szałwia pokazała... pazurek
detale
- ok. 100 mg SD 10x pierwszy raz,
- ok. 150 - 170 mg drugi raz.
LSD - raz.
DMT - raz.
SD - susz - trzy razy
SD - 10x - ten TR
szałwia pokazała... pazurek
podobne
Wszystko to co zawiera poniższy TR zdarzyło się w ciągu 2,5 godziny.
Muzyka towarzysząca przeżyciu: A tribute to Amethystium: https://youtu.be/U9jAIXJW_IA
Zbieżność osób i nazwisk przypadkowa.
Przejdę od razu do rzeczy. Miałem ze sobą Mary Jane oraz o,5 g dziesięciokrotnego ekstraktu Szałwii Wieszczej. Znajdowałem się w niedużym, ale przyjemnym pokoju z dwoma łózkami. Ogrzewanie nadawało jednostajne ciepło a przez uchylone okno wlatywało świeże powietrze, idealny klimat. Przed oknem była kolorowa wysoka zasłona przysłonięta dodatkowo prześwitującą firanką. Najpierw razem z moim wieloletnim przyjacielem, od tego dnia również opiekunem - Markiem - zapaliliśmy po ok. 500 mg Mary Jane. Każdy przyjął jakieś 3 - 4 buchy. Nastawienie się polepszyło, strach przed nowym zamienił się raczej w drobną obawę, ale ogólnie ciekawość była ponad wszystko. Usiadłem na łóżku z wyprostowanymi i opartymi na nim nogami. Przygotowałem sobie też wcześniej poduszkę. Obok na stoliku stało bongo z wlaną odrobiną chłodnej wody. Szałwie wcześniej zważyłem - 100 mg na początek. Nabiłem bongo, przystawiłem zapalniczkę żarową do cybucha po czym zacząłem wciągać dym. Nie odczułem żadnego dyskomfortu czy poparzenia, sam smak oraz zapach dymu przypominały jesienne liście polane miodem - takie miałem pierwsze skojarzenie. Nie jestem pewien czy udało mi się spalić w tym jednym buchu całą zawartość cybucha, ale zaraz potem oddałem bongo Markowi. Ułożyłem głowę na poduszkę i czekał z zamkniętymi oczami. Cóż, nic się nie wydarzyło przez najbliższe dwie minuty, pomyślałem, że może za mało, albo po prostu nie działa. Zamieniliśmy się miejscami z moim opiekunem. Teraz on miał przyjąć Szałwię natomiast ja usiadłszy na taborecie obok, odebrać bongo z zapalniczką. Oczywiście wcześniej odmierzyłem na nowo 100 mg Szałwii i nabiłem cybuch. Doszło do analogicznej sytuacji, ale Marek potężnym wdechem spalił cały temat. Odstawiłem bongo na biurko, opiekun położył się. On tak sobie leżał a ja siedziałem obok i wpatrywałem się w tlące i uciekające resztki dymu z naszego przyrządu do palenia. Odniosłem w pewnym momencie wrażenie, że ten dymek zbliżył się do mnie i wleciał mi do nosa. Dziwne, zaraz potem zacząłem się śmiać, dosyć donośnie śmiać. Pojawiła się u mnie myśl, że ta drobna ilość tlącego się przed chwilą dymku spowodowała ten wybuch śmiechu. Może wcześniej źle paliłem, a ten spalony wprawdzie przez Marka temat, ale w dobry sposób zadziałał też na mnie. Pokręcona myśl, jednak nie dawała mi spokoju i ciągle się z tego śmiałem. W końcu doszedłem do wniosku - nie ważne co, coś zadziałało - wreszcie! Marek odczuwał bardzo przyjemny ciepło w nogach rozprzestrzeniające się po całym kręgosłupie aż po szyję, ale najbardziej w nogach. Zajrzałem do internetu by upewnić się, że SD nie przyswaja się łatwo w organizmie - więc można zapalić jeszcze raz. Tym razem odmierzyłem ponad 150 mg, znowu zamiana miejsc, Marek wciąż czuje ciepło w nogach. Rozpalam, tym razem biorę dwa buchy, jeden za drugim. Sam odkładam bongo na biurko chociaż trochę to trudne. Kładę się i... nic. Odmierzyłem jeszcze Markowi, też zapalił - siedząc na krześle - skoro nie działa za mocno to już nie ważne gdzie kto jest. Ja leżę, on siedzi, kontynuujemy naszą konwersację sprzed paru minut. Marek mówi najwięcej, ja raczej słucham. W pewnym momencie urwał w środku zdania, w tym też samym momencie zupełnie nie wiedząc czemu z moich ust wydałem dźwięk przypominający działanie silnika odrzutowego. Chociaż sposób w jaki to zrobiłem przypominał raczej dziecko, które w trakcie zabawy próbowałoby naśladować takowy. Dodatkowo wykonałem ruch ręką naśladujący ruch rakiety - którą oczywiście "naświetliłem" sobie - wylatującą z na wpółotwartej szafy obok stolika z bongo. Przeleciała nad pokojem znikając gdzieś w ścianie (?!). Zacząłem powtarzać tę czynność śmiejąc się przy okazji do rozpuku. Wróćmy do Marka - pamiętacie, jak przerwał rozmowę? Kopnęło nas w tym samym momencie, on wprawdzie nie naśladował żadnych maszyn czy urządzeń, ale wybuchł gromkim śmiechem i komentował ciągle jak to nas "wzięło". Rozmieszał mnie tym coraz bardziej, ponieważ za każdym razem używał innego synonimu "kopnięcia". Oczywiście także ja zacząłem odczuwać bardzo przyjemne ciepło w praktycznie całym ciele. Czasem aż z tej przyjemności przebierałem nogami i rękoma niczym bobas. Dalej śmiałem się aż do bólu brzucha, musiałem więc czasem powstrzymywać śmiech i starać się normalnie rozmawiać. Jednak większość wypowiadanych kwestii przeze mnie czy to przez Marka rozśmieszało mnie. Udało mi się na jakiś czas zamyślić i spoglądać w jeden punkt. Stała się nim wspomniana powyżej zasłona. Przez chwilę wydawała się być zupełnie normalna, ale już za moment nabrała znacznie bardziej wyraziste barwy. Dodatkowo odbijała światło, jak gdyby oświetlał ją jakiś reflektor. W utkanych na niej wzorach zacząłem widzieć obrazy. Szczególnie po środku, gdzie stykały się ze sobą trzy różnokolorowe pasy tkaniny. Lecz ja widziałem tam najpierw dwie gigantyczne płyty kompaktowe, by zaraz potem zobaczyć dwa naleśniki czy też gofry lub rozwartą bułkę kebaba. Zaraz potem obraz ten przekształcił się w wyskakującego z wody wieloryba, którego otaczała niebiańska aureola. Zobaczyłem tam też po prostu nicość pomiędzy jakimiś geometrycznymi kształtami przypominającymi dwie nieskończone ściany z nieznanego mi materiału. Gdy zacząłem rozglądać się po pozostałych fragmentach firany zwróciłem uwagę na to jakby była bardziej trójwymiarowa od całej reszty pokoju. Dodatkowo nałożony był na jej fakturze jakiś dziwny filtr, który ją lekko poszarzał (to wrażenie zapewne przez firanę). Bardzo mi się to podobało. Przyglądając się tak jeszcze zasłonie i firanie (która swoją drogą też miała wzorki - półksiężyce), zauważałem kreskówkowe postacie. Raz jakieś słodkie zwierzątka, układające się w całe plakaty bajek (zapewne nieistniejących), innym razem Barta Simpsona (?!) lub też żółtą kaczkę do kąpania. Wszystko to wizualizowało się w milczeniu, nic nie mówiłem, Marek też, siedział tylko obok przeżywając swoją podróż. Pomyślałem, że może warto "zobaczyć" co tam się kryje za powiekami. Zamknąłem oczy. Ciemność..., ale tylko moment. Zacząłem widzieć swoją twarz w taki sposób jakbym patrzył przez obiektyw kamerki GoPro umieszczonej na moim czole..., ale skierowanej w dół. Zacząłem lekko machać głową w rytm muzyki. Dokoła pojawiały się "wąsy" składające się z energetycznych fal przybierających różne kolory. Poza tym miałem wrażenie ciągłego lotu przed siebie. Marek się odezwał, powiedział, że jest mu bardzo przyjemnie i to co sobie wyobraża ma znacznie większy ładunek emocjonalny niż zwykle. Postanowiłem pójść w jego ślady. Rzeczywiście, wszystko to co chciałem sobie wyobrazić wyglądało bardzo realistycznie, projektowało się zajmując jakby całą powierzchnię umysłu (?!). No i oczywiście sprawiało ogromną przyjemność, chociaż pozwolę sobie nie mówić o czym czy też o kim myślałem. ;) Powoli kończąc dodam, że tak wyraźnej wyobraźni jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Sporo czasu minęło zanim otworzyłem oczy i znowu spojrzałem przed siebie na zasłonę. Ta oczywiście dalej promieniowała i co jakiś czas mogłem zobaczyć na niej różne dziwne wzory czy też stworzenia przypominające zwierzęta. Odczuwałem wciąż ciepło i nieopisaną przyjemność w całym ciele. Niesamowity chillout, którego również nie znałem. Nie poczułem jakiegoś drastycznego “schodzenia" ze mnie substancji, jeszcze dobrą godzinę czułem się wyśmienicie i do końca dnia humor był niezmienny. Mogę spokojnie polecić takie połącznie i te ilości na przyjemne i przepełnione śmiechem przeżycia. Zapewne większa gramatura czy też silniejszy ekstrakt Salvii spowodowałaby już znacznie konkretniejsze odloty, ale to innym razem...
- 10702 odsłony
Odpowiedzi
Fajny trip raport, sam
Fajny trip raport, sam ostatnio zaczynam zastanawiać się nad szałwią. Mam już za sobą sporo tripów na psychodelikach i chciałbym poznać nowe doznania.