Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

psychodeliczny triptyk, cześć druga: "tripconfession tysiąca i jednej nocy".

detale

Substancja wiodąca:
Chemia:
Dawkowanie:
0.5 dziewiczego kartonika LSD, jak się później okazało – bardzo mocnego.
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Spokojny letni weekend poprzedzony lekturą na temat LSD. Chęć odkrycia substancji dla rzekomego duchowego działania (przy jednoczesnym - w miarę możliwości - wewnętrznym stonowaniu się, tj. bez żądzy wielkich obrazów i napalania się). Dwójka znanych towarzyszy, żadnych obaw o możliwe "dziwne biegi wydarzeń".
Wiek:
21 lat
Doświadczenie:
marihuana, haszysz, etanol, mieszanki z dopalaczy

psychodeliczny triptyk, cześć druga: "tripconfession tysiąca i jednej nocy".

Wprowadzenie: Niniejszy raport został pomyślany jako druga część psychodelicznego tryptyku. Pomysł polega na tym, że każdy z trójki osób uczestniczących w podróży, napisał na jej podstawie TR opisujący wydarzenia sprzed 2,5 roku. Nie narzucaliśmy sobie żadnej odgórnej formy ani nie dzieliliśmy się tym, kto z nas opisze konkretnie wydarzenia a kto wstrzyma się od ich przytaczania pozostawiając je dla reszty. Na pewno część wątków będzie się więc powtarzała. Zamieszczam linki do pozostałych części tryptyku:

•          Część pierwsza, której autorem jest Pan Marjan figurujący w moim raporcie jako M: http://neurogroove.info/trip/psychodeliczny-triptyk-cz-pierwsza-mo-na-inaczyj

•          Część drug’a – tu się znajdujesz.

•          Część trzecia, której autorem jest moltevolte figurujący w moim raporcie jako Sz: http://neurogroove.info/trip/psychodeliczny-triptyk-cz-trzecia-najlepsze-24-h

Skromna uwaga: ton i charakter niniejszego TR postanowiłem dobrać w luźną formę. Po pierwsze, jest to wspomnienie z pierwszego (dzika dusza, oh.) tripa oraz to, że wydaje mi się lepiej opisać tę historię jako coś, co przeczytane mogłoby zabrzmieć jak historia przy piwie. Czyli dużo luzu, skakania po wątkach i – mam nadzieję – weselszego tonu.

Opis:

PRE

Raport ten dotyczy mojej pierwszej styczności  z czymś innym niż przyjaciółmi: PRLu, czyli etanolem i gimnazjum – czyli THC  pod różną postacią. Szczerze? Nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać po literackich czy graficznych (photoshopowane zdjęcia czy rysunki starające się oddać charakter działania) opisach wycieczek podczas LSD.

Czułem jednak pewnego rodzaju respekt; głównie za sprawą opisu historii bicycle day czy ciekawostki o tym, że wielu uczonych (w tym noblistów) przyznawało się do zażycia LSD. Część spośród nich twierdziła, że podczas kolejnych bezowocnych poszukiwań / badań trip pozwolił im wyrwać się z toru myśli i pozwolił na thinking outside the box, co przyczyniło się do zrewolucjonizowania badań i przełamania zastoju. – To tyle z dziewiczego i nieśmiałego nastawienia wobec dietyloamidu kwasu D-lizergowego.

Co do współtowarzyszy podróży, pana M oraz Sz. – nie miałem, nie mam i nie mogę mieć zastrzeżeń. Całość odbyła się bardzo bezpiecznie, nikt nie wypruwał sobie jelit jak amerykanie po solach do kąpieli. Tak, zdecydowanie odpowiedzialni ludzie (jak się później okazało, również i weseli). Nie mieliśmy trzeźwego opiekuna (jakkolwiek to brzmi), przez co według mnie mogliśmy bardziej sobie płynąć nie czując jakiegoś „bufora” obok, który byłby zdziwiony naszą nowomową czy natłokiem opisów. Obu tryptonautów znałem wtedy od 6 lat.

Noc wcześniej nie mogłem zasnąć.

Jak emeryt, któremu studenci napierdalają nad sufitem hardbassy do 4 nad ranem.

Całą drogę od domu do kartonika na języku zastanawiałem się, jak to wpłynie na mnie, na moje życie. Nie, nie było to gimnazjalne „będę ćpieł” – krew pomieszała się z wątpliwościami, strachem, z drugiej strony z dziką chęcią – jak to na adrenalinie bywa.

Prom LSD-25 zawitał do doku pod językiem.

Jeszcze wcześniej kawałek sushi. I przegląd muzyki. I kołatające serce. I jeszcze więcej muzyki.

I tutaj nastąpiło to „coś” – adrenalina strasznie mocno mi podskoczyła; nie, nie bałem się telefonu mamy czy nagłego nalotu ABW, nie mam takich zapędów podczas narkożniw. To było bardziej coś na zasadzie „czy to już? Już? Już?”

Już?

Już?

I siedzę na fotelu, i nie wiem, co powiedzieć. I nie wiem, czy wpadające do środka słońce, które załamuje się na wszystkich obiektach działa tak, jak powinno czy może już zaczyna działać. Od razu uprzytomniam sam siebie, że wszędzie zgodnie jak biskupi odczytujący ten sam list papieski, ludzie nawiązują do tego, że „ładowanie się” może trochę potrwać.

Dochodzi do mnie też, że przekroczyłem już pewien etap – granicę w moim życiu, coś, co w negatywnych i stronniczych filmach dokumentalnych o kulturze hipisowskiej nazywano „twardymi narkotykami”.

Już?

Nie mogę wytrzymać sam z sobą, podśmiewuję się pod nosem. Inni też. Może Sz z tego samego powodu, co ja. Może M z naszych reakcji (Towarzysz M wybierał się już promem LSD-25 w wycieczki może za morze).

Już?

Postanawiamy, że nie będziemy siedzieć w miejscu jak student na kwejk.pl i wybierzemy się w pierwszy etap przygody. Podbijać.

PART I – WE MADE ENGLAND.

Poszliśmy w znajome dla nas wszystkich strony. Piękne. Tu rzeczka, tam bagienko, tam górka, tam masa żwiru, tam wysokie drzewa, gdzieś dalej tory, vis a vis tej zatoczki – profil miasta.

Wyobraź sobie trójkę młodych, względnie pięknych ludzi. Takich, których nad wyraz podejrzanie cieszy życie, obcowanie z naturą – każdy motylek był hakiem, który skutecznie łapał linię naszego spojrzenia. I tak oto wektor lotu motyla alkoholika (kiedyś czytałem o tym, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że półzgnity owoc może zawierać alkohol – za sprawą fermentacji cukrów – który później wypija motyl. Dalszą historię i genezę określenia dopisz sobie sam.) stał się moim centrum widoku.

Już? Nie, wtedy jeszcze nie.

Poszliśmy do górko-zatoczki, tj. jeden z nas był na górce, ja pośrodku, M bliżej brzegu – ‘zatoczki’. Czas ten spędziliśmy na rozmowie i dywagacjach, że nic nikomu nie jest, nikt nic nie zauważa i że chyba nici z mocnego tripa. Siedzieliśmy sobie przez chwilę, aż doświadczenie M poleciło nam, że jeśli czegoś potrzebujemy – a potrzebujemy lekkiego alkoholu, np. smakowego piwa – to warto iść teraz, póki nas nic nie bierze.

Już? W tym momencie patrząc na linie energetyczne wydawało mi się, że się lekko odginają i cyklicznie przelatuje przez nie (równolegle) mała fala-wzburzenie. Efekt identyczny jak do tego, kiedy weźmiesz długi kabel i gwałtownie go uniesiesz i położysz z powrotem – wzdłuż obwodu rozniesie się wysoka amplituda.

Nie mówię o tym chłopakom, moja amplituda była tak mała, że podejrzewałem bardziej soczewkę oka o ruchy celem kalibracji obrazu, niż LSD ‘atakujące’ mój mózg.

Poszliśmy do sklepu, wracając i mijając łuk rzeczki dało się zauważyć „poziomy” w wodzie – nasłoneczniona część wydawała się rzadsza, ta w cieniu gęstsza. Uzasadnienie tej obserwacji ciężko mi teraz opisać, ale gdybyś wlał syrop malinowy do wody i zauważał różnice gęstości.. to tak coś w ten deseń.

Nad rzeczką pokazały się komary, otoczenie rzeczki zrobiło się HD. Słońce powoli wdzierało się w toń wody – wiedziałem, że już coś się dzieje. Jednak dalekie było to od obrazków oświeconego Alberta Hoffmana pokrytego mistycznymi wzorami. Stwierdziłem jednak, że nie ma co się martwić – taki HD boost to też fajna sprawa.

Muszę jeszcze tutaj wtrącić rzecz dotyczącą tytułu części – M wziął z sobą flagę Anglii, tośmy założyli Anglię oraz przeprowadzili militarno-gospodarcze plany podboju, ogłoszenia suwerenności i rozwoju naszej strefy. Obwieścilibyśmy się lordami, posiadali ziemię. Co dalej? Podbój świata zapewne.

Nie zostaliśmy (jeszcze) lordami. Anglia (jeszcze) nie powstała. Szkoda. (Soon.)

Wychodząc z doliny, do poziomu ulicy spojrzałem na komin nieopodal. Ugiął się w S, w wybitnym slo-motion, coś pięknego.

Już? Już.  

PART II – Stacja piwo, stacja stacja, stacja piknik.

Dla mnie osobiście przejście tych 200m do stacji benzynowej było nie lada wyczynem.

Kolana? Wata.

Mózg? Wata?

Ręce? Wata?

Portfel? Starczy na piwo.

Wniosek? Napieramy do przodu!

Stacja benzynowa jest malutka. Teraz, na trzeźwo jest malutka. Wtedy była ogromną spiżarnią, totalnie poplątała mi się ocena głębii – podchodząc blisko ściany i patrząc w prawo, zobaczyłem, jak ogromnie rozciąga się na dziesiątki metrów. ŁALMART w Polsce po prostu.

[Krótko po tripie odwiedziliśmy ów stację, posiada tylko 2 duże lodówki na ścianie. No.]

Ustaliliśmy wcześniej, że bierzemy owocowe. Padło na Desperadosa.

Biorę desperadosa.

Sz też.

M też.

Podchodzimy do kasy, tutaj już trip wierci mnie nie na żarty. Sprzedający przybiera mimikę Jokera (granego przez Jacka Nicholsona) – straszliwie szyderczy i wykręcony grymas pogardy. Wykręcona mimika w klipach Aphex Twina to przy tym miluśki obraz. Płytkie oblicze. Tak „okrutny” wydawał mi się pan sprzedający.

Dlaczego? Po prostu obok kasy był trójpak tego piwa, za 60% ceny, po której my kupiliśmy osobno. I TO JEST JEDEN Z KLUCZOWYCH ARGUMENTÓW, DLACZEGO MATEMATYKA POWINNA ZOSTAĆ NA MATURZE W CHARAKTERZE OBOWIĄZKOWEGO PRZEDMIOTU.

A gość się po prostu uśmiechał. Mój strach + adrenalina + jego uśmiech dały skojarzenie „on jest zły, naśmiewa się” etc. Jak później da się zauważyć, ten trip polegał na przepuszczeniu bodźca przez podświadomość, która skutecznie modulowała bodziec i dopiero wtedy moja świadomość/ego je zauważało w określonej formie.

Na pierwszym etapie tripa główną rolę w modulowaniu obrazu grały emocje, przy peaku nadzieje i chęci wobec świata np. „o, widzę [x], niech to wygląda jak [y]” – tak też się działo. Ostatecznie, obraz czy dźwięk mogłem modulować jak marionetkami („niech trawa szybciej się rusza”)– nie czułem już tego tak żywo jak w punkcie drugim, nie sprawiało to takiej radości i poczucia wszechobecności natury czy samego tripa, ale nadal było odczuwalne.

PART III – Kampus.

(Ta część składa się z luźnych opisów bez ciągu przyczynowo-skutkowego, luźne pocztówki z tripa)

Pani Jaszczurka – na początku rozbicia obozu przywędrowała do nas jaszczurka, która leniwie wygrzewała się na słońcu. Taki miły akcent dla tripa zwłaszcza, że wszyscy z nas lubią przebywać w plenerze (niekoniecznie pijąc, np. dla alternatywy biorąc przecież twarde narkotyki.). Tak, trójka dorosłych facetów doznała takiego „awwww” na duszy. Zabawne wspomnienie.

Pole rzepakowe – wchodząc do kampusa dało się zauważyć na horyzoncie piękne pole zboża. Kilka hektarów gęstego zbiorowiska usadzonych roślin. Jedno ale – widziało się tylko szczyt roślin, trzeba było pokonać malutką odległość – pole było na wzniesieniu. I tutaj.. pierwszy „mindfuck”, który zobrazował mi, jak potężnym narzędziem może być sugestia.

Widzisz złote połacie, co myślisz? Pewnie większość od razu rzuci „pszenica / żyto” – tak też pomyślałem. Nawet widziałem, jak złote kłosy falują na wietrze. Podchodzę do pola na odległość ok. 3-4 metrów, nadal widzę, jak korony zboża delikatnie wirują na wietrze.

Podchodzę 30 cm. O santa madre y padre, porque? Ów żywe zboże okazało się wysuszonym, słomkowym zbiorowiskiem roślin rzepaku (albo prosa?). W każdym razie ten potencjał LSD nieco mnie przeraził i sprowadził do poziomu 10 cm, wręcz uciekłem z tamtego miejsca w wyrytym „ja pierdolę” na duszy. Prawdziwy obraz zupełnie różnił się od widzianego do ostatniej chwili – do tego, któremu bardziej było bliżej do symboliki śmierci i przemijania, niż dobrobytu i bogactwa polskiej wsi.

Chmury – tutaj bawiłem się podczas tripa starając się tworzyć chmury w określone wzory, symbole czy wizerunki – co zresztą na mocnym tripie nie jest rzeczą trudną. Szybko się udawało. Szkoda, że nie mam talentu plastycznego, może byłbym teraz jakimś młodszym grafikiem w EA sports. Oczywiście na najniższej krajowej i bez socjala. 

M wręczył mi okulary 3D z dziennika bałtyckiego – strasznie się uśmiałem, po czym jak najprędzej je założyłem i.. dopiero po tripie zorientowałem się, że widziałem tylko kolor czerwony (nocą niebieski, zwłaszcza patrząc na ognisko) – do dziś nie umiem ani rozwinąć, ani sobie logicznie wytłumaczyć tego „fenomenu”. Oczy były cały czas otwarte, nie przymykałem wybiórczo powiek. Nie wiem.

Twarze w drzewach – rzecz nietrudna do osiągnięcia przeze mnie na tryptaminach. Od razu korony drzew prezentują swoje ludzkie oblicze, rozróżniam kości nosowe, jarzmowe, oczy, czoło, etc. Zabawna rzecz. (nie, nie mam schizofrenii). 

Soczki – może któryś z tryptonautów to opisze, ja osobiście nie mam sił. Śmieję się do dziś.

Synestezja – coś pięknego. Większość ludzi, z którymi się spotykam określa to „a pierdolisz” tudzież „jo, pierdolisz”. Ale uwierz, działa. M zaopatrzył nas w przenośny głośniczek i kilka GB muzyki (dlatego też mamy na neurogroove unikalne nicki, co by ZAiKS nas nie ścigał po nocach!). I tak udawało mi się rozpoznać powtarzającą piosenkę nie przez rytm, ale przez.. jej kolor. „Mind Feeders” to pomarańczowy wodospad, takie obrazy tworzyły się po zamknięciu oczu. Najwięcej pomarańczowego.. i tak każdy utwór miał swoje unikalne wzory, tempo ich powstawania, kształt i.. barwę. Niektóre utwory były też zimne. Coś jak gęsia skórka podczas słuchania ulubionej kompozycji pomnożone razy miliard. Strasznie zintensyfikowane uczucie.

Sugestia, część kolejna – poprosiłem Sz, by wymienił losowo kilka zwierząt. Żyrafa, lepard, etc. – zabawne, jak wizuale pod powiekami błyskawicznie się wydłużały czy zbierały w skupiska cętek.

Sugestia, modulowanie – trochę okropna sprawa. Leciała rosyjska piosenka, którą wszyscy znamy – nagle ktoś rzucił „ale ona wolno leci”. I ze słówka „piosenka” zrobiłoby się basowym tonem „piooosennnnkaaa”. Nie jestem w stanie wytłumaczyć, czy mój mózg robił laga i wydłużał, czy świadomość tak przyboostowała, że poczułem się jak Neo w jego dzikich, matrixowych slow motion. Mimo wszystko, dla mnie osobiście quasi-nieprzyjemne odczucie.

Dodam też, że o ile M i Sz eksplorowali okolicę, ja leżałem w pełnym słońcu na kamyczkach, które kiedyś wyścielały tor kolejowy. W myśl zasady „Kto bogatemu zabroni?”

Podczas pewnego utworu (kompozytora, od którego jakiś czas później uzyskaliśmy autografy J) przeżyłem unikalne, hollywoodzko-bollywoodzkie przeżycie. W trakcie utworu, tempo zwalnia i pojawiają się skrzypce, nastaje smutek, rozejrzałem się dookoła – nie z tęsknoty za towarzyszami, ale dlatego, że fraktale zrobiły się granatowo-fioletowe i zimne. Oparłem się na łokciach i zobaczyłem protest pewnych polnych muszek – unosiły się grupką, jakieś 40 cm nade mną (z powodu wylanego soczku może?). W momencie, kiedy utwór wraca na swoje agresywne i szybkie obroty, w grupkę wpada jaskółka i pożera jednego z nich. Zabrakło mi tchu. 

W późniejszej części, już czując schodzenie peaku, próbowałem swojej lingwistyki – tłumaczyłem sobie słówka na binarny, na inne języki, w tę i z powrotem. Jestem skłony przyznać, że podczas schodzenia już z najwyższego „tripa i malowniczości”, mój mózg ma solidnego boosta do IQ. I HD. I 3D. 

Na zakończenie podzielę się też ciekawym odczuciem; cały trip trwał mi jak 3 dni. Z tym, że czasem jedna rozmowa zabierała nam godzinę, a innym razem odczuwalnie długa debata trwała.. 11 minut. Poczucie czasu było przestrasznie zaburzone.

Bonus: Slajdy na wzgórku

Kolega Sz podzielił się spostrzeżeniem, że trochę mu przykro, że ludzie na tej planecie są tak naprawdę ‘gośćmi’, a nadużywamy surowców i powoli wyniszczamy planetę, jak i siebie. Kiedy to mówił, na przeciwległym i ukośnym wzgórku ukazały mi się „slajdy”. Wyglądały one jak animacja m.in. w „Man of Steel”, kiedy przedstawia się historię ludu w statku (solidne postaci, mało elementów, za to bardzo szczegółowe).

Każde zdanie Sz miało swoje slajdy, animację. Widziałem drwali, fabryki, masy ludzi i rewolucję przemysłową. Tu mnie dopiero wbiło – wizual z otwartymi oczami. Na przeciwległym terenie. (Postaram się później zedytować TR i rozpisać tę część.)

PART IV – Czas na afterparty.

Dawno po powrocie towarzyszy, wypitej kawie (w mniej lub bardziej eleganckim charakterze) zebraliśmy się na górce, gdzie wyrasta ładne, stare drzewo z poziomymi gałęziami jak na sawannie. Ta okolica jest naprawdę malownicza i jeśli pada propozycja tripów (już na innych substancjach) zawsze rzucam ją w pierwszej kolejności.

Peak zaczął już gasnąć, pozostawiając wesołe i głębokie doświadczenia za sobą. Starałem się wyłuskać jedno zdanie, które byłoby idealnym podsumowaniem tego tripa. Wtem zerwałem się z drzewa z pamiętnym już w moim gronie krzykiem..

MOŻNA INACZYJ! (jesteśmy z rejonu, który ma tam swój jakiś dialekt i regionalizmy. Nie jesteśmy z okolic Śląska, broń boże.)

Ciężko mi teraz rozwinąć to w taki sposób, abyście odebrali to, jak ja wtedy – musielibyśmy po prostu razem wtedy tripować ;) W każdym razie doszedłem do wniosku, aby nigdy się za bardzo nie rozdrabniać i nie trzymać się złych ścieżek, skoro zawsze można inaczej. Jak głosi powiedzenie – nie ważne, jak długo idziesz złą ścieżką, zawsze możesz z niej ustąpić. Jakoś tak.

Z drugiej strony też nie do końca chciałbym dzielić się genezą „M. I.” – taka własna perełka tripa ;)

Tej nocy księżyc był pomarańczowy. I wielki – czego chcieć więcej?

Noc spędziliśmy przy ognisku – za każdym razem, jak na nowo otwierałem oczy, czułem się jak pod wodą – każde otwarcie oczu wzburzało obrazem, przechodziła przez nie jakby „fala uderzeniowa”.

Nad rankiem wróciliśmy do domu. Wziąłem kąpiel.

Starałem się zasnąć.

Analizowałem później tripa i postanowienia przez jakiś kwartał, spora dawka materiału i doświadczeń. 

BONUS:

Zaraz po jaszczurce, tuż na początku, kiedy towarzyszyła nam dzika zabawa i humor, zauważyliśmy samolot. Leci biały mech, za nim smuga kondensacyjna. Nagle smuga zniknęła. Śmiejemy się, że za sterami siedzi stary pilot i „Młody”, świeżak w pierwszym dniu pracy, któremu zgasł silnik. Wydarłem się „Młody, kurwa! Sprzyyyyyngło!” – smuga pojawiła się na nowo.

Było przezabawnie :D 

Podsumowanie:

„Nie wiesz, dopóki nie spróbujesz” wydaje się być uniwersalną zasadą dla pierwszego LSD. Na pewno ta substancja nie zmieniła diametralnie mojego życia, ale pozwoliła wielu poglądom, nastawieniom nadać nowy wektor. Subtelnie pozwoliła na spojrzenie na wiele dziedzin mojego życia z ciut innej, świeżej i nie zmąconej starym tokiem myślenia perspektywy. Bardzo się cieszę, że mój pierwszy kwas zszedł w takim towarzystwie, a nie na dyskotece „Nokaut”, podczas jednej z upojnych sobót.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
21 lat
Set and setting: 
Spokojny letni weekend poprzedzony lekturą na temat LSD. Chęć odkrycia substancji dla rzekomego duchowego działania (przy jednoczesnym - w miarę możliwości - wewnętrznym stonowaniu się, tj. bez żądzy wielkich obrazów i napalania się). Dwójka znanych towarzyszy, żadnych obaw o możliwe "dziwne biegi wydarzeń".
Ocena: 
Doświadczenie: 
marihuana, haszysz, etanol, mieszanki z dopalaczy
chemia: 
Dawkowanie: 
0.5 dziewiczego kartonika LSD, jak się później okazało – bardzo mocnego.

Odpowiedzi

Przypomniało mi się parę rzeczy po przeczytaniu Twojego raportu. Kiedy tylko ruszyliśmy na stację widziałem już wodę w rzece jako krystalicznie czystą - jak w górskim strumieniu. Wychodzi na to, że mi też zaczęło się jeszcze przed stacją, ale zawsze kiedy mam jakiś cel to ignoruję albo nie zauważam części efektów.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media