4-ho-met - podejście drugie 42mg
detale
4-ho-met - podejście drugie 42mg
podobne
To moje drugie podejście do 4-HO-MET i do pisania tripraportu o tej substancji. Nie byłam szczególnie zachwycona pierwszym zażyciem, było to 25 mg, ale sytuację zapamiętam jako rzecz przyjemną i miłą. Tyle, że nie tak głęboką jak po LSD. Bardzo dużo radości, śmiechu, jak po gandzi, ale troszkę bardziej duchowo-energetyczne doznanie.
To było w marcu. Od tamtej pory prócz marihuany i raz amfetaminy nie było nic, aż znalazł się dostęp do 4-HO-MET. Zakupiłam od razu 250 mg, na pół z współlokatorką. Konsystenacja mąki, tak zwany fumaran, czyli biały, drobny pyłek/proszek.
Wczoraj (19.06) około godziny 15 podzieliłam 250 mg na 3 porcje, a każdą z nich na dwie - jedna dle mnie, druga dla koleżanki. Wzięłyśmy po jakieś 42 mg. To naprawdę sporo. Za dużo jak na pierwszy raz, więc naprawdę nie radzę. Większość pod język (jest cholernie gorzkie), a reszta wtarta w dziąsła. Potem trzeba to z 5-10 minut pod językiem trzymać, a następnie, jak uzbiera się dużo sliny, przepłukać tym całą jamę ustną. Obrzydliwe, ale już ma się trochę znieczulone gardło, więc nie chciało mi się wymiotować. Weszło po około 10 minutach, a musiałyśmy jeszcze z domu dojechać nad rzekę. Naszym błędem był fakt, że nie zażyłyśmy hometa na miejscu, na łonie natury... Nie spodziewałysmy się, ża tak szybko zadziała, bo za pierwszym razem wchodził półtorej godziny. Ale jakoś udało nam się dotrzeć. Już w tramwaju zaczęły się pierwsze haluny, a jak wysiadłyśmy i zaczęłyśmy iść na miejsówkę, to już ledwo dawałyśmy radę. Ogrom bodźców, wyostrzone zmysły, czułam dosłownie wibracje przejezdżających aut.
Szło się wałem nadrzecznym jakieś 20 minut, więc kawałek drogi. Wydawało mi się, że idę, ale czasoprzestrzeń się nie porusza w żaden sposób, wszystko się rozmywało. Myślałam tylko o tym, że chcę już tam być, usiąść, bo coraz słabiej panowałam na ciałem. Po dotarciu na miejsce, usiadłyśmy w półcieniu, na kocu i dosłownie ogarnęła mnie totalna euforia. Czułam na rękach i nogach muskające mnie promienie słońca, były niczym ocierające się skrzydła ważek, włoski z ramion mnieniły się jak brokat i falowały jak źdźbła trawy na wietrze. Wpatrywałam się w nie jak oczarowana. Przede mną rozpościerał się piękny krajobraz, rzeka, szuwary, kwiaty, łąki, szumiące drzewa. Na cokolwiek nie popatrzyłam, przybierało dosłownie boskie kolory i kształty. Każdy element tego pejzażu miał tęczową poświatę. Zerkałam na moją koleżankę obok i na jej twarzy pojawiły się indyjskie wzory, poruszające się i falujące delikatnie. Widok przede mną zachwycił mnie swoją pieknością, korony oddalonych drzew były masą poruszających się gekonów, nieco przypominających postacie z gry Heroes IV. Chmury na niebie były aligatorami, ułożonymi w koncentryczne kręgi i otwierającymi paszcze, jakby chciały coś do siebie powiedzieć. Trawa, i ta blisko mnie, i ta dalej, tworzyła niesamowitą perspektywę. Żdźbła poruszały się i układały w kształt prehistorycznych masek, kora drzewa tuż koło mnie zmieniała fakturę, falowała, widziałam na niej obrazy, wszystko w klimacie indyjsko-indiańsko-afrykańskich ozdób. Przechodzący gdzieś w oddali ludzie, rozmawiający, byli jakby nierealni, nie z tego świata. Ich głosy słyszałam jako echo odbijające się od drzew. Pierwszy raz w życiu popłakałam się ze szczęścia, spowodowanego zachwytem nad pięknem przyrody.
Na drugim brzegu rzeki siedział chłopak. Widac było, że był smutny i przygnębiony. Rzucał kamyki do wody i głośno wzdychał. Jego energia dosłownie do mnie dotarła. Czułam jego gorycz, żal, moja koleżanka także. To było tak prawdziwe i smutne, że kiedy poszedł, zaczęło mi czegoś w tym krajobrazie brakować.
Wpatrywałam się na zmianę w niebo, chmury, koleżankę, zieleń, kwiaty, nie mogłam się nadziwić, że to wszystko widzę tak inne i odmienne, o wiele piekniejsze. Stwierdziłam, że to musi istnieć, tylko na codzień tego nie dostrzegałam, bo tak naprawdę miałam jakby zamknięte oczy. Umysł stał się dopiero teraz taki jasny i otwarty na doznania.
Cały świat mnie oczarował. Zdałam sobie sprawę, że każda istota żyje po to, by umrzeć. Rozmawiałyśmy o tym i płakałyśmy ze szczęścia. Czułam miłość do natury, czułam, że do niej przynależę. Zaczęło przechodzic trochę więcej ludzi. Każda osoba niosła ze sobą jakąś energię, którą doskonale wyczuwałam. To niesamowite doznanie. Rowerzyści wnosili relaks, spokój i skupienie, biegacze podobnie, osoby idące w samotności melancholię, grupy studentów rozproszenie i podekscytowanie. Wszystkie moje emocje dosłownie mnie rozrywały od środka. Myślałam o tak wielu rzeczach, chciałam się podzielić moimi cudownymi wizjami, ale nie umiałam się wysłowić. Faza zataczała koło. Najpierw konsternacja, ogrom doznań i myśli, milczenie, wpatrywanie się w krajobraz, urywane rozmowy, wahanie emocji, płacz i znów konsternacja. Każdy cykl trwał około pół godziny. Cały czas popijałam też wodę, bo strasznie mnie suszyło. Ale nie w nieprzyjemny sposób. Było to naturalne i oczywiste.
Wszystkie moje zmysły szalały, czerpały z natury i energi otaczającej mnie i koleżankę. Ta energia była dosłownie wyczuwalna fizycznie. Przyglądałam się swojej skórze, mieniła się kolorami i czułam łaskoczący wietrzyk. Oczy widziały moc kolorów, kształtów utworzonych z liści i traw. Uszy słyszały miliony dźwięków, śpiew ptaków, echo, brzęczenie owadów. Wszystko było jakby rozmyte w taki subtelny i przepiękny sposób. Nie chciałam wracać do domu. Byłam tak szczęśliwa i zachwycona swoim życiem i położeniem.
Po około 3 godzinach zaczęło schodzić się coraz więcej ludzi. Przestałyśmy czuć się komfortowo, ja marzyłam tylko o kąpieli w lodowatej wodzie. Postanowiłyśmy wrócić na piechotę, wydawało nam się, że bania przechodzi. Droga powrotna była bardzo przyjemna i zajęła nam około pół godziny. Szłyśmy uśmiechnięte, rozmawiałyśmy o naszych wizjach, wymieniałyśmy się spostrzeżeniami. Mijałyśmy różnych ludzi, na przykład stojącego w bramie, smutnego, starego człowieka, wracającą z pracy kobietę - dopiero teraz zauważyłam, jacy ludzie są inny, jak się od siebie różnią.
Po dotarciu do mieszkania (około godziny 20) miałam ochotę coś zjeść, w lodówce był truskawkowo-bananowy sorbet. Wzięłam kąpiel, zjadłam lody, smakowały znakomicie, następnie usiadłyśmy na kanapie. Okazało się, że działanie metocyny jeszcze się nie zakończyło. Na ścianach pojawiały się te same wzory, co nad rzeką - maski, twarze, pętelki, kwiaty, kontury zwierząt. Czułam się już bardziej trzeźwo, ale nadal nie potrafiłam skupić się na danej czynności. Faktura kanapy i ścian przybierała formę szronu na szybie. Mienił się kolorami tęczy, rozmywał się i falował, wirował. Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana. Fizycznie czułam coraz mocniej, że homet schodzi, zaczęła mnie trochę boleć głowa. Powoli, powoli, do 23 puściło całkowicie. rzeczywistość dosłownie zaczęła mnie przygniatać. Rano nie czułam żadnych skutków ubocznych, poza lekkim zdekoncentrowaniem.
Cały trip oceniam na 10/10. Nie brakowało mi niczego, pojutrze powtarzam przeżycie i już nie mogę się doczekać.
Potencjał tej substancji jest ogromny. Bardzo się cieszę, że trafiłam na piękna pogodę i miałam tak dobry humor. Zawsze radzę brać 4-HO-MET na dworze, bo przyroda to idelany materiał na halucynacje. Zwłaszcza takie zaczarowane miejsca, jak to gdzie się znajdowałam.
PS: Na pierwszy raz nie polecam dawki więszej niż 30mg, bo przy 42 mg bywały momenty naprawdę silnego poczucia "nieogranięcia" umysłu i ciała. Jednak jestem osobą silną psychicznie, nie mam tendencji do depresji i dużych wahań emocjonalych, natawienie miałam bardzo pozytywne, byłam w dobrym nastroju, stąd mojadecyzja o takiej dawce. Dla mnie to idealna ilość.
Pozdrawiam:)
- 12564 odsłony
Odpowiedzi
Sorka za tak dlugo zwlekalam
Sorka za tak dlugo zwlekalam z dodawaniem, ale mam problemy z czasem i komputerem. TR bardzo pozytywny :)
Dzięki wielkie:)
Dzięki wielkie:)
Uszy toną w raju dźwiękach,
Psychodela jak piosenka...
Moje oczy widzą dalej -
Psychodela i fraktale...
Kocham Życie i Naturę,
kocham Radość i Spełnienie
kocham się narkotyzować,
nigdy tego już nie zmienię!