bycie człowiekiem to tylko piękny sen...
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
bycie człowiekiem to tylko piękny sen...
podobne
Salvia Divinorum
Poziom doświadczenia: pogranicze 5 i 6.
Sposób zażycia: palenie
Dawka: zioło wzmocnione 10x, jeden mały buch.
Jestem raczej doświadczonym użytkownikiem.
Praktykuję różne metody pracy z umysłem, szamanizm, etc. więc intencją moich podróży z SD było badanie świadmości.
Poprzednie moje doświadczenie z Szałwią było na poziomie 3 i było bardzo przyjemne.
A to był hardcore z którym NIC, żadna inna substancja, nie może się równać...
Zaczęło się niewinnie.
Usiedliśmy w kuchni, zapaliłam dwie świeczki (białą i bordową), mój Opiekun wyciągnął przyrządy...
Z mojej prawej strony, trochę za plecami grało malutkie radyjko, audycja Makaka – akurat jakieś pokręcone country, za mną lodówka, przede mną stolik...
Potem - niewielka ilość boskiej substancji.
I wtedy stolik, lodówka, ściana i dźwięki zlały się w jedno i zaczęły mnie dziwnym łukiem, jakby z czegoś giętkiego były, obejmować...
Potem już nic nie widziałam ... Moja świadomość znalazła się w jakiejś dziwnej ni to ścianie, ni to rolecie; ta ściana, czyli JA, zwijałam się jak takie rolety sklepowe... tak naprawdę to chyba ja napędzałam to zwijanie się, obracanie, ale nie mogłam przestać... to zwijanie się było spowodowane moim panicznym pragnieniem wydostania się z tego stanu.
Na początku bowiem coś mi dziwnego świtało w świadomości, że to chyba nie powinna być moja właściwa natura, miałam przebłyski świadomości bycia człowiekiem... Po chwili jednak stwierdziłam że to bezpodstawna mrzonka, sen – że chyba powinnam się pogodzić, że nigdy nie byłam, ani nie będę niczym więcej niż tą piekielnie obracającą się ścianą...
Tyle, że to było zbyt koszmarne, męczące, beznadziejne... Chciałam się poddać temu ruchowi – tak jak np. kiedy człowiek ma wypadek na nartach i kotłuje się, to do pewnego momentu próbuje zapanować nad sytuacją, a potem po prostu odpuszcza, czekając w tym spadaniu, aż w końcu się gdzieś zatrzyma – ale nie mogłam w tej sytuacji... Jakaś siła kazała mi ciągle i ciągle próbować wydostać się, tak, że aż tchu nie starczało...
Zaakceptowałam już fakt, że nigdy nie byłam człowiekiem, że to tylko piękny sen...
Cały czas w tej samej pędzącej ścianie, którą byłam, był Głos, mówiący w rytmie country do mnie, mówiący coś w stylu: „dalej, szybciej, do przodu” czy coś podobnego – nie pamiętam dokładnie – w każdym razie ten Głos był dodatkowo niemiły i denerwujący...
Nagle znowu odzyskałam nadzieję że mogę STAĆ SIĘ człowiekiem! Najpierw próbowałam zobaczyć, dotknąć swoich nóg, ale nie udawało mi się to...
I wtedy ujrzałam niezwykle przyjazną, pełną miłości, TWARZ jakiejś istoty – to był chyba człowiek! Czułam, że chce mnie uratować, więc kurczowo się uczepiłam tej możliwości i ze wszystkich sił starałam się stać człowiekiem.
I o dziwo zaczęłam widzieć/czuć (raczej to było widzenie wewnętrzne bo nie mam pojęcia w jakim stanie były moje oczy i reszta ciała – moja świadomość ciągle była poza ciałem) że pojawiają, tzn. wyłaniają z tej pędzącej ściany, się moje nogi. Jeszcze się zlewały, ale już zaczęły się ukazywać powoli. To trwało jakiś czas – bo to się pojawiały, to znowu znikały te nogi jakby były jakąś halucynacją. W końcu postanowiłam że CHCĘ mieć nogi i ręce i siłą woli wstałam. Otworzyłam oczy i zaczęłam mówić coś, że nigdy więcej nie tknę się tej piekielnej rośliny (zobaczyłam winowajczyni na stole), potem poczułam, że mnie nogi pieką, i jest mi gorąco, a potem znowu do pewnego stopnia uciekła mi świadomość – bardzo się musiałam cały czas koncentrować żeby zachować ją. (podobno jak wstałam, złapałam Partnera za rękę, a wszystko to z miną totalnie zdezorientowanego, przerażonego stworzenia – opowiadał mi później, że nie był pewien co zrobię – rzucę się na niego, ucieknę....).
Później pamiętam, jak siedziałam temu człowiekowi na kolanach (bo z rozpoznawaniem miałam jeszcze problem) i upewniałam się dotykając jego głowy, że on istnieje.
Później poszliśmy do łazienki, usiadłam na brzegu wanny i ze zdumieniem oglądałam w lustrze moją twarz, i moje nogi – takie dziwne były, tak dobrze, że w OGÓLE były!
Zaczęło mi być zimno i chcieć mi się pić. Weszliśmy pod kołdrę i powoli dochodziłam do siebie... Wtedy okazało się że minęła cała godzina od początku przygody...
Następnego dnia czułam się totalnie rozbita. Potrafiłam się np. skupić na kawałku żółtego sera traktując go jako żywą istotę (skoro ściana ma świadomość, to tym bardziej ser!).
Wybawieniem była dla mnie wieczorna sesja medytacji jogicznej.
Uspokoiłam się, nieco zintegrowałam.
Zaczęłam mieć ciekawe wizje...
To był bardzo głęboki stan - głębiej jest już tylko nieświadomosć.
Od razu nasunęło mi się połączenie tego z castanedańką teorią przesuwania „punktu połaczenia” - jak to czarownik mógł stać się kamieniem lub drzewem przesuwając swój punkt świadomości.
Myśle, że można spróbować znaleźć sposób na sterowanie tym, na generowanie...
Tylko przydałoby się zostawić z "1% szamana" w świadomości podczas tripu.
(Swoją drogą ciekawe czy Castaneda zażywał Salvie)
Ciągle się integruję...
- 7930 odsłon