koks, czyli dopamina donosowo
detale
raporty 2137
- Pajac
- Uważaj, jak rzygasz
- Szałwia Wieszcza (Salvia Divinorum) - jakie to uczucie?
- Koks, czyli dopamina donosowo
- Świat to marmolada moich myśli i odczuć.
- Schizofrenia? Czy hipochondria?
- Być albo nie być?
- Już koniec ze strachem. Jest sympatycznie!
- Potężny uścisk kostuchy
- "Byliśmy w chlewie... były świnki... dużo świnek..."
koks, czyli dopamina donosowo
podobne
Trzy drinki wypite, godzinę od rozpoczęcia spotkania ziomal wyciąga pazłotko, w którym jest koko.
Posypał cztery kreski w kuchni, każdy sobie zajebał, ja najmniejszą, choć nakłaniał mnie, żebym skusił się na dużo większą, heh. Dobrze, że rozsądek starego ćpuna wie swoje- doświadczony licznymi bad tripami z powodu wysokich dawek mózg mówił mi- zaczynaj powoli.
Ssssssppppp! Wyciągnięta. Wracam do salonu, gdzie znajduje się większość imprezowiczów. I co, to już działa? Chyba nic nie czuję, heh.
No dobra, coś chyba czuję, hehe. Siadam na kanapie w salonie iiiiiii tak się uśmiecham, że ja pierdolę! Powstrzymuję ten uśmiech, żeby nie było, że mnie mocno sieknęło, czy coś, hehe. Dziewczyny pytają, czy to mój pierwszy raz.
-Taaaaaaaaa- odpowiadam bardzo szczęśliwy.
-hahaah- śmieją się
Ale ja, kurwa, jestem zadowolony! Na twarzy istny banan. Ale- to nie taki uśmiech jak na kwasie, że eufoooooriaaaa i pluszowość, miłość i błogość, czy coś takiego, nie taki jak na deksie, że doznajesz uczucia zrozumienia świata i czujesz się z tego powodu super, nie taki jak na gałce muszkatołowej, HE HE, rzecz jasna, kiedy faza jest tak dziwna, że masz bekę z tego.
To uśmiech satysfakcji. Coś jakbyś zarobił dwa miliony dolarów w miesiąc i siadł na kanapie. Jakbyś wygrał jakieś kuuuurewsko ważne zawody.
To uśmiech kogoś, kto w sumie wygrał życie, kto jest po prostu spełniony. To uśmiech osoby, która czuje się najpotężniejszym skurwysynem na świecie i wie, że mogłaby teraz zrobić kurwa dosłownie wszystko, a jednak jest na tyle samoświadoma i niesamowicie trzeźwo patrząca na obecną sytuację, że nie robi absolutnie nic, czego nie zrobiłaby normalnie, mimo tego czując się panem świata.
Tupię sobie nogą. Patrzę na świat i wszystko jest tak... normalne. Ale ja- wewnętrznie, jestem jakby mną z marzeń, tym gościem, który osiągnął wszystko i jest zaaaaajebiście zadowolony. Dumny.
Jestem taki kuuuurwa pewny siebie! Ja pierdolęęę! Wybaczcie ogrom przekleństw, ale co w naszym pięknym języku lepiej odda moją ekscytację? Epitety homeryckie? Eeeee, nie.
Zaczynam rozmawiać z ludźmi, wyjebane mam w to, co mówię. Zwykle baaardzo zwracam uwagę na to, co nawijam, żeby nie być odebranym niewłaściwie. Tak jakbym nie chciał palnąć gafy, czy coś, bo często mi się to zdarza, hehe. Teraz- AAAAABSOLUTNIE WYJEBANE! Mówię, co chcę, nie analizuję, nie myślę, no jestem po prostu skupiony na życiu jak chuj, żyję sobie chwilą obecną, patrzę na ludzi i widzę ich klarownie, widzę świat wyraźnie, ale nie jakoś tak że "oooo suuuupeeeer ale szczegółów tutaj odkryłem!" tylko raczej "100% siły oczu w dany obszar- ultra czujność!"
Tupię nogą, zaciskam pięści, rozluźniam je, zaciskam znowu. Przynoszą tort. Uwielbiam słodycze, teraz ani myślę jeść. Przynoszą pizzę. Nie dzięki.
Spływ. Czuję benzynę. Heheee, dobrze, że nie diesla.
Coś tam rozmawiamy, czuję się absolutnie zajebisty, ale absolutnie nie mam potrzeby czymkolwiek się chwalić- i dobrze, na trzeźwo też rzadko taką potrzebę mam (chyba). Nie mam potrzeby być śmieszny na siłę czy coś, po prostu jestem śmieszny, bo naćpany xD I dość po mnie widać, hehe, po co ja tak zaciskam palce i rozluźniam, hehe. Dziewczyna mnie szturcha, żebym tak nie robił. Słucham ludzi, mam potrzebę zadawać dużo pytań, chcę się dowiedzieć wielu rzeczy. Na trzeźwo jestem mało gadatliwy, a po koko- no mógłbym nawet chyba o polityce gadać, a kurwy nienawidzę. Dużo też udzielam innym rad w temacie zdrowia, bo na tym się akurat bardzo znam, a nawet gdy jeden typ nie bierze mojej rady na poważnie, choć dotyczy czegoś poważnego, no i wali jakiś mało śmieszny komentarz, nie mam mu tego w ogóle za złe, ani trochę mnie to nie wkurzyło.
Idziemy do kuchni. Palę E-szluga, suuuucho mi w ryj. Piję wodę. Jem kawałek pizzy. Mielę go i mielę... chyba z pięć minut. Popijam wodą. Eeee. Chyba trochę miał smaku, ale nie pamiętam, bez szału ta pizza.
Rozmawiam z przyjacielem na dość osobiste tematy, nie są łatwe, ale rozuuuumiem go w chuj. Jestem kurwa geniuszem, a przynajmniej tak czuję- rozumiem WSZYSTKO, co mówi i to, czego nie mówi- też, w sensie- wiem dokładnie, dlaczego mówi mi to, co mówi, rozumiem go kompletnie, choć na trzeźwo mam dość spore problemy z rozumieniem ludzi, w sensie ich słowa- jasne- ale ich intencje- nie bardzo. Tutaj i teraz- bardzo. Wszystko. Jasne. Czytelne. Łatwe. Ludzie są super. Ludzie są spoko. Cieszę się, że mam tak szczerego przyjaciela.
Wracamy do salonu. Jeden gość mówi coś mało śmiesznego, i w sumie od razu wiedziałem, że to suche jak oranżada w proszku, ale i tak bardzo mnie to bawi. Czuję, że WSZYSTKICH kurwa lubię, choć większość z nich znam godzinę.
Rozmawiamy na jakieś głupie tematy, jestem pijany, ale w chuuuuj trzeźwy i skoncentrowany. Czuję się super. Ciągle pijemy. Uśmiecham się. Mówię cokolwiek. Ludzie się śmieją. Chyba z mojego żartu, a nie z tego, że jestem taki... naćpany, heeheee. Nie to, że jakoś specjalnie, ale po prostu widać, że jestem. I mówię inaczej, w sensie- trochę szybciej.
Siuuup, druga kreska. Efekty w zasadzie takie same, jak wcześniej. Potem towarzystwo się rozchodzi, zostaję tylko ja, moja dziewczyna, przyjaciel i jego żona. Pomagamy im wszystko posprzatać, ziomal myje naczynia, moja dziewczyna wyciera szmatką, a ja odstawiam na miejsca. Ale mi to, kurwa, dobrze idzie! :D Jakkolwiek dobrze może iść normalne odstawianie rzeczy na półki, hehe.
Potem siedzimy u nich jeszcze chyba ponad godzinę, siuuup- trzecia kreska. Po pewnym czasie moja dziewczyna bez konsultacji ze mną zamawia ubera, a ja jestem zły, bo chciałem jeszcze posiedzieć. W samochodzie tłumaczy mi, że boli ją głowa i chciała wracać. Zwraca mi też uwagę, żebym tak ostro nie gestykulował, jak mówię i żebym mówił wolniej, bo widać po mnie strasznie, że jestem "wysoko" :). O jejku, kierowca Ubera na pewno zadzwoni na psy, hehe!
Jesteśmy w domu, brak zejścia. Mam bardzo suche podniebienie, więc wstaję z łóżka co 5 minut, żeby się napić. Zasypiam bez problemu.
Sprawdzałem w trakcie fazy swój plus i jest niższy, niż po zielsku, a myślałem, że ostro mi będzie pikawa napierdalać, bo po samym alko mam wysoki plus, więc po koko plus alko spodziewałem się sporej tachykardii, ale bardzo mile zostałem zaskoczony w miarę spokojną pracą swojego serca.
Czasem jak jestem czymś naprawdę mocno podjarany to mi się tak nogi jakby telepią, nie wiem, czy też to macie, tak jakby było mi bardzo zimno, ale to z podjary i jest dość przyjemne. To właśnie siedząc na kanapie już przy schodzeniu koksu miałem momentami takie telepanie, a pisałem jakiś komentarz na FB i niezbyt ekscytująca to czynność na trzeźwo, ale po koko tak jakby wszystko było ekscytujące.
Już przy zasypianiu czułem się kurewsko głodny, ale to zignorowałem. Rano- od razu po niezdrowe rzeczy na śniadanie. Spałem 4 godziny, jest wporząsiu, nawet bardzo, mimo tego, że mam spoooorego kaca. Piję schłodzone Norrlands Guld, ale średnio mi w sumie podchodzi. Nigdy nie byłem fanem klina na kaca. Jaram sobie trochę zielska, ale praktycznie nie mam fazy, szkoda.
Ogarnąłem, że moim problemem może wcale nie być niska serotonina, tak jak kiedyś myślałem, tylko dopamina. Problemem w sensie- czuję się mało pewny siebie, choć paradoksalnie poczucie własnej wartości mam wyjebane w kosmos. Mam strasznie, ale to strasznie mało chęci do czegokolwiek, są tylko dwie rzeczy, które wymagają wysiłku, a które robię bez przymusu- chodzenie na siłownię i pisanie artykułów, nic innego mi się nie chce robić. Czasem, ale na 15 minut mam jakieś chęci, ale zaaaajebiście szybko mi mija motywacja.
Skoro człowiek z wysokim poziomem tegoż neuroprzekaźnika czuje się tak wybitnie, naturalną koleją rzeczy jest to, że będę próbował jak najbardziej zbliżyć się do tego stanu na trzeźwo, choć ciężko będzie. Sposoby na podniesienie dopaminki, jakie znam, to:
1) kofeina- muszę w końcu wrócić do picia zielonej harbaty;
2) szlugi, hehe- z nich chcę zrezygnować, choć i tak mało palę, więc ta niezdrowa opcja odpada, choć nie zaprzeczam, że jakbym kiedyś potrzebował ostrego kopa do pracy, spalę sobie szluga i mnie może wykurwi z butów : D
3) Tyrozyna- mocnooo polecam suplement tyrozyny, dość skutecznie hamuje apetyt, więc jak jesteście ulani, to nie ma kurwa za co, prawdopodobnie to jedyna rzecz, która jednocześnie jest bezpieczna i faktycznie zauważalnie działa.
4) medytacja- muszę w końcu zacząć. Cały czas to mówię.
5) Różeniec górski. Właśnie kurwa. Głupie to było jak cholera, ale brałem po dwie tabletki ekstraktu z tejże rośliny przez kilka dni przed waleniem koksu, dobrze, że w dzień walenia zapomniałem tabletek wziąć, bo w sumie mogłoby mnie już nie być x D Różeniec bodajże hamuje wychwyt dopaminy, może dlatego miałem potwornieeeee długą fazę, ani na chwilę mi nie zeszło, a krechy szły co dwie godziny jakoś. A może po prostu tak koks działa, nie znam się, heh, świeży jestem.
6) Leki na ADHD. Ciężko dostać, poza tym możliwe skutki uboczne, więc podziękuję.
Jest na pewno jeszcze więcej sposobów, ale zapomniałem o nich albo ich nie znam, ale poczytam i będę się starał mocno sobie zwiększyć dopaminę, uczucie po koksie szczerze mówiąc to rewelacja, choć nie jest to na szczęście coś, co mnie w chuj zachwyca i chce się powtarzać, tak jak miałem np. z deksową euforią. DXM był dla mnie tak ciekawy i jednocześnie cuuuuudownie euforyczny, że gdyby nie łeb na karku i mocna troska o swoje zdrowie, brałbym go co tydzień. Do tej pory na wspomnienie pierwszych deksowych faz mam okropny żal do świata (siebie), że nie można tego przeżywać w nieskończoność.
Faza po koksie nie jest jakaś ciekawa szczególnie, nie ma w niej magii, żeby chciało się to robić non stop, nie ma tej lubianej przeze mnie głębi i absolutnego odcięcia od świata lub absolutnej zmiany myślenia, lub absolutnie nowej świadomości, po prostu- lepsze samopoczucie.
Duuuużo, duuuuuuuuuuuuużo lepsze. Ale myślę, że nie będę tego zbyt często powtarzał, chcę za to sprawdzić, jak bardzo można zmienić siebie, wpływając na dopaminę naturalnie. Biorę się za reseaech. A wam, drodzy fani odmiennych stanów świadomości i wszelakiego odurzenia, dziękuję serdecznie za czytańsko i życzę wam zawsze wysokiej dopaminy ;) nie bądźcie jednakowoż pod jej wpływem skłonni do ryzyka czy egoizmu, spokój oraz pomaganie innym są cool :D No i to tyle morałów od ćpunka, miłego dnia!
A nie, dopiszę coś o czym zapomniałem- orientuje się ktoś, jak to możliwe, że zarówno koks jak i marihuanen podnoszą nasz poziom dopaminy, a mają tak cholernie odmienne działanie? Chyba, że jakieś fałszywe gówno czytałem i MJ wcale nie działa na dopaminę, to by naprawdę wiele tłumaczyło :v
Zmierzyłem sobie ciśnienie- 160 na 80, cholerny alkohol, taki niezdrowy, hehe. A tak serio to nie mam pojęcia, na ile to efekt koko szanel, na ile kaca (na kacu zwykle mam dość wysokie ciśnienie) a na ile zioła (po którym też mam wysokie, ale niby teraz już w ogóle nie czuję fazki).
Okej, no to teraz już raporcik gotowy, miłego dnia!
- 9924 odsłony