psychiczno-fizyczne zmielenie na drodze do zrozumienia i szczęścia.
detale
raporty barleschukowski
psychiczno-fizyczne zmielenie na drodze do zrozumienia i szczęścia.
podobne
13:00, Cudowny, słoneczny dzień. Umiejscowiłem się w pięknym, pagórkowatym, kolorowo-jesiennym lesie i przyrządzam wywar z 85 ususzonych grzybków. Kilkanaście metrów pode mną płynie mały wodospad, a ptaki dają znać o sobie w leśnym zaciszu. Zalewam grzyby gorącą wodą z termosu i po odczekaniu chwili do ostygnięcia powoli wypijam.
13:30, Wywar całkowicie wypity, nie wszystkie grzybki zjadłem z powodów porannego małego dyskomfortu żołądka, ale liczę na to, że całą swoją moc oddały w wywar. Chodzę w okolicy miejsca mojego ‘leśnego pikniku’ zbierając jakieś podgrzybki i borowiki i oczekuję z pozytywnym nastawieniem rozwoju wydarzeń.
14:00- Wszystko się rozpoczęło, zacząłem odczuwać bulgotanie w brzuchu i większy chłód (już nie pierwszy raz po grzybkach jestem wrażliwszy na temperaturę, nie wiem o co chodzi i czy to normalne), więc wstałem i postanowiłem opuścić moją miejscówkę, by dojść 100m dalej do osłonecznionej części lasu. W ciągu tych 100m grzybki zaczęły wchodzić bardzo mocno i szybko, nagle wyostrzył mi się wzrok, wszystko zaczęło być bardziej wyraziste(i kolory i kontury), a w żołądku dział się koszmar. Do tego stopnia, że poważnie obawiałem się narobić w gacie. To był moment przełamujący szalę, pierwsza obawa, która namnożyła wiele więcej. Usłyszałem gdzieś w lesie ludzi i kawałek dalej pilarzy, którzy ścinali drzewa, a bardzo teraz nie chciałem nikogo spotkać, zwłaszcza podczas ładowania się substancji. Narodziła się panika, że zaraz jakaś znajoma osoba ze wsi mnie znajdzie w takim stanie i jakimś cudem wezwie służby. Panika stała się potężna, a do tego doszedł problem z oddychaniem.
Starałem się uspokoić wpatrując w falujący obraz kolorowego lasu, czy kołyszące się w oddali drzewa, i kiedy udawało się to osiągnąć to wszystkie moje fizjologiczne dolegliwości dawały znak ‘Oho, kolego, bardzo źle się zaczyna’. Udało mi się dojść do tego, że wcale nie jest mi przyjemnie tutaj gdzie się znajduję, nie czuję się tu bezpiecznie, tzn. bardziej bezpiecznie czułbym się w domu, gdyby mój mózg zapomniał komendy ‘zaciśnij zwieracze’. Czym prędzej ruszyłem do domu, a jako że byłem dość wysoko w lesie, musiałem schodzić stromą ścieżką cały czas w dół. Wtedy kolejną dolegliwością stały się nogi, były miękkie, gumowate, cały czas czułem, że zaraz opadnę na ziemię, a łóżko stało się moim marzeniem - celem, który niezwłocznie muszę zrealizować. Chciałem iść bezinwazyjną drogą powrotną, która prowadziła przez pastwisko, ale okazało się, że na polu był właściciel, który już wcześniej dziwnie spoglądał na mnie podczas mojego poprzedniego słabszego grzybowego tripu. Zepsuta przez psylocybinę logika skazała mnie na przejście przez wieś z narastającą paranoją, że zaraz umrę, bo stracę oddech, że się zesram, zeszczam i zwymiotuje po drodze (to ostatnie udało mi się osiągnąć), a do tego wszystkiego cały świat wokół był falująco-pulsującym obrazem rzeczywistości. Zrozumiałem, że był to straszny błąd jeść taką dużą ilość samotnie, nawet pomimo wcześniejszych doświadczeń z mniejszymi dawkami.
14:40 Jestem w domu, zrzucam z siebie całe ubranie i wskakuję pod kołdrę, lecz mój azyl burzy odczucie potrzeby 1, 2 i wymiotów, jakby ten wywar chciał wylecieć ze mnie każdą możliwą stroną. Fizyczność zaburza każdą dobrą emocję, zamieniając je w złe, w paranoje, obawy. Jestem przerażony, że jeszcze nie doszedłem do części doświadczenia kiedy substancja najmocniej działa, a już odczuwam paniczny strach zostania sam na sam ze swoim umysłem.
15:00 Poddaję się, mam bad tripa, doszło to wreszcie do jakichś resztek racjonalnego myślenia. Co wieczność patrzyłem na zegarek, a czas jakby stał w miejscu, więc przeszło mi przez myśl, że do końca utrzymania się we mnie substancji mogę nabawić się choroby psychicznej. Mój organizm dalej wariuje, co za tym idzie moja głowa też, więc położyłem miskę obok łóżka, nakryłem się kołdrą i położyłem z myślą ‘może zasnę i się obudzę już po wszystkim’, i choć wiedziałem, że tak się nie stanie to bardzo na to wtedy liczyłem.
Zrezygnowany zamknąłem oczy oczekując tylko i wyłącznie na finisz, ale nagle boom, w moim umyśle/podświadomości odezwał się drugi ja, właściwie, to było tak jakbym ja znalazł się w jego świecie równoległym do mojego, jakby on był mną, ale zupełnie innym. Pokazał mi swoje życie, a raczej jakim byłbym człowiekiem, gdybym wyzbył się obaw, pokazał wszystkie lęki i skąd się biorą, jaka jest ich podstawa, wszystkie wady, słabości jakie mnie ograniczają i hamują w życiu. Całe najgorsze zło we mnie, o którym nie do końca miałem pojęcie. Wszystko nagle stało się jasne. Moja świadomość-ja, która okuta była w kajdany wytopione z paranoi i obaw jakby zaczęła się z nich uwalniać. Poczułem się lekko rozluźniony, poczułem się tak jakbym pokonał jakąś niewidzialną barierę, jakbym przeszedł przez jakąś bramę. Następnie znalazłem się w innym świecie, z kolejnym mną, gdzie kolejny ja pokazał mi szczęście. Czym jest dla niego(a tym samym dla mnie), pokazał (swoich)moich najbliższych, wszystkie silne więzi psychiczne, pokazał czystą dobroć, to co dobrego zrobił, jego zalety, całą pozytywną stronę jego życia. Pękła kolejna bariera, czułem, że pokonałem kolejną bramę, a gdy otworzyłem oczy stało się coś niesamowitego.
+/- 15:20 Pierwsze co poczułem to błogi spokój, wszystko złe minęło po surowej nauczce od dwóch ja. Po ich wizjach mnie samego wiedziałem, że nic złego mnie już nie spotka (kiedy do czasu zamknięcia oczu leżąc w łóżku niczego nie byłem pewien, tak po otwarciu oczu byłem pewien wszystkiego). Do tego stopnia nie mogłem uwierzyć w 180 stopniowy zwrot akcji, że usiadłem, zatkałem usta ręką i przez zasłonięte usta powtarzałem tylko ‘to jest niemożliwe’. Znalazłem się i odrodziłem na nowo, otrzymałem wskazówki jak postępować ze sobą, został mi wyznaczony tok rozumowania o sobie samym i o świecie. To tak jakby ktoś kto mnie zna bardziej niż ja sam stworzył idealnie szczegółowy opis mnie, pozwalając jednocześnie na jego korektę poprzez swoje dalsze życie, jakby ktoś napisał dla mnie instrukcję obsługi mnie samego. Po tym wszystkim poczułem się cudownie. Zyskałem świadomość siebie samego w sobie i świecie. Poczułem, że jestem tylko małą nieistotną energią, częścią czegoś większego, która żyje w tym świecie, tak jak i wiele bilionów, biliardów istot żywych, i mimo, że ściśle nie jesteśmy ze sobą powiązani, to czuję miłość do wszystkiego co mnie otacza, wszystkich żyjących istot tylko za sam fakt, że jesteśmy tu razem. Poczułem wielką wdzięczność za to, że mam możliwość żyć i przeżywać swoje życie, wdzięczny za wszystko co mam, za swój bagaż doświadczeń i za to, że jest jeszcze tyle w życiu do odkrycia, poznania, doznania, zrobienia. Narodziła się też wielka miłość do siebie samego, podziw i piękne uczucie akceptacji, szczególnie tej złej strony siebie, ponieważ wiedziałem już jak zacząć ją naprawiać. Intensyfikacja odczuć, uczuć i pozytywnych myśli była tak ogromna, że łzy radości spływały mi po policzkach, płakałem i śmiałem się naraz nie mogąc uwierzyć w to co się właśnie stało. Stoczyłem wielką psychiczną walkę ze sobą i udało mi się z tego wyjść obronną ręką i do tego z niesamowitym doświadczeniem poznania siebie samego.
16:00 Czułem się świetnie i rozpierała mnie energia, chęć do życia, szczęście, bo przeżyłem psychiczne odrodzenie. Zaabsorbowany emocjami nie zauważyłem, że efekty wizualne stały się silniejsze. Obraz rzeczywistości odbierałem jakby przez filtry/warstwy kolorów. Do normalnego obrazu filtrowanego przez gałki oczne dochodziły kolory: niebieski, czerwony, róże i fiolety, tak jakby kontury widzianych rzeczy miały dodatkowe kolorowe kontury. Do tego wszystkiego obraz pulsował, zlewał się, rozlewał. Silny efekt tego doświadczyłem klęcząc przed toaletą wpatrując się sporo czasu w zwykły papier toaletowy. Leżący tam papier pulsował w taki sposób, że wydawało mi się, że każda jego warstwa, (a wydawał się mieć ich mnóstwo) nabierała wody, choć już dawno wszystko było mokre, jakby dolne warstwy wylewały się na wierzch. Jest to nie do opisania słowami, ponieważ ciężko znaleźć związek wyrazów, który mógłby przybliżyć wyobraźni ten obraz. Najbliższym określeniem może byłoby: wyobraź sobie np. prostokątny kawałek papieru wypełniony niewidzialnymi okręgami, a z ich środków widziany obraz papieru wylewa się na wierzch rozpływając na boki delikatnym jednostajnym tempem. Wszystko to dzieje się w nieustannym cyklu, sprawiając wrażenie ruchu/poruszania się/oddychania obrazu/posiadania w sobie życia lub jakiejś wylewającej się na zewnątrz energii.
Wracając z toalety do mojego pokoju na poddaszu otworzyłem okno dachowe z widokiem na góry i duży obszar kolorowych jesiennych lasów i nagle wszystko zaczęło się ruszać. Cały obraz zlewał się, rozlewał, PULSOWAŁ, oddychał jakby żył. Wszystkie kolory drzew, cały świat wydawał się jednym wielkim impresjonistycznym pejzażem Moneta złożonym z pięknych kolorowych ruszających się ciapek. Magia! Stałem w oknie wzdychając i „łaaaaałując” pełen czystego psychicznego szczęścia, a w dodatku cały świat wyglądał tak, jakbym znalazł się w magicznej krainie. Postanowiłem włączyć muzykę: didgeridoo i drumla wplecione w psychodeliczne bity i wróciłem do okna podziwiać to co się tam działo. Nagle nad monetowskim lasem, a pod fioletowo –różowym niebem, góra Śnieżka zaczęła drżeć w rytm dźwięku drumli. Wyglądało to bardziej na dreszcz, tak jakby ją dreszcz przechodził z zimna. Stojąc tak jakiś czas i podziwiając, rozmyślałem o wielu ważnych kwestiach życiowych w towarzystwie wielu bzdurnych dziwnych myśli.
Zafascynowany efektami wizualnymi wróciłem oczami do pokoju i przyglądałem się już wszystkiemu z bliska. Wzory na panelach pływały i falowały, zdobienia ścienne-motyle wydawały się odlatywać, a w tynku widziałem całą strukturę, nawet najmniejsze ziarnko piasku, lecz nic tak nie było cudowne jak obrazek mandali rysowanej pastelami, zamknięty za szybką, gdzie pastele wydawały się rozlewać po płótnie jakby prosząc, by je wypuścić spod oprawionego szkła, wyglądały zupełnie jakby żyły. Po jakimś czasie wróciłem do pozycji leżącej czerpiąc tyle ile zostało, a jeszcze trochę zostało: wiele pięknych myśli, a także durnych, dziwnych, śmiesznych, które widocznie nie były tak istotne by je tu spisać.
+/- 18:30, Zauważyłem powrót do normalnego myślenia, wszystko powoli ze mnie schodziło, ale zostało niesamowite doświadczenie, które nie zejdzie ze mnie nigdy. Nauczyłem się wiele o sobie, a także tego, że mimo jakiegoś tam doświadczenia z substancją branie dużych dawek po raz pierwszy w samotności nie jest dobrym pomysłem, oraz tego, że gdy organizm z rana przestrzega ‘nie dzisiaj kolego’ należy się go posłuchać. Dostałem nauczkę, chociaż było warto.
- 11471 odsłon
Odpowiedzi
No to grubo miałeś. Grzyby
No to grubo miałeś. Grzyby otwierają oczy :)
Grubo, szkoda tylko, że
Grubo, szkoda tylko, że żołądek wszystko zepsuł, bo zapewne mogło być lepiej gdybym połaził po tym kolorowym lesie, ale finalnie i tak wyszło na plus.