Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

2-c-b trip report

2-c-b trip report

Wzielismy z H. i J. po 1,5 piguly /2CB/. Wlaczylo

sie nam lazenie. Poszlismy wiec wszyscy na zamek, byl oswietlony na

fioletowo. Lezelismy noca na mokrej trawie, patrzac w niebo, na

gwiazdy, swiatelka i nietoperze. J. nas rozsmieszal, opowiadajac

o promocjach w TV Shop /"rysiki!!!" "a teraz-uwaga!-dlugopis pisze

NA NIEBIESKO!!!"// Potem poszlismy na jakis cmentarz w lesie.

Wszystko bylo puste, pelne zakamarkow, jak z gry komputerowej.

Doszlismy do bramy, potem usiedlismy jeszcze w tym lesie -cmentarzu,

na murku, jak gargulce.

Potem blakalismy sie po lesie, gubiac sie i whodzac na ciemne

podworka. Martwilam sie troche, zeby nikogo nie spotkac, zeby nic

nam sie nie stalo.

Wrocilismy do domu. Ja zostalam z H. na balkonie. I wtedy -O,

Wieczna Ekstaza! - J. puscil niesamowita, transowa, wkrecajaca

muzyczke. Czulam jak wychodzi ze mnie, podnosi sie waz kundalini.

Reka z papierosem zwielokrotniala sie, tanczyla ogniki w powietrzu.

Myslalam `Govinda, govinda` bylam Kriszna z tysiacem odnozy,a obok,

w powietrzu, mandale eksplodowaly i rozpryskiwaly sie jak

fajerwerki. Czulam siatke kosmosu, polaczone ze soba krysztaly,

kwarki i fraktale. I odkrylam nowe kosmiczne czastki -WKRĘTKI -ktore

turlaly sie wydajac dzwiek: mkkrrrrrmmmmmmkkk.




Czas sie zakrzywil.


Potem, przedtem...




Lezelismy tez w pokoju. Nie wiem, ktore odczucia dokladnie sa z

pokoju, a ktore z balkonu. Balkon byl bardziej kosmiczno-chemiczny.

Pokoj - organiczno-wodnisty.




Balkon: czulam lancuch czaszek w ciemnym wszechswiecie, zlowroga

smiercionosnosc Kali. Czulam chrzest

czaszek i sciegien. Czulam, ze wszystko /nasze ciala/ ma rdzenie i

wypustki, wszystko ma kregi.

Przedluzeniem mojego kregoslupa byl rog i ogon.




POKOJ.


Bylo lesnie, wilgotno, duszno. Slisko. Synergicznie. Nie wiedzialam, co

znaczy to slowo, ale wtedy o tym myslalam.

Czulam sie zanurzona w cieplym, wilgotnym buszu-bluszczu. Moj

organizm byl jak las, powoli, cichutko- plum,plum -zablizniajacy sie i

samonaprawiajacy.




Muzyczka pulsowala w rytm rosnacego mchu. W lesie, w moim

organizmie, kwiaty powstawaly, pecznialy i nabrzmiewaly,

przeistaczaly sie i znikaly.

Tysiace przebudzen w pomaranczu i jasnosci. Intoksykacja bliskoscia.




Muzyka prowadzila moja glowe. Ruszalam nia, i bylam jak jez

roztracajacy nosem lesne poszycie, biegnacy -tropiacy. Jak z

teledysku Bjork.

Czulam tkanke rakowa mojej mamy. Bialo - niebieska, swiecaca martwym

swiatlem, pulsowala jak meduza.

Patrzylam na obraz Matki Boskiej. I byla dla mnie niema, ja bylam

martwa na symbole tego boga. Nie moglam uslyszec, bylam jak na

pustyni, w innej czasoprzestrzeni, glucha.




Poludnie. Zjazd, zwalka. Ciezkosc, pot i dretwota ciala. J. bal sie

o zawal, jak powiedzial o objawach, to zorientowalam sie, ze mam

takie same i sama zaczelam sie bac.

Czulam sie gabczasta. Nie czulam ciala. W zylach, bardzo wolno,

plynela jakby gesta, zastygajaca magma. Musialam masowac zyly,

pomagac pompowac.

Czasami mialam wrazenie, ze niektore czesci ciala mam pospinane

metalowymi zatrzaskami, ze mam suply na plecach.




Najgorszy moment. Poszlam do lazienki, pod prysznic. Straszne.

Miesnie mialam zwiotczale. Nie moglam ruszyc reka, nie moglam

nalozyc soczewki, rece mi drzaly. Mowilam do siebie w gderajacy

sposob, zeby sie przywrocic do rzeczywistosci. Ale caly czas bylam

obok ciala.


Patrzylam na swoja sponiewierana, okropna twarz i mialam dosc.

A potem nalozylam puder i przypomnialam sobie Pokemona :). No, w

kazdym razie jakiegos zdziwionego, pilkowatego, japonskiego demona.






Ok. 17:00 wyjechalismy. Upal, zniechecenie, wszystko wydawalo mi sie

sliskie i ohydne.

Kiedy juz znalazlam sie w pociagu do Krakowa, poczulam sie

wolna i niemal szczesliwa. Odetchnelam. Podpielam do walkmana

Wumpscut, przypadkiem niektore wkrecajace kawalki, ktore

przypomnialy mi tripa.

Naprzeciwko mnie usiadl jakis chudy czlowiek i cos czyscil i

przecieral. Bylam wyczulona na ohyde /w Katowicach wylawialam ze

wstretem samych brzydkich ludzi/ i myslalam ze to jakis HIV-ol,

ktory zaraz rzuci we mnie zakrwawiona watka. A potem facet wyjal

twardy dysk, dotykal go, patrzyl w niego, CZYTAL Z NIEGO, i az sie

zafascynowalam.

Zmienilo mi sie nastawienie, pochlonal mnie. Czyscil jakies srubki,

czesci. Mial dziwne, brzydkie, drzewiaste palce. Nic nie widzial,

tylko ten swoj dysk. Cudowne.






A przedtem, jeszcze ze zlym klimatem, myslalam jedna, filozoficzna

mysl: "JAKIE TO WSZYSTKO, KURWA, MARNE."




Ale potem,duzo potem :), juz w autobusie, przeszlo mi.

Pomyslalam, ze niewazne co i jak, trzeba byc wojownikiem.




Pomagala mi muzyka.


U J., balam sie ze mam rozlegly, trwajacy kilka godzin zawal.

Balam sie rosnacej od wewnatrz kreski zawalu, rozprzestrzeniajacego

sie jak chmura burzowa albo tornado.

Teraz nadal czuje niedowlad lewej reki, wyszla mi na niej duza zyla.




.


------


Powyzsze pisalam `na goraco` zaraz po przyjezdzie do domu. Ogolnie

tripa byl dosc meczacy, euforia trwala krotko i byla dosc

psychodeliczna. A zjazd byl wyjatkowo nieprzyjemny, chociaz moze to

tylko ja tak reagowalam - J. i H. nie czuli, sie az tak zle.






-Trotula-






Ocena: 
chemia: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media