letni słoneczny dzień
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
letni słoneczny dzień
podobne
doświadczenie: różne draszki po troszeczku - lsd, mdma, 2ci, gbl, griby, ghb, dxm, thc, c2h5oh ...
set+setting: wymarzony
[...]
w pierwszych dniach miesiąca był kongresik pod wrockiem gdzie kurde jakoś wiosna dociera 2-3 tygodnie wcześniej niż do reszty kraju, i w ciągu dłuuugiego łikędu starzy narkole zamieszkiwali w ośrodku wczasowym pracowników Hortexu-Czosnexu w sosnowym lesie pośród stawów hodowlanych, rauszując się ziołem z włąsnych ogródków, gammabutyrolaktonem od Levera, podglądając młode łąbądki oraz stare bobry (taka fauna lokalna :) i wędkarzy w środowisku naturalnym. jeden dzień był wyjątkowy - bo wbiliśmy się w autka i pojechaliśmy do rezerwatu który obejmował stawy hodowlane ale że był to park krajobrazowy to miał zupełnie naturalną linię brzegową, i młodzież jak już wypłoszyła z polanki wszystkie jelenie to rozłożyła derki i zażyła po kilkaset mikrogramów sławnego złowrogiego LSD. po co zażyła? ano po to, by obnażyć swoją delikatną jaźń, by ją wystawić na słońce, by napełnić swoje nagie, przerażone i bezbronne niemowlęce JA zachwytem nad wszystkim, co właśnie po zimie wystawia co może ku słońcu, żeby bezinwazyjnie popożerać szerokimi sarnimi źrenicami kontrasty - kolory, zapachy, ukłucia komarów (tych skurwysynów też było euforycznie dużo ;) miękkośc mchu i twardość starych szyszek pod bosymi stopami bo obuw łatwo zaczyna ciążyć i uwierać mnóstwem patyczków i okruszków a ziemia jest chłodna gdy naga i wilgotna a gorąca gdy wysuszona i łaskocze, gdy młodą trawką porośnięta. w ogóle słoneczny dzionek - nagrzany leśny piach, to wszystko co siedzi w nagrzanej wysokiej suchej trawie i piszczy, świerszczy, trzeszczy bo też rozsłonecznione i nagrzane, to wszystko uświadamia że jesteś kurwa słaby, jesteś robakiem, łupiną, paprochem, ale w zasadzie wszystko co ci może zagrażać jest takim samym śmieciem, paprochem i marnością jak ty i pojmować świat w kategoriach zagrożenia, ukrycia czy dominacji jest jakimś bolesnym absurdem, podczas gdy pole komutacyjne swoich szarych zwojów można wypełnić radością, ciągłym zdziwieniem i zachwytem!
co też było grane.
miejscówka kolorami i klimatem przypominała komiksy janka christy co do czego tripujący byli zgodni - brakowało tylko oczu w dziuplach i norach, bo krępe drzewa wychylone nad wodę, eleganckie obłe czerwonawe kamienie na trawiastych wzgórkach i jednolity las z jednolitym odcieniem zieleni rozciąniętym poziomo, ale różnym na każdej wysokości pnia były elementami bezspornymi. nawet żarówiastojaskrawa zieleń młodych pędów traw i sosen wydawała mi się kwasową sztuczką ale ostała się na zdjęciach więc to nie było to. były wykluwające się - dłuuuugie ale jeszcze bezlistne, zakończone delikatna spiralką, pędy paproci. i inne takie, i mnóstwo tego. i w zasadzie wszystko co intensywnie zielone, było miękkie i delikatne. a co stare, to na tle tego eksplodującego (dla nas- powoli) wiosennego lasu było jeszcze starsze, twardsze, poszarzałe i popękane. tu pęd był pędem, gałąź gałęzią a konar - konarem. bardzo fajnie wrył mi się pod beret obrazek młodego ale mrocznego (bo bardzo gęstego na wysokości koron) lasu. wchodziło się weń prosto z pola(ny) i po paru krokach znajdował sie człowiek pod gęstą, grubą warstwą koron, w prawie ciemności, i ta ciemność miała konkretny ciemnozielony kolor i konkretny żywiczodrewniany zapach. była jakby poświatą, zawiesiną w którą wkraczałeś i musiałeś natychmiast zawołąć resztę siebie "o kurwa, ale tu jest.. inaczej!". pofalowane podłoże składało się z drobnego igliwia, gdzieniegdzie leżały szyszki, poza tym było zupełnie jednolite, nic tam nie rosło poza pniami iglaków, do wysokości 2 metrów pnie były pozbawione iglastych gałęzi, te żywe tworzyły wysoko nad ziemią zwarte sklepienie. a na dole było niesamowicie - o ile w bziusiu mamy musi być półmrok i ciepłe czerwienie to tutaj był półmrok (3/4mrok) i pyszna, coemna, przytłumiona zieleń i brązy. jakbym był starym wilkiem to tam bym chciał umrzeć. ale wtedy nie chciałem a na pewno nie przez komary więc opuściłem to piękne miejsce. na rzecz innych pięknych miejsc.
sporo rzeczy było prostych i zasadniczych, inne były marginalne i skomplikowane. po drodze mnóstwo zagadek było do rozwikłania a może i nie było, ale śmy je rozwikływali skoro już wpadliśmy ;) . smukłe dziewuszysko z wrocka nie skuwało się kwasem, tylko lekko upalało ziołem, bo przypadła jej funkcja opiekuna, anioła-stróża i drużynowej. pilnowała nas, my - jej i ogólnie było bardzo grzecznie i elegancko. zero rozkopanych mrowisk, uprowadzonych piskląt czy podrzuconych jaj. po sześciu godzinach policzyliśmy się, ustawili w pary, wsiedliśmy do wehikułów i ruszyli w drogę powrotną. jechało nam się trochę nielegalnie, bo kwas kierowcę jeszcze trzymał, ale już puszczał więc sytuacja ewoluowała rokująco. aby przejechać przez mieścinę która prawa miejskie otrzymała przed Troją, trza było przejechać przez rynek a akurat właśnie na tym rynku tego wieczora odbywał się jakiś festyn i gdy przejeżdżaliśmy skromnym konwojem przez tłum, czuliśmy na sobie spojrzenia tysiąca par oczu ale nie było miejsca na wkrętki typu "o kurwa coś jest nie tak, na pewno podpadliśmy, oni wszystko wiedzą". panowie policjanci zasunęli za nami tłum i dotarliśmy do Bazy rekreować się dalej.
- 8967 odsłon