mięso bogów
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
mięso bogów
podobne
Grzyby (05.10.02r) - a zaczelo sie tak:
Godzina 6.00 wyprawa na Miejsce Grzybobrania. Na przystanku czeka na mnie tylko r.,
w. niebedzie bo pojechal gdzies ze starym. Ok niema sprawy - wsiadamy
w XX i dojezdzamy na sama petle za cmentarz , jeden aautobus nam
uciekl, a drugi bedzie ze 20 minut. Czekamy na przystanku, jak
zwykle gadki o grzybach, o planowanej ilosci, a co jesli niebedzie
itd. Przyjechal autobus, oprocz nas jeszcze 3 jacys kolesie na
grzyby, reszta to zwykli pasazerowie. Podczas jazdy przeglad sprzetu,
kilka papierowych torebek, jeden plasticowy pojemnik zamykany
szczelnie. Paczka tytoniu redbull (paczka na wykonczeniu) i w sumie
to wszystko. Dojezdzamy i odrazu idziemy na lake. Najpierw szukamy w
trawie kolo jeziorka - nic. Znajdujemy kilkanascie psiakow, ale
lysiczekn jak narazie brak. Czuc grzyby w powietrzu jest wilgotno i
parno (mgla), ale grzyby czuc. Dochodzimy do glownej laki, tylko
jeden koles zbiera, ale z marnym skutkiem od 30 minut ma 5.
No nic podejmujemy walke i po ok 5 minutach, znajduje przyczajone w
trawie pierwsze grzybki. Po 30 minutach ja w swoim pojemniku mam
okolo 20 grzybow, roznych rozmiarow. R. niema ani jednego !!!
Rezygnujemy z laki, zapuszczamy sie w mlodnik. I tutaj odrazu
znajduje Lysiczki, jest ich troche, ale trzba sie w trwaie nagrzebac.
Mamy juz ok 40, wszystkie u mnie w pojemniku, r. nieznajduje rzadnych
moze dlatego ze pierwszy raz zbiera. Oddalamy sie coraz bardziej od
plotu i laki - im dalej tym wiecej grzybow. W koncu r. znjduje sam
kapleusz !!! Jest szczesliwy jak male dziecko, ale i zirytowany ze
niema wiecej. U mnie w pojemniku gosci juz okolo 65 grzybkow :>
Ok zamieniamy sie miejscami, mowie mu gdzie ma szukac ja odchodze
dalej. W koncu r. znajduje rodzinke naprawde duzych grzybow, zebral
tam okolo 15 sztuk. I potem jakos poszlo. Po okolo 3 godzinach mamy
cos 100 grzybow. Zbieramy dalej ale juz nogi bola i w oczach sie
mieni, wpatrujesz sie dlugo w kepe i grzebiesz w trawie, patrzysz
grzyb - zrywasz a to kawalek liscia, alb niewiadomo co, ale napewno
nie lysiczka. ok po 3.5 godziny mamy okolo 130 grzybow (liczylismy je
w ten sposob, bierzemy jednego standartowego grzyba i reszte rownamy
do niego. Standartowy grzyb byl dosc duzy, wiec wychodzilo czasami ze
5 mniejszych to jeden standartowy. Ogolnie wszystkich grzybow bylo
okolo 200). Potem jacys kolesie ktorzy dobili na laka - stwierdzili
ze nic niema i dali nam swoje 20 nazbieranych grzybow. Wiec laczeni
150 normalnych grzybow mamy w pudelku. !!!
Powrot do domu, zmeczeni, ale szczesliwi - r. deklaruje sie ze zrobi
w sloiku wywar. Nigdy tego nierobil ale powiedzialem mu co i jak.
Dodal do tego sposobu jeszcze wlasny pomysl i wywar powstal
zajebisty !!! (pomysl polegal na zalaniu wrzatkiem grzybow w sloiku i
wstawienie calego sloika na 10 minut do garnka z gotujaca woda (uwaga
trzba na spod garnka dac gazety bo sloik peknie !!!))
Ok godzina 21.00 jestesmy umowieni na gorkach kolo mojej ulicy,
centrum miasta, ale park, troche zuli ale miejscowka dobra.
Wczesniej rozdzielilismy wywar i grzyby do trzech sloikow - jak to
okreslil w. dwa granaty i czara - smiercionosna bron :>
To mialy byc moje drugie grzyby, w. 4 lub 5, r. natomiast mial
dzisiaj debiutowac, wiec jemu w nagrode za wlozony trud przypadla
czara - troche wiecej wywaru i wiecej grzybkow. Wywar przytgotowany
byl bardzo dobrze, praktycznie bez samku, troche oleisty i zoltawy,
ale nieczuc bylo grzybow. Wypilismy go dosc szybko, za szybko.
Mielismy tonik do popicia nieprzyjemnego samku, ktory pojawil sie w
momencie gdy wypilem 3/4 sloika. Pozostalych grzybow niejedlismy,
tylko possalismy, pozulismy je troche i wyplulismy. Niebylo sensu
obciazac sobie zoladka, jesli mielismy cos poczuc to praktycznie po
samym wywarze. Ok to co robimy - kierujemy wie w strone rynku, troche
mnie brzuch rozbolal i ogoolnie wrazenie, niedobre, lekka zmula - na
szczescie nikogo z nas nieciagnelo na wymioty.
Po przejsciu okolo 100 metrow, gdzies 10 minut od spozycia, czuje
lekka zmiane percepcji, swiatla staly sie troche jasniejsze (jeszcze
niewiele), powoli czuje jak miekna mi nogi, natomiast rzpoczyna sie
juz wieksza zmula. Troche mdli, troche kreci w zoladku i pojawia sie
posmak grzybow w ustach. Zapomnialem dodac ze bylo nas 4, oprocz w.,
r. i mnie byl jeszcze m. ktory jednak grzybow niespozywal (mial
troche ziola). M. robil za opiekuna i mial nam potem zdac relacje.
Po konsulatacji z reszta triperow - dochodze do wniosku ze wszyscy
czujemy sie podobnie. Jest to dla mnie spore zaszkoczenie poniewaz, z
wczesniejszego tripu pamietam ze faza wchodzila po okolo 40 minutach,
jednak wtedy zjedlem grzyby na surowo.
Po 20 minutach od spozycia, czuje narastajace oszolomienie, idziemy
ulica swiatla sa razace i powoli zaczynaja sie rozmazyac, mam
problemy z utrzymaniem rownowagi. Musze cos robic, gadac,
gestykulowac, no cokolwiek bo czuje ze rozsadza mnie od srodka
energia. Uciekamy od ludzi bo mamy wrazenie, ze wygladamy i
zachowujemy sie bardzo dziwnie. W. i r. czuja dokladnie to samo.
Dochodzimy do wyspy slodowej (caly czas szlismy jedna ulica), zaczyna
sie jazda. Zmula juz maksymalna, ogolne poczucie dyskomfortu,
spowodowane nieprzyjemnym uczuciem (morwieniem) w zoladku, natomiast
psychicznie jestem w szoku, grzyby weszly po 20 minutach juz na
pelnych obrotach, czuje to wszystko naraz. Oszolomieni, zdziwienie,
szczescie, zadowolenia, pelnie energii i zmule. Jest ciezko jak
najszybciej uciec od ludzi, przerazaja nas, podobnie samochody i
tramwaje. Dochodzimy na pl. bema , na laweczce siedza jakies
panny, smieja sie badz z nas, badz same do siebie. Ogarnia mnie
poczucie ze niesa w stanie ogranac tego co sie z nami dzieje, nigdy
niebedzie im dane tego zrozumiec. Ogrania mnie dziwna alenacja,
jednoczesnie czuje spokoj ze r. i w. sa ze mna i ze czujemy dokladnie
to samo. I nagle zaczynam odczuwac wielki szacunek dla m. za to ze
chce sie nami opiekowac i byc przy tym. Ogrania nas lekka panika:
- uciekamy stad, tu jest niedobrze
- dobra idziemy
- gdzie idziemy
- niewiem
- ja niewiem gdzie jestem
- ja tez nie ale idziemy
- dokad
- no niewiem
Caly czas ze soba gadalismy, smiechem zabijamy zle odzczucia i zmule,
energia nas rozsadza i tez trzba ja jakos wyladowac. Przechodzac
przez ulicy, nadal jednak wiemuy gdzie jesetesmy i co nam grozi. M.
staje na wysokosci zadania i bezpiecznie przeprowadza nas na droga
strone. Doslownie i w przenosni, bo to co dzieje sie potem to juz
zupelnie inna strona. Wchodzimy na ostrow tumski kolo pomnika
papieza. Patrze sie na ulice (duze kocie lby wyslizgane), ide i sie
patrze dopiero po chiwli dochodzi do mnie ze te kostki sie ruszaja,
wystaja znad poziomu ulicy i wybrzuszaja sie, a laczenia miedzy nimi
przypominaja gleboka odchlan. Mowie o tym r. i w. - po czym
jednoczesnie stwierdzamy ze niemozemy sie na to patrzec. Wkolo
koscioly, wiemy ze jestesmy obserwowani (na ostrowie sa kamery), ale
nieprzeszkadza nam to nadal stan paranoidalny, jednak na rowni z
pieknem grzybow. Niewiemy gdzie jestesmy, podziwiamy koscioly, cegly
na scianach sie ruszaja, wybuchy smiechu polaczone z gadka:
- mocna faza
- no chyba troche za mocna
- jak tak bedzie caly czas to ja pierdole
- idziemy stad zaraz sie uspokoi
- a dokad idziemy
- tedy
- nie tedy tam jest slepa uliczka
- to tedy
- czemu my chodzimy w kolko ?!?!?!?!?!?!
Jednak byly piekne momenty, wieza obok katedry, w niesamowitych
kolorach, oswietlona i piekna. Namalowany na niej wzorek, objawial
sie jak mampa nieba, gwiazdozbiory. Plosza nas jednak ludzie, co
prawda po calym ostrowie chodzi moze 10 osob, ale kazda z nich jest
straszna i inna zarazem. Niemozemy przebywac z ludzi - ta mysla
nachodzi nas jednoczesnie - idziemy do parku. Najgorszy moment na
ostrowie to gdy na placu za katedra mija nas radiowoz, paranoja siega
szczytu. Pretensje do m. ze prowadzi nas na policjie, ale
jednoczesnie juz powoli faza sie stabilizuje, wolniutko ustepuje
zmula, pojawiaja sie coraz wieksza halucynaje. Lampy swieca wszystkimi
kolorami teczy, powidoki, rozmazywanie sie slupow, jasne obiekty
widze w kolorze zielonym, czerwonym i niebieskim. Oddychajace domy i
budynki. Powoli czuje jak wchodzi typowa faza grzybowa a zmula znika.
Po przejsciu w okolice instytutu chemii, wszystko sie uspokaja,
znikaja paranoje, pojawiaj sie jawne halucynacje, fraktale na
chodniku, zakrecone we wszystie mozliwe kierunki, podwojne potrojne
drzewa. Rzezba atomu ktora stoi kolo instytutu faluje, rusza sie.
Ale nietracimy ze soba kontaktu wogoole, caly czas gadamy o
widzianych pixelach, uspokajamy sie nawazjem ze zmula juz schodzi, ze
teraz bedzie tylko lepiej, ze zaczyna sie prawdziwy trip. Jestesmy ze
soba i to jest wazne. Na ostrowie m. nas troche uspokajal, tu juz
niemusi. Wszsytko jest pod kontrola. Gdy dochodzimy do mostu
grunwaldzkiego zmula ustepuje zupelnie, jest juz czysta energia
grzybowa. Roznosi nas na strzepy. Skrzyzowanie z mowiaca sygnalizacja
swietlna, jest punktem przegiecia - teraz jest juz najlepiej jak moze
byc to juz to. Niema zlych uczuc, tak juz jestesmy po innej stronie.
Milion mysli na sekunde, analizujemy kazdy punkt w mgnieniu oka.
Obieramy droge do parku szczytnickiego. Moje cialo powoli zanika,
nieczuje juz chlodu (czy goraca), rece sie inne, dziwne, obce. Gdy
patrze na twarz r. zamiast oczu widze tylko wielkie czarne kola. Gdy
patrze na w. jego twarz cala faluje i drga, a jednoczesnie zmienia
kolor na lekko czerwony. Siadamy na lawce, w. chce odpalic szluga,
wyjmuje jednego patrzy na niego - jest wsciekle bialy, tak ze
niewiadomo gdzie filtr (normalnie filtr jest pomaranczowy), a gdzie
papieros. Fajka faluje wiec niechcacy w. ja wypuszcza, zmiast
podniesc ja siega po nastepna z paczki, kolejna upada. Zrezygnowany,
rzuca cala paczka w m. i mowi ze juz niebedzie palil. Wstajemy i
idziemy wzdzluz odry, wyspianskiego. M. zbiera rozrzucone papierosy o
ktorych zupelnie zapomnielismy. Cieszymy sie faza, mamy dokladnie
takie same odzczuci i mysli, to samo nas cieszy, takie same mamy
halucynacje. Budynki jak nie z tego swiata, obok drzewa, jak zwykle
widziane podwojnie. Trawa ktora jest wsiekle zielona i faluje, a
przeciez niema wiatru. Mysli ktorych niesposob ogranac, dzieje sie
tysiac rzeczy na sekunda, a o kazdej rzeczy masz tysiac innych
mysli. Wszystko to nas oszalamia i zachwyca, pada slawienne zdanie:
- pijany grzybami
Tak dokladnie jestesmy pijani grzybami, nie w sensie zataczania sie,
ale upojeni nimi, ich moca i tym co nam okazuja. Wszystko jest
przepiekne i takie dobre, niema w nas juz leku, wiemy ze wszystko
bedzie dobrze. M. czasami wtraca jakies uwagi z normalnego swiata i
rozmawaimy z nim, majac jednoczesnie swiadomosc ze niebardzo nas
bedzie w stanie pojac. Natomiast r. w. i ja dogadujemy sie jak nigdy
dotad, jeden zaczyna zdanie drugi je konczy, trafiajac w samo sedno
rzeczy. Mamy ataki smiechawy, jednak niedominuje ona nad faza.
Podziwiamy gwiazdy i ich braci halucynacje, i braci ich braci i w
koncu na niebie sa same gwiazdy, czerwone zielone niebieskie, milion
kolorow, a sposrod tego probujemy wylapac znane konstelacje. Nic z
tego niewychodzi bo gwiazd jest tysiac razy wiecej niz normalnie.
Przyciaga nas rowniez odra, lagodny nurt i ta czern toni.
Wszystko jest doskonale na swoim miejscu, tak jak mialo byc i tak jak
ma byc. Czujemy ta jednosc ze swiatem, z drzewami z niebem z woda,
ale i z lawka na ktorej przysiadlismy. Chcemy zapalic papierosa, ale
zabawy z zapalniczka koncza sie pogubieniem fajek - wypadaja nam z
ust gdy sie smiejemy. Podnosze swoja fajke i poraz kolejny mi upada.
Wogoole przez cala podroz mielismy problemy z papierosami, wypadaly
gubily sie, niepalily sie pomimo zapalania (sic!!!). Jestesmy juz pod
tawerna, muzyka ze srodka nas przytlacza, jakies biedne disco.
Wysylamy M. zeby kupil fajki. Zaden z triperow niechce wejsc do
srodka, pomimo tego ze ludzie nas nieprzerazaja - ba machamy do
rowerzystow i smiejemy sie do nich jak dzieci. Wszystko nas cieszy,
jest miekko, lagodnie i pieknie.
Kierujemy sie w strone parku szczytnickiego i pergoli, ale na kazdej
mijanej lawce przysiadamy. Zazwyczaj siedzimy 5-10 sekund wstajemy i
idziemy dalej
- po co tu siadliscie - pyta m.
- niewiemy, ale sie fajnie siedzi
Most zwierzyniecki i uczucie przechodzenia ponad rzeka, niezapomniana
przygoda. Wchodzimy miedzy pierwsze drzewa, swiatla miasta znikaja,
jest ciemno. Mimo to widze wszystko wokolo mnie, halucynacje sie
nasilaja, wydaje mi sie ze jest dzien, wszedzie tak jasno moge
widziec kazde drzewo - ba moge je widzec dwa lub trzy razy naraz.
Dotyk trawy na dloniach, kamyczki na ziemi - wszystko to wspolgra z
nami, z naszymi myslami i uczuciami - jest pieknie jest wspanial
bosko. Mam ochote polozyc sie na trawie na plecach i machac rekami i
nogami - czuje tyle wewnetrznej energii ze az mnie rozsadza.
Dochodzimy do hali ludowej, betonowe slupy jak betonowy las, srodek
lasu w srodku miasta. Idziemy pod iglice, ale klimaty tam przestaja
nam sie podobac, wytwornia filmow, pomalowana w swastyki i petagramy,
to nie nasz klimat idziemy na pergole. Wchodzimy na to kolo, jest
bardoz ciemno wiszac winorosl odgradza nas od nieba i swiatel.
Ciemnosc i halucynacje. M. idzie pod drzewko za potrzeba, i
jedoczesnie stwierdzamy (3 triperzy), ze wogoole nieczuje takiej
potrzeby, ze to co cielesne zostawilismy gdzies tam, teraz to
wszsytko to nasze umysly. Jakies przyzeimne potrzeby sa poza nami,
nieczuje czy jest zimno czy cieplo, czy mam plecak na plecach, czy
buty mam za luzno, czy mnie moze cisna. Wszystko to zostalo gdzies w
okolicach ostrowa tumskiego, gdy minela nam zmula.
R. mowi o miesie bogow (tak mowili na grzyby indianie), o tym jak
czuje sie wspaniale i lekko, ze nigdy niemial jeszcze takiej fazy i
ze to jest najlepsze co moze byc. (Przypominam to byl debiut r.) Ja
czuje dokladnie to samo, moje pierwsze grzyby w porownaniu z tym co
sie teraz dzieje, to jakas drobnostka zart. Powoli idziemy po kolku,
jest niesamowicie, rozmowy na rozne tematy czesto abstrakcyjne,
czesto blache, czesto wazne dla kazdego z nas. Superpercepcja,
supermyslenie, idealny umysl. Jedoczesnie poistrzegamy jak grzyby nas
postarzaly, jak wiele juz wiemy, jak bardzo jestesmy doswiadczeni.
R. stwierdzil ze czuje sie jak mlody bog i niepozostalo nam nic
innego jak przyznac mu racje.
Czas dla nas kompletnie nie istnieje, gdy pytamy sie m. jak wiele
minelo od godziny 0 (21.20 czas spozycia nektaru), mowi ze 40 minut -
dla nas to cala wiecznosc, tyle zdazylismy zobaczyc, tyle sie
wydarzylo o tylu sprawach juz mowilismy, ze musialo minac o wiele
wiecej niz 40 minut !!!!
Siadamy na lawce nad woda i patrzymy w ciszy na wszystko. Gdzies tam
kaczki kwacza, jakis pies szczeka, cisza, lekki szum drzew. Niebo.
Wszystko to powoduje ze odplywamy mentalnie gdzies tam ...
Pelan kontrola nad soba, znow zaczynam rozmawiac, halucynajce nadal
sa bardzo intensywne. Zachowujemy sie jak dzieci wszystko nas cieszy,
trwa, woda, drzewa, nawet kubel na smieci. Mamy jeszce troche tonicu,
m. wypija piwko i mowi ze zaraz bedzie bakal. Dla nas niema to
zadnego znaczenia, niech robi co chce, ale nawet przez mysli mi
nieprzeszlo zeby bakac z nim (podobnie w przypadku r. i w.).
Znow odplywamy - chwila ciszy.
R. niewraca.
Troche sie zaniepokoilismy gdy przestal nam odpowiadac na pytania,
siedzial i patrzyl sie gdzies w dal, zamykal oczy i po chiwli
otwieral by znow je zamknac. Przez 10 minut wogoole sie nieodzywal -
z blogim wyrazm na ustach siedzial otwieral i zamykal oczy.
Niemartwilismy sie o niego, wiedzielismy ze wszystko bedzie dobrze,
ze niedlugo wroci, ale tego gdzie byl nikt mu niezabierze.
Potem zaczal powoli do nas wracac i mowic co czul, bylo mu na
przemian chlodno i goraco. Myslal ze odchodzi, ze umiera raz z
wychlodzenia, raz z przegrzania. Niebyl jednak wcale przerazony
wprost przeciwnie, byl zachwycony i szczesliwy.
Niechcial nic wiecej powiedziec, a my nienaciskalismy w koncu to jego
trip. A po drugie tego sie nieda opowiedziec.
Bylo wspaniale, wszystkie problemy zdawaly sie blache i latwe do
rzowiazania. Mysli plynely jasna rzeka ktora ograniala nasze umysly.
Bylismy jednoscia, r. w. i ja, czulismy jednosc:
- jestescie moja rodzina ??? - r.
- no pewnie ze jestesmy - w. i ja. odpowiedzielismy jednoczesnie.
Po okolo 2.5, 3 (12 w nocy) godzinach faza powoli konczyla sie,
znikaly halucynacje chociaz obraz lekko pozostal rozmyty a kolory
intensywniejsze. Myslij ednak pozostaly czyste, a umysl nadal pracowal
bardzo intensywnie.
Nazwalismy to "grzybowym mysleniem".
Bylismy niesamowicie zachwyceni podroza i tym wszystkim co sie podczas
niej stalo. Jeszcze dlugo siedzielismy w parku i rozmawialismy, o
wszystkim i o niczym. Jakos nieodczuwalem znuzenie czy zmeczenia, ta
energia nadal we mnie siedziala.
Co pozostalo po tripie, uczucie oczyszczenia i motywacji, wszystko na
nowo poukladalem sobie w glowie. Pozostalo inne spojrzenie na wiele
sprawy - zarowno waznych i niewaznych. Zostalo "grzybowe myslenie".
I wiele innych rzeczy ktore sie zmienily, czuje to i wiem ze tak jest.
Nie o wszsytkim moge napisac, nie o wszystkim jeszcze wiem.
Grzyby w ilosci okolo 50-60 sztuk w wywarze.
Pierwsze i ostatnie w tym roku.
Mieso Bogow.
- 8804 odsłony