poryłem się, chłopie / chemol
detale
raporty postojtaxi
poryłem się, chłopie / chemol
podobne
T(18:00) Przyszliśmy z dziewczyną do domu, którego użyczył nam ojciec na sylwestra i nowy rok. Jesteśmy sami. Mamy zajebisty humor. W planach mamy zarzucenie MDMA w kołach około 2-3h przed północą oraz spalenie weedu żeby móc wychillować się przed snem i pozbyć się ewentualnej stymulacji. Byliśmy nastawieni na długie rozmowy, czułości i na spacer.
T(21:00) Czas miło nam minął, ale robi się późno. Zastanawiamy się nad tym ile zjeść M-ki. Poprzednio (2 miesiące temu) jedząc te same kółka po pół działanie było lekko słabsze niż się tego spodziewaliśmy, więc teraz postanawiliśmy zjeść po całej. Podobno dawka MDMA w pixie wynosiła 250mg, chociaż traktowaliśmy to z przymróżeniem oka patrząc na poprzednie subtelne doświadczenie z tym samymi cuksami.
T(21:30) Wychodzimy na szluga, F(dla skrótu będę tak określac moją dziewczyne) odczuwa pierwsze działanie. Po spaleniu szluga zwmiotowała i widziałem, że jest lekko skołowana co lekko mnie przestraszyło. Na szczęscie były to tylko uroki wejścia MDMA - bodyload i negatywne efekty szybko minęły.
T(22:00) Działanie nas nie rozczarowało.Dużo czułości, zajebiste rozmowy i otwieranie się przed sobą i towarzysząca temu wszystkiemu ogromna euforia. Wszystko jest OK.
T(23:00) Zbieramy się do spaceru. Mieliśmy iść na spota, z którego widać całe miasto i podziwiać sylwestrowe widoki.
T(23:30) Czuję, że kółka jednak miały to 250mg. Mam peak. Z tego momentu mam lekki blackout co jest winą za dużej dawki. Po wyjściu na dwór pojawiło się dużo halucynacji wzrokowych, CEVów i stałem się lekko nieogarnięty. Normalne przy takiej dawce, radziłem sobie z tym świetnie, nawet spodobało mi się to. Mam za sobą przeżycia z o wiele większymi dawkami i miałem to w dupie. F nie ma żadnych halunów, pojawiły się u niej tylko wyostrzone barwy i obraz.
T(00:10/15) Lekko spoźnieni dotarliśmy na spota. Widok jest zajebisty w chuj, ilość visuali jest ogromna i elegancko łączy się z fajerwerkami. Gdy usiedliśmy i zapaliliśmy szluga stało mi się ciężko na żołądku i zaczałem odczuwać dreszcze, Zwymiotowałem żeby sobie ulżyć. Od razu mi przeszło. Chillujemy wpatrzeni w fajerwerki i miasto.
T(00:35) Wracamy do domu. Jest nam troszkę zimno, chcemy się położyć i jeszcze porozpływać w domu zanim trochę wytrzeźwiejemy.
T(1:00) Wróciliśmy. Visuale u mnie trochę przygasły, czego nie można powiedzieć o chęci do gadania i dobrym humorku. Leżymy wtuleni w siebie.
T(1:20/30) Działanie MDMA osłabiło się. Żeby lekko się zamulić i uniknąć bezsenności, postanowiliśmy zabrać się do zajebania wiadra z jednej lufy weedu na dwóch.
T(1:40) Leżymy wtuleni w siebie i po chwili zaczyna robić się bardzo dziwnie. Obydwoje zaczęliśmy się odklejać. Zdolność do logicznego myślenia i pamięć uległy ogromnemu pogorszeniu. Czujemy się dosłownie jakbyśmy stracili z połowę IQ i zaczynamy się w tym wszystkim gubić. Czujemy, że to coś więcej niż weed.
T(1:50) Poza odkleją w moim przypadku doszło do potężnej schizy (co jeżeli mi to nie minie, co jeżeli ojciec zdecyduje się nagle wrocić do domu i zobaczy nas w takim pojebanym stanie, co jeżeli komuś z nas coś odpierdoli i staniemy się chociażby agresywni). Pojawiły się również visuale, które mogę przyrównać do tych po LSD ale w chłodnych barwach. Obydwoje czujemy ogromny strach. Nie mieliśmy niczego do zbicia działania. Muzyka, która leci z telewizora zaczęła brzmieć w chuj dziwnie i jeszcze bardziej nas zeschizowała i musieliśmy ją wyłączyć. F postanowiła poskupiać się na visualach, ja natomiast nie potrafiłem i wpadłem w spirale pojebanych myśli. Myślałem o samobójstwie w postaci wbicia sobie noża w brzuch. Szczęscie w nieszczęsciu, że byłem na tyle zesrany, że bałem się pójść do kuchni - strach a'la masz 8 lat i boisz się wyjśc w nocy do kibla tylko taki 10 razy mocniejszy.
T(2:00-30???) Próbujemy zasnąć żeby nie oszaleć. Okazuje się to dziwo bardzo łatwe, zamykamy oczy i w przeciągu kilkunastu sekund zasypiamy. Miałem bardzo realistyczne koszmary, przez moment nie wiedziałem nawet czy śnie czy nie. Obudziłem się. Myślałem, że to koniec tego wszystkiego ale ujrzalem mordę jakiejś wiedźmy nad sobą, poczułem paranoję i stwierdziłem, że pierdole to i znowu zmuszam się do snu.
T(???) Znowu się budzę. Patrzę na F. Na szczęscie śpi. Jej powieki przybrały czerwonego koloru i zaczynały się ??rozpływać?? i zacząłem czuć strach jakiego nigdy wcześniej nie czułem. Teraz z zasnięciem było ciężej i zagłębiłem się w jeszcze bardziej pojebane paranoiczne myśli. Uroiłem sobie, że jest już 6:30 nad ranem (mimo tego, że na 100% było wcześniej), że ta faza zostanie ze mną do końca życia i już oszalałem. Było niesamowicie cicho, słyszałem nawet bicie swojego serca, które przybierało rytm marszu żołnierzy. Do tego skupiłem się na dźwięku wydawanym przez lodówkę i kaloryfer, który zamienił się w szepty każące mi zabić siebie i F, zabarykadowaniu okien. Czułem również obecność jakichś ludzi w domu. Po kilku ciężkich minutach udało mi się jednak zasnąć i dziękuję za to.
T(9:10) Obydwoje się budzimy, nadal zeschizowani po wczorajszych przeżyciach. Myślimy jednak racjonalnie i nasze zestresowanie tłumaczymy sobie chujowym snem, zwałą po M-ce i może jeszcze subtelnym działaniem chemicznego skuna.
T(10:00) W pokoju jest nam dziwnie, opowiadamy sobie swoje przeżycia i wpędziło nas to w jakąś spirale złego humoru. Czuję dziwny lęk do muzyki i do samego siebie, który jednak z czasem zaczął słabnąć
T(14:00) Poszliśmy na umówiony obiad do mojej rodziny. Gdy zajęliśmy się czymŚ innym i pozbyliśmy się rozkmin o nocnym tripie było nam znacznie lepiej, czułem się tak jak powinienem się czuć.
T(17:00) Wróciliśmy do domu i na nasze nieszczęscie znowu mieliśmy miejsce do rozkminiania. Znowu zaczęliśmy się odklejać i wszystko było dziwne. F bardziej panowała nad sytuacją, ja byłem o wiele bardziej zagubiony.
T(22:00) Zabieramy się do snu, płaczę z bezradności i boję się, że będę musiał żyć z tą schizą już całe życie. Dochodzę jednak do wniosku, że to wszystko mogło potoczyć się o wiele gorzej, że mogliśmy nie mieć żadnego wczesniejszego doświadczenia, że mogliśmy spalić to na dworze. Uspokaja mnie odpowiednia muzyka i F, czuje się lepiej. Przytuleni do siebie zasypiamy. Na dzień następny po długim regenerującym śnie, czujemy się już zdecydowanie lepiej. Minęło popołudnie, a ja zabrałem się do pisania tego czegoś. Dobrze, że to już koniec. Co nas nie zabije to nas wzmocni, mówili.
- 5499 odsłon