wypij piwko, boś blady
detale
raporty desert--storm
wypij piwko, boś blady
podobne
Zapraszam Państwa na przepiękny horror komediowo erotyczny
Główni bohaterowie:
Ja, moja luba, współlokator
Miejsce akcji:
Księga pierwsza, wprowadzenie - dom
Księga druga - klub
Księga trzecia zakończenie - taksówka, dom
Księga pierwsza:
Działo się to kilka miesięcy temu, a właściwie 2 tygodnia stycznia 2012. Współlokator miał wolne od pracy (ot takie to uroki firmy sezonowej), moja luba zaś studentka ma czasu wolnego aż nadto, a ja? Ja miałem wolny weekend od pracy co zdaża się bardzo żadko. Był piątkowy wieczór i chciecliśmy się zabawić. Początkowo mieliśmy zrobić flaszkę, spalić lolka i pograć w na PS3 w jakąś grę na playstation move, jednakże współlokator wpadł na genialny pomysł wybycia do klubu na jakiś dancing przy dubstepach. Przyklasnąłem temu pomysłowi ochoczo, gdyż na dobrej potupance w mieście byłem już nie pamiętam kiedy, luba zaś stwierdziła, że może być ciekawie. Wyprawkę zaczęliśmy ok. godziny 18, tak by zdążyć się odpowiednio nachlać i przygotować do wyjścia(wszak spodnie w kant trzeba pięknie uprasować, a sztuka to nie prosta po alkoholu i mariannie). Początkowo na stół wskoczyła połówka soplicy, którą ochoczo wlaliśmy do swych gardzieli, między czasie przepalając blantem z importowanej wprost z kraju tulipanu i sera żółtego Marianny. Podrażniając tak nasze mózgi owymi substancjami, otworzyła się kolejna butelczyna połowy z litra i tak powolutku dochodziła godzina 20. Niewiedząc czemu w pewnym momencie zjechałem do boksu (najprawdopodobniej był to efekt "po pracy" w której niechybnie byłem oraz niezbyt pełnego żołądka). Tak więc na chwilę opuściłem szeregi by się przekimać przed wyjściem jednocześnie dostając piwo na drogę do drugiego pokoju. Piwa wypiłem szybkim haustem ok. 3/4 puszki, spaliłem w kuchni fajkę i położyłem się wygodnie na wyrku. Leżałem tak ok. 15-20 minut i coś zaczęło się dziać. Poczułem się dziwnie pobudzony. Nie tak zazwyczaj czuje się człowiek najebany i po blancie, ale myślę ok. wszak możliwe, iż tak działa myśl o wyjściu do klubu. Po 30 minutach od wypicia piwka zacząłem wypowiadać swoje myśli, że oni są chuje, że ja tu leże, że jakim prawem i tak bez muzyki. Tak więc teleportowałem się do laptopa i włączyłem sobie muzykę. Jakież to było wspaniałe uczucie! Muzyka! Gwałciła mi uszy! Ahhh, by tak ona mogła brzmieć gdy umysł trzeźwy! Ale hola hola, co to za stan dziwny? Nigdy się tak nie czułem jak dotychczas. I tu zacząłem powoli kojarzyć fakty, że piwo coś za gorzkie się w smaku wydawało, że zajebanym niczym prosie leżał, a teraz proszę niczym młody bóg grecki, tańczę jakby szatan mi nogi opętał. No właśnie tańczę, mimochodem wstałem i zacząłem sobie pięknie niczym w you can dance tańczyć dla wyimaginowanej publiczności. Już wiedziałem, że piwo nie było wyłącznie piwem, a tylko nośnikiem dla tych kryształków których nieraz mi proponował współlokator, a przed którymi tak się broniłem z powodu przykrych wspomnień z ecstasy(ciasto z mózgu i dałn w głowie, a po zejściu trzy dni katorgi słuchowej). Jednkaże w tej chwili nie interesowało mnie to zbytnio. Uradowany niczym Maryja po 3 dniach od śmierci Chrystusa pobiegłem do pokoju obok z pytaniem która godzina i czy już wychodzimy i co mam na siebie włożyć i czy mi ktoś wyprasuje bo ja musze sobie póki co potańczyć bo mi nogi karzą i muzyka mnie gwałci. Tak tańcząc, latając z pokoju do pokoju, wybierając perfumy(oj ciężko było się zdecydować wszystkie były piękne) i zakrzątając sobie głowę tysiącami pytań zrobiła się 22. Pora wyruszyć. Halo? taksówki? to my będziemy czekać.
Księga druga - Z wizytą w klubokawiarni gdzie muzyka gra do rana
Wyszliśmy piękni i pachnący, a ja pajałem miłością do świata, zapaliliśmy lufkę w oczekiwaniu na taryfę. Zioło w połączeniu z mefedronowo alkoholową fazą dało przyjemny miks pobudzenia, miłości i błogości. Przyjechała taryfa. Ja jako kulturalny gentleman otworzyłem lubej drzwi samochodu. Sam obszedłem samochód i wszedłem z drugiej strony patrząc między czasie w cudownie gwieździste niebo, na którym Orion błyszczał dumnie swym trójgwieździstym pasem. Siedząc w samochodzie poczułem wspaniały zapach choinki waniliowej, ahh co to był za zapach, mógłbym go wąchać cały czas! A w radiu pana taryfiarza leciał Pink Floyd ze swoim shine on you crazy diamond, za co pochwaliłem wspaniały gust muzyczny. Podczas jazdy samochodem czułem jakby samochód nie jechał lecz unosił się nad asfaltem, ogólnie wrażenie miałem do lotu samolotem. Po paru minutach jazdy wylądowaliśmy pod klubem, czyli koło 22:15. W środku parę minut stania. Zrobiło się gorąco. Na twarzy czułem jakbym był czerwony niczym burak, jedno spojrzenie w lustro na ścianie i zweryfikowałem swoje "buractwo" do lekkich rumieńców. Pomyślałem, że jest dobrze, że bramkarze się sapać nie będą, że zajebany w tak zacne miejsce przychodzę. Byleby tylko nie pierdolnąć jakiejś głupoty, najlepiej się nie odzywać, bo pomimo, iż byłem dość ostro sfazowany dałem radę panować nad swoimi zachowaniami mimo, że niezbyt podobało mi się podporządkowanie jakim kolwiek regułom w tym momencie. W końcu weszliśmy. Ja szybko porównałem bicie pieczątki na nadgartsku jak do numerka w KL Aushwitz, z czego kompania moja rykła śmiechem odpowiednim do otoczenia. W szatni zostawiliśmy to co trzeba było zostawić i chuzia do baru po alkohol. Luba zasiadała zaś w loży w oczekiwaniu na nas powracających ze zdobyczą. Jednakże przy barze nie wystałem. Współlokator ostrzegł mnie, że może dopaść mnie małe sranie po mefie. Nie żeby sraczka czy coś ale ogromna chęć wysrania się. Niechętnie bo niechętnie pomaszerowalem do kibla. Na małysza zdusiłem szybkiego, choć niewielkiego kloca. Wracając do baru akurat była nasza kolejka przy barze. Zamówiłem sobie martini z wódką, wstrząśnięte nie mieszane niczym James Bond. Pochwaliłem panią barmankę za wspaniałe kolczyki i poszedłem do loży. Sącząc drina doszedłem do wniosku, że 007 jest głupi, że pije takie paskudztwo. W loży zaczęły chodzić mi nogi w rytm muzyki. Opróżniłem szybko drina i poszedłem do baru po redbulla, bo doszedłem do wniosku, że alkohol mi nie wchodzi. Z puszką poszedłem w stronę parkietu. Leciał Dizzie Rascal ze swoim bonkers w jakimś dziwnym miksie. Zacząłem się wczuwać w melodie płynące z głośników. Ciało chcąc nie chcąc zaczęło się lekko bujać, a ja sam nie wiem kiedy znalazłem się na parkiecie. No i zaczęło się. Taniec pojebaniec. Choć może nie do końca bo wokół mnie znalazło się parę lasek które zaczęły się o mnie ocierać bynajmniej nie przypadkowo. Jednakże ja miałem na nie wyjebane bo kochałem się właśnie ze Sierra Leone Mt. Eden'u. Koło godziny 1:00 zszedłem z parkietu, bo dostałem cynk, że gramy w kręgle i ucieka mi kolejna kolejka. Chyba musiał mi się zerwać na chwilę film, albo byłem ostro zamroczony muzyką, bo nie pamiętam, że mnie wołali. Okej no to gramy. Mi faza zaczęła powoli przechodzić. Ot gadane było dalej. Jednak nie wiem czym spowodowane, alkohol czy mefa? Czułem się wyśmienicie trzeźwy. Zaoferowałem się, że pójdę po drinki. Padło na malibu z anansowym sokiem. Siedząc tak i dyskutując na przeróżne tematy zrobiła się godzina 2:00. Ponieważ były wśród nas osoby postronne posłałem współlokatorowi sms czy dałby radę zrobić mi takiego drinka jeszcze raz jak w domu bo mi zeszło. Ten poszedł. Po ok. 10 minutach wrócił. Podał mi szklankę coli z dziwnym nalotem na wierzchu. Łapczywie ją opróżniłem. Czekając na pierwsze efekty poszedłem się odlać. W kiblu spędziłem ok. 10 minut. Wychodząc czułem już lekką błogość. Oho nadchodzi dobre pomyślałem wracając do loży. Tam zapadła decyzja, że wracamy na chatę dopić się. Decyzja była to dobra bo zrobiło mi się nieprzyjemnie gorąco i pragnąłem wyjść na zewnątrz. Skierowaliśmy się ku szatni. Było ok 25 minut od drinka. Poczułem się bardzo nieprzyjemnie, jakbym miał zemdleć. Szybko porwałem kurtkę i powiedziałem kompanii, że czekam na zewnątrz bo, mi gorąco. Tam stojąc spaliłem fajka (po mefie strasznie dużo się pali, najlepiej by się odpalało jednego od drugiego, podczas imprezy poszła mi cała rama) w oczekiwaniu na resztę. Luba widząc mnie lekko się przeraziła gdyż ponoć byłem dość blady, pytała czy nic mi nie jest, ja stwierdziłem, że czuje się wyśmienicie. Jednak potrzebowałem 15 stopniowego mrozu. Weszliśmy do taksówki. W drodze do niej wydawało mi się że nie mam fazy.
Księga Trzecia - Powrót do domu, jazda dyliżansem i cicha dyskoteka w kuchni
Wchodząc do ciepłego autka stwierdziłem, że jest inaczej. W radiu leciał jakiś spokojny rockowy kawałek, a mi weszła gadka. Zagadywałem taksówkarza, a ten cieszył, kwestia tylko z tego co gadam, czy z tego jaki porobiony jestem. Pochwaliłem go za wspaniałego mercedesa, że bez gwiazdy nie ma jazdy i takie tam głupoty. Pan taksówkarz chyba był zadowolony, bo spełnił moją prośbę, żeby jechać 100 obwodnicą. Dojechaliśmy do domu. Było ok 45 minut od drinka. Było mi przezajebiście dobrze. Towarzystwo rozsiadło się w pokoju. Ja poszedłem na chwilę do siebie. Wziąłem empetrójnik i zacząłem tańczyć w kuchni. Towarzystwo zawołało mnie na picie. Początkowo nie chciałem, jednkaże skusili mnie muzyką. Poczęstowano mnie blantem. Gdy marianna zaczęła działać trochę się zwiesiłem. Ogólnie mefa działała słabiej niż za pierwszym razem, co współlokator tłumaczył mniejszą dawką, co tłumaczył tym, żebym poszedł spać jak człowiek. Posiedzieliśmy ok. 1.5h i na dobranoc dopaliliśmy lola. Dotarłem do wyra. Leżac słuchałem radiowej trójki, a zamykając oczy miałem wspaniałe CEV'y, gdzie dominowały różnobarwne fraktale.
- 12616 odsłon