cieknące parapety i doskonała bezcielesność
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
cieknące parapety i doskonała bezcielesność
podobne
Użytkownik - .Kamil.
Wiek - 27 lat
nazwa substancji - Salvia divinorum
poziom doświadczenia - Salvia po raz drugi w życiu, generalnie raczej doświadczony z marihuana, N2O, lsd i grzybami.
dawka, metoda zażycia - palenie, 2 machy 5-krotnego ekstraktu
"set & setting" - mieszkanie, wieczór, łącznie 4 osoby, w tym ja sam. Spokojnie, cichutko, idealne otoczenie.
Po niezbyt udanym paleniu szałwii (nieznaczne efekty fizjologiczne, stan jak po lekkiej ganji, zaczerwienione oczy i to w zasadzie wszystko), postanowiłem zmierzyć się z magiczną rośliną ponownie. Ponieważ czytałem już sporo relacji, FAQ-ów itp., liczyłem się z mocarnym przeżyciem, które zupełnie nie przypomina niczego doświadczonego do tej pory. Z tego tez powodu postanowiłem zwiększyć poprzednią dawkę o jednego macha. Niestety, jeśli nie posiada się precyzyjnej wagi, z ekstraktem bywa różnie. Jedna szczypta drugiej szczypcie nie równa... trzeba było mierzyć "na oko", co nie zawsze jest dobre. No, ale do rzeczy.
Puściliśmy cicho spokojną muzykę (najnowsza płyta EA "öl") - przy bitach i śpiewaniu nie wyobrażałem sobie jakiegokolwiek relaksacyjnego tripu, poza tym nikt z nas takiej muzyki nie słucha, więc sprawa byłą raczej oczywista.
Siedzieliśmy w pokoju ja, moja narzeczona, i znajoma para - w sumie 4 osoby. Na podłodze materace, poduszki, przygaszone światło. Atmosfera bardzo spokojna, bardzo medytacyjna (chociaż nikt z nas nie medytuje ani na co dzień, ani od święta). Znajomi, którzy zamówili parę tygodni wcześniej ekstrakt, postanowili tego wieczora nie palić, więc zdecydowaliśmy się tylko ja i moja dziewczyna.
Faja nabita (zajebista, duża fajka - shish - z Turcji albo Maroka, raczej nie do konopii ani szałwii, ale idealnie się nadawała, gdyż dym mógł się ochłodzić w długim gumowym przewodzie). Nabicie - "na oko" - szczypta, może półtorej :-). Pierwszy duży mach i gryzący smak w ustach, trzymam w płucach prawie minutę, potem wypuszczam i dopalam resztę. Zaczynam czuć, że coś jest nie tak, coś się zmienia, choć nie do końca wiem co. Podczas ściągania drugiego strzała czuję, że dzieje się ze mną coś dziwnego, że przestaję mieć ciało, staję się lekki, a rzeczywistość wokół mnie mocno psychodeliczna. Trudno mówić o jakiś wizualach - wszystko się rozmazało. Chwilę później położyłem się na podłodze i kompletnie straciłem kontakt z rzeczywistością. Odczułem opisywane przez wiele osób wrażenie bycia ciągniętym przez kogoś za włosy od tyłu. Sądząc z innych opisów wszedłem od razu na trzecie albo czwarte plateaux, nie było mowy o otwarciu oczu i kontakcie z otoczeniem.
Nie wiem, gdzie się znalazłem, ale z pewnością nie był to znany mi świat. Czułem totalną euforię - stan, o którym rzadko czytałem na stronach w sieci, poświęconych szałwii. Była to euforia podobna do tej po grzybach albo po kwasie, ale porównywalna tylko jako euforia wewnętrzna, wręcz fizjologiczna, nie psychiczna. Psychicznie zaś - dziwaczna lekkość, poczucie luzu, ale raczej brak spójnych myśli, może trochę strumieni myślowych, brak czegokolwiek poza zaskoczeniem i próbą odnalezienia się w tym dziwnym świecie. Mimo wszystko bardzo silne poczucie utraty ego - niby wiedziałem, że przed chwilą zapaliłem szałwię, ale świadomość tego docierała do mnie jak zza mgły. Nie wiedziałem kim jestem, jak się nazywam, nie wiedziałem, że mieszkam w Polsce przy takiej-a-takiej ulicy w takim-a-takim mieście. Ta wiedza nie była potrzebna, bo nurkowałem w zupełnie innej krainie...
Moje zmysły były kompletnie znieczulone, tylko zwłaszcza wrażenia słuchowe uległy intensyfikacji. Nie czułem, że leżę gdzieś, ale muzyka zdecydowanie brzmiała głośniej niż zwykle, nie wiem czy była przyjemniejsza, czy nie - po prostu gdzieś tam leciała i nie byłem w stanie się na niej skoncentrować. Trudno opisać co "widziałem" - wbrew licznym opisom, które czytałem wcześniej, ta strona samego tripu nie była zbyt intensywna. W tej chwili, czyli kilka tygodni po samym paleniu, mam problemy z opisaniem konkretów, które widziałem "po tamtej stronie". Przede wszystkim widziałem moich znajomych - co jest zdumiewające biorąc pod uwagę, że leżałem z zamkniętymi oczami. W najbardziej wyraźnej halucynacji widziałem ich troje (hehe, troje znajomych, naturalnie, inaczej byłby to bad trip) wychylających się przez okno. Perspektywa była dziwacznie zakrzywiona, widziałem ich jakby spod spodu, a oni dryfowali kilka-kilkanaście metrów nade mną. Nie pamiętam żadnych kolorów. Parapet po pewnym czasie zaczął "wylewać się" i cieknąć, jakby był wykonany z lejącej się gąbczastej cieczy. Pamiętacie scenę w filmie z Louisem De Funesem, w której nurkuje on w basenie z gumą do żucia? To mniej więcej ten klimat. Lał się i lał strumieniami i chyba lał się na mnie, bo czułem się jak gdyby mnie łaskotał...
Przez cały czas tripa (łącznie ok. 10 minut leżenie i rechotania), śmiałem się i krzyczałem "o rany! Ale jazda" - sam tego za dobrze nie pamiętam, byłem mocno znokautowany i nie potrafiłem w ogóle kontrolować swojego ciała - znam to z opowieści, gdyż niewiele zostało mi w głowie z tego krzyczenia i śmiechów. Śmiałem się tak mocno, że aż mnie wszystko bolało. Po trawie czy grzybach nie miałem takich śmiechaw. Tutaj aż się spociłem, chociaż niewykluczone, że to był fizjologiczny efekt samej szałwii. Ekstatyczne śmianie się zdominowało chyba mój trip. Nie powiem, bym dotarł do swego wnętrza, itd. - opowieści o metafizycznych doznaniach mnie raczej nie dotyczą. Miałem niezłą jazdę, ale raczej ograniczyła się ona do bardzo swobodnego dryfowania po nieznanej krainie. Stan bezcielesności podobał mi się najbardziej z całej akcji - coś w rodzaju świadomego śnienia, gdzie niby wiemy, że mamy ciało, ale w niczym ono nie przeszkadza. Nie bez powodu porównują trip po szałwii do lucid dreaming. No i to niesamowite wrażenie bycia gdzie indziej - to już nie żaden kwas, choćby nie wiem jak mocny, gdzie mimo wszystko o utratę ego trudno.
Moja dziewczyna odebrała szałwię zupełnie inaczej - spokojnie, z zamkniętymi oczami opowiadała o świecie który widziała. Mnie natomiast samo opowiadanie wychodziło z wielkim trudem. Chciałem przełamać jakąś niewidzialną barierę i nawiązać kontakt ze znajomymi którzy pełnili funkcję sitterów, ale poza niekontrolowanymi spazmami nie udało mi się z nimi porozumieć - wargi, głowa, ręce, struny głosowe - wszystko było jak z waty, straciłem całkowicie możliwość kontroli mięśni i stawów, świadome zawiadywanie organizmem raczej nie wchodziło w grę. Moja dziewczyna znalazła się natomiast w zalesionej, magicznej krainie, po której przechadzała się swobodnie, spotykając różne stwory - również porównywała ten stan do świadomego śnienia. Dziewczyna mojego kumpla, która próbowała tego samego ekstraktu wcześniej przeraziła się stanu zawieszenia i wyjścia poza ciało - miała wrażenie że umiera i wspomina swój trip bardzo negatywnie. Nie zdziwiłbym się, gdyby nigdy już nie spróbowała szałwii... Ale ja sądzę, że spróbuję jej ponownie, jak tylko nadarzy się okazja. Może następnym razem uda mi się okiełznać rechot i zagłębić trochę bardziej w tym fascynującym świecie, by dotknąć czegoś więcej. W każdym razie był to najsilniejszy i najbardziej dziwaczny trip w życiu. Po wszystkim czułem się ospały, jakby po mocnej faji przez jakieś 30 minut do godziny. Szczyt trwał 10 minut i chociaż subiektywne poczucie czasu było kompletnie zmienione, chciało się trwać w nim znacznie dłużej, uporządkować jakoś ten chaos wizualny i uczuciowy. "Zejście" nie obfitowało w żadne negatywne wrażenia, najwyżej czułem się wyczerpany, jakbym wrócił z dalekiej podróży... Tak czy owak tego wieczora przeżyłem zdecydowanie trip życia!
- 7874 odsłony