datura, gałka, # i takie tam :)
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
datura, gałka, # i takie tam :)
podobne
Chciałbym się w tym miejscu podzielić swoimi doświadczeniami z kilkoma znanymi substancjami, nazwijmy je aktywnymi :)
OK - zaczynamy!
Końcówka wakacji 2002. Wieczorem, ostro spalony wracam do domu... Wracając z centrum,
szedłem na skróty przed park. Nieopodal mieści się ośrodek MONARu.
Po śmierci Kotańskiego, powiewała tam czarna flaga.
Widząc to z odległości może 50m poczułem się dziwnie, moje ciało przeszył dreszcz, ale nie zatrzymałem się. Zbliżając się, poczułem się lepiej, aura tego miejsca była bardzo przyjazna, wszystko wydawało się jaśniejsze, trochę różowe. Wtedy zrozumiałem! W mediach prezentowany jest model `narkomana`, który zaczyna od trawki w każdą sobotę, a kończy na niesterylnych igłach na dworcu. Taki delikwent, jeżeli wcześniej się nie zabije, tafia oczywiście do MONARu. Media ukazują MONAR jako miejsce zesłania, izolacji, ale ja zrozumiałem, że takie ośrodki są potrzebne... dla ludzi, którzy mają zbyt słabą psychikę, aby obcować z psychodelikami. Nie jestem zbyt religijny, ale przechodząc obok klepsydry, przeżegnałem się. Bardzo osobista jazda.
Zaczął się wrzesień. Grzyby i inne ciekawe roślinki już niedługo... Od dawna planowałem jednak zarzucenie bielunia... Doszedłem do wniosku, że przyszła na mnie pora. Trochę zmieszany byłem po lekt[u]rze, bo wszyscy raczej sceptycznie podchodzili do tej roślinki... zestawiłem wszystkie plusy i minusy takiej akcji. Bilans dodatni -> wchodzę!
Rośliny bielunia są bardzo powszechne więc większych problemów ze zdobyciem surowca nie miałem. Nie chodzi mi tu o ten dziko rosnący "chwast rudealny", tylko o Datura Brugmansia, rosnący w przydomowych ogródkach. Był 14.09, sobota. około 21 wracałem ze spotkania ze swoją kumpelką. Przechodząc obok posesji faceta, który chyba ma jakąś psiankowatą manię (tyle roślin to ja chyba w życiu nie widziałem...), pomyślałem, że co mu po kilku kwiatach... Jak pomyślałem, tak zrobiłem i już będąc w posiadaniu 4 dużych kwiatów udałem się w stronę domu. Około 22 staruszkowie już prawie spali, zostawiając mi swobodę działania. Do garnuszka nalałem ok. 0.5l wody, wrzuciłem rozdrobnione kwiaty i postawiłem na gazie. Gotowało się to chyba ze 20 minut, następnie wyłowiłem stałe części, odsączyłem i włożyłem do woreczka. Przygotowałem też nasiona czarciego ziela, które miałem w domu. Wyszła tego jakaś łyżeczka.
Mam zasadę. Gdy próbuję czegoś nowego, nawet gdy jest to `tylko` tussi/gałka/etc. Zawsze staram się porozmawiać z tym najważniejszym. Nie mówię tu o Bogu, chodzi mi raczej o tego gościa siedzącego w mojej głowie. Staram się mu dać do zrozumienia, że zaraz stanie się coś nowego, staram się go na to przygotować. Może to brzmi śmiesznie... ale pomaga.
Gdy woda ostygła, wypiłem ją. Części zielone włożyłem między 2 kromki chleba i zjadłem.
Nasiona trzeba było niestety rozgryźć... ohyda!!!
Usiadłem przed komputerem. Była już 23, i choć jeszcze nic szczególnego nie poczułem - wiedziałem, że zaraz się zacznie. Gdy włączyłem sobie film (`Shaolin Soccer` - polecam! :)), COŚ kazało mi zamknąć oczy. Tak też zrobiłem, ale coś mi nie grało - dopiero po chwili dotarło do mnie, że widzę przez powieki! Nieźle - widziałem film przez zamknięte powieki! Przyszedł czas na Winampa. Odpaliłem sobie Boba Marley`a i wizualizacje. Reggae na fazie to jest to!
Na bieluniu zauważyłem jednak coś dziwnego... Muzyka zdawała się być bardzo metaliczna, jakby trochę spowolniona, zupełne przeciwieństwo MJ. W głowie czułem niezłą zjebkę. Po północy postanowiłem się położyć, bo krzesło obrotowe, na którym siedziałem zaczęło się wtapiać w podłogę.
Chodzę jak po znacznej ilości alko... ledwo trzymam się na nogach... jak najciszej poszedłem do swojego pokoju. Będąc już u siebie, poczułem obecność kogoś potężnego, wojownika, szamana... nie wiem. Jedno było pewne - był to mój przewodnik. Powiedział mi, żebym podszedł do lustra.
Zobaczyłem w nim coś, co utkwiło mi w pamięci. Nie mogłem oderwać wzroku od swojej twarzy. Zobaczyłem siebie. W przyszłości ("a gdyby tu było przedszkole... w przyszłości" :))). Jeżeli ktoś zajmuje się animacją, to wie co to jest morphing [płynne przejście jednego obrazu w drugi]... moja twarz zmieniła się, pojawił się bujny zarost, niczym u studenta w środku sesji :) rysy twarzy jakby bardziej poważne... przewodnik powiedział mi, że tak będę kiedyś wyglądał. pomyślałem, że "w sumie źle nie będzie"... i zgodziłem się na taki układ :)
Przygasiłem światło. Wtedy GO zobaczyłem. Starszy człowiek - srebrne włosy, oczy osadzone głęboko w oczodołach... był wyraźnie jaśniejszy od otoczenia, wokół niego rozpływała się pozytywna energia... Chciałem go dotknąć i wypytać o wszystkie nieznane mi aspekty życia.
Gdy chciałem go dotknąć popatrzył na mnie tylko i bez słowa odwrócił się, chciał odejść. Gdy rozpływał się w powietrzu, usłyszałem jego głos... miał mi coś przekazać, ale stwierdził, że nie jestem jeszcze gotowy. Mój mentor odszedł.
Gdy tylko opuściła mnie dobra energia mojego Mistrza, przeszył mnie dreszcz. Nie był to dreszcz zwykły, taki jaki mamy, gdy jest nam zimno. Było to raczej uczucie, jakby ktoś przeze mnie przeszedł, przepłynął - nie wiem jak to określić.
Dopiero teraz poczułem suchość w ustach... wypiłem ponad litr wody, ale nic to nie dało. Źrenice miałem ostro rozszerzone, światło raziło mnie, więc całkiem je zgasiłem. Włączyłem jednak lampę plazmową (pożyczona... cholera chciałbym mieć coś takiego na własność!). Takie motywy zawsze pomagają :)
Położyłem się i mimo tego, że leżałem pod kołdrą, było mi przeraźliwie zimno. Co ciekawe, gdy tylko włączyłem sprzęt grający, wszystko wróciło do normy. Czułem się jednak dziwnie - uszy jakby przytkane, na suficie zobaczyłem jakąś twarz.
Włączyłem także małą, zieloną świetlówkę, więc trochę się wyluzowałem. Pojawiły się jednak inne twarze i wszystkie na raz zaczęły na mnie nacierać ze wszystkich kierunków. Teraz wiem czemu bieluń nazywany jest czercim zielem! Te twarze... były jakieś zdeformowane, dziwnie wydłużone i... miały rogi! Potwornie się przestraszyłem, ale po chwili uświadomiłem sobie, że to przecież minie i, że będzie ok. Autosugestia zawiodła jednak całkowicie :(
Twarze, przechodząc przeze mnie, połykały mój umysł. Czułem się coraz uboższy we wspomnienia. Znikały one jedno, po drugim, jakby były wyłączane naciśnięciem jednego przycisku. Najpierw zniknęło wspomnienie najbardziej mi bliskie (bez konkretów - chodziło o wakacje 2000 :)). Następnie rodzice, znani mi przecież od zawsze przestali być kimś wyjątkowym. Teraz stało się najgorsze - twarze pożarły mi wspomnienia dotyczące moich przyjaciół. W pamięci pozostawiły mi tylko jedną rzecz - moje dawne obawy dotyczące datury. Schiza. Zacząłem się modlić - pierwszy raz od nie pamiętam kiedy. Najpierw nic to nie dawało, ale potem twarze przestały mnie w końcu atakować i miałem chwilę wytchnienia. Uspokoiłem się trochę. Wspomnienia wracały.
Przerwę między kolejnymi fazami postanowiłem wykorzystać na medytację.
Natłok myśli jednak był tak ogromny, że aż nie można oddzielić tych ważnych od tych o mniejszym priorytecie. Stare wpisy w pamięci powracały o zabójczym tempie. W tym momencie zorientowałem się, że jestem w podobnej sytuacji, jak badacze kosmosu, poszukiwacze UFO. Ilość danych, jaką mają do analizy przekracza możliwości ich komputerów. Stwierdziłem, że muszę znaleźć kogoś, kto pomoże mi przeanalizować impulsy, nacierające na mój umysł. Zawsze wierzyłem w moc naszego umysłu, ale mimo usilnych prób nie znalazłem nikogo, kto podjąłby się tego zadania...
Myślałem, że napływające dane rozsadzą mi głowę! Przerażająca jazda...
Około 3 nad ranem wyłączyłem światło i próbowałem zasnąć. Na próżno. Film przy zamkniętych (i co gorsza nawet przy otwartych!) oczach nie dawał mi zasnąć jeszcze przez jakieś 2 godziny. Ogólna paranoja! W końcu upragniony sen. Budzę się o 10 rano. Do pokoju wchodzi mój stary. Pyta jak mi się spało (czy coś takiego), chciałem mu odpowiedzieć, ale zorientowałem się, że niezbyt go widzę. Cholerne rozmycie obrazu...
Coś tam mu odpowiedziałem - głos miałem tak samo zjechany, jak wzrok. Na 11:30 byłem umówiony z kumplem, więc wstałem ok. 10:15. Równowaga zachwiana jak cholera, mgła przed oczami, światłowstręt... ogólna chujnia. Jeść mi się nie chce, więc biorę tylko prysznic i około 11.10 wychodzę. Chodzi się także chujowo, pomyślałem. Jadę więc autobusem! O rozkład jazdy musiałem się pytać jakiegoś kolesia, bo sam nie byłem w stanie przeczytać tych małych literek... Ok - jadę. Kurwa, ale tej kobiecie jebie z gęby! Jamy chyba nie myła od upadku muru berlińskiego! Ogólnie dziwne skojarzenia. Dotarłem na umówione miejsce na czas. Ogólnie czuję się lepiej, i choć blur obrazu nadal się utrzymuje, trochę stracił na sile. Przynajmniej mogę już zobaczyć własną rękę :)
Weszliśmy w bramówę, bo padało, a kumpel chciał dopalić fajka. Patrzę i nie wierzę własnym oczom... Grupa ludzi, ubrana w średniowieczne fatałaszki napierdziela się na miecze... Stwierdziłem, że "spadamy stąd... to jacyś narkomani" :))))
Jak się potem okazało był to trening jakiegoś bractwa rycerskiego :)
Teraz przyszedł moment na podsumowanie.
Jazda wydaje się tak realna, że trudno odróżnić wytwory umysłu od rzeczywistości. Strszne halo... Nawet dzisiaj widzę często jakieś postacie, uformowane jakby z dymu, mgły. Boję się ich... Boję się też ciemności! Nigdy nie miałem podobnych strachów, ale po tej przejażdżce - owszem!
W dwóch słowach - NIE WARTO. Były może i niezłe momenty, ale faza jest ogólnie zjechana, dziwna i... bardzo, bardzo straszna. Większej części jazdy nie pamiętam - i dobrze!
Być może z mojego opisu nie można tego wychwycić, ale to była jedna z najgorszych, jeśli nie najgorsza jazda w moim życiu...
Mam dla kogo żyć, więc już postanowiłem - nigdy więcej!
Swoją drogą jestem ciekawy jak to możliwe, że Natura stworzyła coś tak złego jak bieluń? Po doświadczeniach z konopiami, byłem prawie przekonany, że naturalne=debeściackie... Widocznie nie każdemu jest dane doświadczyć pozytywnego działania Datury.
Z kumplem połaziliśmy trochę i około 13 rozeszliśmy się. Po drodze zahaczyłem jednak o spożywczak, gdzie nabyłem gałkę muszkatołową. Miałem kłopoty w zapłaceniem tymi małymi, metalowymi krążkami, ale już po kilku minutach byłem w posiadaniu 3 opakowań gałki. Kiedyś już tego próbowałem w duecie z mj (rewelka!), ale tym razem chciałem poczuć jej czystą moc :)
Po powrocie do domu musiałem się trochę pouczyć, to znaczy poudawać, że się uczę, bo czytać to nadal ni bździu (ale to zajebiście brzmi :)). Wieczorem, ok. 21 postanowiłem zarzucić mix. Wsypałem zawartość pierwszej torebki to szklanki, zalałem wodą i jechane. Doszedłem do połowy i matka otworzyła drzwi do mojego pokoju. Pyta na którą mam jutro do szkoły. Odpowiedziałem, że na 7:30, wychodząc dodała, żebym nie pił tyle kawy (kolor może i podobny, ale smak...)
:))) Ok - zaczynamy od nowa.
Dopiłem zawartość szklanki i wlałem w siebie jeszcze resztę gałki. Następnie herbatka i do kompa. Po 2 godzinach siedzenia w necie, nie zauważyłem żadnych efektów, więc wyłączyłem PC (choć to akurat samo w sobie jest dosyć niezwykłe :)) i poszedłem do łóżka. Nie mogłem zasnąć, ale nic szczególnego nie zauważyłem. O 7:00 wstałem z lekkim humorkiem i większym bólem brzucha. Gorzka herbata, setka orzechówki i po sprawie :)
Co ciekawe, miałem nadal rozszerzone źrenice, co w połączeniu z przymrużonymi powiekami po bieluniu (jeszcze mi nie zeszło do końca!) dawało całkiem ciekawy efekt :)
W szkole, co bardziej kumaci kumple zaczęli się rajcować moim stanem, ale ogólnie ok. Na pierwszej lekcji poczułem się jednak bardzo źle. Kumpel z ławki powiedział, że jestem bardzo blady. Sprawdziłem sobie tętno - chyba jeszcze żyję, pomyślałem. Czułem niewielki niedowład w rękach, były całkiem zimne, skóra kompletnie biała. Sorka w końcu zobaczyła, że coś ze mną nie tak i wysłała mnie do pielęgniarki. Nie chciałem jednak do niej iść, bo ta mogłaby przylukać, że mam rozszerzone źrenice etc.. Kumpel pomógł mi dojść do kibla. Zimna woda zdrowia doda! 10 minut i jestem w porządku. Przez cały następny dzień nie mogłem się pozbierać. Osłabiona pamięć krótkotrwała (ale nie aż tak, jak po MJ), koordynacja ruchowa też jakby nie ta, ręce nadal zimne. Dzisiaj jest już środa i nadal troszkę czuję efekty. Ręce nadal mam zimne - nic nie pomaga :(
Na [u] ktoś określił stan naszego narkorynku jako "chroniczny brak LSD". to fakt, niestety.
W związku z tym, po południu idę do sklepu ogrodniczego, celem zakupu nasion wilca purpurowego. Wszystko ustawione, nasiona w sklepie są, wystarczy odebrać. Trip musi niestety poczekać do soboty. cierpliwości...
Sobota, 21.09.2002
Nasion ipomea purpurea nie załatwiłem do dziś :(
Trzeba będzie zamówić w necie... a szkoda.
A tymczasem w lodówce chłodzą się trzy bite śmietany "fszpreju" :)
Będzie dobrze.
Czwartek 26.09.2002
Z myślą o piątkowym wyjściu, załatwiłem sobie trochę haszu.
Postanowiłem go oczywiście wypróbować przed głównym występem. Poszły 3 buchy...
# zawsze mi się długo wkręca, więc cierpliwie czekam. Po 20 minutach coś jednak poczułem. Szybko wstałem z krzesła, wyciągnąłem ręce, jakbym prosił o coś Boga. Poczułem strumień energii, przepływający przez moje ciało. Domyśliłem się, że się zaczęło :)
Winamp, zarzucam K44 i obowiązkowo - wizualizację. Znalazłem odpowiedni motyw - statek lecący przez tunel, którego ściany zmieniają barwę pod wpływem muzyki.
Leciałem razem z nim. Okazało się jednak, że muszę przerwać zabawę - telefon się odezwał. Katapultowałem się, wyciągając z gęby lizaka, którym tłumiłem lekką gastrofazę :)
Pogadałem chwile ze starszym i odłożyłem słuchawkę. W # podoba mi się najbardziej to, że cały czas czuję się trzeźwy - nie ma (przynajmniej w moim przypadku) mowy o zmuleniu, charakterystycznym dla MJ.
Piątek 27.09.2002
Wieczorem wychodzę ze znajomymi. Około 20:30 jesteśmy już na miejscu, w lokalu za którym zbytnio nie przepadam... ale co robić.
Spotkałem sporo znajomych - krótka gadka i udajemy się do kibla. Nabijamy, palimy i idziemy się napić :)
Gdy wszystkie trzeźwe osoby poszły potańczyć, zaczęło się wkręcanie fazek :)
Z kumplem mieliśmy identyczną jazdę - czuliśmy swoje organy wewnętrzne! Wszystkie po kolei! Serce, płuca, mózg, żołądek... Zajebście. Posłuchałem trochę głupich kawałów i znowu udałem się do kibla :)
Moja panna nie chciała mnie widzieć spalonego, o czym mi w sumie mówiła, ale... już za późno :P Czuję się oczywiście zajebiście trzeźwy, więc mało kto wie co się ze mną dzieje... W końcu idziemy potańczyć. Puścili dym. Gra kolorowych świateł, lasery - ogólnie super! Z moją kobietą zaczęliśmy tańczyć w tandemie, znaczy ja z tyłu, ona z przodu. Delikatny masaż różnych części Jej ciała - podoba jej się to :)
Niestety już przed 1 godziną ludzie zaczęli się rozchodzić, tak też zrobiliśmy i my. Odprowadziłem Ją do domu, sam też udałem się w kierunku swojej chaty. Mieszkam jakieś 40 minut pieszo od Niej, ale droga wydawała się dłużyć w nieskończoność. Nie chciałem brać taxi, bo $wiadomo$...
Dopaliłem resztę haszu. Po drodze przechodziłem koło wspomnianego na początku tekstu MONARu. Teraz jednak nie było tak ciekawie. Pilnujące terenu psy zaczęły ujadać, podobnie psy pilnujące pobliskich domów. Cały czas wydawało mi się, że któryś zaraz przeskoczy ogrodzenie i będzie po mnie. Tak się na szczęście nie stało. Później jednak poczułem się dziwnie. Nocny świat, otaczający mnie zmienił się. Wyglądał jak wyrenderowany przez komputer - gra świateł i cały `engine` przypominały mi jakąś grę komputerową. Pozytywna faza. Doszedłem do domu i od razu położyłem się spać...
Pozdrawiam wszystkich, którzy dotrwali do końca mojego tekstu.
Zjednoczmy siły i walczmy o legalizację! Zapraszam na stosowną Hyperlistę :)
- 10013 odsłon