statek szaleńców
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
statek szaleńców
podobne
Substancja: LSD, kartonik z Bartem Simpsonem
Doświadczenie: marihuana, haszysz, Psilocibe, LSD, exstasy, DXM, amfetamina, kokaina
Ach, co się działo na statku szaleńców!
Wchodzę w czerwonej koszuli w plamki, niebieskim słomianym kapeluszu i ciemnych
okularach do domu jubilata. W ręce trzymam butelkę szampana i składam Fetiemu
życzenia. Następnie szybkie spotkanie z Marią, coby umilić nam czas oczekiwania, a
następnie Barty Simpsony znajdują się już pod językiem.
Godzinka upływa nam na słuchaniu muzyki i spokojnych rozmowach. Goście powoli
zaczynają się schodzić. Nagle pojawia się Beatka. Otwiera drzwi, a światło z klatki
schodowej opromienia jej sylwetkę. I już czuję, że wieczór będzie niezwykły. Beatka
pyta, kto idzie z nią do sklepu. Więc ja, Mariusz, Elf i Janek postanawiamy wybrać
się na małą przechadzkę.
W windzie mieścimy się trudem. Po wyjściu z bloku zmieniamy się w obstawę Beatki.
Wyciągamy telefony komórkowe i informujemy się nawzajem o potencjalnym zagrożeniu jej
życia. Z daleka widać biegnącego psa, ale uznajemy, że jest to nieistotny szczegół,
który nie powinien stanowić przeszkody dla naszej misji..
Wchodzimy do sklepu. Serce bije coraz szybciej, a dziwne prądy przenikają ciała. Po
szybkiej transakcji wychodzimy z kilkoma butelkami zawierającymi mniejsze lub większe
ilości alkoholu. Sprzedawca nie chce obsłużyć Janka. Mimo, że ma on wpisane w
dowodzie 20 lat, uparcie twierdzi, że Janek jest niepełnoletni. To nic dziwnego, w
końcu rzeczywistość się zmieniła i normalne prawa już nie obowiązują. Wyjaśniamy
sprzedawcy sytuację i opuszczamy czym prędzej ten zaludniony niewtajemniczonymi
ignorantami przybytek.
Idziemy do domu. Jednak droga powrotna jest już nieco inna niż ta pierwsza.
Przechadzam się po prastarym gaju, w świetle XIX wiecznych latarni. Powietrze robi
się coraz gęstsze.
Pojawiamy się z powrotem w domu, gdzie gości już znaczna ilość przybyła. Wcześniej
jeszcze mieliśmy ogromne problemy z podzieleniem się na grupy w celu wejścia do windy
i ostatecznie wśród chaosu i zamętu zmieściłem się w I turze.
Otwieram lodówkę w poszukiwaniu jakiegoś piwa, jednak moją uwagę przykuwa ślicznie
wyglądający czekoladowy jogurt z pianką.
Nie czuję wprawdzie łaknienia, ale ten jogurt wygląda tak bajkowo, że muszę zobaczyć
jak smakuje. Stawiam go więc wysoko na lodówce i umieszczam go w swoim planie na
dzisiejszy wieczór.
Razem z Mariuszem idziemy do łazienki podzielić kolejnego Barta Simpsona. Szukamy
żyletki, co nam się nie udaje – musimy skończyć poszukiwania na nożyczkach do
paznokci. Ciach i oto połowa Barta zostaje mi w dłoni, a druga ląduje gdzieś na
dywanie.
Polecam każdemu detektywowi próbę szukania w innej rzeczywistości małej tekturki o
wymiarach 4 mm na 1 mm wśród gąszczu dywanowych włosów i marmurowej posadzki
podzielonej na geometryczne figury. Mariusz poddaje się, ale ja walczę dzielnie. I
znajduję kwadracik ku uciesze Mariusza po kilkunastu minutach szukania.
Nagle patrzę, jak Magdalena próbuje perfidnie skonsumować mój wystawiony na lodówkę
jogurt. Próbuję go odzyskać, ale udało mi się jedynie osiągnąć kompromis. Ona nadal
jest w posiadaniu jogurtu, ale dzieli się ze mną jego częścią. Nakłada na łyżeczkę i
karmi mnie.
Oto kobieta dostarcza pokarm mężczyźnie i usługuje mu. Oto matka karmi piersią swoje
dziecko, które z utęsknieniem czeka na kolejną łyżkę jogurtu. Ten odwieczny, prastary
rytuał brutalnie psuje jej rycerz Adam, który bezwstydnie rzuca się na przeznaczoną
dla mnie łyżkę jogurtu. Magdalena z nadludzkim poświęceniem nie dopuszcza do
zbezczeszczenia rytuału i sama zjada nieszczęsną łyżkę jogurtu.
Dochodzę do wniosku, że nasz ludzki sposób witania się poprzez podanie dłoni jest
bezsensowny i bezuczuciowy. Razem z Beatką opracowujemy nowy sposób polegający na
dopasowaniu prostopadle na krzyż dłoni stykających się na środku pomiędzy dwoma
palcami i potarciu się wzajemnie kciukami. Na pamiątkę tej chwili będziemy się tak
witać już zawsze.
Chodzę po mieszkaniu w ciemnych okularach, co chwila zdejmując je i porównując ze
sobą oba obrazy świata. Poza tym okulary pomagają mi zamaskować nieco wyraz twarzy,
który wobec napierających ze wszystkich stron wrażeń, nie mieści się w ogólnie
przyjętym zestawie min.
Słyszymy jakieś hałasy za drzwiami, postanowimy je otworzyć, co kończy się
wpadnięciem Maćka do naszego pokoju.
Magdalena wyznaje mi, że od 4 lat pali papierosy, co wprawia mnie w osłupienie.
Opowiada, jak została biernie uzależniona przez palących rodziców, co od razu
wywołuje u mnie falę empatii i współczucia dla biednej ofiary tego złowrogiego
nałogu.
Nagle słyszę coś strasznego. Do pokoju wpada Mariusz i mówi, że przyjechała policja,
bo za głośno muzyka była. Feti przez kilka minut próbuje w gąszczu plecaków, ubrań i
pustych opakowań po napojach odnaleźć swój dowód osobisty. Po długiej chwili
odnajduje go, lecz ani to, ani jego kłótnia z policją nie budzą podejrzeń i panowie w
niebieskich mundurach dają nam spokój.
Inna sprawa, że poza Mariuszem i Fetim nikt nie widział tej policji, więc poszły
plotki, że to tylko wpływ Barta Simpsona. Cóż, niektóre zagadki nigdy się nie
wyjaśnią.
Rozmawiam z Psikoszką, ubraną jak skrzyżowanie Królewny Śnieżki z bywalczynią XXX
wiecznej dyskoteki. Jej wszystkie wypowiedzi są niezwykle zawiłe i tajemnicze, a
odkrycie ich alegorycznego sensu zajmuje mi sporo czasu.
Tymczasem towarzystwo pijanych wymyśla różne zabawy. Najpierw próbujemy wspólnie
napisać zbiorowy wiersz „Alternatywne interpersonalne relacje”. Po
stworzeniu przez każdego jednego wersu sens całości stał się niemożliwy do
odczytania.
W kuchni siedzą dwie dziewczyny zachowujące się co najmniej dziwnie. Wprawdzie
wszystko jest dla mnie dziwne, nic nie jest poznane i zbadane, to jednak mając do
wyboru kategorie „mniej dziwne” i „bardziej dziwne” zaliczam
błyskawicznie dziewczyny do tej drugiej.
Mówią, że nałykały się jakichś lekarstw. Nie wiem, czy żartują sobie ze mnie czy nie,
więc nie bardzo im ufam. Jak się później okazuje, nie żartowały – jedna z nich
całą imprezę przespała w innym pokoju.
Odczuwam niechęć do takiego spędzania życia. Każda sekunda trwa i trwa, a moje zmysły
nastawione są na maximum mocy. Analizuję wszystko, każdy wątek z dziejących się i pod
każdym gestem i słowem mogę odczytać prawdziwe intencje i charakter autora
wypowiedzi.
Oglądamy kolejny prezent dla Fetiego. Przepaska na biodra z dużą marchewką z przodu
wywołuje nasze żywe dyskusje. Beatka trzymając to w ręku wywołuje wypadnięcie waty z
marchewki, co doprowadza do kłótni. Mówię im, żeby nie kłócili się w sprawie waty,
która kosztuje 50 groszy i którą ostatecznie mogę sam im przynieść.
Pytamy obecnej w pokoju Magdaleny, czy taka marchewka podnieca kobiety. Ona
odpowiada, że absolutnie nie, i na jej widok wybuchnęłaby śmiechem. Tak samo
nieprzyjemnie wyraża się o czekoladowych prezerwatywach, mówiąc, że jej smak budziłby
u niej niezbyt przyjemne skojarzenia.
Słucham jej z podziwem, jak mądrej szamanki, spadkobierczyni wiejskich staruszek,
znających każdą tajemnicę ludzkiej egzystencji.
Beatka wyciąga swój biały sweterek, wyglądający jakby był utkany z najczystszej wełny
z baranka wielkanocnego. Wygłaszam na jego cześć hymn pochwalny, co właścicielce
niezmiernie się podoba.
Przez cały czas po mieszkaniu krążą tabuny pijanych ludzi, niszczące i pożerające
wszystko na swej drodze. Ich wycia i śmiechy słychać przez cały czas, mimo iż pojęcie
czasu w danej chwili praktycznie nie istnieje. Każdy wchodzi do pokoju, wymienia 2-3
zdania, po czym wśród ogólnej wrzawy zmienia lokalizację na inny pokój.
Czasem dochodzi do drobnych, niezauważalnych w zwykłej rzeczywistości spięć. Maciek
potrąca Magdalenę, co kończy się sztywną wymianą pozornych uprzejmości, za którymi
kryję się oschłość i wrogość.
Wszystkie przejawy niechęci w relacjach interpersonalnych są dla mnie niezwykle
przykre. Osobiście sam dzielę się ze wszystkimi resztkami ostatniego piwa i próbuję
podnieść każdego na duchu.
Nie rozumiem żadnych negatywnych uczuć. Wobec absurdu życia, który stał się naszym
udziałem, powinniśmy jako jeden gatunek wspierać się wzajemnie i kochać się nawzajem.
Przytulam Beatkę bez żadnych rozpłodowych podtekstów, przekazując jej jedynie
braterstwo i nadzieję.
Człowiek ma wpisaną w swoją naturę potrzebę miłości i pomocy innym. Dlatego też źli
ludzie nie będą szczęśliwi. Nie dlatego, że ktoś ich za to potępi – zło
absolutne jako takie nie istnieje, problem są wyrzuty sumienia, które odbierają
szczęście z czynienia zła. A walka z własną naturą jest bezcelowa.
Agnieszka niestety wypadła z gry z powodu zbyt szybkiego tempa tej szaleńczej zabawy.
Siedzi na krzesełku w przedpokoju, pogrążona w swym własnym świecie i poprzez barierę
zamroczenia alkoholowego odgrodzona od głośnej, nieprzyjaznej rzeczywistości.
Ja siedzę po turecku na środku przedpokoju, mogąc odbierać w ten sposób informacje z
3 różnych pomieszczeń. W lustrze widzę odbicie Agnieszki i odnajduję w nim odwieczną
formę samotnej kobiety czekającej na ratunek, czystego piękna wobec strasznej
rzeczywistości, wtłoczoną w realia XXI wiecznej imprezy urodzinowej.
Oglądamy książkę z robotami – jeden z prezentów dla Fetiego. Dochodzimy do
wniosku, że jeden ze srebrnych robotów ma wiele cech wspólnych z Jankiem.
Beatka siedzi mocno pijana, bełkocząc złowrogie słowa obrażające męską rasę. W danej
chwili czuję jej ból i trzymam ją za rękę, by część mojej pozytywnej energii przeszła
przez jej ciało i pocieszyła ją w tej trudnej chwili. Robię jej zdjęcia, by uwiecznić
na zawsze cierpienie kobiety, której jedyną winą było zawikłanie się w wir emocji
rządzących naszym mózgiem.
Towarzystwo pijanych próbuje z plastikowych literek ułożyć jakieś przesłanie dla
świata. Ku mojemu rozczarowaniu zdobyli się jedynie na wyraz niechęci, skumulowany w
przekazie „Chuj ci w dupę”.
Słyszę gdzieś brzdęk tłuczonego szkła. Kojarzy mi się on nieprzyjemnie, od razu
przywodzi na myśl jakieś straszliwe tajemnice z dzieciństwa, okrutnego władcę
dręczącego niewinną dziewczynę.
Dochodzę do wniosku, że pora na kolejne, szybkie spotkanie z Marią. Wyciągam więc
wielką ufotubę, którą ktoś rozsądnie położył w szafce między szklankami i udajemy się
na poszukiwanie ognia. Pierwotny problem – walka o ogień, zostaje wkrótce
rozwiązany, mimo iż około 4 zapalniczek zostało zgubionych.
Towarzyszę w kuchni zmywającej naczynia Magdalenie, która mówi, że lubi samotność i
zmywanie naczyń. Jakkolwiek lubienie samotności jest dla mnie zrozumiałe, inni ludzie
często są intruzami w naszej oazie, to sympatia dla tak prozaicznej i rutynowej
czynności jak zmywanie, jest dla mnie zupełnie niezwykła.
Widzę niemal jak na dłoni, jak wygląda konfrontacja biologicznych potrzeb ludzkich z
konwenansami i umowami społecznymi, które wytworzyła nasza cywilizacja. Jak ze
wszystkich ustalonych wzorców postępowań, form zwracania się do siebie wystaje 5
podstawowych pragnień: życia, przyjemności dla ciała, drugiej płci, władzy oraz
ucieczki od rzeczywistości. Mnie to nie obowiązuje, ja jestem wyzwolony zarówno spod
mocy pragnień, jak i czasu oraz zmysłów.
Obserwuję, jak Andrzej bierze numer telefonu od jakiejś dziewczyny, co przyprawia
mnie i Magdalenę o atak śmiechu. Tak, właśnie tak robią ludzie. Dają sobie numery
telefonów, żeby łatwiej się zlokalizować w celu przedłużenia gatunku.
Absurdalność tej imprezy mnie zadziwia. Nie ma tu normalnych ludzi, same
zniekształcone kreatury. Gdyby wszedł tu ktoś normalny, przeżyłby szok, widząc jak
odmienna jest rzeczywistość tego mieszkania od panującej na zewnątrz.
Wraz z nielicznymi żeglarzami postanawiamy sobie zrobić pizzę. Wprawdzie wychodzi
ohydna, ale i tak w kuchni trwa prawdziwa walka o każdy kęs cennego pożywienia. Udało
mi się w tej wrzawie zdobyć jeden kawałek i siłą autosugestii przekonuję się, że
nawet mi smakuje.
Widzę, jak większość pijanych pasażerów leży na podłodze i śpi, co grozi niechybnym
zakończeniem imprezy. Biorę więc szampana i planuję spektakularnie ich oblać i
natchnąć chęcią dalszej zabawy. Nie robię tego jedynie z uwagi na podłogę Fetiego.
Tego dnia zmieniał się czas z zimowego na letni, wiec mieliśmy sporo problemów z
ustaleniem, jaka jest aktualnie godzina. „Na miły Bóg – czas się
zmienił” powiedział Igor. Zastanawiamy się, jak to możliwe że czas się zmienił.
Pstryk i czas się zmienił – co za absurd!
Zaczynamy z Igorem mówić starodawnym językiem. ”Albowiem niegdyś tylko takim
sposobem ludzie komunikować się mogli”. On próbuje mnie nauczyć hymnu
rosyjskiego, co do którego jestem pewien, że wymyślił go ktoś nienormalny.
I oto niemal w jednym momencie 75% uczestników wychodzi do domu i rozpoczyna się
drugi akt Wesela. Pozostali przy życiu udają się do największego pokoju, gdzie mogą
zmierzyć się z własnymi wizjami. Oto znów uwagę moją zwraca Beatka – istota
łącząca w sobie tyle cech, że ich zanalizowanie zajęłoby zbyt wiele energii, której o
4 w nocy już nie ma za wiele.
Zamiast tego koncentruję się na odkrywaniu równoległej, dość podobnej do naszej
rzeczywistości. Właściwie ciężko powiedzieć nawet czym ona się różni, jednak wyraźnie
czuję się w niej nieco zagubiony, choć jestem nią zafascynowany.
Stwierdzam, że postęp, jaki uczyniła nasza cywilizacja i sposoby komunikowania się,
uniemożliwia harmonijny rozwój tych rzeczy w innych kierunkach. Trzeba więc zacząć od
początku. Stworzyć nowe sposoby komunikowania się, gestów, wymyślić nowy język i nowe
zwyczaje. Mam wrażenie, że film, który dotyczyłby takiej społeczności, zupełnie
różniącej się od naszej, zostałby uznany za skandaliczny.
Ta stara, pradawna metoda odbierania świata, odrzucająca utarte schematy, selekcję
wrażeń i przebyte doświadczenia jest niepokojąca, a jednocześnie zwracam uwagę na
podstawowe rzeczy jakie nam, rasie ludzkiej potrzebne są do osiągnięcia spokoju.
Temperatura. Jest otwarty balkon i cały czas jakiś niepokój mnie ogarnia, zanim
lokalizuję jego źródło. Żeby go przezwyciężyć, siadam przy grzejniku i już czuję
spokój. Zarazem pozycja siedząca, a nawet półleżąca jest znaczną odmianą w stosunku
do stojącej, co również podnosi moje samopoczucie.
Ostatnim zrywem wstaję i zaczynam tańczyć. Czuję jak magiczne moce płyną mi przez
ręce. W pokoju jednak nie ma nikogo, na kogo chciałbym rzucić urok, tak więc nadal
próbuję przebić się na drugą stronę poprzez pływanie w toni dźwięków.
Po chwili uznaję to za bezcelowe i siadam, gdzie wśród ostatnich rozmów, ostatnich
wybuchów śmiechu, ostatnich egzystencjalnych przemyśleń pogrążamy się w krainie snu,
by rano obudzić się i po raz kolejny stwierdzić, że rzeczywistość jest
nieprzewidywalna i przy umiejętnym jej odbieraniu, rutyna i nadmierne przyzwyczajenie
się nie istnieją...
- 7691 odsłon