divine moments of truth
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
divine moments of truth
podobne
Środek: Ayahuasca - 65g mimosy i 20g ruty
Setting: kwadrat
Osoby: Ja, R. i jego dziewczyna A.
Pierwszy raz gotowałem Ayahuasce, podszedłem do tego bez pokory, jak głupi szczeniak, po prostu nie wiedziałem. Kora nawet nie była drobno zmielona, nie interesowałem się jakie proporcje stosować, gotowałem trzykrotnie, wyszedł z tego 1,25 litrowy pojemnik brei w kolorze kawy. Oceniłem, że należy łyknąć dwie szklanki, a i tak może popełniłem jakis błąd i nic z tego nie będzie. O 21 zacząłem pić, smak jest gorszy do wszystkiego zapewniam wszyskiego co próbowałem (a próbowałem trochę) jest kwaśny i bardzo cierpki, przypomina w smaku rzygi. Piłem tą jedną szklankę ponad godzinę z powodu narastających nudności, które straciły wkrótce potem na sile. Grałem przy tym na didgeridoo żeby odpędzić ew. złe mgumu. R. poprzestał na połowie szklanki, którą niedługo dokończyła A.
Efekty pojawiły się niespodziewanie o 24. Radość, szeroki uśmiech, bluszcz na mojej ścianie zaczął wyraźnie poruszać gałązkami, jeśli wpatrywałem się przez kilka sekund w jedno miejsce wizję dominowała mozaika gradientów (czy cos w tym stylu) poruszając się w urzekający sposób. Po chwili nie musiałem się nigdzie wpatrywać - i tak wszędzie wyrastały te opalizujące mozaiki. Firanki poruszały się niczym węże, deski podłogowe pełzały w tę i z powrotem. Wtedy pożałowałem, iż nie jestem na łonie natury, to musiałoby być spektakularne. Na mojej ścianie wisi grafika symetrycznej twarzy brodatego Agamemnona z czarnych i białych lini, właściwie trudno to opisać, ale ona żyła, każdy kontur wił się. Atmosfera była świetlista i przyjemna, doszło do mnie co wypiliśmy, mówiłem "R. to jest delux! grzyby są przy tym normalnie chamskie" z głośników leciało Divine Moments of Truth (Shpongle).
Kajałem się, wiedziałem jakim durniem byłem podchodząc do tego jak do rzeczy, narkotyku, narzędzia, głupio niepokorny. To już była pierwsza lekcja. Zauważyłem jakim idiotą jestem i mimo ciągłego dążenia do szczerości i prób wyrzucenia kłamstwa poza nawias ciągle układam nowe kłamstwa sądząc, że są prawdą. Kretyńska osobowość, od której należy się uwolnić. Zobaczyłem, że to co mówiłem o naturze rzeczywistości było prawdą, ale ja nie powinienem tego mówić, bo jestem słabym orędownikiem, niełaściwym człowiekiem na niewłaściwym miejscu. Rozmawiałem z R. od jak dawna próbujemy zdobyć kwasy i, że to nie ma sensu, tu cytuję siebie "Właśnie od jak dawna, chyba od tysiącleci" czas rozleciał się, miałem miliardy lat, od tysiącleci próbowałem zdobyć lsd. Zauważyłem, że w tym momencie mam dwie osobowości: pierwsza nadchodzi z falą energii i jest bardziej nieokrzesana od drugiej, która to uświadamiała sobie w pewnej chwili tą pierwszą. Tak przeplatały się jakiś czas i potem nadeszła trzecia, która je zupełnie odsunęła.
Nie wiem jak wyjaśnić to co się zdarzyło dalej, spekuluję, że przyjąłem nagle osobowości całego świata, każdego ułamka rzeczywistości, każdej osoby i rzeczy, ale to tylko pomysł. Grunt w tym że byłem WSZYSTKIM naraz, KAZDYM, ZAWSZE I WSZĘDZIE, wszystko było mną, ja byłem wszystkim naraz, jest bóg, byłem bogiem a on była mną, ale on był wszystkim i wszystko było nim i mną naraz, absolutnie wszystko co można sobie wyobrazić ic zego nie można, było JEDNOCZESNIE przez następne cztery godziny (chyba jest cały czas) mogłem wszystko i wiedziałem wszystko naraz. A. Nie mogła usiedzieć cały czas maszerowała po mieszkaniu, chciała wyjść, R. był kompletnie obojętny, miał absolutny spokój, nie myślał o niczym, nic go nie obchodziło, było mu wszystko jedno co się dzieje, co ma robić.
Nie mogłem wyjść bo przygwoździło mnie do łóżka, A. powiedziała "Chodźmy" aja powiedziałem "Okej chodźmy - idę" i czułem jak idę, choć cały czas leżałem, to tylko próbka - mogłem wszystko. Potem przestałem nad sobą panować, wiłem się w konwulsjach i rozmawiałem z rafałem, żąłuję, że nikt nie nagrał tego co mówiliśmy, bo to nie było bez sensu, wszystko, nasz stan, mój stan było wyrażalne słowami. Nie wiem czemu wcześniej poszukiwałem niewyrażalnego, musiałem się pomylić. Często zmieniałem wątki, dosłownie co chwilę, bo nie mogłem zapanować nad myślami, nie mogłem się skupić. Pamiętam, że mówiłem, iż mózg człowieka nie jest do tego przystosowany, jest za słaby, ale co by było gdybyśmy mogli panować nad tym stanem. Teraz podejrzewam, że żadna cywilizacja by nie powstała, skoro nie trzebaby było się ruszać z miejsca, bo wszystko byłoby wszystkim.....Ta sentencja kompletnie banalna jest kluczowa, to właśnie powtarzałem co chwilę, juz nie byłem wszystkim - wszystko było wszystkim. Wszystko jest wszystkim (naraz).
O 3 zwymiotowałem wreszcie niestrawione resztki ayahuasci. Odzyskałem kontrolę punktualnie o 4, nagle. Jeszcze przez godzinę gadałem z R. o naszym życiu, o studiach, jak głupio wpadliśmy w dragi i że trzeba to bezwzględnie usunąć, że trzeba rzucić palenie, że trzeba odpocząć od myślenia, zacząć robić coś zwykłego, całkiem normalnego, tam skierować nieuziemiony potencjał, że nie ma sensu się dalej porywać, trzeba zostawić w spokoju ambicje, że to za daleko zaszło. Wtedy myślałem, że jedyną sensowną alternatywą jest przestać istnieć (dosłownie). Pokonało nas ogromne zmęczenie, A. odpłynęła już dawno. Ja musiałem przerwać krzepiący sen żeby iśc do pracy. Trip jawił mi się jako kraniec możliwości, nie tylko ludzkich, ale wogóle, jako ostateczność, sam kraniec, ludzkość nie może jeszcze dalej dotrzeć, myślałem. Byłem wszystkim i wszystko było wszystkim - chciałem tego zanim odbyłem podróż, już od kilku miesięcy miałem ten pomysł, żeby rozpłynąć się w rzeczywistości, we wszystkim, zespolić, Ayahuasca dała mi to i więcej.....wszystko chyba
- 11539 odsłon