łachopapracz
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
łachopapracz
podobne
substancja: LSD-25 pod postacią małej szarej tekturki z truskawką.
Tak, w końcu warto napisać raport z jakiegoś kwasika a to dlatego, że
w końcu trafił mi się taki który nie spowodował w moim mózgu jednej
wielkiej zamuły i tylko zamuły. Ale po kolei. Do kwasika podejście
miałem dość sceptyczne a to z powodu moich wcześniejszych przygód a
raczej nie-przygód po zażyciu LSD, w zasadzie ostatniego dobrego kwasa
jadłem jakieś 4 lata temu a wszystko co było później to jakieś
kiepskie podróby tudzież mało świerze albo zbyt słabe kwasiki które co
najwyżej wywoływały we mnie niezłe wnerwienie i nic pozatym, z tego
też powodu byłem już przekonany o jedynie słusznej drodze do
psychodelicznej wolności czyli grzybach i je wchłaniam od czasu do
czasu dostając w zamian od małych diabełków pełne tripy...akurat
grzyby mnie pod tym względem nie zawiodły nigdy. Wracając jednak do
LSD, kwasa przyniósł mi uradowany i rozpromieniony kumpel i szybko
oznajmił że są zajebiste, świezutkie prosto z Holandii i moge mieć
tyle ile chce i kiedy tylko sobie zażycze. Ekhm...zaskoczyło mnie to
trochę a prawdę mówiąc nie bardzo miałem ochotę na kolejną próbę
testowania czegoś co chyba tylko z przyzwyczajenia nazywają LSD.
Zdecydowałem się jednak...zakupiłem dla mnie i dla kumpla z którym
często tripuję na grzybach (btw. kwasa wrzucał raz i nie był
zadowolony) po jednym kwadracie na każdego z nas. Plan był taki, że
nie nastawiamy się na nic specjalnego bo nie warto sobie szarpać
nerwów, po prostu wrzucimy i co najwyżej zmarnujemy wieczór :) Dzień
sądu nadszedł...był to piątek, udałem się do mojej ukochanej pani
która tradycyjnie nie była zachwycona tym że znowu będę się czymś
podtruwał ;) ale jakoś przynajmniej udało mi się ją uspokoić, zaraz
później udałem się do kumpla...przygotowaliśmy trochę muzy w mp3 i mp3
playera tak w razie jakby jednak w trakcie jazdy warto było czegoś
posłuchać. Wyskoczyliśmy z domu i ruszyliśmy na miasto, w trakcie
drogi memłaliśmy w mordach po tekturze...akurat po dojściu do centrum
była już połknięta. Tradycyjny problem przy takich akcjach to
oczekiwanie na moment w którym coś ruszy, nienawidze tego czekania tym
bardziej przy kwasach kiedy nigdy nie wiadomo jak zadziała o ile
wogóle zadziała. Posiedzieliśmy troche na przystanku ale było to zbyt
nużące, poszliśmy więc do knajpy zagrać w bilarda...było to już jakieś
45 minut po wrzucie i nadal nie działo się nic, no cóż, zaczeliśmy
więc grać i niestety jedynie połowa gry przebiegła jakoś normalnie bo
mniej więcej właśnie po połowie parti zaczęło nas brać. W knajpie było
dość ciepło i chyba to ruszyło w nas jazde. Nagle poczułem się
leciutki tak jak gdybym uniósł się lekko nad ziemię, efekt ten zaczął
narastać i nasrastać. Poczułem się lekko zmęczony a jednocześnie
miałem wielką ochotę do zrobienia czegokolwiek. Graliśmy jednak dalej,
ekhm...staraliśmy się przynajmniej :) Przy każdym udeżeniu zaczynał
mi sie niezły film nie mówiąc już o pilnowaniu podstawowych zasad
gry...ale jak tu grać kiedy albo rozjejżdzały mi się bile albo
skupiałem się na tym co nie trzeba (zwłaszcza srodek białej bili
przyciągał moją uwagę...tym bardziej w momencie gdy zaczely pojawiac
sie na niej jakies dziwne niebieskie plamki), po czasie przestałem
trybic cokolwiek i w zasadzie to chciałem już przestać grać i porobić
coś kompletnie innego...skończyliśmy jednak tą partie, mimo tego że
przy końcu stół stał sie strasznie waski do tego wypukły i miałem
wrażenie jakby w knajpie znajdowało sie mnóstwo osób i wszyscy, nie
wiem dlaczego, patrzeli się na mnie :) Po skończonej partii szybka
decyzja...wynosimy sie i idziemy w jakieś bardziej spokojne miejsce,
spojrzenie na kumpla i niespodzianka - kumpel był już całkiem wybity -
czerwona twarz i potężne źrenice. Po wyjsciu poszlismy w kierunku
rynku i to był chyba jednak bląd, dostaliśmy strasznej
śmiechawy... strasznej to chyba nawet mało powiedziane, zaczęliśmy ryć
i to tak konkretnie że czułem jak ciśnienie zaczyna mi rozwalać
czaszke od tego śmiechu - powodem było cokolwiek, w zasadzie powodem do
smiechu było wszystko co nas otaczało, nie mówiąc już o mijanych
ludziach którzy byli najbardziej śmieszni, najgorsze było to że nie
byliśmy w stanie tego powstrzymać za cholerę, papraliśmy łacha do tego
stopnia że nastapiła szybka ewakuacja z miasta, nie za wiele to nam
pomogło ale przynajmniej mniej ludzi widziało nas w takim stanie a
mieliśmy świadomość że raczej mało normalnie wyglądamy :) Wróciliśmy
na przystanek, miejsce trochę na boku więc można było tam bezpiecznie
paprać łacha z czego tylko mieliśmy ochotę (zdaje się i tak paru
osobom się to nie spodobało). Na szczęście stan ten minął i wszystko
się trochę uspokoiło...takie nagłe zwolnienie akcji bardzo sie nam
przydało bo bylismy rozpedzeni juz chyba do granic mozliwosci. Spokój
w koncu opanował mnie całego, poczułem bardzo błogi stan...stan
pełnego relaksu i rozluźnienia, czułem jak zaczyna we mnie pływać
szczeście i pełna radość...niesamowite uczucie...przyznaje że mimo
podobnego stanu czegoś takiego nigdy na grzybach nie czułem, właśnie
takiej radości - szło to raczej w kierunku jedności i połączenia z
naturą...większego 'ogarniania' jej niż tak jak teraz, czyli pełni
wewnętrznego szczęścia i spokoju, czułem jak substancja coraz bardziej
zaczyna we mnie krążyć i spaja sie z moim organizmem, jak pulsacyjnie
napełnia całe moje ciało i mózg...w trakcie każdego takiego udeżenia
czułem jak przechodzą mnie ciary po plecach, tak jak gdyby wywoływalo
to we mnie iskrę która później przechodzi aż po koniuszki palców.
Wtedy to poczułem że już jestem ukwaszony całkowicie, kumpel za to
powtarzał że czuje się jakby wrzucił grzyby ale zadziałaly w jakiś
całkiem inny sposób, no i mial racje. Zaczęły opanowywać mnie nawet
delikatne haluny, czego jak czego ale tego akurat się wogóle nie
spodziewałem po jednym kwasie. Efekty zbliżone mniej więcej do jazdy
na 80ciu grzybach...najpierw zaczął mi pływać budynek naprzeciwko
mnie, stał się lekko zielony a okna delikatnie zaczęły falować, ulica
stała sie pułkoliście wypukła i cała lekko powyginana a momentami
jakby mocno powgłębiana, wszędzie krążyły dziwne cienie regularnie
porozkładane i bardzo szybko poruszające sie, krążące raz w jedną, raz
w drugą stronę, efekt rozjaśniania i sciemniania się światła. Zrobiło
się już ciemno i całe miasto oświetlone już tylko latarniami przybrało
pomarańczowo zielonego koloru - hmm, bardzo przyjemny widok. Po
spojżeniu na zegarek okazało się że siedzimy już tak od półtorej
godziny :) ...nawet nie wiem kiedy ten czas minął. W międzyczasie na
przystanku z autobusu wyłonił się kumpel ale nie byliśmy już w stanie
się z nim dogadać, wywołal u nas za to kolejną porcję śmiechu,
wiedział że jestesmy ukwaszeni więc dał sobie spokój i poszedł bo
troche ciężko było chyba znami wytrzymać ;) Zachciało nam sie
potestować trochę muzy ale pojawiły się klasyczne problemy ze
sprzętem, obsługa mp3playera była delikatnie mówiąc mocno
skomplikowana w tym stanie, słuchawek nie szło założyc na głowę bo
głowa jakoś dziwnie zaplątywała się w kabel od słuchawek a kabel był
jakiś dziwnie długi i wogóle strasznie pszeszkadzał no a tak pozatym
to słuchawki wogóle nie pasowały do uszu i tak dalej, daliśmy więc
sobie z tym spokój, zresztą jak już się nam w końcu udało odpalić
jakieś dźwięki okazało się że wcale nie trzeba zakładać słuchawek bo
muze i tak słychać wybitnie dobrze i głośno (i kwaśno ;). Zadziwiające
jest co można usłyszeć z pozornie znanych na maxa kawałków a raczej w
jak dziwny sposób można je odkryć na nowo. W końcu nam się znudziło,
zresztą opanowaliśmy nasz stan na tyle dobrze że można było wrócić
spokojnie do ludzi...eee, błąd...zdawało nam się :) ruszyliśmy nasze
ukwaszone dupy i znowu zaczęła się papranina, na nasze szczęście dało
już sie to jakoś powstrzymać lub chociaż trochę ukryć. Kręciliśmy się
bez celu po mieście, wyglądało tak fantastycznie cukierkowo, zielone
światła w oknach, światło z lamp zielone a z innych pomarańczowe w
różnych odcieniach i cieniach, pełny luzik...to właśnie najbardziej
odróżnia kwasa od grzybów, kwas jest w pełni zurbanizowany i nie ma
problemu z przeżywaniem jazdy na mieście, na grzybach za to
najchętniej ma się zamiar ucieć gdzieś w naturę i ogólonie miasto
wywołuje zazwyczaj niepozytywne uzczucie. W końcu wylądowaliśmy w
knajpie, pierwsza rzecz jaką chcieliśmy zrobić to puścić jakiś kawałek
z szafy grającej...to BYŁ problem, ja nie dałem rady zresztą obok
szafy stał automat do gry który strasznie sie wyginał i rozpływał i
przez to nie mogłem się wogóle skupić na wybieraniu kawałka. Kumplowi
się za to udało :) Ogólnie knajpa zmieniła swój wymiar, czułem się
jakbym był w jakieś kuchni, ludzie siedzieli blisko siebie, inni stali
a my uradowani siedzieliśmy wśród nich i nic nas nie obchodziło. Sufit
był wygięty, ściany nieproporcjonalne i bez kątów prostych a w środku
widzenia wszystko mi dragało i falowało w różnych kierunkach, co jakiś
czas odwracałem się w którąś stronę bo coś zwróciło moją uwagę i
okazywało się że nic tam nie ma, typowe ale jak to kumpel powiedział -
jeśli idzie o wizuale to bywało już lepiej. Anwyway, siedziało się
fajnie, przytulnie...błogostan ogarniał mnie cały czas i dalej co
jakiś czas czułem jak co chwile coś we mnie iskrzy i rozpływa się po
całym ciele. Wtedy niespodzianka - przyszła moja pani z koleżanką,
koleżanka od razu poznała że coś braliśmy i się zmyła. Moja dziewczyna
została, hmm...nawet nie będę się starał opisać uczucia jakie mnie
ogarniało gdy moje słonko siedziało obok mnie a do tego była taka
wystraszona bo nie wiedziała co się ze mną dzieje i co sobie myslę
itd. Ekhm...bardzo miło było, zwłaszcza całuski nabierały nowego
wymiaru na bani :) W knajpie siedzieliśmy już do końca, trochę
odechciało nam się łazić a pozatym byliśmy już trochę zmęczęni tą
jazdą chociaż raczej nie czułem żeby przynajmniej lekko mnie puściło,
raczej obyłem się już z tym stanem. Siedzieliśmy i gadalismy o
kompletnych bzdurach i głupotach wymyslając przy tym kilka mniej lub
bardziej debilnych teorii na temat paprania łacha ;). Gdy wracałem do
domu dalej wszystko było zielono pomarańczowe, odrowadziłem dziewczyne
a w domu jeszcze sluchalem troche muzy...eh te dzwieki, winamp troche
mi sie rozjejzdzal i mial bardzo napompowane cyferki. Przed lustrem
jeszcze troche bawilem się własną twarzą bo byla taka fajna, gibka i
tak fajnie się ruszała a zwłaszcza uszy się tak fajnie poruszały,
włosy były takie dziwne a oczy taaakie duże...poźniej poszedlem
spac...przynajmniej taki miałem zamiar ale nie było tak lekko,
zamknąłem oczy i jeszcze długo leżałem i oglądałem małe C.E.V.
przedstawienie - dziwne bardzo kolorowe struktury rozetkowo fraktalowe
wypływające zazwyczaj z jakiegoś punktu, różne lśniące okręgi, koła i
takie tam...nie były zbyt intensywne ale i tak nie mogłem powstrzymać
ciągłych ataków tych cósio-cósi na mnie ;), niewątpliwie różniło się
to od struktur prawie zawsze łukowych fioletowo-niebieskich lub
zielonych znanych z grzybowych tripów. W końcu zasnąłem. Rano czułem
się lekko zmęczony i niewyspany ale za to strasznie odprężony
psychicznie. Podsumowując, tripu jako takiego znanego z jazd
grzybowych nie było, nie było tego przejścia na drugą stronę, nie było
też kontemplacji i przemysleń znanych ze zjazdów grzybowych, było za
to duzo radości i ogólnie pozytywu w całej jeździe, po prostu czysto
rozrywkowa bańka...podejżewam jednak że już dwa takie kwadraty mogły
by wysłać kogoś w niezłą podróż, po tym kwasie się po prostu czuje że
mógłby odsłonić jeszcze więcej. Ogólnie więc bardzo dobre i
rzeczywiście świerzutkie LSD, no i odzyskałem trochę wiarę w tą
substancję a raczej w ludzi którzy ją syntezują gdzieś tam...oby
więcej takich kwasów.
- 7922 odsłony