under a violet moon!
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
under a violet moon!
podobne
Doświadczenia: Mary Jane praktycznie Non Stop, chyba że jestem na studiach (czyli na detoxie). Pare razy XTC, LSD no i grzyby. Grzyby dokładnie jadłem 4 razy w ilosciach od 30 do 75.
Ten artykuł opisuje moje drugie spozycie tego psychodelika.Ten trip przypadł na 12.11.2004.
Zjedlismy po ok. 55 sztuk. Były to grzyby duże, ładne, jednym słowem dorodne. Był to drugi trip w moim życiu. Po pierwszym nieudanym (nie mam zielonego pojecia czemu...), chciałem być pewien ze tym razem to sie zrekompensuje i dlatego namówiłem ekipe na troszke wieksza ilosc.
Naszego tripa zaczelismy w mieszkaniu mojego brata. Zapiekanki na sniadanie to piekna sprawa... Plan był taki: „Robim sobie wyprawe nad jezioro”. Po zjedzeniu wybraliśmy sie do lasu. Początkowo było normalnie, nic nie odczuwałem. Po 20 minutach zaczeły sie jakies dziwne reakcje w moim organizmie. Było to dość miłe uczucie... ale to był dopiero poczatek. Czym wiecej czasu mijało tym mocniej zaczynały działac grzybki. Po około 30-40 minutach zaczeły się halucunacje. Początkowo miałem uczucie euforii, wszystko było piekne i żywe. Rozmowy z kompanami były „wkręcające” i szczere. Z czasem rozmowy się skonczyły, i wszyscy zajeli się swoimi sprawami. W moim przypadku niczym się nie zająłem, tylko że miałem BŁOGOSTAN... najpiekniejsze uczucie jakie kiedykolwiek mi się przytrafiło. Nie robiłem niczego, tylko szedłem dalej... nie miałem ochoty ani na papierosa ani na piwko. Czułem się bosko, wszystko podlegało tylko mojej decyzji. To był sen w którym jestem głównym bohaterem i wszystko zalezy ode mnie. Tylko, że w którymś momencie miarka się przebrała i doszedłem do takiego poziomu utraty rzeczywistosci ze chciałem już to skonczyc. Chciałem odpocząc, ogarnąć się, uspokoic. Jestem pewien, że było to spowodowane tak długim pobycie w lesie... bez cywilizacji, samemu z naturą... po prostu zatracenie poczucia czasu.
Zrobilismy sobie krótką przerwe w drodze. Przystalismy przy skarpie, wokół było pieknie. Szedłem tą trasą nie raz, ale tym razem było inaczej... nigdy nie ujrzałem takiego piekna natury. Na dodatek gdy zamykałem oczy widziałem o wiele wiecej niż przy otwartych oczach. Nie potrzebna była nawet muzyka. Natura była najpiekniejszym dzwiekiem, który jak nigdy dotąd nie dotarł tak głeboko w ludzką psychike. Cały czas byłem w nierzeczywistym swiecie, nie mogłem się skoncentrowac. Gdzies w głebi umysłu wiedziałem że mam studia na głowie, mam rodzine, mam jakies obowiązki... ale jakto!! nie docierało to do mnie... byłem wyalienowany. Chwila ogarniecia dotarła do mnie (ale tylko na moment) gdy jeden z kolegów skorzystał z komórki. Zadzwonił do...(nie ważne), w celu „powrotu do rzeczywistosci”. Chciał pogadac z kims by móc się ogarnąc. Ja nie byłbym w stanie porozumiec się z nikim... Co bym powiedział? ze jestem bogiem... że jego los zalezy ode mnie... Nie ma mowy. Kiedy ruszylismy dalej zacząłem odczuwac jakby działanie toksyn w moim organizmie. Zaczęło mi się ciezko chodzic, zacząłem głeboko oddychac, a na dodatek ogromne halucynacje sprawiały, że miałem niepewnosc czy idziemy w dobrym kierunku. Po drodze mój kolega zapytał się dwóch rowerzystów czy dojdziemy to drogą do jeziora. Dla mnie nie miało to sensu bo mógł to być tylko wytwór mojej wyobraźni.
Po przejsciu ok 1 km od naszego ostatniego postoju dotarlismy do naczego celu... Jezioro Łuba. W tym momencie mój stan się wyraźnie poprawił. Wiedziałem gdzie jestem i najważniejsze wiedziałem że jestem na jawie. Łuba jest jeziorem po za klasą czystosci, ale w tym stanie w którym byłem, wolałbym na wakacje pojechac nad Łube niż na Hawaje. Jezioro było piękne. Miałem ochote się wykąpac, ale chłopacy odwiedli mnie od tego pomysłu. Okrążylismy jezioro i zrobilismy przystanek przy „chatkach” (można to tak nazwac, ale to naprawde nie są chatki). Ja w tym momencie czułem się dobrze, mój organizm pracował regularnie, halucunacje wciąż działały, ale było mi dobrze... Nie mogę tego powiedziec o moich kolegach, bo oni byli w gorszym stanie. Jeden z kolegów zaproponował żebysmy zapalili ziółko bo to nas ogarnie. W sumie można powiedzieć że się do tego zmusilismy. I to był nasz błąd... prawde mówiac to był ich błąd. Zapalenie marichuany nic nie zmieniło w moim przypadku, ale trójka moich przyjaciół można powiedziec że „poleciała”. Dwóch kolegów zamknęło się w sobie i poszli nad brzeg jeziora, tam przeżywali swoją jazde. A trzeci z nich (w najgorszym stanie) leżał na ławce i przeżywał swojego bad tripa. Nie wierzyłem w to co się dzieje, jeszcze 5 minut temu wszyscy się smialismy i palilismy ziólko. A teraz!!! Ja jako jedyny byłem w dobrym stanie. Jeden z nich zaproponował żeby załatwic transport, abysmy wrócili do domu, bo dłużej nie wytrzymamy w tej sytuacji. Wybór poszedł na mojego starszego brata (wiedział o naszym grzybowym tripie i sam nie jest aniołkiem...hehe). Zadzwoniłem do niego i umówiłem się ze za jakies 40 minut po nas podjedzie. Do chłopaków nie docierały moje słowa ze teraz nie może przyjechac bo nie ma samochodu. Wciąż mi mówili... zadzwon, czemu go nie ma? Jakoś przetrwaliśmy te oczekiwanie. Nie było to miłe, ale daliśmy rade. Kiedy mój brat po nas przyjechał byłem w niebo wziety... myslałem wtedy ze to już koniec tej jazdy.
Podrzucił nas na dzielnice. Kiedy odjechał znów powrócił mi stan znad jeziora. Znowu byliśmy sami, znowu byłem wyalienowany. Bardzo dziwnie się czułem, moja psychika po tak „długiej” podróży nie mogła się odnaleźć w cywilizacji. Na szczescie po wejsciu do domu mój stan powrócił do normy. Normalne działanie grzybów, znów było mi dobrze. Myślałem, że już mi schodzą grzyby, ale się myliłem. Kiedy usiadłem na fotelu zacząłem spokojnie się rozglądać... halucynacje były wciąż mega. Meble falowały, podłoga uwypuklała się. Za to moi koledzy padli jak kłody na kanape. Nie odzywali się, nie ruszali się, „ciężko” wyglądali. Ja już wtedy na spokojnie paliłem sobie papierosa i piłem browara. Grzyby bardzo powoli przestawaly działac... ale tylko w moim przypadku, reszta była w „kiepskim” stanie. Dopiero po ponad ok. 40 minutach wszyscy się ozywili. I zaczelismy rozmawiac, smiac się... wszystko wróciło do porządku. Od tej pory cały czas rozmawialismy o tamtych chwilach nad jeziorem.
Dla mnie to były niewiarygodne, mega wrażenia. Nie mogłem odpędzic się od mysli które przeżywałem w trakcie naszego tripa. Ten dzień zmienił mnie, jestem pewien ze moich przyjaciół również zmienił... nawet bardziej niż mnie. Cała trójka przeżywała bad tripa, a ja? Ja się swietnie bawiłem. Tylko, że to było za dużo wrażeń jak na raz. Teraz to nawet wiem czemu dobrze sie trzymałem. Mój organizm ma szybszą przemiane materii niż moich kolegów. Grzyby szybciej mi wchodzą i szybciej są trawione. Na nieszczescie to oznacza ze krócej mnie trzymaja :)
Najpiękniejsze w grzybach halucynogennych jest to, że ich zejscie jest równie piekne jak samo działanie. Za każdym razem po skończeniu działania grzybów zaczynia się moment lekkosci, pozytywnego myslenia i działania... Po prostu wszystkiego co jest miłe i radosne. Czasami zastanawiałem się która faza bardziej mi się podoba... faza działania grzybów czy faza po zejsciu grzybów? Obie są wspaniałe, ale są różne... i to bardzo.
Wszystko co napisałem w tym artykule dotyczy moich własnych wrażeń. Wydaje mi się, że ten artykuł byłby ciekawszy gdyby napisał to jeden z moich kompanów tego tripa. Oni przeżyli o wiele wiecej wrażeń niż ja.
Pozdro dla grzybiarzy...
- 7428 odsłon