wiedźmińskie delirium
detale
psychodeliki: Psilocybe cubensis, 4-HO-MiPT, 4-AcO-DET, Ipomea Tricolor, ALD-52, 1P-LSD, LSD-25, DOC
empatogeny: MDMA, 2C-B-FLY
dysocjanty: DXM, difenidyna
delirianty: Brugmansia arborea
kannabinoidy: marihuana i hasz
stymulanty: kofeina, 4F-MPH, HEX-EN
depresanty: alkohol etylowy
inne: Muchomor czerwony, Bylica piołun, Passiflora caerulea
wiedźmińskie delirium
Biali ludzie nazywają tę roślinę Brugmansia arborea (chociaż jeszcze do niedawna zaliczano ją do rodzaju Datura) i hodują ze względu na piękne, kielichowate kwiaty, natomiast andyjscy szamani zwą ją yerba del diablo i nie ma w tym nic nadzwyczajnego, bo posyła ona do wyjątkowo mrocznych poziomów podświadomości. Na pomysł eksperymentu z nią, wpadłem po przeczytaniu wywiadu z Warrenem Thomasem, liderem i wokalistą grupy satanic outlaw country „The Abigails”. Opowiadał on o Brugmansji w odpowiedzi na pytanie „Jaki był twój najgorszy trip?”. Niesamowicie atrakcyjny opis, duża historia używania w szamanizmie. Do tego moja mama hoduje je w ogródku – nie mogłem jej nie spróbować.
Było to prawie 6 lat temu, tyle czasu potrzebowałem, żeby zdecydować się spisać tę historię dla potomnych. Zaparzyłem herbatę z 4 liści i 2 kwiatów (dawki nie jestem pewien) i niespiesznie ją wypiłem. Była trochę gorzka, ale przygotowałem się na coś bardziej ohydnego. Wziąłem pieska na smycz, książkę z serii o wiedźminie, coś do picia i wybrałem się do wielkiej, starej, magicznej, nadodrzańskiej puszczy. Po jakimś czasie (ok. T+1h) zacząłem czuć pierwsze efekty, na razie tylko fizyczne i wywołujące spory dyskomfort. Najgorsza ta suchość w japie, piję tą wodę co chwilę i nic nie pomaga. Do tego chcę mi się sikać, zatrzymuję się przy krzaczku i nie leci nawet kropla i tak przy prawie każdym krzaku. Słońce jakoś mocno razi, wolę go unikać i trzymać się cienia. Postanowiłem wejść w pole kukurydzy i przycupnąć na chwilkę, ale zrobiłem się bardzo senny (T+2h), więc zrobiłem sobie drzemkę.
Po obudzeniu nieprzyjemne efekty fizyczne ustąpiły miejsce (wcale nie przyjemniejszym) psychicznym. Dalsza część tripa po obudzeniu jest zbiorem niechronologicznych wyrywków z pamięci, wyłonionych z odmętów nieświadomości w stopniu wystarczającym by zapamiętać z tego cokolwiek na drugi dzień. Przysiadłem, by poczytać sobie książkę. Po otwarciu książki zorientowałem się, że nie jestem w stanie zobaczyć literek ani wyrazów. No tak, atropinowa ślepota (efekt ten utrzymywał się u mnie przez 2 dni, uniemożliwiając czytanie)! Schowałem książkę i pogadałem sobie z psem. Gadam, gadam gadam, opowiedziałem mu wciągającą historię i do tego strasznie długą. W odniesieniu do historii zadałem mu jakieś pytanie. Pies się na mnie patrzy. Po braku zadowalającej odpowiedzi, zadałem mu jeszcze raz to samo pytanie, a on patrzy się na mnie i nie chce mówić. Cierpliwym, opanowanym głosem zadałem to samo pytanie, a on patrzy się na mnie tymi mądrymi oczami i bezczelnie ukrywa przede mną co o tym myśli. NO NIE!!! Tak się wkurwiłem, po tym, jak ja się tu szczerze uzewnętrzniam, ten się tylko GAPI! Wykrzyczałem mu to pytanie prosto w twarz i tak kilka razy (a na ogół jestem spokojnym człowiekiem). Aż nagle oślepiającym blaskiem objawiła mi się eureka: NO TAK, PRZECIEŻ PSY NIE MÓWIĄ! PSY NIE MÓWIĄ! O K***A, JAK JA MOGŁEM SIĘ NIE ZORIENTOWAĆ! Jaram się tym faktem przez dobre kilka minut, no nie mogę, aż podzieliłem się tą historią z psem. Opowiadam mu tą historię, po czym pytam się go co on o tym myśli, a on nic i w ten właśnie sposób, historia ta zapętliła się kilkukrotnie.
Jakiś czas później gram sobie na kompie. Coś kilka metrów obok mnie zamigotało na żółto. Wytężam wiedźmińskie zmysły i widzę kilka glistników jaskółcze ziele rosnących obok siebie i migoczących na żółto. Podchodzę do nich, żeby je zebrać i uwarzyć z nich jakąś wiedźmińską miksturę. Nie udało mi się, więc próbuje jeszcze kilka razy i wciąż nic. Klikam w boczny klawisz myszki zniecierpliwiony dziesiątki razy i wciąż nic. Więc patrzę na tę myszkę, co z nią nie tak, i nie uwierzycie: w mojej ręce nie ma żadnej myszki! Co więcej, przede mną nie ma żadnego komputera! A najlepsze z tego wszystkiego jest to, że ja nie jestem u siebie w domu i nawet nie gram w Dzikiego Gona, tylko łażę z psem po jakimś lesie! Podobną sytuację miałem czytając książkę (oczywiście Wiedźmina, bo co innego – byłem w to uniwersum, w tym okresie życia, chyba mocniej wkręcony niż w rzeczywistość). Czytam sobie czytam, wciągnięty mocno w historię. Fabuła się zacięła, więc próbuję przewrócić kartkę. I oczywiście znowu niesamowite odkrycie – W MOICH RĘKACH NIE MA ŻADNEJ KSIĄŻKI!
Kolejna sytuacja: idąc, zobaczyłem szyld burdelu. Nie mogłem uwierzyć – burdel w lesie?! Wtem nadeszła mnie żądza chędożenia, więc czym prędzej się tam udałem. Idąc usłyszałem, że ktoś z tyłu mnie woła, więc obróciłem się do tyłu – nikogo tam nie było – dziwne. A jeszcze dziwniejsze było to, że kiedy obróciłem się w stronę burdelu, szyld gdzieś znikł. CO SIĘ Z NIM STAŁO? Rozkminę przerwał mi głos wypowiadający moje imię:
- Olaf, Olaf, Olaf - szeptał do mnie tajemniczy głos. Obróciłem się do tyłu. Nikogo tam nie było.
- Halo jest tam kto? To ja Olaf! - Zapytałem głośno żeby na pewno mnie usłyszał. Niestety nikt się nie odzywał. To było creepy. Jak w horrorach. Bałem się na serio. Głos znowu zaczął szeptać moje imię:
– Olaf, Olaf, Olaf, Olaf - Zacząłem gorączkowo obracać się we wszystkie strony, próbując zlokalizować źródło dźwięku, wołając:
- Halo, kto tam? - Głos ucichł, a przede mną ukazał się znowu upragniony burdel, więc poszedłem na ruchanie. Drogę przerwał mi znowu ten głos, i tak w kółko kilka razy, aż w końcu burdel znikł na dobre i głos też. Nie było ani kurtyzan, ani chędożenia i nie dowiedziałem się kto mnie woła. No trudno.
Później idąc przez las, w oddali zobaczyłem ognisko i kilku ludzi. To byli Cyganie i żywiołowo rozmawiali. Podbiegłem do nich. Spragniony kontaktów międzyludzkich musiałem z nimi pogadać, więc przywitałem się z nimi śmiałym: Cześć! Oni nie odpowiedzieli, tylko coś ucichli. Więc powtórzyłem jeszcze raz głośno i wyraźnie: Cześć wszystkim! Oni za to mają mnie w dupie. Kilka razy jeszcze powtórzyłem próbę nawiązania jakiejś relacji z grupą jegomości, przedstawiając się i wyciągając rękę na przywitanie. Żadnej reakcji. Olewają mnie i unikają kontaktu wzrokowego. Ostro już wkurwiony staje przed jednym z Cyganów, łapie go za ramiona, potrząsam nim całym i krzyczę że mają przestać mnie olewać i zacząć ze mną rozmawiać. I nagle orientuję się, że trzymam w rękach drzewo i krzyczę coś do niego. Co ja tu robię?! Dlaczego gadam z drzewem?!
Delirium trwało praktycznie cały dzień. Po zmroku w częściowej ciemności, wyobraźnia generuje więcej zwidów. Wszystko (poza niedowidzeniem) skończyło się, kiedy przyszedłem do domu (ok. T+10h). Stany wywołane tą rośliną przypominają coś pomiędzy schizofrenią, lunatykowaniem, a ostrym zespołem abstynencyjnym po chlaniu. Jednym słowem DELIRIUM z podręcznikowymi wręcz: halucynacjami, urojeniami, stuporem i splątaniem. Kiedy atropina, skopolamina i hioscyjamina uderzają do głowy, nieustannie, falowo schodzicie w głąb odmętów podświadomości, które raz na jakiś czas gwałtownie wyłaniają się ku niebiosom, ponad płaszczyznę tego co świadome, co da się zapamiętać, i nad czym mamy jakąkolwiek kontrolę, uświadamiając sobie, że od dłuższego czasu odpierdalasz coś zupełnie nieracjonalnego i gadasz do drzewa (to chyba najciekawszy moment tripa). Po czym diabelska pani Brugmansia usypia waszą czujność w najmniej spodziewanym momencie i mami cię wizjami, a ty schodzisz znów w dół, tam gdzie to nie ty masz kontrolę nad sobą. I znowu odpierdalasz coś, co nie ma żadnego sensu, gadając przy tym z wyimaginowanymi postaciami, do czasu aż nie wyrwie cię z tego oświecająca eureka. Po alkaloidach tropanowych człowiek nie uczy się na swoich błędach – można się nieźle zapętlić. Tego dnia spotkałem jeszcze wiele dziwnych postaci: wielkiego olbrzyma, starą pomarszczoną wiedźmę, pokracznego karła i wiele innych. Moja standardowa reakcja na te spotkania to było – Ale fajnie, muszę z nim/nią pogadać. Choćby nie wiem jak dziwna/straszna/niesamowita była ta postać, jak niecodzienna/niemożliwa byłaby sytuacja, w której brałem udział, nie podejrzewałem, że było w tym coś nie tak, że to nie prawdziwe, że to halucynacje, a ja jestem pod wpływem jakiejś rośliny/substancji. To nie jest tak jak po klasycznych psychodelikach „wow, ale to niesamowite i niespotykane”! Tu widzisz/słyszysz/czujesz coś dziwnego, ale myślisz sobie „normalka, dzień jak co dzień, nic nadzwyczajnego”. Dopiero, gdy przypominasz sobie o tym wszystkim na drugi dzień (to jest zdecydowanie najlepsza część doświadczenia), nie pozostaje inny komentarz niż: O K***RWA!!! NIE WIERZĘ CO SIĘ WCZORAJ DZIAŁO!! JA P******Ę! I nie słuchajcie innych, delirianty nie są takie złe jak inni mówią. Wystarczy że otworzycie się na ból, strach i cierpienie, to będzie zajebiście. Oczywiście żartowałem :) Są cholernie trudne, wymagające, nieprzyjemne i do tego niesamowicie łatwo o przypał (brak kontroli jest najgorszy) i generalnie nie polecam ich nikomu, szczególnie tym co poszukują dobrej zabawy.
- 5424 odsłony