łakomstwo nie popłaca
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
łakomstwo nie popłaca
podobne
W ciągu 6-cio letniego romansu z białą damą miałam wiele przygód mniej
lub bardziej miłych. Ta, którą opiszę była zdecydowanie największa i
najbardziej niemiła, a poza tym jest to również opis zachowania i myślenia
typowego dla osób nadużywających amfetaminki.
A więc zaczęło się tak:
Byczyłam się na kanapie paląc papieroska, już na lekkiej bombie, ale
jeszcze nie na "takiej jak lubię" to znaczy, że jak na mnie w owym czasie
byłam bardzo przytomna. W szklaneczce na podłodze czekała na mnie kolejna
dawka ulubionego przysmaku.
Nagle mój spokój przerwało głośne buczenie domofonu. Dodam tutaj, że
dźwięk tego ustrojstwa obudziłby nawet trupa, a w dodatku nierzadko było
słychać rozmowy osób dzwoniących.
"Qrwa może to oni?" - pomyślałam.
Domofon rzęził, a ja starałam się nie denerwować, bowiem "oni" znaczyli dla
mnie bandę cholernych i niegodziwych wierzycieli, którym byłam winna to i
owo. Co lepsze wcale nie miałam zamiaru oddawać im ani to ani owo. Myślcie
co chcecie, ale sprawy tak się miały, że w gruncie rzeczy nie należało się
tym łajdakom ode mnie nic, oprócz solidnego kopa w zad. A że byli więksi i
silniejsi... to sami rozumiecie, że pozostało mi jedynie tchórzliwie udawać,
że nie ma mnie w domu, co właśnie czyniłam.
Domofon ryczał, puls przyśpieszał, gdy usłyszałam rozmowę dobiegającą z
dołu:
- Co nie ma?!
- Mmmmm mmmm (tu padły niezrozumiałe słowa drugiego osobnika)
"To oni!" - poznałam po głosie, serce zaczęło walić mi jak przysłowiowym
młotem.
- Śpi pewnie!
- Mmmmmm
- -Śpi ...Mmmmmmm
" Tak qrwa śpię i nie słyszę! Dzwoń choćby i do usranej śmierci!" -
myślałam bohatersko.
Domofon wył, "oni" coś tam burczeli, serce robiło "łup łup łup", a
nadomiar złego do tego koncertu dołączyły pośpieszne kroki sąsiada z góry.
Chama, który ciągle mnie szpiegował i podsłuchiwał, a najprawdopodobniej był
w spisku z "nimi".M
Boże, ile to ja się dni naszukałam ukrytych kamer i mikrofonów, które w
moim mniemaniu ten drań podstępnie zainstalował. No, ale nic .
Naraz wszystko ucichło. Napięcie zaczęło spadać, puls wrócił do normy.
Zapaliłam papieroska i już, już się całkowicie odprężyłam kiedy....
Łup...Usłyszałam jak otwierają się drzwi od balkonu.
"O jezu! O jezu! Włażą mi przez balkon!" - przerażenie sparaliżowało mnie.
"O qrwa! O qrwa!" - myśli bełkotliwie przebiegały mi przez głowę.
Do szurania i odgłosów ewidentnego wtargnięcia przez balkon doszły słowa
mojego prześladowców:
- No chodź! - ponaglał jeden.
- Mmmmm mmm - wymamrotał drugi.
"Co ja mam zrobić?! - zastanawiałam się rozpaczliwie - Qrwa gdzie ja
położyłam nóź?!"
Zaczęłam histerycznie szukać noża, z którym w owym czasie nigdy się nie
rozstawałam.
"Jest!" - triumfalnie wyciągnęłam go z pod poduszki.
Z nożem w łapie poczułam się o wiele pewniej.
Wierzcie lub nie, ale kiedy się boje, to najpierw się boje, a potem bardzo
szybko robię się agresywna.
Tak było tez tym razem.
"Żywcem mnie chu..e nie weźmiecie!" - byłam już całkiem porządnie
wściekła.
Z drugiego pokoju dobiegały jakieś szmery.
"Czemu oni stamtąd nie wychodzą?! Czemu jeszcze tu nie wlezą?!" -
zastanawiałam się gapiąc się na drzwi w napięciu, gotowa do boju przy
najmniejszym poruszeniu klamki.
Czas mijał.
"Co oni tam qrwa robią !?" - dziwiłam się coraz bardziej.
"A chuj nie będę bać się we własnym domu! Wstanę zbiorę rzeczy i wychodzę
.."
I właśnie wtedy po tym śmiałym postanowieniu, żeby dodać sobie animuszu
popełniłam błąd.
Z pod kanapy wyjęłam wór, otworzyłam go i niepomna, że w szklance jest coś
więcej niż tylko soczek, sypnęłam szerokim, oj szerokim gestem.
Chlup! - wypiłam bez namysłu.
Wstałam i zaczęłam wyciągać dokumenty z szafki, bez których nigdy nie ruszałam się z domu. Zaczęłam też mimo woli przekładać jakieś papierzyska...W
końcu byłam gotowa...Prawie gotowa ..
"Reszta papierów jest w kuchni" - przypomniałam sobie
Wstałam ścisnęłam nóź i gwałtownie otworzyłam drzwi od pokoju, skoczyłam
do następnych i otworzyłam je ruchem godnym brawurowych akcji policyjnych
i.....
"O qrwa tu nikogo nie ma! - patrzyłam osłupiałym wzrokiem.
"No nic do kuchni".
Wparowałam do kuchni i już miałam otworzyć szufladę, kiedy stwierdziłam, że
coś jest nie tak, kolory, obrazy lekko zawirowały, jak na przyspieszonym
filmie
"Co jest..? - pomyślałam mętnie.
Położyć się - jedyna rada.
Odwróciłam się żeby wyjść....Lu ...Przewróciłam się na ziemie, dosłownie
jakby mi ktoś nogi podciął. Nie wiem, może zemdlałam
Bezładne myśli, całe tabuny i nagle ból, a wśród nich jedyne sensowne to
strach i świadomość, że: "O qrwa chyba przesadziłam"
Na czworaka dowlokłam się do kanapy w moim pokoju. Wzięłam telefon,
zadzwoniłam do mojego kolegi i wybełkotałam, żeby przyszedł natychmiast.
Chciałam czekać pod drzwiami, więc na czworaka zaczęłam pełznąc w ich
kierunku, Drzwi w obu pokojach pootwierane były na oścież, podniosłam głowę
i zobaczyłam jak cały blok obserwuje mnie przez firanki.
Gówno mnie to w tym momencie obchodziło, więc dzielnie pełzam dalej.
Usiadłam na ziemi pod drzwiami.
Jezu moje ręce i nogi były jak balony, jak na jakiś filmach rysunkowych i
ten ból, którego nie sposób opisać, nie chodzi mi tu akurat o intensywność,
ale o rodzaj.
Nogi podkuliłam i objęłam je rękoma, paluchy jak parówki zaciskałam i
puszczałam. Nie wiem po co, jakoś instynktownie, żeby chyba pompować krew, w
każdym razie dawało mi to jakąś ulgę.
Co dziwne mimo, że myśli miałam skołtunione to byłam świadoma bólu i tego co
się dzieje, a chwilami myślałam zupełnie normalnie.
Zastanawiałam się czy faktycznie to ten wiekopomny moment kiedy to biednej
Gombce przyjdzie wyciągnąć kopyta.
I tu się musze pochwalić.
Zawsze potwornie bałam się śmierci i byłam przekonana, że kiedy ta smutna
chwila nadejdzie to będę jęczeć i prosić jak robak, a tu nie.
Filozoficznie stwierdziłam, że jeśli to koniec to trudno, to tak widocznie
miało być. Czułam też jakąś ulgę, że to może nawet lepiej, że już nie będę
się męczyć.
Po tych głębokich wnioskach, pomyślałam o ludziach w kostnicy:
"Cholera mam nie ogolone nogi. No trudno..".
To, że myślę o goleniu w takiej chwili nawet mnie rozbawiło i gdyby nie ten
cholerny ból i inne dolegliwości, które mnie pomału wykańczały... jakoś bym
to zniosła sama, bez niczyjej pomocy...
No właśnie, sama...
Zrobiło mi się smutno, nie chciałam umierać w samotności. Chciałam, żeby
ktoś przy mnie był, potrzymał mnie za łapę, pogłaskał po głowie, może nawet
uronił parę łezek.
Otworzyłam trochę szerzej oczy, kolory dywanu po prostu płonęły...
Nie, tego nie da się opisać.
Nie da się opisać ani tego, ani bólu, który rozsadzał mi głowę, ciało i
nagle wybuchł w oku, które otworzyłam ciut za szeroko.
Zamknęłam oczy i zaczęłam wlec się do pokoju.
Zimno... ojojoj jak zimno!
Zrobiło mi się cholernie zimno, mimo, że ciało miałam gorące.
Chciałam się położyć i przykryć kocem. Wdrapałam się na kanapę, na oślep
sięgnęłam po telefon. Czułam się coraz gorzej. Stwierdziłam, że czas
zadzwonić i się pożegnać...
A tu dupa! Żadnych mówek pożegnalnych - zero kasy na karcie. I wtedy mi się
przypomniało:
"O jezu! Przecież drzwi są zamknięte na zasuwę!"
Rada nie rada musiałam znowu dowlec się do drzwi i ostatkiem sil wrócić do
barłogu.
Mijały wieki, ja cierpiałam męki pańskie, kiedy w końcu ktoś zaczął się
dobijać.
"Wezwał pogotowie... qrwa... przecież prosiłam... No trudno..."
- Wejdź! - próbowałam wolać.
Nic. Cisza. Zwlekłam się wiec z kanapy i pojękując "wejdź" pełzłam do
przedpokoju.
Drzwi otworzyły się na oścież. Mój kolega stal w progu. Jego oczy zrobiły
się wielkie jak spodki kiedy mnie zobaczył.
No cóż pewnie nie wyglądałam zbyt pięknie.
A teraz najśmieszniejsze:
Kilka dni później znalazłam w skrzynce jakiś świstek z poczty, na którym
pisało cos w rodzaju: "Dnia tego i tego o godzinie... dostarczono przesyłkę dla pani..., a ze nikt nie otwierał to proszę odebrać paczkę na poczcie..."
Data i godzina zgadzały się...Tak wiec począwszy od głosów, a skończywszy na
rzekomym wtargnięciu przez balkon wszystko to były halucynacje, jedynie
domofon był prawdziwy.
Tylko, że to nie dzwonili żadni "oni", ale bogu ducha winny pracownik
poczty, który przyniósł mi paczkę.
Jak wiec widzicie o mało nie wykończył mnie nieszkodliwy listonosz
lub...moja własna głupota...jak kto woli.
I tak to właśnie było.
Opisałam to, jak pamiętam, a nie wszystko pamiętam. Zresztą niektóre rzeczy
nawet nie da się opisać słowami...
Wiem ze moje powyższe zachowanie może się momentami wydawać bezsensowne, no
ale w owym okresie...nie było ze mną najlepiej.
W każdym razie uważajcie łakomczuszki, żeby się wam przypadkiem nie
przydarzyło coś w tym stylu, bo było to naprawdę straszne.
- 8093 odsłony