kopiąc kamień zmarznie pani
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
kopiąc kamień zmarznie pani
podobne
Opowieść nie zawiera w sobie elementów nieprawdy i fałszowania
faktów, insynuacji, zmyślonych przeżyć itp. To, co tutaj napisałem
tworzy pewne przypomnienie sobie wycieczki z przeszłości, podczas
której byłem jednym z bohaterów przeżyć wywoływanych przez
psychotoksyczny LSD-25, zwany potocznie kwasem, środek, który dla
wielu będzie symbolem niezapomnianych przeżyć, do których z biegiem
lat coraz trudniej się wraca, a dla niektórych będzie wielką magią
znaczeń, zastanowieniem nad nieodwracalnymi zmianami w swoim
organizmie. Moje opowiadanie jest dokładnym zapisem wydarzeń, jakie
zaszły podczas tej wycieczki. Będą w nim zawarte przeżycia wg mojej
subiektywnej oceny, zarówno te wywołane działaniem narkotyku
bezpośrednio lub pośrednio jak i te, które można uznać za znaczące
podczas każdej wycieczki, nie tylko tej zorganizowanej z okazji
zażywania kwasa.
Wydarzenie to będące przynajmniej w moim życiu dosyć znaczącym, ale
do najznamienitszych i najszczęśliwszych nie należące, rozpoczęło się
jesienią roku 1998 w południe. Nie ma znaczenia, jaki to było dzień,
natomiast ważne jest to, że było to niedługo po życiowym, psychicznym
przeżyciu zapisanym na papierze p.t. „Faza i kat życia”. Ja wiem,
jaki to był dzień, ale Wy nie musicie wiedzieć. Istotne jest bardziej
to, że w tym dniu pogoda była słoneczna a temperatura powietrza dosyć
wysoka. Była to o tyle przydatna okoliczność, o ile takie warunki
można uznać za sprzyjające dobrej wycieczce. Wyruszyliśmy w czwórkę:
Ja, Ładrol, Dźwiedź i Maćkot.
Papierki nasączone kwasem rozmiękły się w naszych ustach. Byliśmy
nastawieni na nielada emocje. Ponieważ po fakcie wiem, że tych
emocji nie było, mogę postawić hipotezę już na samym początku,
mianowicie efekt działania bardzo dużej ilości grzybów był taki, iż
przerósł takowy po zażyciu LSD.
Cel, jaki sobie postawiliśmy, to była oczywiście wyprawa, podczas
której towarzyszyły nam emocje opierające się na wzrokowych
halucynacjach. Ale celem samej wycieczki było dotarcie na piechotę do
wyciągu narciarskiego, który w tamtym czasie było nowo otwartym
obiektem u podnóży Czarnej Góry. Tym celem w końcu była przejażdżka
samym wyciągiem i taki cel widniałby w opisie każdej wycieczki w
tamtym kierunku, na której młodzież nie zażywa narkotyków.
Przez pierwsze kilka kilometrów czekaliśmy aż nastąpi ewidentny
moment, w którym moglibyśmy powiedzieć, że się po prostu zaczęło.
Niestety takiego momentu nie udało nam się stwierdzić. Podczas
wyprawy przechodziliśmy przez dwie a właściwie przez cztery wsie,
tyle że w przypadku jednej to trudno mówić o zabudowie. W tej
pierwszej tuż na początku wycieczki usiedliśmy przed domem jednego z
naszych szkolnych kolegów – Zajki. Chwilę posiedzieliśmy i poszliśmy
w dalszą drogę, cały czas w oczekiwaniu na „fazę”. Przeszliśmy jedną
wieś, dotarliśmy do drugiej i dopiero wtedy, kiedy byliśmy w połowie
drogi do wyciągu (czyli przed 20 km), znajduję obrazy życia, które są
upamiętnieniem tej wyprawy. Wtedy to Dźwiedziu i Maćkot poczęli
zachwycać się zielonym kolorem lasu, czyli barwą liści, jaskrawością
kolorów. Byli wyraźnie podekscytowani, ale nie zauważyłem wielkich
emocji, które charakteryzowałyby mnie w czasie takich przeżyć. Ładrol
stwierdził, że to może być autosugestia i że on nie dostrzega żadnych
zmian w widzeniu zielonego koloru. Na to oni odparli, żeby przestał
taki mówić, bo to jest nieważne, a oni chcą się dobrze bawić. Ich
zabawa nie trwała jednak długo, pamiętam, że do końca wycieczki nie
przejawiali takiej radości ani razu.
Generalnie i to patrząc z perspektywy stwierdza się doświadczenie
widzenia bardziej jaskrawego niż normalnie koloru zielonego. To
stanowi zdecydowanie za przesłankę, iż kwas działał jak należy.
Wcześniej mieliśmy podejrzenia, że może zostaliśmy oszukani. Teraz
mam jednak pewność, że te papierki zawierały w sobie toksyczny
środek. Jednak spośród szerokiej gamy halucynacji wzrokowych, które
wywołuje zostaliśmy obdarzeni tylko jedną. A dlaczego to był jedyny
wzrokowy objaw działania narkotyku? Ja to wiem z obserwacji
poczynionych w czasie wycieczki, jak i z udowadniania
przeprowadzonych nad działaniem narkotyków hipotez.
Pierwszą przyczyną słabszego działania LSD nie była niedostateczna
zawartość środka, lecz rodzaj kwasa, a w tym przypadku LSD nazywał
się „Bliźniaki”, który do najsilniejszych nie należy. Drugą przyczyną
i to najważniejszą, w szczególności dla nas: Sajmenosa i Ładrola była
wcześniejsza przygoda z grzybami halucynogennymi, podczas której
zażycie ponad 100 grzybów wywołało takie zmiany w organizmie i tak
pobudziło nasze poznanie zmysłowe, iż działanie tego kwasa nie mogło
wywołać większych zmian w psychice i obudzić naszą wyobraźnię,
przyśpieszyć działania mózgu.
Patrzyłem na swoje dłonie i wyglądały one inaczej niż normalnie. Były
grubsze, czerwone i posiadały cienką otoczkę powodującą, iż obraz
jaki widziałem, patrząc na nie, był rozmyty, ale nie zamglony. Był to
wyrazisty obraz, ciało rozmywało się w powierzchnią widoczną poza
dłonią, na przykład z drogą. W ten sposób rzeczywisty obraz
trójwymiarowy zmienił się na dwuwymiarowy. To kolejny dowód mało
znaczących zmian w percepcji.
Aczkolwiek mało się działo w naszych umysłach, moja psychika powoli
oddawała się w kleszcze psychozy lęku. W tamtym momencie, kiedy oni
przez moment utworzyli radosną parę czułem się odosobniony. Zanim
opowiem dalej warto napisać, że mój stan psychiczny to kolejny dowód
na działanie LSD.
W między czasie pobiegliśmy do rzeki płynącej blisko drogi, aby
spróbować czystej, górskiej wody. Pamiętam, że o mało co, nie
złamałbym sobie nogi, tak wbiegłem w kamienie.
Kiedy byliśmy w najwyższym punkcie wysokościowym mierzonym dla drogi,
przystanęliśmy na chwilę na przekąszenie prowiantu. Czułem się
zupełnie obcy a koledzy wymieniali między sobą jakieś zdania.
Naprawdę w takim dniu i w takim stanie nie można prowadzić filmowych
dialogów.
Patrzyłem. Na ostatnim odcinku drogi, tuż przed wyciągiem nie
wydarzyło się nic szczególnego. Dotarliśmy do naszej atrakcji dnia,
trochę wydzieliła się adrenalina. Potem działy się ciekawe rzeczy,
które warto odnotować. Pierwszą niesamowitą reakcją na zmieniającą
się rzeczywistość było odczuwanie stopniowego obniżania się
temperatury. Trwało to dosyć długo, tak jak długim wydawał się wjazd
na górę. Różnica temperatur jaka wystąpiła pomiędzy podnóżem góry,
gdzie świeciło słońce, a my ubrani byliśmy w koszulki, a miejscem
gdzie wyciąg kończył bieg i gdzie padał śnieg, widoczność sięgała
zaledwie 5 metrów, a my ubrani byliśmy w dodatkowe ubranie, np.
kurtki była znaczna. Pamiętam, że ubranie było tą przesłanką dla mnie
z rzeczywistości, iż podczas ubierania się na wyciągu wiedziałem, że
jeszcze nie zwariowałem. Nie wszyscy jednak tego dnia, którzy
korzystali tego dnia z wyciągu zabezpieczyli się przed zmarznięciem.
Kiedy mijaliśmy osoby lekko ubrane, ostrzegaliśmy ich, iż zmarzną na
górze, w słowach: „Zmarznie Pani, zmarzniesz itp..”.
W drodze powrotnej Ładrol znalazł kamień. Kopaliśmy go przez cały
powrót do domu. Staraliśmy się kopać go tak, aby nie wypadł z szosy.
Ciągłe ocieranie kamienia o twardą powierzchnię stanowiło jakby
historię otoczaków w pigułce i spowodowało jego specyficzne
uformowanie. Słynny kamień został nazwany „Rolling Stone”.
Niedobra wycieczka trwała, moja niedola z odmętami podświadomości
również. Robiło się coraz szarzej, smutniej, ciemniej. Patrzyłem na
stare poniemieckie domy i z empatią myślałem o tragediach rodzinnych,
jakie dzieją się w ich murach. W dużym skrócie przypominając to sobie
stwierdzam, iż powodowało to moje ogromne odosobnienie i strach przed
tym, że nigdy już nie powrócę do dawnej rzeczywistości.
- 7771 odsłon