bitch albo nie bitch
detale
1mg etizolam (dopiero na sen)
1 joint na pół
Nastroje pozytywne, nastawienie na przygody, ciekawość.
Maczanki
Benzydamina
DXM
2C-E
4-HO-MET
JWH-210
pFPP
Bufedron
a-PPP
NEB
MeOPP
GBL
Etylofenidiat
Kodeina
Buprenorfina
Absynt
MXE
UR-144
LSA
25D
25C
2C-P
STS-135
AKB48
Metylokatynon
3-MEO-PCP
6-ABP
25B
Etizolam
Pyrazolam
Diklazepam
Makwiara
Kratom
Salvia Divinorum
MDMA
bk-2cb
5F-AKB48
Deschloroetizolam
Alprazolam
Mrs_B
Marihuana
25C
2C-P
MXE
25D
3-MEO-PCP
6-ABP
25B
Etizolam
Pyrazolam
Diklazepam
Makwiara
Kratom
Salvia Divinorum
MDMA
Kodeina
bk-2cb
5F-AKB48
Deschloroetizolam
Alprazolam
bitch albo nie bitch
podobne
Chodziło za mną coś spontanicznego. Trip w plenerze, trip, który będzie można powspominać. Bezpieczne siedzenie i miętolenie w łóżku choć bardzo przyjemne, chciałem zamienić na coś bliższego przygodom H.Thompsona. Zaproponwałem więc mrs_b spontaniczny wyjazd do Stratford w najbliższy poniedziałek (udało nam się zgrać dni wolne). W magicznym kuferku odłożone mielismy jeszcze kartoniki z 2C-I nbome (dawka nieznana, ostatni sort dostępny legalnie w uk na bloterze nadrukowano nazwę substancji) które dostaliśmy od jednego z userów w ramach nagrody w hajpowym konkursie na psychodeliczny rysunek. W niedziele wieczorem miałem jakiś słaby humor, przemęczenie pracą, ogólny dołek. Ostrzełem mrs_b, że nie wiem czy na pewno chcę się w ogóle ruszać się z domu. Przez cały poranek rozważaliśmy za i przeciw. Kiedy już mieliśmy zrezygnować przypomniałem sobie jak kiedyś zawsze miałem takie wachania i pełen wątplliwości wrzucałem psychodelik/dysocjant spontanicznie i przerzywając najlepsze tripy. Wyskakujemy spod prysznica i JEDZIEMY!
Zapraszam do pierwszego TR autorstwa mrs_b.
Autobus już stoi na przystanku. Biegiem! Oddalający się w kieruku miasta Shakespeara pojazd uświadomił nam, że pościg nie miał sensu.
- O której następny?
- Za pół godziny...
- To możemy jeszcze chwilę połazić po sklepach.
Szybki wypad do sklepu po pierwsze lepsze grube rajstopy dla dzieci oraz woreczki ryżu i czekamy na następnego busa, który ma nas zawieźć do Stratford. Usadowieni wygodnie na piętrze autobusu montujemy nowe poiki i w połowie drogi nieco przed południem decydujemy, że już czas by kartoniki z 25i, które do tej pory bezpiecznie spoczywały w kieszeni, wylądowały w buzi.
- Cheers. - Kwadracik na dziąśle. Pogoda dopisuje, słońce grzeje przez szybe, tylko wiatr gna chmury jak szalony.
20 minut później dotarliśmy do centrum miasta i z twarzami skrzywionymi lekko przez chemię wyprysnęliśym bez słowa z autobusu.
Na migi zdecydowaliśmy, że pójdziemy do parku przeczekać body load; ucisk w brzuchu i specyficzną ekscytację przekładającą się na rozbrykane nogi. Mocno stymulująco. Żwirowaty chodnik nabrał głębi i elastyczności. Mr_b przedarł się przez jakieś krzaki i druty by odlać sie do małego strumyczka i pomaszerowaliśmy dalej. Wiatr okazał się być dużo mocniejszy niż przypuszczaliśmy, więc mimo słoneczka założyliśmy rękawiczki. Przeszliśmy park wzdłuż i wszerz, podziwiając drzewa, których kora wyglądała jak cipki i przysiadając co raz na ławkach nad rzeką. Kiedy tak sobie łaziliśmy, każde ze swoimi słuchawkami na uszach i siedzieliśmy zszedł najgorszy body load. Zrobiło się znośnie.
- W mieście może będzie cieplej.
- Nom, i ciekawiej.
- Chciałem zajść do kilku galerii sztuki, obrazy będą fajne.
- Nie jest zbyt mocno wizualnie, ale mentalnie rozwala.
- Bardzo podobnie odczuwałem przy LSA.
Centrum miasta było jak dżungla pełna samochodów które koniecznie chciały nas rozjechać (!) i azjatyckich turystów z wielkimi aparatami. Po kilkukrotnym okrążeniu ronda i pobliskich uliczek udało się trafić do pierwszej galerii.
- Łoooo! To kolorowe, to dopiero zapierdala! - Moje oczy oszalały na widoć tęczowych maziajów, wszystko zaczęło pływać i falować. Gobliński uśmiech na twarzy i nosy niemalże przyklejone do obrazów. Z trudem ogarniałam techniki którymi były malowane. Wszystkie były jak żywe. W galerii znajdowały się zarówno abstrakcje które wyglądały jak wypalone kolorowe szkło jak i cała mas bardzo bajkowych i psychodelicznych prac w których autorzy użyli fluorescencyjnych barw - zdeformowane zwierzęta wyglądały jak idealna ilustracja do utworów Shpongle. Na piętrze wystawionych było kilkanaście prac Boba Dylana. Trafiliśmy akurat na "Like a Rolling Stone".
Wyjście na światło słońca - jak przejście do innego świata; oślepiającego i chaotycznego. Miasto uderzyło nas tłumem hałaśliwych ludzi. Było zimno a wiatr chciał zerwać nam czapki z głów. Mr_b na zmianę zakładał kapelusz i czapę. Przeszliśmy się po rynku gubiąc się nieco w poszukiwaniu schronienia przed wiatrem, chłodem, samochodami i smrodem frytek. Bardzo podbity był zmysł powonienia.
Następna galeria. Mocno wymalowana pani podeszła do nas i spytała czy byliśmy tu juz kiedyś. Odwróciłam się do ścian wlepiając wzrok w płótna - nie chciałam wybuchnąć jej śmiechem w twarz. Mr_b zdawkowo odpowiadał kobiecie na pytania z trudem chamując śmiech. Zerknęłam przez ramię czy na pewno da radę.
Oglądanie sztuki było bardzo przyjemne, przytulna atmosfera grubych dywanów i łagodnego, miękkiego światła. Wspinaliśmy się na kolejne piętra. Dobrze, że nie było za bardzo innych ludzi. Obrazy widziałam jak w 3D, ciężko ogarnąć. Czułam się jak bym sama prawie była na obrazie z ulicą w deszczu. Był świetny.
Stwierdzając, że w sumie nic ciekawego więcej w centrum nie ma, skierowaliśmy się spowrotem w stronę parku. Po drodze bardzo nalegałam na kupno okularów przeciwsłonecznych, ale jedyny sklep z okularami (oprócz mega drogich) jaki znaleźliśmy okazał się sklepikiem z chińskim kolorowym szajsem. Woleliśmy zdecydować się na zewnątrz a potem wejśc do środka i szybko kupić, jednak dziwne rzeczy które znajdowały się w środku rozbawiły nas i nie było szans na normalny zakup okularów. Odpuściliśmy sobie i poszliśmy dalej. Mr_b chichotał zwracając mą uwagę na miny mijanych przez nas ludzi. Wykrzywieni na wietrze; wyszczerzone zęby, rozwiane włosy i zaczerwienione nosy. Dostałam napadu śmiechu, mijałam kolejnych ludzi i rechotałam głośno patrząc im w twarze. Płakałam ze śmiechu nie mogąc się opanować.
Dosyć szybko dotarliśmy do wielkiej zielonej przestrzeni i rozłożyliśmy nasz 'obóz' na trawie w pewnej odległości od głównej dróżki. Plecak wypchany różnościami. Wypadało by coś zjeść ale nasze brzuchy protestowały. Jeden trójkątny tost wepchnięty na siłę. Wizuale słabły ale stymulacja wciąż dosyć mocna. Żeby ją rozbić kręciliśmy na poikach. Machanie łapami okazało się świetnym pomysłem.
- Oby tylko nikt teraz nie podszedł i nie zagadał, bo Ty będziesz tłumaczył hehe.
- No to najwyżej wydziemy na dziwacznych ludzi jak będziemy gadać głupoty. Możemy też zawsze powiedzieć, że nie mówimy po angielsku.
Wiatr jednak był zbyt mocny i utrudniał poikowanie, więc usiedliśmy na kocu i słuchając muzyki z telefonu wpatrzyliśmy się w falującą trawę. A falowała całkiem nieźle tworząc regularne wzory. Intensywność doświadczenia na przemian mocno wzrastała i prawie znikała przez cały trip
Nagle zauważyłam, że cała ziemia oddycha. Powiedziałam o tym Mr_b obserwując jak powierzchnia ziemi unosi się powoli - wdech- i opada z powrotem - wydech. Ciekawe uczucie. Wepchnęliśmy w siebie po kolejnym kawałku tosta i zaczęliśmy się zbierać. Wiatr był jednak dosyć chłodny a słońce grzało nie wystarczająco.
Przysiedliśmy na chwilę na ławce nad rzeką by patrzeć na ogromny teatr na drugim brzegu. Obserwowaliśmy ścianę budynku która wydawała się mieć dziesiątki odcieni ceglanej czerwieni i brązu. Podpłynęły do nas łabędzie w nadziei na jakieś resztki tostów i wylazły na brzeg. Podeszłam do jednego z nich chcąc zaprosić go do tańca. Był duży, wzrostem sięgał mi do ramion (mam ok 170cm) i dreptał niepewnie obok mnie, ale chyba nie miał ochoty na potańcówki i w końcu uciekł do wody.
Wróciłam na ławkę, gdzie mr_b obserwował ludzi karmiących gęsi, kaczki i łabędzie. Zaczęłam rozkminiać jakie to sakrastyczne; ludzie zachwycają się pięknem królewskich ptaków dokarmiając je resztkami ich martwych kuzynów i frytkami z McDonalda. Myślałam też, że życie w sumie samo i tak sprowadza się tylko do podstawowych potrzeb fizjologicznych i tak właściwie to nie jest ciekawe. To teraz to już jest życie? I tyle? Chyba spodziewałam się czegoś trochę innego. Ale dobrze, że mamy coś, czym możemy je urozmaicić - myślałam o dragach.
Było już koło 16.
Mój wzrok przykuło coś mocno błyszczącego kawałek przed nami, dosyć wysoko. To ogromny motyl zrobiony jak z jakichś cekinów odbijał słońce kłując w oczy błyskami.
- Ty! Ja zapomniałam, że ktoś mi kiedyś mówił, że tu jest farma motyli! Zobaczymy jak to wygląda?
- No dobra, ale mieliśmy się wybrać na spacer wzdłuż kanału bo mamy już niewiele czasu. - mr_b nie wydawał się przekonany ale zgodził się.
Duża brama wjazdowa nad którą lśnił ogromny niebieski motyl, a za nią ścieżka wśród roślinek prowadząca do budowli przypominającej dużą szklarnię.
Napis 'otwarte' był zachęcający- postanowiliśmy zajrzeć do środka.
Wewnątrz mnóstwo blatów z zabawkami, pamiątkami, biżuterią i innymi turystycznymi śmieciami i jedna kobieta wygladająca na pracownika farmy. Mr_b spytał gdzie się kupuje jakieś bilety (ja uparcie nie chciałam się odzywać, mimo, że z angielskim nie mam problemu), na co kobieta zaprowadziła nas do kasy i zakupiliśmy wejściówki. W pokoiku obok mogliśmy zostawić swoje rzeczy- jeszcze nie bardzo wiedzieliśmy jak to będzie wyglądać i czemu mamy zostawić kurtki, plecak etc. Z aparatem na szyi niepewnie spojrzałam na panią z kasy a ona wskazała nam płachtę z grubego przezroczystego plastiku zasłaniąjącą wejście do dalszej części budynku.
Trafiliśmy do niewysokiej ale rozległej szklarni pełnej roślin, szumu ogrzewania i... motyli. Wnętrze wyglądało jak zamknięty pod akwarium ogród z sadzawką po środku. Ogromne motyle przelatywały przed naszymi twarzami majestatycznie machając kolorowymi skrzydłami. Nie spodziewaliśmy się tego, w ogóle się niczego nie spodziewaliśmy :). Tuz przed twarzą przelaciała mi duża, żółta papuga. Było tam bardzo gorąco i wilgotno więc ucieszyliśmy się, że zostawiliśmy kurtki i plecak w szatni. Mr_b wydawał się troche oszołomiony i strzelał oczami dookoła w obawie, że zaraz wpadnie na niego jakiś motyl-potwór, co chwila okręcał się szalikiem i naciągał głębiej na głowę kapelusz. Ja cieszyłam się jak dziecko i pykałam fotki. Po ziemi biegały malutkie kurki, jak się okazało później, jakiś rodzaj przepiórek, tyle, że wielkości połowy dłoni. Były to śliczne nielotne ptaszki. Od razu chciałam jakąś pogłaskać ale mr_b pokazał mi ogłoszenie żeby tego nie robić, bo ich rodzice ich później nie będą chcieli spowrotem.
Dokoła kręcili się inni zwiedzający ale w ogóle nam nie przeszkadzali. Przeszliśmy kolejne pomieszczenia z wylęgarnią motyli, pająkami i skorpionami oraz gąsiennicami i wróciliśmy do motyli. Ogromne insekty nawet za szybą robiły wrażenie groźnych. Ogromna ilość bodźców wzrokowych i słuchowych w połączeniu z dusznym klimatem trochę dezorientowała, dodatkowo wszechobecne motyle powodowały, że rozglądaliśmy się ciągle, bo co chwila dostrzegalimy coś kątem oka. Mr_b kulił się gdy tylko jakiś motyl przefrunął zbyt blisko niego a ja obawiałam się, żeby nie rozdeptać żadnej z biegających wszędzie maleńkich kurek. Niezły ubaw.
Wydostaliśmy się tam skąd przyszliśmy i odetchęliśmy świeżym powietrzem. Działanie 25i natychmiast się uspokoiło. Mijająć wielki pomnik Shakespeare'a i poustawiane z czerech jego stron rzeźby postaci z jego sztuk, przystanęliśmy przy Hamlecie. Czaszka, którą trzymał w dłoni miała iście rozkminkowy wyraz. Pośmialiśmy się z tego nad czym mogła się tak zastanawiać i pomaszerowaliśmt dalej. Idąc chciałam uniknąć spotkania z ludźmi z mojej pracy więc schowaliśmy się do sklepu. Mr_b swoim ćpuńskim zmysłem od razu wyhaczył czasopismo Little White Lies, po którego wewnętrznej stronie okładki znajdowała się gra planszowa w której zamiast rzutów kostką kręciło się jointem na specjalnej tarczy niczym wskazówką. Nogi poniosły nas na spacer wzdłuż kanału. Pokazałam mr_b rzeźbę strażaka z której mieliśmy brechtę, bo była tak paskudnie wykonana i skierowaliśmy się w stronę przystanku autobusowego. Byliśmy już nieco zmęczeni i zmarznięci - ponad 6 godzin łażenia - mimo to szczęśliwi.
Jazda na piętrze była przyjemna, zdążył zapaść mrok, widoki za oknem ładniejsze niż zwykle.
Po powrocie do domu zaszliśmy do sklepu po sok i poszliśmy do parku z przygotowanym wcześniej jointem. Spaliliśmy się nad rzeką podziwiając kolorowe światła odbijające sie od wody. Bardzo przyjemne upalenie, nie było typowej zwały tylko trawiaste rozkminki z szybkim myśleniem od stymulacji a działanie psychodelika zostało odrobinę wzmocnione. Gadaliśmy cały wieczór, wizuale zmalały do ledwie widocznego rozmycia i podbicia kolorów. Najdłużej trzymała stymulacja.
Lekkie gastro wreszcie zmusiło nas do jedzienia. Postanowiliśmy znowu zjeść tosty tylko świeżo przyrządzone. Chleb tostowy wydał mi się tak mięciutki i przyjemny w dotyku, że zaczęłam wciskać w niego twarz śmiejąc się i namawiając mr_b, żeby zrobił to samo.
Zajadaliśmy tosty oglądając South Park a gdy stymulacja nie dawała nam potem zasnąć, dorzuciliśmy po 1mg etizolamu na głowe. Poszliśmy spać koło 22. Następnego dnia czułam się dobrze, wstałam bez większych problemów (jak na wstawanie 4.30) choć dalej czułam lekko benzo.
drzewo cipkowe :)
wielki stary motyl
motilku motilku!
były naprawdę słodkie :)
kurki dwie
Kuurka
Motylek
Motylki wpierdalają pomarańczki
Rozkminiająca czaszka Hamleta
Shakespeare
Chleb z odciśniętą twarzą :)
- 14142 odsłony
Odpowiedzi
Do moderacji.
Proszę o poprawienie znaczników z bbc na html w pierwszym akapicie
Sorki
Ju znalazłem. Intuicyjnie opcja edytuj znajdować powinna się na dole... Prawda?