psychodeliczny triptyk, część trzecia: najlepsze 24 h
detale
raporty moltevolte
psychodeliczny triptyk, część trzecia: najlepsze 24 h
podobne
Wprowadzenie: Niniejszy raport został pomyślany jako trzecia część psychodelicznego tryptyku. Pomysł polega na tym, że każdy z trójki osób uczestniczących w podróży, napisał na jej podstawie TR opisujący wydarzenia sprzed 2,5 roku. Nie narzucaliśmy sobie żadnej odgórnej formy ani nie dzieliliśmy się tym, kto z nas opisze konkretne wydarzenia a kto wstrzyma się od ich przytaczania pozostawiając je dla reszty. Na pewno część wątków będzie się więc powtarzała. Zamieszczam linki do pozostałych części tryptyku:
• Część pierwsza, której autorem jest Pan Marjan figurujący w moim raporcie jako K : http://neurogroove.info/trip/psychodeliczny-triptyk-cz-pierwsza-mo-na-in...
• Część druga, której autorem jest Synaptyk figurujący w moim raporcie jako M : http://neurogroove.info/trip/psychodeliczny-triptyk-cze-druga-tripconfes...
Godzina 9 rano, budzę się i zgodnie z zaleceniem jem lekkie śniadanie, trochę stresu jest ale będzie dobrze. Zgaduje się z M w parku o 10 i idziemy do kumpla (K), wcześniej w biedrze zrobiłem drobne zakupy.
Przychodzimy, gadamy po trochę czego oczekujemy ale jakoś ciężko było się określić, bo to pierwszy taki kontakt. Koło 10:20 byliśmy na miejscu. Wchodzimy do kumpla, pusta chata więc na spokojnie bez stresu. Dostałem jakieś sushi, pierwszy raz w życiu jadłem coś takiego i było naprawdę ok. M nie bardzo smakowało. Ok, no to czas zarzucić, po połowie mocnego kartona.
Uczucia dosyć neutralne, ale nastawienie dosyć dobre. Potem siedzieliśmy u K i pokazywał nam różne rzeczy w pokoju, nie odczuwałem specjalnie działania ale coś „wewnątrz” mówiło mi że będzie fajnie. Było mi całkiem ciepło, ale jakoś nie przeszkadzało mi to. Posiedzieliśmy z pół godziny i wio w teren. W sumie nawet nie wiedziałem na ile idziemy, ale zabrałem ze sobą potrzebne rzeczy i kurtkę. Kumpel zebrał jakieś gadżety na później, ale nie pokazał co ma. Cel naszej podróży to dzika plaża. Dotarliśmy, jeszcze nie odczuwałem żadnych efektów. Mieliśmy jakieś piwo, ale szkoda że tylko jedno.
W końcu pierwszy efekt – kable energetyczne nad nami zaczęły się jakoś przybliżać i oddalać, wzajemny wkręt ale całkiem fajny. K mówi, że jak chcemy jeszcze robić jakieś zakupy to jest właśnie ostatni dzwonek . Kolejny cel to stacja benzynowa, idąc chodnikiem miałem wrażenie że ONI wszyscy wiedzą, że coś z nami jest nie tak. Wchodzimy na stację i o kurwa – jakie to pomieszczenie jest wielkie. Trochę mnie śmieszy ta sytuacja, ale jakoś staram się coś wybrać. Desperados i Specjal, to idealny wybór. Sprzedawca chyba też coś dziwnie zaciesza jak nas widzi płacących za browary. No ale lecimy dalej, obraz się podkręca i wszystko jest jakieś inne, lepiej spieradalać gdzieś na zacisze. Wracamy na plaże, kumpel wyciąga flagę Anglii i wygłupiamy się z nią jakiś czas, potem wbijamy w glebę i idziemy dalej. Tak zdobyliśmy Anglię. Kwas powoli wtapiał nas w swój świat. K wpadł na pomysł żeby pójść na opuszczony tor. Idealny pomysł, zero ludzi, z każdej strony jesteśmy osłonięci . Gorąco, ale jakoś tak inaczej, nie dokucza aż tak.
Już się załadował w 100%, przez chwile miałem dziwne odczucie w żołądku, ale potem przeszło. Czułem się zamknięty w tym wspaniałym świecie, co krok odnajdywałem coś nowego, fajnego. Ale obawiałem się na początku iść dalej, te parę metrów kwadratowych było dla mnie i moich kompanów.
Mieliśmy głośniki przenośnie i muzykę. M leżał i śmiechałem z niego że się czymś naćpał czy coś xD. Piliśmy desperadosy, stwierdziliśmy że coś w nich jest i to na pewno przez to świat jest inny. Dałem chłopakom po jakimś owocu, paraguaya czy jakoś tak. Mi smakowało. Co do smaku – nie chciało mi się palić, ale papierosy smakowały super i w sumie jarałem tylko dla satysfakcji. Kontakt słowny był w miarę dobry, czasem słabiej ogarniałem bo się zamyśliłem czy coś, ale ogólnie było dobrze. Pogadaliśmy chwilę i poszliśmy z kumplem po wodę do kawy do pobliskiej rzeki, wracając jechał pociąg towarowy, miałem śmieszne odczucie że jest taki malutki i mogę dać kroka nad nim. Oczywiście nie miałem zamiaru kończyć tripa idąc pod koła 50 tonowego pociągu xD Wróciliśmy i parzyliśmy kawę na prowizorycznej kuchence. Później dużo gadaliśmy. No i żarty się nas trzymały. Co jakiś czas jeździł pociąg osobowy, gadałem że ci jadący z lewo to pedały, a w prawo mogą jechać bo ? w sumie nie wiem dlaczego. Podczas rozmów M wspomniał o książce „hyperion”, jakoś nie dotarła do mnie ta nazwa i dla mnie to był „hiper jon”. Dlaczego ? Bo wyobraziłem sobie wielkiego jona i cały czas poprawiałem M że tak naprawdę to był „hiper jon”. Nigdy się tak nie naśmiałem, ja pierdole wydawało mi się, ze cos tak absurdalnego tak hiper jon gdzieś kurwa jest. Później M stwierdził, że chce sobie poleżeć, został okrzyknięty za to wczasowiczem. No ok., poszliśmy się rozejrzeć na pola rzepaku z drugim kumplem. O kurwa, to było wspaniałe, nie wiedziałem że to jest rzepak, widziałem morze na lądzie. Później zeszliśmy na dól do M, nadal leżał. No to lecimy dalej. Nastawienie bardzo pozytywne, zwiedzaliśmy okolicę i znaleźliśmy kilka miejsc na dalszą część tripa. Wróciliśmy do M, który powiedział , że widział coś wspaniałego i zaczął opowiadać co się działo podczas naszej nieobecności. Potem chyby włączyła nam się śmiechawa, wyciągnąłem soczek SONIK z biedronki i zaczęliśmy ostro się wygłupiać. Jakiś byle jaki soczek, a tyle zabawy. Zacząłem gadać że sąsiadowi podjebali taczkę, i wtedy się zaczęło – klimaty typowo polackie, potem oczywiście menelskie. Kolejnym etapem tripa, właściwie kompanem była jaszczurka zwinka, która wygrzewała się na pobliskim kamieniu.
Zbliżała się godzina 15:00/16:00 i przenieśliśmy się parę metrów dalej, było inaczej (ogólnie wszystko było inne, nowe). Z moich odczuć to głównie pamiętam to, że nie odczuwałem głodu, ale jak coś jadłem (żelki, owoce) było ok, żadnych negatywnych reakcji, no i trochę jakby miałem znieczulone ciało (nie jakoś mocno), fajki smakowały wybitnie, humor bardzo dopisywał , zero senności czy zamuły. Posiedzieliśmy trochę w miejscu, w którym później zrobiliśmy ognisko, ale potem stwierdziliśmy, że idziemy na górkę kilkanaście metrów dalej, zbliżała się 18:00. Kumpel stwierdził, że idzie na spacer poszukać Anglii, my z M zostaliśmy i o czymś gadaliśmy, odpaliłem kadzidełka . Powoli było widać księżyc i co prawda było jasno, ale i tak jakoś tak inaczej, zdawałem sobie sprawę że posiedzimy tu jeszcze dłuuuugo, co w ogóle mi nie przeszkadzało. Przyszedł kumpel, opowiedział swoją krótka wycieczkę. Nagle patrzę – telefon dzwoni, moja mama xD odbieram i gadu gadu jak tam na grillu u kumpla, mówię że dobrze i wrócę jutro. Chłopaki stwierdzili że rozmowa była bardzo spoko i zero przypału. Jakiś czas później patrzymy, a po torach idzie jakiś człowiek. Ja osobiście odebrałem go jako trolla, bo typ szedł jakoś dziwnie z jakąś siatką czy torbą.
Menelski klimat nam się udzielał bardzo, M wlazł na drzewo i zaczął kminić, że wszystko można inaczyj, koncepcja bardzo mi się spodobała i długo o tym gadaliśmy z przerwami na salwy śmiechu. Potem chyba leżeliśmy na ziemi i podziwialiśmy drzewo, leciała jakaś muzyka (u mnie Amethystium). Natura mnie otaczała, czułem się jak jakiś leśny człowiek xD Wirowałem w tym wszystkim, wśród liści. Dla mnie świat był teraz i tutaj, nie myślałem specjalnie o przeszłości i przyszłości, całkiem fajna opcja na dłuższą mete.
Robiło się szaro, trzeba było zacząć kminić nad jakąś miejscówką na noc. No to schodzimy na dół, ale wcześnie kumpel powiedział żeby nasza dwójka została bo chce nam coś pokazać. Odpalił pochodnie i efekt był zajebisty, zeszliśmy na dół i też się bawiliśmy tymi pochodniami. Było już totalnie ciemno, czyli coś koło 23:00, poszukaliśmy jakiegoś drewna i rozpaliliśmy ognisko, co na początku wydawało mi się nieosiągalne, ale przez można inaczyj no nie ? Siedzieliśmy i gadaliśmy, chwilami siedzieliśmy cicho. K puścił muzykę, Żywiołak, idealne na nocnego tripa. Pierwszy raz słyszałem te kawałki, więc efekt był mega, a kwas nadal działał. Nie smiechaliśmy już tak, bo bolał brzuch i klata od tego całego śmiechu.
Siedzieliśmy na spokojnie przy ognisku, M założył okulary 3d i gapił się w płomienie. Zbliżała się trzecia nad ranem, nie wiem jakim cudem, ale słyszeliśmy ludzi wracających z imprezy, w sumie byli dosyć daleko. Stwierdziliśmy, że miejsce naszego pobytu jest idealne, bo niby nie jesteśmy daleko od cywilizacji, ale jednak osłonięci od niej. Możliwe, ze słyszeliśmy tych ludzi bo miasto było totalnie ciche, nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że jest to możliwe. Powoli się rozjaśniało a kwas puszczał, gadaliśmy właściwie do świtu z przerwami na oglądanie gwiazd, księżyca. A właśnie, księżyc był tej nocy zajebisty (jak wszystko), na początku widziałem na nim człowieka grającego w golfa, z czasem zmienił kolor na pomarańczowy i był dla mnie księżycem demona ( w nawiązaniu do Mrocznej Wieży S. Kinga).
Kiedy się rozjaśniło, a kwas już puścił postanowiliśmy się zwijać. Było około 6 rano, poranna rosa pomoczyła nam rzeczy, szybkie pożegnanie i do domu. Kawałek poszedłem z M, potem od razu do domu. W domu zjadłem jakiś jogurt i poszedłem na fajke, ogólnie zacieszałem się trochę bo rodzina spała a ja przychodzę z tripa. Potem się położyłem, puściłem muzykę, ale nie mogłem usnąć. Podsumowanie ? Trip życia, jeśli miałbym okazję to powtórzyć to oddałbym duszę.
- 10712 odsłon