstrometorfan. Zacząłem po kolei sięgać po coraz bardziej transowe i psychodeliczne kawałki jakie znajdowały się w pamięci telefonu. W ruch poszła także izraealska kapela DXM (tak, nazwa pochodzi od tego DXM. Muzyka, jak można się domyślić, jest wprost stworzona do wspaniałych lotów) i kawałek Zeppelinów "Achilles Last Stand". To pomogło pozbyć się pociągów. Przed oczami dalej pojawiały się realne obrazy. Nie mogłem nad nimi zapanować i na początku były bardzo chaotyczne. To widziałem zwierzęta zmierzające w kierunku północnym (widziałem także prąd na Ziemi wskazujący północ), a już za sekundę łeb ogromnego smoka różowo-fioletowej barwy (tu już, ***, kompletnie nie mam pojęcia skąd się takie rzeczy brały w mojej głowie...) patrzącego na mnie z ukosa. Obrazy były przerozmaite, fascynujące i bardzo mi się podobały. Patrzyłem zaciekawiony.
W tym momencie rozpoczął się najciekawszy etap tej podróży. Nagle doznałem uczucia wznoszenia się ponad Ziemią. Był późny wieczór, światło było bardzo nikłe, a właściwie panował półmrok. Miałem już większą kontrolę nad tym co robię i mogłem podejmować decyzje co do wizualizacji. Spojrzałem w dół i ujrzałem tam ludzi. To były pojedyncze postaci, ale rozumiałem je wtedy jako ogół ludzkości. Współpracowali ze sobą i cieszyli się z bycia razem. Był to widok piękny, zapierający dech w piersaich. Poczułem się szczęśliwy. Krótka myśl o możliwości kradzieży, mordu na innym człowieku itp. sprawiła, że łzy nabiegły mi do oczu. Byłem bliski płaczu. Nie potrafiłem zrozumieć okrutnych zachowań. Przerażały mnie one. Wróciłem jednak do wznoszenia się w górę. Widziałem już spory obszar Ziemi. Leciałem nad nią, a myślą mogłem stwarzać tam wszystko co tylko chciałem. Pomyślałem o drzewach i w momencie widziałem piękny las. Zacząłem myśleć o budynkach i nie skończyłem nawet, a wyrosły na horyzoncie bloki i potężne kominy. Dokładnie takie jakie chciałem wtedy zobaczyć. To było nieprawdopodobne. Czyż nie mogłem poczuć się wtedy jak bóg, który kreuje swój Wszechświat? Mogłem :D Cieszyłem się tą możliwością jeszcze przez jakiś czas aż Ziemia "się skończyła", a ja leciałem znowu poprzez przestworza. Nie powiedziałbym, że minęła w ogóle jakakolwiek jednostka czasu, albo, że przbyłem jakąkolwiek jednostkę odległości, a już leciałem nad inną planetą. Widziałem na niej morze i plaże, porośnięte dziwnymi drzewami, ale nie było tam żadnych ludzi. Cieszyłem się z dostępności całego kosmosu. Nie mogłem przestać się tym zachwycać. Jednocześnie, jak to już nie raz bywało po acodinie, zaczęła nękać mnie irytacja z powodu maleńkości człowieka i ogromu Wszechświata. Tak żałowałem, że lot niebawem się skończy, że kosmos jest tak ogromny, a człowiek najdalej gdzie był to księżyc Ziemi. Przecież to wszystko powinno być dla nas! Każda z tych planet powinna być dostępna! Przeraził mnie fakt, że człowiek jest tak mały, życie tak kruche, a czas życia tak obrzydliwie krótki. Zrozumiałem wtedy, nie pierwszy raz zresztą (po dexie zawsze dopada mnie to wkur***nie i uznaję je już za w pełni naturalne), że w całym moim życiu nie zaznam nawet 0,000001 bogactwa i dobrodziejstw Wszechświata. Nie mogąc jednak nic zmienić w tej ogromnej machinie jaką jest kosmos, frunąłem dalej by choć teraz jeszcze trochę nachapać się tych rozkoszy.
Po jakimś czasie podniosłem się z łóżka by napić się łyczka herbaty. Takie zachowania nie zaburzały za bardzo toku i sły wizualizacji. Te szybko wracały do poziomu sprzed napicia się. Tym razem jednak założyłem słuchawki i doznałem wtedy duchowego, mistycznego przeżycia. W uszy wleciały brzmienia utworu "Lady Godiva's Operation", ponad który, wg mnie, nie ma już i nie będzie doskonalszej piosenki pod DXM. Momentalnie wyłożyłem się na łóżku, a ciało zdawało się nie ważyć nawet grama. Coś jakby pociągnęło za ręce i nogi machinalnie, bez mojej kontroli i chęci rozkładając kończyny (ręce po ok. 60^o od torsu i pomiędzy nogami też ok. 60^o). Ta pozycja wydała mi się absolutnie idealna. W jednej chwili ujrzałem przed oczami z pewnej odległości (nie mam pojęcia jak określić moje położenie względem obiektu) niebieski... pałac (?) zbudowany jakby z kryształu, a pod nim kilka kolorowych światełek. Odebrałem je jako inteligentne i żywe. W momencie po całym ciele rozlało się rozkoszne ciepło, a moje myśli wypełniło w 100% uczucie szczęścia. Szczęścia pełnego i absolutnego. Nagle aż podskoczyłem na łóżku wybudzony z tego uniesienia. Przeżycie było aż nazbyt silne. Nie byłem już dłużej w stanie znosić rozkoszy tak potężnej. To było jak mentalny orgazm po całej tej orgii wizualizacji i gwiazd. Wszystko trwało raptem kilka sekund co wywnioskowałem po czasie jaki upłynął w piosence. Żałowałem trochę, że najpiękniejsze co w życiu widziałem uciekło w ten sposób. Próbowałem oczywiście powtórzyć zabieg. Wrócić tam. Ale nic nie zdziałałem. Z powrotem weszły tamte "zwykłe" wizualizacje planet i strumieni światła, które powoli zaczęły już zwalniać i się uspokajać. Jednocześnie (to u mnie także stały element dexowych bań) poczułem się wtedy spełniony. Uznałem, że Wszechświat, co prawda, jest ogromny, a człowiek malutki, ale tak właśnie ma być. Opanowało mnie przekonanie, że wszystko idzie w dobrym kierunku i tak czy siak, bardzo dużo dobrego można w życiu doświadczyć :D Piękne są te filozoficzne uniesienia po dexie, zapierające dech w piersiach, a już następnego dnia zwykłe i niemalże bezsensowne.
5:30 Powoli ląduję, za oknem zaczyna świtać. Obraz drga nieprzyjemnie, czuję się zmęczony. Za ok. godzinę mam zapaść w słaby i krótki sen.
DXM to wspaniałe narzędzie do osiągania przepięknych stanów świadomości. Zawdzięczam mu masę dobrych przeżyć wraz z wisienką na tym torcie, którą wyróżniłem w akapicie przed "5:30". Nigdy później nie doświadczyłem już tak barwnych wizualizacji, które miały tak ogromne możliwości. Acodinowi "zawdzięczam" także najpoważniejszą komplikację zdrowotną jaka mnie w życiu dopadła. Za drugim albo trzecim razem licząc od opisanego tripa, po zażyciu, przez trzy kolejne dni bardzo bolał mnie brzuch. Nie miałem apetytu i non-stop czułem straszny dyskomfort żołądkowy. Wszystko przeszło samo z siebie, ale za ok. tydzień w nocy nie pozwolił mi zasnąć ból w okolicach lewego biodra. Nie miałem pojęcia co się dzieje, ale po dwóch godzinach od pierwszych ukłóć leżałem w łazience zwijając się na podłodze jęcząc. Gehenna trwała do rana, miotały mną torsje, a ból wyciskał z oczu łzy, pierwszy raz od czasów głębokiej podstawówki... W nerkach pojawiły się 2 kamienie nerkowe. Cierpienia jakie przeżyłem są trudne do opisania. Wolałem już wtedy umrzeć... Moim zdaniem jednak poszukiwanie i doświadczanie bań tak pięknych jak ta nie jest tego warte. Myślę, że bardzo mogą pomóc leki osłonowe (raz tylko w życiu łączyłem je z acodinem i jeśli chodzi o fizyczne skutki uboczne to były one o wiele, wiele lżejsze, bez żadnej straty jeśli chodzi o efekty odurzenia), ale mimo to nie będę już próbował. Ja swoje najlepsze chwile z DXM mam już za sobą.
Na koniec dodam także, że po DXM odradzam patrzenie w lustro. Twarz jest wtedy jakaś dziwna, jakby obca... Widok nie należy do przyjemnych i mimo ciekawości, na prawdę, nie trzeba tego sprawdzać ;) Oczywiście zbadałem też w stanie odurzenia interakcję z kotem. Pod wpływem dex'a (w przeciwieństwie do opisanego w moim drugim reporcie 25C-NBOMe) oddziaływałem na zwierzę w sposób negytywny. Kot był wystraszony i uciekał ode mnie. Podczas moich podróży nigdy nie zbliżał się do mojego łóżka. Do dziś mnie to zastanawia...
- 17228 odsłon
Odpowiedzi
Świetny trip raport. A co do
Świetny trip raport. A co do interreakcji z kotem miałem to samo. Byłem akurat po 900mg (2 paczki) i po skończonym tripie i minięciu snu, przeszedłem do innego pokoju i usiadłem na kanapie. Kot, który na niej był spojrzał mi w oczy, szybko zjeżył się cały, wzrok opuścił i zaczął ewakuować się z kanapy tyłem (!!!) Po takiej dawce DXM wydawało mi się, że oszalałem, ale po paru dniach kot się ogarnął. A co do patrzenia w lutro, to zgodzę się, ale mnie np. bardzo to intrygowało. Widziałem również w sobie obcego.
Pozdrawiam!
dxm
No to masz szczęście skoro 30 tabsów potrafi Cię tak zrobić :>. A można wiedzieć ile ważysz?
Ważę 62 kg, ale prawie zawsze
Ważę 62 kg, ale prawie zawsze ok. godzinę przed zarzuceniem jadłem grapefruita. To robi sporą różnice ;)